Wyruszyć w nieznane

12.04.2021

Czyta się kilka minut

Jest inaczej, to na pewno. Rok temu epidemia była niby „tu”, ale właściwie jeszcze „tam” – dopiero nadchodziła, straszyła, dawała nam fory, czas potrzebny, żebyśmy przygotowali się na jej przyjęcie. Baliśmy się na zapas i na zapas chronili, co dziś wspominamy z pewnym sentymentem, bo zaopatrywaliśmy się w maseczki i trzymaliśmy na dystans, nie wiedząc jeszcze tak naprawdę, co nam grozi. Dziś epidemia już się u nas zadomowiła, spoufaliła z nami. Opróżniła publiczne miejsca, zapełniła szpitale, a na wirtualnych tablicach wiesza co dzień nowe klepsydry, z których ze zdumieniem odczytujemy kolejne znajome nazwiska. Owszem, czekamy z niepokojem na „liczbę dnia”, wzdychamy, kiedy jest wyższa niż tydzień wcześniej, ale śmierć nieznajomych – choć bywa przygnębiająca, zwłaszcza gdy sumuje się w wielkie liczby – jest zawsze abstrakcyjna. Realna jest tylko śmierć tych, z którymi cokolwiek nas łączyło. I takiej śmierci teraz przybywa.

Co jest w nas dziś większe – strach czy złość? Czy jesteśmy w stanie myśleć poza nimi? Czy potrafimy wykrzesać z siebie jeszcze trochę nadziei?

A nadziei potrzeba nam dużo. Tylko ona może nas wyprowadzić poza strach i ukazać jakieś inne „tam” i inne „tu”. Nadzieja to nie tylko myśl, że „złe” kiedyś odejdzie: że ludzie przestaną masowo umierać, a my nie będziemy uśmiechać się spoza maseczki, wahać przed każdym uściskiem czy trwożliwie rozglądać, gdy ktoś kaszlnie za plecami. To przede wszystkim otwartość na niemożliwe, na to, co jeszcze-nawet-nie-do-pomyślenia. Jakiś czas temu w wywiadzie dla „Pisma” Andrzej Leder mówił trafnie o potrzebie nadziei radykalnej. Radykalny kryzys można przezwyciężyć tylko radykalną nadzieją. A kryzys obecny jest kryzysem radykalnym, bo odsłonił więcej niż tylko słabość klasy politycznej czy niedostatki sytemu ochrony zdrowia. Chodzi w istocie o całą konstrukcję naszego świata, o nasz styl życia, naszą beztroskę, nasze „skoro mogę, to dlaczego nie”, za które epidemia bezwzględnie wystawia dziś rachunek. Bezwzględnie – bo wystawia go jak leci, niekoniecznie tym, którzy zawinili.

„Nadzieja radykalna – mówił Leder – polega na tym, że nie wraca się do portu, tylko wyrusza się w nieznane, a to, co z portu najważniejsze, zabiera się ze sobą. To nadzieja, która jest odpowiedzią na sytuację, gdy za chwilę, prawie na pewno, portu nie będzie”. Epidemia pokazała – jak wielu z nas? – że świat budowany w taki sposób jak do tej pory nie przetrwa. Lub inaczej: że możemy tę formę konserwować, ba, wrócić do niej z radosnym wyciem, gdy zagrożenie minie (Leder: „dziś cała globalna klasa średnia marzy o tym, żeby jak tylko pandemia się skończy, wsiąść w wielki samolot i polecieć na wakacje na drugi koniec globu”), ale to nie powstrzyma kolejnych kryzysów. Nasz pomysł na życie musi się zmienić, zmienić się muszą nie tylko kształt państwa czy gospodarki, ale też relacje między nami. Będzie to szalenie trudny proces i oby nie tak gwałtowny, jak wieszczą niektórzy.

Nadzieja radykalna stanie w nim naprzeciw „radykalizmów bez nadziei” (to określenie moje, nie Ledera), których już dziś jest wokół pełno. Radykalizmy te żywią się wizją wojny kulturowej, w której nie można brać jeńców, bo chodzi o „być albo nie być” świata takiego, jakim wyobraża go sobie jedna czy druga strona. Język, którym posługują się ich przedstawiciele, jest ostry i nieprzejednany, każde ustępstwo i odstępstwo jest piętnowane, każdy półton podejrzany, a dialog z inaczej myślącymi – wykluczony. Dlatego nazywam je „radykalizmami bez nadziei”: chcą budować świat wedle swojej i tylko swojej wizji, nie próbując tworzyć opowieści wspólnej i scenariusza, którego zasadą nie byłoby separowanie i wykluczanie, lecz wzajemność. W rezultacie powstają projekty odrealnione, pozbawione siły perswazji. „Radykalizmy bez nadziei” także wyruszają w podróż, ale jest to podróż w stronę „dobrze znanego”, z góry założonego, nielicząca się ani z kosztami, ani nawet z mapą.

Właśnie ta myśl męczy mnie ostatnio: czy potrafimy wykrzesać z siebie dostatecznie dużo nadziei, żeby się im przeciwstawić? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2021