Wszystko jest zamętem

To miało być wydarzenie - i tak też się stało. Ostatni film Bergmana; pożegnanie z kinem i widzami; unijna premiera kinowa - hucznie zapowiadali organizatorzy.

19.12.2004

Czyta się kilka minut

Polskiej premierze “Sarabandy" towarzyszyła ciekawa, prezentująca pierwsze kroki artystyczne wielkiego Szweda wystawa w Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki. Na dokładkę - wizyta Harriet Andersson, aktorki Bergmana pamiętanej choćby z tytułowej roli w “Wakacjach z Moniką". A więc święto. Jednak pierwsza refleksja, od której nie sposób się uwolnić podczas seansu “Sarabandy": jakże skromny, skrajnie ascetyczny to film! Kolejny zbiór “dialogów do oglądania", jak powiedział o dziele Bergmana francuski krytyk Michel Sineux. Statyczny, niemal anachroniczny na tle współczesnego kina z jego brawurową zabawą konwencjami i erudycyjnym puszczaniem oka do widza - dziecięcia czasów internetu.

W zrealizowanym rok temu filmie telewizyjnym Bergman powraca do postaci Marianne i Johana, bohaterów “Scen z życia małżeńskiego". 30 lat temu z wnikliwością przedstawił studium rozpadu ich małżeństwa, niedojrzałość i nieumiejętność dawania miłości. “Wszystko jest jeszcze zamętem, nic nie stało się lepsze. Wszelkie układy wzajemne są zagmatwane i ich życie bazuje na bardzo nędznych kompromisach. Lecz w jakiś sposób są już wpisani na listę mieszkańców świata rzeczywistości, zupełnie inaczej niż przedtem" - tak pisał o ich ostatniej rozmowie we wstępie do książkowego wydania scenariusza (przekład Marii Olszańskiej). Dziś odnajduje tych dwoje tkwiących nadal w tym samym, bliżej nieokreślonym miejscu.

Oto Marianne, powodowana irracjonalnym impulsem, postanawia odwiedzić byłego męża. Johan, już 86-letni emerytowany profesor, odziedziczył spadek po ciotce i zaszył się w letnim domu wśród lasów. Dowiadujemy się tego w prologu, z ust samej Marianne. Kobieta siedzi za długim stołem usłanym pagórkami rodzinnych fotografii, opowiada do kamery historię owej przygody. Już za chwilę kontynuuje relację z werandy wiejskiego domku - od dłuższego czasu obserwuje śpiącego Johana, zastanawiając się, czy do niego podejść. Z rozkosznym wahaniem zaczyna odmierzać minutę - mija trzydzieści sekund, czterdzieści siedem, pięćdziesiąt trzy... W końcu ciekawość zwycięża. Kurtyna idzie w górę.

Nie widzieli się 32 lata. Johan, wieczny egotyk o naukowym podejściu do ludzkiego istnienia (“badam moje życie, w przód i w tył. I mam wynik"), nad towarzystwo śmiertelników przedkłada lekturę Swedenborga. Marianne - zawsze dojrzalsza, choć o 20 lat młodsza, zachowała wewnętrzną radość i zdolność do empatii. Dwa symbole bergmanowskiego świata, Liv Ullmann i Erland Josephson, jak rozłożyste, naznaczone działaniem czasu drzewa - przekomarzają się, dogryzają, biorą za ręce i bez śladu skrępowania toną w przyjacielskim uścisku, wracając do przerwanej kiedyś rozmowy. Skąpana w ciepłych tonach ich strojów barwy burgunda sielanka nie potrwa jednak długo.

Marianne nieświadomie wkracza w sam środek piekielnego kontredansu - lub może swoistej sarabandy, termin ten oznacza przecież nie tylko część barokowej suity, ale i taniec dworski z XVII wieku. Tu wszakże o dworskości nie ma mowy. W daczy nad jeziorem przemieszkują Henrik i Karin, syn Johana z pierwszego małżeństwa i wnuczka. Pogardzany syn (“to jego mazgajstwo, przytulał się do mnie lepką miłością" - wspomina Johan) i 19-latka, o której Johan wie tylko tyle, że jest dobrze zapowiadającą się wiolonczelistką.

Henrik (świetny Börje Ahlstedt) łączy w sobie wrażliwego muzyka - pracuje nad dziełem o “Pasji według świętego Jana" - i wulgarne monstrum. Sfrustrowany, pełen kompleksów, nienawidzący ojca, nie potrafi przeboleć straty Anny, zmarłej na raka ukochanej żony, z którą łączyła go “czysta przynależność". Przerażony, że może opuścić go i Karin, w ataku lęku niemal ją zabija. Za wszelką cenę próbuje związać ją ze sobą, sam chce uczyć córkę gry. Zrozpaczona Karin buntuje się, ale nie potrafi przeciąć toksycznej pępowiny. Relacja tych dwojga ma w sobie coś z zakazanej, kazirodczej miłości - ojciec i córka śpią razem w małżeńskim łożu. Później, kiedy ich rozstanie będzie już przesądzone, złączą się na krótko w obleśnym pocałunku.

W ten związek ingeruje nieoczekiwanie Johan. On też ma wręcz nabożny stosunek do pamięci Anny; jej cechy dostrzega we wnuczce. Chce pomóc Karin w dostaniu się do elitarnej Akademii Sibeliusa w Helsinkach, ale przede wszystkim upokorzyć syna. Decyzja o rozstaniu zapadnie jednak z innego powodu - Karin odnajdzie list, w którym Anna ostrzega męża przed zaborczą miłością do córki.

Bergman snuje swą opowieść - czy może raczej: przypowieść - niespiesznie, bez przesadnej dbałości o dramaturgię, gubiąc niekiedy rytm. Przygląda się wydarzeniom z perspektywy strudzonego wędrowca. Raz po raz przystaje, by nabrać oddechu i objąć spojrzeniem rozciągający się przed nim widok. Obca jest mu rola mędrca, woli mnożyć pytania. Zamknięte w sentymentalnej formie wracają - być może ostatni raz - odwieczne tematy autora “Milczenia": rodzinna nienawiść, tęsknota za miłością i prawdziwym pojednaniem, pragnienie podźwignięcia się z ułomności.

“Chcę mieć coś, do czego bym tęsknił. Chcę mieć coś, w co bym wierzył" - mówił młody Johan. Teraz, przeniknięty lękiem, przyjdzie w środku nocy do łóżka Marianne, by odegnać od siebie śmierć. Dla Henrika “stanem łaski" są dni spędzone z Karin po śmierci Anny. Przynoszącym wytchnienie Absolutem okazuje się nie Bóg, znów nieobecny, ale grana przez Henrika na kościelnych organach muzyka Bacha, obok Mozarta ulubionego kompozytora Bergmana. Na prośbę ojca Karin wykonuje pożegnalną sarabandę z bachowskiej “Suity nr 5 c-moll". Muzyka pomaga odgadnąć przyszłość, wznieść się ponad rzeczywistość życia i śmierci.

Wszystkiemu patronuje wspomnienie o Annie i jej nieskazitelnej dobroci. “Kiedy umarła, ciemność zgęstniała i światło przygasło" - stwierdza Johan. Jej brak, tak głęboko odczuwany przez całą trójkę, przemienia się w anielską wszechobecność. Czy trzeba tu dodawać, że Bergman dedykował “Sarabandę" swej ostatniej żonie, Ingrid von Rosen, z którą przeżył szczęśliwe ćwierćwiecze i której śmierć wtrąciła go w depresję?

W finale powraca stół z fotografiami. Marianne, dobry duch tej historii - ta pełna serdeczności postać przywodzi na myśl Annę Ĺkerblom, babkę Bergmana, której apartament w Uppsali stanowił dla przyszłego reżysera dziecięcą oazę - dopowiada dalsze, bardziej pomyślne losy rodziny. Klamra się zamyka, opowieść zatacza koło. Pogodny stoicyzm Marianne zaprawiony jest jednak bólem. Potwierdzają się słowa Johana: “Najpierw jest się razem, potem idzie się w różne strony, a potem rozmawia się już tylko przez telefon. Na sam koniec zapada całkowite milczenie".

Zamęt w duszach nie chce minąć. Na czym zatem ma polegać zyskana z wiekiem mądrość? Może na świadomości, że czas nie tylko leczy rany, ale przyspiesza odejście tych, którzy je zadali. Wraz z ludzkim przemijaniem ginie nawet nasza małość. Zostaje pamięć o okazanej dobroci i wciąż na nowo podejmowane próby zbliżenia się do drugiego. Jak końcowe spotkanie Marianne z upośledzoną córką Marthą, mieszkającą w domu opieki społecznej.

“Żadnego rozwiązania nie ma jednak na podorędziu i prawdziwego happy endu nie będzie" - pisał Bergman we wstępie do “Scen z życia małżeńskiego". Teraz powtarza swój gest. Nieefektownie, choć przecież szczerze, z wiarą, że było warto.

“SARABANDA" (“Saraband"). Scen. i reż.: Ingmar Bergman, zdj.: Stefan Eriksson, Jesper Holmström, Per--Olof Lantto, Sofi Stridh, Raymond Wemmenlöv, wyst.: Liv Ullmann (Marianne), Erland Josephson (Johan), Börje Ahlstedt (Henrik), Julia Dufvenius (Karin). Prod.: Szwecja 2003. Pokaz odbył się 3 grudnia w warszawskim kinie Muranów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2004