Wszystkie zmiany Carlo Ancelottiego

Oto zwyczajny wieczór w Lidze Mistrzów: drużyna, która minutę przed końcem meczu była za burtą, później strzeliła trzy gole i awansowała do finału.

05.05.2022

Czyta się kilka minut

Carlo Ancelotti (z lewej) i Pep Guardiola po półfinale Ligi Mistrzów między Realem i Manchesterem City, Madryt, 4 maja 2022 r. / FOT. REY / MARCA / SIPA / EAST NEWS /
Carlo Ancelotti (z lewej) i Pep Guardiola po półfinale Ligi Mistrzów między Realem i Manchesterem City, Madryt, 4 maja 2022 r. / FOT. REY / MARCA / SIPA / EAST NEWS /

W pierwszym spotkaniu półfinałowym przegrali 4:3, w drugim - po dogrywce - wygrali 3:1. Po zwycięstwie nad Manchesterem City trener Realu mówił, że jego drużynie pomogła historia - zresztą jeszcze przed meczem puścił w szatni motywacyjne wideo przypominające piłkarzom, ile razy w tym sezonie zdołali odrobić straty. Pytanie brzmi: czy Carlo Ancelotti, „dyskretny przywódca”, jak prezentuje go tytuł jednej z biograficznych książek, zamydlił nam oczy po raz kolejny?

Jak stracić kontrolę

Najlepiej pamiętam chyba tę wymianę uśmiechów Benzemy i Casemiro z doliczonego czasu gry do pierwszej połowy. Wiedzieli, że czterdzieści pięć minut wysiłku poszło na marne i zostało już tylko drugie tyle. Jak do tej pory nie szło im najlepiej - zwłaszcza Francuzowi, który parę razy nawet doszedł do piłki w polu karnym Manchesteru City, ale uderzał niecelnie - a oni stali sobie, pełni luzu, uśmiechając się, jakby faktycznie byli pewni swego. Jakby wiedzieli, że nic nie będzie w stanie zatrzymać przeznaczenia, którym jest jeszcze jeden awans Realu do finału Ligi Mistrzów i jeszcze jedna klęska Pepa Guardioli w półfinale lub ćwierćfinale tych rozgrywek.

Racjonalnie chyba nie da się tego wytłumaczyć. Kiedy sięgnąłem po telefon, by napisać na Twitterze, że wypada się rozstać z narracją o trenerze Manchesteru City, który przekombinowuje w ważnych meczach, transmitująca to spotkanie angielska telewizja umieszczała właśnie w prawym górnym rogu ekranu informację, że prawdopodobieństwo awansu wynosi 99 do 1 na korzyść piłkarzy Guardioli. Tym razem Katalończyk nie dokonywał nieoczekiwanych zmian formacji czy zaskakujących roszad personalnych. Podobnie jak w ćwierćfinale z Atletico mielimy raczej do czynienia z popisem pragmatyzmu, którego elementem było także, nie ukrywajmy, sporo gry na czas. City pamiętało o zabezpieczeniu tyłów, w zasadzie nie dawało gospodarzom się rozpędzić, zamykało przestrzeń, z której mogły paść ewentualne dośrodkowania do Benzemy (dośrodkowania z gatunku tych, które w końcu przyniosły Realowi bramki), ewidentnie nie w pełni jeszcze zdolny do gry przez pełne dziewięćdziesiąt minut Walker toczył heroiczny bój z Viniciusem, a wprowadzeni na boisko rezerwowi najpierw wypracowali bramkę (akcję zakończoną strzałem Mahreza rozpoczęli Zinczenko z Gundoganem), a potem rozszarpywali słabnącą, jak się wydawało, obronę Realu (rajdy Grealisha, zwłaszcza ten zakończony wybiciem piłki z pustej bramki przez Mendy’ego, i kolejny, w którym po strzale Anglika piłka przeszła tuż obok słupka). Najkrócej mówiąc: to Manchester City zdawał się mieć sytuację pod kontrolą, zanim w ciągu kilkuset sekund wszystko się odwróciło w sposób, który kazał sprawozdawcom z tego meczu (kiedy wykasowali już niemal gotowe teksty o kolejnym szalonym projekcie Guardioli będącym coraz bliżej urzeczywistnienia) sięgać po wyjaśnienia z gatunku metafizycznych: pisać o cudzie, o pięknie futbolu i jego ostatecznej, całkowitej, kolejny raz udowodnionej nieprzewidywalności.

Czarny golf i czarna kawa

Wracam do tego uśmiechu Benzemy i Casemiro. Oczywiście nie było tak, że się namawiali na wyczekanie do ostatnich sekund drugiej połowy, żeby kolejny w tym sezonie comeback Realu (pamiętacie boje z Paris Saint-Germain? a z Chelsea?) smakował jeszcze bardziej. Może nawet w ogóle nie mówili wtedy o comebacku, nieważne. Był w nich po prostu luz i spokój, ten sam, którym emanował na ławce ich najbardziej na trenerskim topie niedoceniany szkoleniowiec, Carlo Ancelotti.

O Włochu nie pisze się taktycznych dysertacji, jego piłkarze nie emanują tak dziką energią jak piłkarze Kloppa, on sam w rozmowach o futbolu nie jest tak wyrafinowany jak Guardiola czy Tuchel, a z jego biograficznej książki zapamiętuje się głównie anegdoty o jedzeniu, wygląda jednak na to, że o życiu rozmawia się z nim najlepiej. Komentując zdjęcie z weekendu, na którym w ciemnych okularach i z cygarem świętuje z młodszymi o dwa pokolenia piłkarzami Realu kolejne mistrzostwo kraju, powiedział, że wcale nie palił, tylko pozował do wspólnej fotografii z przyjaciółmi, bo właśnie tak - uważa tych chłopców za przyjaciół.

Doprawdy nie wiem, czy to samo mógłby powiedzieć Pep Guardiola o swojej drużynie. Patrzyłem, jak każdego z jej członków próbował pocieszyć po meczu. Wyobrażałem sobie, jak mówi, że jest z nich dumny i że naprawdę zrobili wszystko, co w ich mocy. Ale kiedy przy linii bocznej w trakcie meczu kolejny raz gestykulował jak szalony, zwijając się i kuląc przy sytuacjach niewykorzystanych albo podbiegając do czwartego sędziego w sytuacjach spornych czy w końcu: kiedy skupiał drużynę w ciasnym kółku przed rozpoczęciem dogrywki, w chwili gdy Ancelotti raczej przechadzał się między swoimi piłkarzami z uważnością kelnera sprawdzającego, czy nie któremuś nie przydałoby się jeszcze jedno espresso - czy we wszystkich tych chwilach Katalończyk przekazywał zawodnikom spokój i pewność, że tak czy inaczej się uda, czy przeciwnie: z czarnym golfem egzystencjalisty komponowała się również pesymistyczna wizja wydarzeń, jakby jego właściciel skończył właśnie lekturę camusowskiego „Mitu Syzyfa”, a zwłaszcza jego rozdziału trzeciego, tego o absurdzie tworzenia?

Manowce historii

Właściwie trudno się dziwić tym wszystkim, którzy o Pepie Guardioli napisali już tyle książek, wydaje się zresztą pewne, że powstaną kolejne. Porównanie jego drużyn z barcelońską katedrą Gaudiego zostało już przeze mnie użyte przed ośmioma laty, więc może lepiej byłoby sportretować go jako chłopca, który od wielu godzin z przejęciem konstruuje na plaży ogromny zamek (projektanta Sagrada Familią inspirowały zresztą takie właśnie budowle), cyzelując łopatką i wiaderkiem piaskowe baszty, zdobiąc mury obronne muszelkami, i zapominając, że nadchodzący przypływ zmyje całą tę pracę w ułamku sekundy. To niemożliwe, powtarzają sobie autorzy wszystkich tych dysertacji, oglądając powtórki z zakończonego właśnie dwumeczu i nie mogąc uwolnić się od wyrażonego wprost przez Gary’ego Linekera przekonania, że City było zespołem lepszym, by piłka nożna była tak prosta jak owe fale przypływu i że przygotowując się do niej nie trzeba rysować na boisku treningowym dwudziestu stref, w których mają poruszać się piłkarze.

Miguel Delaney napisał w „Independencie” proste zdanie, że historia się nie powtarza, ale ma swoje konsekwencje. Że kolejna klęska Guardioli była po prostu skutkiem poprzednich, podobnie jak pewność, że i tym razem się uda, jest wpisana w klubowe DNA Realu. Myśl, żeby zakończyć tekst w tym miejscu, wydaje się kusząca, nawet jeśli do zdania czy dwóch o prześladującym Guardiolę fatum prosiłoby się jeszcze o dopisanie jakiejś złośliwości na temat wywodów prezesa Realu Florentino Pereza o tym, że świat futbolu potrzebuje kolejnego superproduktu zwanego superligą, żeby zatrzymać zainteresowanie fanów. Ale to przecież dalece nie wystarczy, bo oprócz luzu, przyjaźni, uśmiechu i czaru uniesionej brwi, także to może być kolejna lekcja udzielona wczoraj przez Carlo Ancelottiego.

Futbol jest ciągłą zmianą. Zauważmy: ten Real nie jest już Realem supergwiazd, za których marketingowym czarem Perez pewnie czasem tęskni. Ronaldo tu już nie mieszka, Bale’a nie było nawet na ławce, z tercetu BBC został tylko zmierzający po swoją Złotą Piłkę Benzema. Modrić i Kroos się starzeją i, podobnie jak Francuz, nie dograli meczu z MC do końca, ba: zostali zmienieni przy wyniku jeszcze niekorzystnym. To wprowadzeni z ławki Rodrygo i Camavinga rozstrzygnęli tę rywalizację, a pomógł ją zamknąć niejaki Vallejo, tułający się po wypożyczeniach wieczny rezerwowy, na którym nie poznali się nawet w Wolverhampton.

Podkreślam to, bo o włoskim trenerze Realu od lat się powtarza, że jest specjalistą o dbania o ego supergwiazd - ale on nie tylko wie, kiedy supergwiazdę trzeba zdjąć z boiska albo trzymać od niego z daleka (jak niemal przymawiającego się wczoraj o wejście na ostatnie minuty Marcelo, jak niedającego sobie rady w pierwszym meczu Alabę), ale także jak odmieniać i odmładzać oblicze drużyny. On, który ponoć nie nadąża za młodszymi trenerami i którego przed rokiem zaledwie, kiedy dobiegała końca jego niezbyt udana przygoda w Evertonie, portretowano jako sympatycznego może, ale ewidentnie odstającego od głównego piłkarskiego nurtu emeryta, wywalczył właśnie swój piąty finał Ligi Mistrzów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej