Miejska dżungla

W Krakowie kibole stworzyli przestępczość zorganizowaną. I zabijają maczetami. A policja czuje się przeciążona, zagubiona, pozbawiona wsparcia.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

Jedno z krakowskich osiedli po meczu Cracovia – Wisła. 2 grudnia 2011 r. / Fot. Lasyk / REPORTER
Jedno z krakowskich osiedli po meczu Cracovia – Wisła. 2 grudnia 2011 r. / Fot. Lasyk / REPORTER

Na zdjęciu w smartfonie widać poukładane obok siebie dwie siekierki, młotek na długim trzonku, pazury do pielenia. I maczetę.

Fotografię pokazuje młody policjant, wywiadowca patrolujący osiedla po cywilnemu. – Miał to ze sobą 21-letni chłopak – opowiada. – To codzienność. Noszą je w torbach, plecakach. Jedni mówią, że idą na ogródek, inni, że na grzybobranie czy grillowanie.

Maczeta – narzędzie przypominające długi i szeroki nóż – ostatnio kojarzy się jednoznacznie: to niechlubny znak firmowy krakowskich kiboli.

13 czerwca, spokojne raczej osiedle Polana Żywiecka, wczesne popołudnie. Bandyci z maczetami odrąbują rękę 23-letniego Łukasza Dz. Wykrwawiającego się znajdują przechodnie. Pogotowiu nie udaje się go uratować. Policja szybko zatrzymuje trzy osoby, ale przesłuchuje je tylko w charakterze świadków. Wychodzą. Wkrótce śledczy wysyłają list gończy za Wojciechem Lesiakiem, ps. „Wojtas”, podejrzanym o zadanie śmiertelnego ciosu – do dziś miejsce jego pobytu pozostaje nieznane. O ofierze policja mówi: zaangażowany kibic Wisły. Nieoficjalnie pojawia się wątek drobnej dilerki.

– Spokojny chłopak, zajmował się oprawą meczów – opowiada nam znający ofiarę, niezaangażowany w bójki kibic Wisły. Nie sądzi, by tym razem były to porachunki gangsterskie. Raczej konflikt młodych kiboli, rozgrywający się poza zorganizowanymi grupami. Mówi o „gówniarzach, którzy chcieli pokazać, że są jak prawdziwi gangsterzy”.

To by znaczyło, że w Krakowie wyrosło drugie pokolenie kiboli. Pierwsze – młodociani osiedlowi chuligani sprzed kilkunastu lat, dziś trzydziestolatkowie – tworzy zorganizowany półświatek. Ci młodsi, nowe pokolenie, chcą być tacy sami.


TNĄ, ŻEBY ZABIĆ


– Kiedy słyszę doniesienia z Krakowa, mam déjà vu – mówi dr Piotr Chlebowicz z katedry kryminologii i polityki kryminalnej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, autor książki „Chuligaństwo stadionowe. Studium kryminologiczne”. – W tym mieście wytworzyła się norma subkulturowa, która dopuszcza używanie „sprzętu”, czyli niebezpiecznych narzędzi. Pseudokibice z innych miast unikają Krakowa. Wszędzie indziej, przynajmniej oficjalnie, używanie „sprzętu” jest niedopuszczalne.

O „sprzęcie” głośno robi się niemal dekadę temu. W październiku 2004 r. Robert M., ps. „Metal” – lider pseudokibiców Cracovii – jedzie z Krzysztofem M., ps. „Neo”, na opanowane przez kibiców Wisły krakowskie Grzegórzki. Ma ich namawiać, by „nie cięli chłopaków z Cracovii”. Sytuacja wymyka się spod kontroli: od ciosów nożem ginie kibic Wisły, Paweł O., ps. „Fudżin”. Sąd ustali, że zabił „Neo”.

Powtarzana w krakowskiej prasie wersja głosi, że „Metala” uważa się za prekursora używania „sprzętu”.

Przed dwoma laty na osiedlu Kurdwanów ginie od maczet „Człowiek”, związany ze środowiskiem kiboli Cracovii. Zdaniem cytowanego kibica Wisły, od tego momentu z maczetami latają wszyscy.

W marcu tego roku od ciosów nożem ginie w Nowej Hucie 20-letni „Papug”. Dwa miesiące później napastnicy niemal odrąbują rękę 19-latkowi na Kurdwanowie. To tylko głośniejsze sprawy z użyciem „sprzętu”.

Skąd się to wzięło?

– Gdy przed laty na placu Wolnica gangi Marchewy i Pyzy pobiły się na siekierki o kontrolę nad domami publicznymi, aż nam było wstyd przed Warszawą, że u nas leją się jak na wsi – mówi Leszek Górak, do 2006 r. zastępca komendanta miejskiego policji w Krakowie. – Teraz młodzi nie szanują życia. Tną, żeby zabić: w tętnicę szyjną czy udową.

– Ktoś użył kiedyś noża, kto inny zrobił to samo – mówi policjant-wywiadowca. – Następni sięgnęli po cięższy sprzęt, aż uznano to za normę, napędzaną odwetami to z jednej strony, to z drugiej.

Wersję z efektem kuli śniegowej potwierdza wspomniany kibic Wisły: – Tak działa prawo wendety. Nikt jeszcze nie użył broni palnej, ale gdy ktoś przekroczy tę granicę, zrobi się naprawdę krwawo.


OD SZCZYLA DO GANGSTERA


Cofnijmy się do lat 90. ubiegłego wieku i przypomnijmy atmosferę polskich stadionów. Rzucanie kamieniami i butelkami, wyrywane ławki, walki z policją. Wydawałoby się, że widowiska sportowe stały się od tamtej pory rozrywką znacznie mniej ryzykowną. Lecz bandyterka po prostu przeniosła się na ulice. Względnie do lasów, gdzie odbywają się ustawki.

Ale przez te kilkanaście lat zaszła zmiana znacznie bardziej doniosła: kibole zmienili się w grupy przestępczości zorganizowanej.

Leszek Górak: – W latach 90. były to szczyle ganiające się po osiedlach, gangsterska elita kopała ich po tyłkach. Ale już wtedy się nie bali. Zazwyczaj zatrzymany małolat płacze i do wszystkiego się przyznaje. A oni nie. Może jakoś wpłynęła na to transformacja: w szkole autorytetu nie było, nauczyciela się nie bali, policjanta też nie. Niewiele mogliśmy im zrobić, ale przynajmniej trzymaliśmy ich krótko: legitymowaliśmy, nękaliśmy, robiliśmy sprawy. Żeby wiedzieli, że mamy ich na oku.

Jak dodaje, gdy kibole zaczęli dorastać, nadal kojarzono ich tylko z waśniami stadionowymi. Tymczasem okazywało się powoli, że zaczynają się parać poważniejszą przestępczością. – Narkotyki, pobicia, napady rabunkowe, egzekucja długów – wylicza były funkcjonariusz Komendy Głównej Policji zajmujący się rozpoznaniem i pracą operacyjną (20 lat w służbie).

Wątek kibolski wciąż jest ważny. Integruje. – Barwy klubowe to znak jedności, działający od najmłodszych lat, gdy ci chłopcy „obsikują” sprayami ściany swoich osiedlowych terytoriów – mówi były oficer KGP. – Tyle że potem rekrutowani są przez prawdziwych bandytów, dla których przynależność klubowa nie ma większego znaczenia.

Leszek Górak mówi wprost: podziały wpływów kibolskich i narkotykowych się pokrywają: – Mamy narkotyki wiślackie i te Cracovii.

– Środowiska kiboli są grupami pożądanymi dla szefów gangów – zauważa dr hab. Przemysław Piotrowski, psycholog społeczny UJ, specjalizujący się w analizie zachowań zbiorowych. – Stanowią gotową sieć społeczną, zintegrowaną wokół klubowych barw. Jeśli chce się wprowadzić narkotyki w jakieś środowisko, najlepiej korzystać z kanałów już istniejących. To gotowe struktury, które anektują szefowie gangów.

Nie tylko pod Wawelem kibolstwo przenika się z gangsterką. Trzy lata temu CBŚ zatrzymało kilkunastu kiboli Lecha Poznań, w tym szefa grupy, który dostał zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej; nieco później zatrzymano dwóch kiboli z Lubina podejrzanych o usiłowanie zabójstwa, a także rozbito gang złożony z pseudokibiców Ruchu Chorzów.

– Hermetyczność tych środowisk sprawia, że trudno namówić uczestników czy świadków zdarzeń na zeznania – zauważa dr Chlebowicz. – A gdy się udaje, zwykle nic z tych zeznań nie wynika. Walkom kiboli przyświeca zasada „wszystko we własnym kręgu”. W Krakowie często mamy do czynienia z czymś, co w kryminologii nazywa się „przestępczością bez ofiar”.

– Ofiara zawsze mówi, że nie potrzebuje pomocy i nie wie, kim był sprawca – potwierdza krakowski policjant-wywiadowca. – Jest zasada: „Cracovia przeciw Wiśle, Wisła przeciw Cracovii, oba kluby przeciw policji”.

Ta cecha kibolskich bojówek sprawia, że walka z nimi staje się szczególnie trudna.


KRYMINALNYM WIATR W OCZY


Skoro nie chodzi już o pobicia za niewłaściwą odpowiedź na pytanie: „za kim jesteś?”, lecz o handel narkotykami, wymuszenia i morderstwa, walką z kibolami-gangsterami zajmuje się w policji pion kryminalny. Ostatnio – to nowość – angażuje się w nią także wyspecjalizowane w walce z przestępczością zorganizowaną Centralne Biuro Śledcze.

Leszek Górak był doświadczonym policjantem kryminalnym. – Lubimy wiedzieć, co się dzieje w mieście. Taka wiedza to nasza chluba – uśmiecha się. Ale nie o chlubę chodzi, lecz o zbieranie informacji na temat świata przestępczego, czyli rozpoznanie operacyjne.

Jak przekonuje Górak, nie da się tego robić tylko „pod konkretną sprawę”, potrzebna jest wiedza ogólna: kto z kim trzyma, kto wydaje rozkazy, gdzie kogo można znaleźć. Okazuje się to bezcenne, gdy coś się wydarza – bo policja nie zaczyna zbierania od zera.

– Zmowa milczenia nie oznacza, że policja jest bezsilna – zaznacza Górak. – Prawo pozwala prowadzić tzw. „małe operacje specjalne”.

Oznacza to np. wprowadzanie w struktury przestępcze policjantów pod przykryciem, pozorowanie narkotykowych transakcji czy zakładanie podsłuchów. Przy mafijnej omercie to jedyna metoda. Z której, dodaje były zastępca miejskiego komendanta, policja nie korzysta dostatecznie. – Mam wrażenie, że ze strachu – mówi Górak.

Jak wynika z jego słów, bardziej niż o strach przed bandytami, może chodzić o obawę przed konsekwencjami prawnymi: zastosowanie środków specjalnych może się nie spodobać prokuraturze. – Tymczasem gdy jeszcze w 2000 r. przygotowywaliśmy się do wprowadzenia tych – dozwolonych przecież prawem – metod, prokuratorzy zapewniali, że policja może śmiało je stosować. Do ich realizacji przeszkolono kilkuset policjantów. Wydano pieniądze i niewiele z tego wynika. A tu chodzi o walkę uliczną – mówi. I wspomina, jak dobre rozpoznanie przydało się we wspomnianej sprawie o zabójstwo „Fudżina”: – Szybko doprowadziliśmy do zatrzymania „Metala”, bo wiedzieliśmy, kto to jest, co robi, gdzie się porusza. Tylko że dziś przywódców jest zdecydowanie więcej, a policja wie o nich mniej.

Kolejny powód niedomagania systemu jest jednocześnie prozaiczny i zasadniczy: z policyjnych opowieści wyłania się obraz służby kryminalnej przeciążonej, zagubionej w nieustannych reformach i pozbawionej wsparcia.

Jak tłumaczy Leszek Górak, idealny podział zadań w policji to ten, który obowiązywał do niedawna: na policjantów operacyjnych, którzy zajmują się rozpoznaniem, rozpracowywaniem grup przestępczych, zasadzkami, obserwacją, oraz dochodzeniowców, którzy mają przekształcić wyniki prac operacyjnych w materiał dla prokuratury i sądu. – Dziś stłamszono piony kryminalne i dochodzeniowo-śledcze w jedną strukturę, choć wszyscy policjanci powtarzali, że to błąd – mówi. – W efekcie kryminalni ugrzęźli w robocie dochodzeniowej i są w stanie pracować tylko pod konkretne sprawy.

Problem inny: kryminalni powinni otrzymywać wsparcie w prowadzeniu rozpoznania ze strony wywiadu kryminalnego, którego wydziały istnieją w strukturze Komendy Głównej Policji i w komendach wojewódzkich. Zaglądamy do dokumentów z 2006 r., które regulowały ówczesną organizację KGP. Jest tam szczegółowo rozpisany skład Biura Wywiadu Kryminalnego, a w nim Wydział Rozpoznania i Werbunków. Zaś pośród zadań Biura figurowało „określanie, monitorowanie i koordynowanie głównych kierunków rozpoznania operacyjnego”. Tymczasem dziś analogiczna jednostka nazywa się tylko Wydział Werbunkowy, a wśród zadań wywiadu... nie ma rozpoznania operacyjnego.

Wywiad nie prowadzi rozpoznania? – W nowej strukturze KGP nie funkcjonuje Biuro Wywiadu Kryminalnego, co nie oznacza, że policja zrezygnowała z pracy procesowej i pozaprocesowej w związku z działaniem grup przestępczych, w tym pseudokibiców – odpowiada podinsp. Grażyna Puchalska, rzeczniczka Komendy. – Działania te prowadzą głównie policjanci pionów kryminalnych.

– Pytanie, na ile efektywnie, skoro robią to ci sami policjanci, którzy muszą jeździć do przestępstw – mówi cytowany już były funkcjonariusz KG. – Wtedy chodziło o to, żeby odciążyć pion kryminalny od prowadzenia rozpoznań.

Owszem, wywiad kryminalny zawiaduje potężnym narzędziem wspomagającym pracę policjantów: Systemem Informacji Operacyjnych, służącym do analizy kryminalnej, czyli do szukania powiązań i systematyzowania zbieranych przez policję informacji. Działa pod jednym warunkiem: że dostarcza się do niego dane.

– Policja wie nie tyle, ile wiedzą jej ludzie, lecz tyle, ile wiedzą jej systemy informacyjne – tłumaczy były funkcjonariusz KGP. – Nie wystarczy, że policjant się czegoś dowie. Jeśli się tą wiedzą nie podzieli, nie na wiele się ona przyda.

Jak tłumaczą policjanci, bezcenne mogą się okazać nawet drobne informacje. Przykład: policja zatrzymuje samochód z pseudokibicami. Okazuje się, że wiozą maczety i siekiery, ale oświadczają, że jadą pielić grządki. Wiele im zrobić nie można, ale „sprzęt” to już podstawa do wylegitymowania. Przy okazji można spisać numery auta. I złożyć tzw. meldunek informacyjny, dzięki któremu w bazie zostanie ślad, że ci mężczyźni są powiązani. A jeśli któreś nazwisko albo numery auta wypłyną przy przestępstwie na drugim krańcu Polski, fakt, że dane znajdują się w centralnej bazie, okaże się nie do przecenienia.

Tymczasem w ocenie policjantów operacyjnych ich koledzy z prewencji często zaniedbują składanie takich meldunków. Żeby sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest, pytamy w Komendzie Głównej, ile meldunków informacyjnych dotyczących pseudokibiców trafia do systemu i ile osób objęto dzięki nim analizą. – Nie mamy możliwości udzielenia odpowiedzi – mówi podinsp. Grażyna Puchalska.

Gdy kryminalni narzekają na prewencję, prewencja narzeka na technikę. – Jeśli zdarza się, że zgłoszenie nie trafia tam, gdzie trzeba, to zwykle dlatego, że nasz słynny system łączności, na który wyłożono bajońskie sumy, jest zawodny. Są dni, gdy po prostu nie działa – mówi krakowski policjant-wywiadowca.


NIE ŚPIMY PO LASACH


Policjanci prewencji zgadzają się z kryminalnymi co do jednego: że ich codzienność nie sprzyja poczuciu wspólnoty celu. Niskie morale też wpływa na skuteczność.

– Podczas dziesięciogodzinnej służby robię po krakowskich osiedlach średnio sto kilometrów – mówi krakowski wywiadowca. – Naprawdę, nie śpimy po lasach, chce się nam. Ale wielu policjantów po latach ma wrażenie, że cały czas walili głową w mur.

Powody niskiego morale: policjanci często nie rozumieją systemu, w którym funkcjonują, i przeważnie nie czują, by ten system ich wspierał.

Co się tyczy wsparcia: – Tragikomiczny żart policyjny głosi: „bronią lepiej rzucać, niż z niej strzelać” – kontynuuje nasz rozmówca. – Policjant ma sekundę na podjęcie decyzji o użyciu broni, a prokurator wiele miesięcy, by go za to przeczołgać. Chcielibyśmy mieć poczucie, że władza za nami stoi.

– A decyzje, by coś zmienić czy powołać, są oderwane od rzeczywistości – dodaje Leszek Górak. – Biorą się z biurokracji albo z wizji komendanta głównego. Do tego jest tendencja do centralizowania – mówi, sięgając po przykład związany z przestępczością kibolską: – Zespół ds. kibiców przeniesiono z komendy miejskiej do wojewódzkiej. Póki pracował w miejskiej, był blisko problemów miasta. Komenda wojewódzka odpowiada za wszystko, czyli za nic.

Zobaczymy, jak sprawdzi się kolejna zmiana: ten wyodrębniony do niedawna zespół włączono teraz w strukturę pionu kryminalnego. – Skala tego rodzaju przestępczości okazała się na tyle duża, że zespół nie mógł działać samodzielnie – tłumaczy mł. insp. Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. – Po pierwsze, chodziło o zwiększenie siły bojowej i mobilności, bo trzeba rozpracowywać i zatrzymywać wieloosobowe grupy przestępcze pseudokibiców. Po drugie, chodziło o dobry przepływ informacji w pionie kryminalnym: bo ci sami ludzie pojawiają się i jako zadymiarze stadionowi, i jako liderzy grup kryminalnych.

– Tyle że to jeszcze nie oznacza większej liczby policyjnych etatów – komentuje były oficer Komendy Głównej.

W krakowskiej policji jest dwieście nieobsadzonych etatów. – Pieniądze z nich idą np. na nagrody albo benzynę – dodaje policjant-wywiadowca. – Można sobie policzyć, ile to by było patroli. A ich liczba przekłada się na bezpieczeństwo. Dziś jeździ naraz sześć do ośmiu patroli po cywilnemu. Nie da się ogarnąć całego miasta.

– Pan minister Sienkiewicz lata za wysoko – tak policjanci komentują zarzuty szefa MSW, który po zabójstwie na Polanie Żywieckiej wytknął władzom Krakowa niedostatek monitoringu i oświetlenia. – Tamto zdarzenie miało miejsce w biały dzień i na prywatnym osiedlu, które może mieć najwyżej monitoring własny, a nie miejski – mówią. – Problemem jest co innego: za mało etatów.

Jeśli dodamy do tego poziom policyjnych wynagrodzeń, przepychanki z emeryturami mundurowymi czy choćby powtarzane jak mantra stwierdzenia, że „policja nic nie robi” – mamy morale polskich funkcjonariuszy. Ocenianych w dodatku na podstawie statystyk, których dyktat, mówią zgodnie, zabija policyjną pracę.

Widać to choćby w przypadku wspomnianych meldunków informacyjnych. Zdarza się, że przełożeni wymagają, by policjant złożył ich określoną liczbę. A meldunki łatwo mnożyć. Patrol zatrzymuje auto z trzema kibolami? Można z tego zrobić jeden meldunek, ale można trzy. Co więcej, w statystykę najtrudniej ująć to, co w pracy stróżów prawa najważniejsze: liczbę przestępstw udaremnionych. – Bo jak to policzyć? – uśmiecha się wywiadowca. – W formularzu oceny funkcjonariusza jest stosowna rubryka. Ja nigdy jej nie wypełniam. Inni wpisują z głowy.

– Statystyka zabiła pracę policyjną – powtarza Leszek Górak – ale wydaje mi się też, że w Krakowie dobra statystyka w pewnym momencie uśpiła czujność policjantów. I straciliśmy koncept, co robić z grupami osiedlowych małolatów.

– Kibole wygrywają też z nami wojnę symboliczną – dodają policjanci. Chodzi o agresywne graffiti. Gdyby nie było tak powszechnie ignorowane, może ktoś by zauważył, że w rzekomo spokojnej okolicy Polany Żywieckiej zaczęły się pojawiać napisy „J...ć Żydów”.

– Tego jest tak dużo, że się tego nie zauważa – rozkłada ręce krakowski policjant-wywiadowca. W dodatku obecne prawo nie zobowiązuje właścicieli nieruchomości do usuwania z nich graffiti. Jak przyznaje Jan Machowski z Urzędu Miasta Krakowa, straż miejska może ich tylko do tego zachęcać.

Napis „J... Żydów” na stacji trafo nieopodal miejsca, gdzie wykrwawił się Łukasz Dz., nie przeszkadza najwyraźniej spółce Tauron, do której budynek należy. Choć zarządca osiedla wysłał do Tauronu prośbę o jego usunięcie 10 czerwca, napis nie zniknął do dziś. „Tygodnik” powiadomił o nim straż miejską.


MACZETA LEPSZA OD PAŁKI


Oczywiście w sprawie kibolsko-gangsterskiej coś drgnęło. Rangę priorytetu nadało jej CBŚ, w ciągu ostatnich lat było kilka spektakularnych zatrzymań. Spóźnione w diagnozowaniu problemu państwo – również dzięki Euro 2012 – zaczyna rozumieć, na czym polega przestępczość z klubowymi emblematami w tle.

A jednak w walce z nią dominuje akcyjność. Policjant-wywiadowca: – Jedna rzecz mnie poraziła: dwóch byłych ministrów sprawiedliwości nagle mówi, że policja nic nie robi [chodzi o wypowiedzi eksministrów Ziobry i Ćwiąkalskiego – red.]. To kiełbasa wyborcza. Śmieszy nas, gdy szef MSW mówi do kamer: „Idziemy po was”. To żadne wsparcie.

– Nie widzę chęci zrozumienia zjawiska w całej jego złożoności – dodaje dr hab. Przemysław Piotrowski. – Słyszę oburzenie, żądanie surowszych kar, ale nikt nie stara się zrozumieć środowisk kibicowskich. Akty bandyckie należy surowo karać, ale jednocześnie próbować jakoś pomóc tym młodym ludziom, którzy są dopiero u początku kibolskiej drogi. Trzeba się zająć prewencją. Silna władza w stosunku do bandytów, mądra wobec pozostałych. Na osiedlu Azory, gdzie kibole mocno dają o sobie znać, był kiedyś np. dobrze działający ośrodek dla młodych chłopaków – dodaje naukowiec. – Już nie działa.

Nieodłącznym elementem kolejnych tragedii z maczetą w tle jest personalno-instytucjonalny spór. Gdy szef MSWiA wypomniał miastu brak oświetlenia i monitoringu, prezydent Krakowa upomniał się o wspomniane 200 wakujących etatów. – Podobne wypowiedzi to przykład akcyjności władz. Nikt nie bierze odpowiedzialności za problemy – mówi Piotrowski. – Nawiasem mówiąc, na miejscu prezydenta wypowiadałbym się z większą pokorą – dodaje. – Kiedyś podczas noworocznego meczu Cracovii na otwarcie sezonu mówił do jej kibiców: „Nigdy nie zejdziemy na psy”...

Problemu nie da się rozwiązać ani jedną administracyjną decyzją, ani zmianą prawa (przedstawiciele opozycji, na czele ze Zbigniewem Ziobrą, postulują zakaz noszenia noży i maczet). Ta walka odbywa się na zbyt wielu polach. Toczy się w pobliżu murów z napisem „J... Żydów!”, na osiedlu, po którym niosą się ryki kiboli, w windzie komendy, w której swego czasu pojawiały się na przemian plakaty Wisły i Cracovii, a także w gabinetach urzędników, którzy zamiast współpracować, wolą wypominać sobie zaniedbania.

I jak na razie, maczeta okazuje się skuteczniejsza niż policyjna pałka.

– Podejrzewam, że przez chwilę będzie cisza, a potem nastąpi odwet – mówi krakowski policjant-wywiadowca.

W lokalnych mediach, na forach pod artykułami o zabójstwie na Polanie Żywieckiej, już wrze. „Mam jedną wiadomość do kibiców Cracovii – czytamy. – Zacznijcie się chować, bo zemsta za zabicie naszego brata będzie szybka i bardzo bolesna”.


WSPÓŁPRACA BARTEK DOBROCH

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013