Wszystkie wcielenia rapera

Zanurzony w tradycji, zrewolucjonizował hip-hop. Wcielał się w łotrów, ale o złotym sercu. Przez dwadzieścia lat ukrywał swoją tożsamość, a i tak stał się ikoną. Nikt nie wyglądał w masce tak dobrze jak Daniel Dumile.

11.01.2021

Czyta się kilka minut

Występ MF Dooma w pierwszym dniu festiwalu I’ll Be Your Mirror,  Londyn, 23 lipca 2011 r. / NICK PICKLES / GETTY IMAGES
Występ MF Dooma w pierwszym dniu festiwalu I’ll Be Your Mirror, Londyn, 23 lipca 2011 r. / NICK PICKLES / GETTY IMAGES

W wierszu „Wypadek drogowy” Wisława Szymborska pisze o chwilach, które poprzedzają wiadomość o katastrofie. Tragedii, która już się wydarzyła, ale jeszcze nie jesteśmy jej świadomi. Oto więc ostatnie chwile beztroski, bo tuż za naszym polem widzenia zbierają się czarne chmury. Annuszka już rozlała olej.

Fani hip-hopu żyli w uchwyconym przez Szymborską momencie przez ostatnie dwa miesiące. Od 31 października do 31 grudnia 2020 r. – bo tak długo udało się ukrywać rodzinie Daniela Dumile’a informację o jego przedwczesnej śmierci. Być może utrzymanie tej wiadomości w tajemnicy było prostsze w roku pandemii, kiedy odwoływano festiwale i trasy koncertowe. Bez wątpienia było też o nią łatwiej w przypadku rapera, który przez ostatnie dwie dekady ukrywał się za komiksową maską i długą listą pseudonimów.

Wszystko to prawda, a jednak jest coś dziwnego w tym, że twórca tak istotny dla współczesnej popkultury, tak powszechnie uwielbiany, odszedł w zupełnej ciszy. Jego muzyka ekscytowała jak wcześniej. Płyty nie przeskakiwały w gramofonach, teledyski nie zacinały się znacząco. Dumile zmarł, ale jego liczne artystyczne wcielenia żyły jak dawniej.

Najbardziej znanym spośród nich jest MF Doom. Nie oznacza to wcale, że występując pod tym pseudonimem raper wypełniał stadiony, okupował szczyty list przebojów i zajmował plotkarskie portale. A jednak to właśnie MF Doom stał się ikoną hip-hopu. „Ulubionym raperem twoich ulubionych raperów” – jak o nim pisano. – MF Doom był dla mnie kluczową postacią, myślę, że był najważniejszy… – przyznaje Przemysław „1988” Jankowiak, producent znany z hiphopowej grupy Syny czy ubiegłorocznego duetu z Włodim. – Każda sesja z jego muzyką była dla mnie jak lekcja.

Być może musi minąć więcej czasu, by takie porównania były w pełni uprawnione, ale wypowiedzi takie jak powyższa skłaniają ku temu, by umieścić Dumile’a w jednej kategorii z zespołami takimi jak The Velvet Underground czy Fugazi. Grupami, które może same nie grały dla tłumów, ale inspirowały zastępy twórców, wliczając w to gwiazdy światowego formatu.

Dumile inspirował pokolenia urodzonych w latach 80. i 90. raperów zarówno za sprawą nieprzejednanej postawy, dopracowanego wizerunku, jak i autorskiej wizji rapu. – Kiedy coś wydawał, dawał mi gwarancję, że prawdziwy hip-hop wciąż żyje – wspomina Marek Pędziwiatr, pianista i kompozytor związany z zespołami EABS i Błoto. – Że można zachować jego surowość i piękną brzydotę pomimo tego, że technologia idzie do przodu i pozwala robić wymuskane brzmieniowo produkcje.

Idee, wizerunek, konsekwencja – to wszystko sprawy ważne, ale jednak drugorzędne w zestawieniu z samą muzyką. Dumile nie wywarłby takiego wpływu, gdyby nie albumy, które po sobie zostawił. Przede wszystkim nagrane w duecie Madvillain „Madvillainy” – jedna z najlepszych hiphopowych płyt XXI wieku, która w dniu premiery przeszła do klasyki gatunku.

Zev Love X

Dumile był twórcą tak nieszablonowym, że jego kariera nie mogła toczyć się według branżowych prawideł. Podczas gdy wielu raperów osiąga gwiazdorski status w bardzo młodym wieku, ten nagrywał swoje przełomowe albumy mając 32-33 lata. Nie oznacza to bynajmniej, że późno zaczął przygodę z rapem. Kiedy wraz z bratem zawiązywali w Nowym Jorku grupę KMD, nie byli jeszcze pełnoletni. Nagrywający jako Zev Love X Dumile debiutował w samym środku okresu, który nie bez przyczyny określa się dziś mianem „złotej ery rapu”.

Debiut KMD zatytułowany „Mr. Hood” wpisywał się w ówczesne trendy. To hip-hop momentalnie wpadający w ucho za sprawą funkowych i soulowych sampli. KMD, podobnie jak inne nowojorskie środowisko Native Tongues, w lekki sposób podejmowało ważkie, trudne tematy: rasizmu, uzależnień, potrzeby walki o lepsze jutro dla Afroamerykanów. – W końcówce lat 90. odkryłem płytę „Mr. Hood” – wspomina Pędziwiatr. – Uwielbiałem jej nieprzewidywalność. Wałkując w kółko numer „Figure of Speech” dowiedziałem się, kim był Malcolm X. Od tej chwili zacząłem się fascynować historią czarnej kultury w USA.

Tym, co wyróżniało grupę na etapie debiutu, było brawurowe sięganie po sample spoza świata muzyki. „Mr. Hood” wypełniają fragmenty programów telewizyjnych, nagrań edukacyjnych i bajek, na czele z „Ulicą Sezamkową”. Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jedną inspirację, która będzie wpływała na dalszą karierę Dumile’a – idee głoszone przez Nuwaubian Nation, które fascynowały liczne hiphopowe grupy tamtego okresu. Była to jedna z religijnych sekt, które wychodząc od islamu zabrnęły w historie o UFO i spiskowe teorie sięgające starożytnego Egiptu. Niezależnie od prywatnych poglądów rapera, ezoteryczne, ­quasi-religijne teorie Nuwaubian Nation niewątpliwie posłużyły mu później za tworzywo do budowania własnych wyimaginowanych artystycznych światów.

Kariera KMD skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Dwa lata po debiucie mieli gotowy nowy materiał. Tym razem nie zamierzali skrywać swoich poglądów za zasłoną humoru. Zarówno tytuł „Black Bastards”, jak i rysunkowa okładka przedstawiająca lincz zapowiadały album bezkompromisowy. Zbyt bezkompromisowy, jak uznała wytwórnia Elektra, wstrzymując premierę. Zanim płytę odłożono na półkę, zespół już nie istniał. Kilka dni wcześniej brat ­Dumile’a – DJ Subroc zginął potrącony przez samochód. KMD zniknęło ze sceny. Wraz z nim rozpłynął się Daniel Dumile. Rzekomo nigdy nie przestał nagrywać, ale przez lata nie dzielił się efektami swojej pracy. Z tego trudnego, mrocznego czasu zrodził się MF Doom.

MF Doom

Kilka lat po tragicznej śmierci brata i odrzuceniu przez fonograficznego giganta Dumile zaczął pojawiać się na imprezach w klubach oferujących swoją scenę początkującym raperom. Aby zachować anonimowość, chwytał za mikrofon w zaciągniętych na twarz rajstopach. Po niedługim czasie image rodem z filmów o napadach na banki zamienił na ten, z którym będzie kojarzony do samego końca: założył maskę stylizowaną na komiksowego Doctora Dooma, przejmując po nim również pseudonim.

Wiele lat później raper podkreślał w wywiadach, że zasłonięcie twarzy było w zamyśle ruchem antysystemowym. Po latach społeczno-politycznego zaangażowania hip-hop końca lat 90. coraz mocniej się komercjalizował. Zakładając maskę, Dumile naiwnie wierzył, że odwróci w ten sposób uwagę odbiorców od siebie i przeniesie ją z powrotem na muzykę. Plan powiódł się połowicznie: raper rzeczywiście nie został gwiazdą w stylu Puff Daddy’ego czy Willa Smitha, niemniej komiksowy image zrobił z niego ikonę hip-hopu.


Czytaj także: Monika Ochędowska: Reprezentuję prawdę


MF Dooma, jak i pozostałe postaci, w które wcielał się Dumile: Viktora Vaughna czy Kinga Geedorah, poznajemy jako klasyczne czarne charaktery, choć w zamyśle rapera bliżej im raczej do Robin Hooda – bohatera walczącego z systemem w imieniu ulicy. Ten obraz może przypominać wizję świata proponowaną przez Pięcioprocentowców – wyrosłą z islamu sektę bliską ideowo niektórym ­hip­hopowym składom lat 90. Według niej ludzkość dzieli się na trzy grupy: 85 proc. nieoświeconych, 10 proc. elit, które nie dopuszczają pozostałych do wiedzy, kontrolując świat, i wreszcie 5 proc. skonfliktowanych z establishmentem oświeconych, którzy dążą do wtajemniczenia i zrównania całej ludzkości. W tej ostatniej grupie znalazłby się oczywiście MF Doom.

Jego przygody po raz pierwszy trafiły na płytę w 1999 r., kiedy ukazał się album „Operation: Doomsday”. Wydała go niewielka wytwórnia prowadzona przez „Bobbita” Garcię – jednego z najbardziej zasłużonych dla hip-hopu DJ-ów radiowych. Warto o tym wspomnieć, ponieważ stare audycje radiowe i sposób, w jaki miksowano w ich trakcie piosenki, zapowiedzi czy dżingle, mocno wpłynął na odrobinę chaotyczny charakter solowych płyt Dumile’a. – Miał nosa do nietypowych sampli, które wraz z jego wersami, ciętymi dialogami i charakteryzacją tworzyły ten kreskówkowy sznyt – tłumaczy Jankowiak. – Od strony produkcyjnej nigdy nie był to majstersztyk: bębny często brzmią płasko, a niektóre numery były niemal pozbawione basu. I właśnie za tę surowość tak je uwielbiałem.

Kompozycjom upstrzonym porwanymi dialogami i muzycznymi wtrętami towarzyszył głos Dumile’a, który w porównaniu do czasów KMD uległ znaczącej metamorfozie. Zrobił się niższy, jakby przybrudzony i lekko ociężały. Raper brzmiał czasem tak, jakby nie bez zmęczenia przedzierał się przez gęstwinę rymów, która coraz szczelniej oplatała jego kolejne wielkie płyty.

Madvillain

Jak wspominał Danny Brown, jeden z miłośników Dumile’a pośród raperów, słuchając pierwszych płyt MF Dooma czuł, że wypełnia je energia bohatera, który wraca, by się zemścić. Zapomniany, ba – odrzucony, chce pokazać innym miejsce w szeregu. Zarówno dowcip, którego pełno w wersach Dumile’a, jak i publikowane z nim wywiady każą mi wątpić w tak negatywne intencje. Niemniej reżim pracy, jaki narzucił sobie w pierwszych latach po powrocie, może wskazywać, że artysta chciał za wszelką cenę odzyskać stracony czas. Witał XXI wiek, nagrywając jak w transie.

Szczyt tej niezwykłej kreatywności przypadł na okres od czerwca 2003 r. do listopada 2004 r. W ciągu 17 miesięcy na rynku pojawiło się pięć albumów Dumile’a. Wśród nich trzy płyty entuzjastycznie przyjęte przez krytykę i jedna okrzyknięta arcydziełem przez aklamację. Ta ostatnia to „Madvillainy” duetu Madvillain, czyli rezultat współpracy MF ­Dooma z uznanym hiphopowym producentem Madlibem. Zróżnicowany stylistycznie, wypełniony samplami z płyt amerykańskich, indyjskich i przede wszystkim brazylijskich artystów album trzymają w ryzach poszatkowane w charakterystyczny dla obu twórców sposób dialogi filmowe oraz dudniący głos Dumile’a. Łączy je również brak tradycyjnych refrenów czy nawet powracających, wyrazistych fraz.

We wprowadzającym w historię tytułowych arcyłotrów „The Illest Villains” zderzają się urywki m.in. „Dzikiego” z Marlonem Brando i „Frankensteina” z 1931 r. Towarzysząca im w tle kakofonia instrumentów sprawia, że utwór przypomina strojenie się orkiestry przed rozpoczęciem koncertu – porównanie tym bardziej na miejscu, że po 16 latach od wydania „Madvillainy” cieszy się statusem klasyka. Niewątpliwie zawdzięcza to wrażliwości i niezwykłemu słuchowi Madliba. Nie mniej ważne są tu jednak pisane przez Dumile’a zwrotki, które otworzyły nowy, osobny rozdział w historii rapu.

Wyłamujące się z typowych dla hip-hopu struktur opowieści MF Doom układał na swój własny, pogmatwany sposób. W zbliżającej się erze YouTube’a furorę robiły graficzne rozbiory utworów takich jak „Figaro”, wskazujące wszystkie wewnętrzne i zewnętrzne rymy upakowane ciasno w pisanych przez Dumile’a linijkach. Raperowi nie chodziło jednak tylko o wynajdowanie podobnie brzmiących wyrazów. Złożone gry słowne, żarty, niszowe nawiązania – to wszystko sprawia, że pełne brawurowych hipotez i analiz komentarze pod utworami z „Madvillainy” czyta się jak forum miłośników „Twin Peaks”.

Daniel Dumile

Ze względu na ten autorski sznyt i wyjątkową technikę „Madvillainy” błyskawicznie stało się ulubioną płytą raperów i hiphopowych producentów. Sława Dumile’a nie ograniczała się zresztą do tego środowiska. Jego płyty inspirowały kalifornijskich producentów muzyki elektronicznej z Flying Lotusem na czele. Pod wielkim wrażeniem jego sposobu operowania słowem był Thom Yorke, który w 2010 r. nagrał nawet oficjalny remix jednego z utworów MF ­Dooma. Duch jego surowych produkcji jest wyczuwalny u niektórych przedstawicieli młodej sceny jazzowej. Oprócz polskiego EABS można wskazać tu popularną kanadyjską grupę BadBadNotGood, która w mijającym roku spotkała się z ­D­umile’em w studiu nagrań.

Powszechnej estymie nie zaszkodziła ubiegła dekada, kiedy Dumile obniżył loty. Jego ostatni solowy album ukazał się w 2009 r. Od tego czasu nagrywał jedynie we współpracy z innymi twórcami, a rezultaty tych spotkań budziły mieszane odczucia. Echem odbiło się kilka gorzkich, demitologizujących hip-hop zdań, które Dumile – wydawałoby się, wielki romantyk – wypowiedział w wywiadzie. Komentarze wywołał również koncert, na który raper wysłał ubranego w maskę zmiennika. Wybaczono mu i to. Może ze względu na jego status na hiphopowej scenie, a może po prostu artyści, którzy zawsze podążają własnymi, czasem pogmatwanymi ścieżkami mogą liczyć na większą wyrozumiałość.

Kiedy kończę pisać ten artykuł, wciąż nie wiadomo, co było przyczyną śmierci 49-letniego rapera. Nie wiemy również, dlaczego żona Dumile’a tak długo czekała z podaniem informacji o jego zgonie. Niektórzy fani kolportują już plotki, że artysta tak naprawdę żyje, a uśmiercił jedynie swoje artystyczne alter ego. Pozostali są w żałobie. I kiedy czyta się te płynące zewsząd kondolencje, słucha spontanicznie nagrywanych hołdów i wyznań artystów, dla których Dumile był mistrzem, trudno nie odnieść wrażenia, że pod maską arcyłotra skrywał się prawdziwy super­bohater. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2021