Parodia sprawiedliwości

Uniewinnienie mafiosów z „Pruszkowa”, sędzia korzący się przed rzekomym asystentem szefa Kancelarii Premiera, afera Amber Gold – najgłośniejszych historii ostatnich tygodni trudno nie uznać za kompromitację państwa.

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Nagrany przez „GPC” prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszard Milewski – premier i minister sprawiedliwości oczekują jego dymisji, 13 września 2012 r. / Fot Marcin Gadomski / SE / EAST NEWS
Nagrany przez „GPC” prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszard Milewski – premier i minister sprawiedliwości oczekują jego dymisji, 13 września 2012 r. / Fot Marcin Gadomski / SE / EAST NEWS

Taśma, którą ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”, z zapisem rozmowy rzekomego asystenta szefa Kancelarii Premiera z prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku, robi piorunujące wrażenie.

Nie dlatego, że dostarcza dowodów na łamanie prawa, bo takich w niej nie ma. Chodzi raczej o służalczy ton sędziego, który druzgocze powszechne wyobrażenie o niezawisłości sądów i o przepaści dzielącej władzę sądowniczą od wykonawczej, co przecież stanowi fundament państwa prawa.

Przebieg konwersacji każe (pod)słuchaczowi zastanowić się: na co jeszcze prezes Milewski zgodziłby się podczas wymarzonego spotkania w cztery oczy z ministrem czy premierem? Bo chyba dla każdego jest zrozumiałe, że mówiąc do słuchawki jeszcze się pilnował, gdyż sam codziennie podpisuje sterty wniosków służb o włączenie podsłuchów.


W przeciwieństwie do przebiegu rozmowy, którą zna już cała Polska, elitę stanu sędziowskiego bulwersuje jeszcze inna historia. Świadcząca o tym, że nie tylko w rozmowie z „asystentem” prezesowi Milewskiemu, a także prezesowi Sądu Apelacyjnego w Gdańsku zabrakło asertywności wobec polityków.

Obaj, na życzenie ministra sprawiedliwości, zgodzili się przecież przesłać mu akta wszystkich spraw karnych Marcina P., twórcy Amber Gold. Tymczasem ustawa o sądach powszechnych zezwala na kontrolę przebiegu procesu wyłącznie przez sędziów-wizytatorów – właśnie po to, by silniej konstytuować monteskiuszowski rozdział władz. Aby zalegalizować swoje decyzje, sędziowie sięgnęli po przepis wykorzystywany głównie dla potrzeb dziennikarzy, dający prezesowi sądu możliwość wyrażenia zgody na wgląd do akt zainteresowanym. Obydwaj zapomnieli przy tym, że w takiej sytuacji zgody ministrowi sprawiedliwości powinni udzielić prezesi sądów rejonowych, w których toczyły się liczne procesy Marcina P.

Pokorny głos sędziego wysłuchującego sugestii „asystenta polityka” jeszcze nie przebrzmiał, gdy opinia publiczna dowiedziała się o uniewinnieniu przez warszawski sąd mafiosów z Pruszkowa. Czy w tej sytuacji tak trudno zrozumieć, że część z ludzi będzie żywić przekonanie, iż w gmachu stołecznej Temidy sędziowie również używają telefonów? W końcu wielu z nas pamięta codzienność lat 90., czyli wybuchy bomb, egzekucje na ulicach i powszechny strach przed „karkiem” opakowanym w szeleszczący dres i złoty łańcuch.

Tym bardziej że pojęcie „wymiar sprawiedliwości” słownikowo rozumieją jedynie sami prawnicy. Dla każdego zwykłego Polaka to suma pracy organów ścigania: policji, służb, prokuratury i w końcu sędziów wydających wyrok, surowy oczywiście.


Jednak prawdą jest, iż to nie w sądach tkwi istota powracającego dziś przekonania, że państwo jest słabe i nie radzi sobie z egzekucją prawa. Pokazuje to historia przedsiębiorstwa Amber Gold, założonego przez Marcina P. podczas przepustki z zakładu karnego. To przedsięwzięcie nie miało prawa przerosnąć jego siedmiu poprzednich inicjatyw, z którymi dawały sobie radę prokuratury rejonowe i niewielkie komisariaty rozrzucone po Pomorzu. Choć dziś minister sprawiedliwości bada, jak to możliwe, że zawodowy oszust nigdy nie trafił na dłużej za kratki, to jednak organa ścigania skutecznie minimalizowały krąg jego ofiar. W przypadku Amber Gold i później linii OLT Express stało się inaczej, a szyldy tych firm poznał cały kraj. Dziś napisać, że zawiodła prokuratura, jest banałem.

Choćby dlatego, że sprawa omal nie przewróciła rządzącego drugą kadencję premiera, warto się bliżej przyjrzeć jej przyczynom. I raczej można spośród nich wykluczyć brak „niezależności” prokurator Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz, na biurku której wylądowało doniesienie Komisji Nadzoru Finansowego.

Nie miała ona przecież oporów, by na najniższym poziomie prokuratury umarzać śledztwo z doniesienia centralnej, wyspecjalizowanej instytucji. Nawet upór KNF niewiele zmieniał; bo choć sąd przyznawał rację i zmuszał prokurator do badania sprawy – ona zdania nie zmieniała. Efektu nie przynosiły pisma szefa KNF, bo choć adresowane do Prokuratora Generalnego, to ostatecznie trafiały do prokuratorów z Gdańska. Można nawet założyć, że sama prokurator – pozbawiona specjalistycznej wiedzy ekonomicznej – miała prawo popełnić błąd w ocenie prawnej funkcjonowania Amber Gold (choć trudno w to uwierzyć, skoro schemat piramidy finansowej znany jest od początku lat 90.). Gorzej, że całkowicie dysfunkcjonalny okazał się nadzór nad jej pracą przełożonych w samym Gdańsku, a także w Prokuraturze Generalnej, która swoją rolę ograniczyła do sortowni poczty.


Tym bardziej że Prokuratura Generalna miała świadomość, iż w Warszawie równolegle rozwija się inna, intensywnie się reklamująca, piramida finansowa Finroyal. Nikt z oskarżycieli nie potrafił zauważyć, że poziom tych spraw przerasta możliwości prokuratur rejonowych i że potrzebne jest wsparcie doświadczonych w sprawach gospodarczych prokuratorów. Aby dopełnić skali katastrofy, trzeba wspomnieć, że prokuratorzy nie prowadzili samodzielnie spraw Amber Gold oraz Finroyal: w obu przypadkach wspomagali ich policjanci z wyspecjalizowanych, przynajmniej z nazwy, pionów zwalczania przestępczości gospodarczej. Tym, co zaskakuje, jest ich milcząca zgoda, szczególnie w przypadku Amber Gold, na zaskakujące decyzje pani prokurator. W takich przypadkach winni alarmować przełożonych.

Warto zauważyć, że jeszcze przed kilku laty ci przełożeni sięgali po sprawdzoną w takich sytuacjach metodę: alarmowali media. To naturalna konsekwencja różnicy między prostym policyjnym poczuciem sprawiedliwości a decyzjami profesjonalnego prawnika, jakim jest prokurator. Mechanizm nie zadziałał jednak w przypadku Amber Gold i generalnie dziś jest rzadkością. Prawdopodobnie to efekt profesjonalizacji służb prasowych policji, które dbają o wypieszczony wizerunek mundurowych i zazdrośnie strzegą informacyjnego monopolu, tropiąc źródła dziennikarzy.

Wiele wskazuje na to, że między prokuraturą a policją zawarty został układ o „nieagresji”, wzajemnym kryciu swych wpadek. Że nie jest to tylko teoria spisku, świadczy np. fakt, że tylko przez sześć miesięcy tego roku prokuratura postawiła ponad 500 zarzutów karnych policjantom, a doniesień o tym próżno szukać. W tej logice obie strony odnoszą jedynie korzyści.


Jeszcze poważniejsza jest konstatacja, że ministerstwo spraw wewnętrznych nie potrafiło zrozumieć wagi problemu rosnących jak na sterydach piramid finansowych. Tymczasem minister Jacek Cichocki ma pozycję, której w aparacie bezpieczeństwa nie miał nikt od 21 lat. Tekst o jego przewagach, który napisałem do „Dziennika Gazety Prawnej”, zatytułowałem „Car polskich służb”. Nie jest to wcale przesada, gdyż specjalnie dla niego premier wydał rozporządzenie, które nawet w tytule (co jest absolutnie wyjątkowe dla całego obiegu prawnego) nosi jego nazwisko: „w sprawie szczegółowego zakresu działania Jacka Cichockiego – ministra spraw wewnętrznych – w zakresie koordynacji służb specjalnych”.

Taka konstrukcja oznacza, że rozporządzenie tworzy system podległości służb, ale tylko dla jednej osoby – Jacka Cichockiego. Od początku lat 90. nie było przypadku, aby szef MSW jednocześnie nadzorował wszystkie służby specjalne; tak policję, jak służby cywilne i wojskowe.

Problem w tym, że tak potężne kompetencje nie wystarczyły, aby Jacek Cichocki połączył informacje spływające do niego z policji z drobiazgową wiedzą uzyskiwaną przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i nadając im odpowiednią rangę przedstawił je premierowi. A dziś, po pierwszych dniach od wybuchu afery, nawet politycy PiS przyznają, że działania ABW były wzorowe, szczególnie na tle prokuratury i policji. Z przedstawionego opinii publicznej przez gen. Krzysztofa Bondaryka kalendarium działań wiadomo, że jego funkcjonariusze zainteresowali się Amber Gold, gdy tylko zainwestowała w linie lotnicze. I że zaledwie kilka dni wystarczyło im na dojście do wniosku, iż najprawdopodobniej jest to piramida finansowa i oszustwo na podniebną już wtedy skalę.

Po gęstych sejmowych tłumaczeniach premiera i ministra Cichockiego możemy odtworzyć, co się z tą wiedzą stało. Wiedza ABW została ujęta w notatkę o niskiej klauzuli, z której minister Cichocki „przygotował materiał informacyjny” dla premiera. Temu zaś któryś z urzędników z dostępem do tajemnic krótko rzecz zreferował, podczas gdy sam minister nawet się nie pofatygował, by pokonać niewielki dystans między resortem spraw wewnętrznych a Kancelarią Premiera. Choć rzecz działa się w przeddzień Euro 2012 i dotyczyła przewoźnika lotniczego, który zaledwie w sześć miesięcy uzyskał dwie trzecie potencjału LOT-u!

***

Efektem tych procesów jest powrót do powszechnego przekonania Polaków o klęsce państwa. Przypomina to atmosferę w chwilę po wybuchu „afery Rywina”. Zmiany personalne i systemowe wydają się niezbędne, bo nie da się zrzucić winy na jedną prokurator z prokuratury rejonowej i jednego sędziego z sądu okręgowego...  


ROBERT ZIELIŃSKI jest dziennikarzem śledczym „Dziennika Gazety Prawnej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012