Wstrząsy wtórne

Sto dni minęło, odkąd fale tsunami zrównały z ziemią setki kilometrów kwadratowych północno-wschodniej Japonii. Obok indywidualnych tragedii społeczeństwo naznaczone jest zbiorową traumą, największą od 1945 r. Oraz czymś mniej uchwytnym: poczuciem zmiany. Po 11 marca to inny kraj.

28.06.2011

Czyta się kilka minut

Media światowe mają już gorętsze tematy, ale życie w Japonii wciąż definiuje tragedia: 24 tysiące zabitych, z tego blisko 9 tysięcy zaginionych ciał, straty szacowane na 300 miliardów dolarów, a wciąż przecież trwa kryzys w Fukushimie - ze zniszczonej elektrowni wydostają się cząstki radioaktywne, które zagrażają środowisku i ludziom nawet w odległym Tokio.

Na własne oczy

W połowie maja byłem kilka dni w Tohoku jako wolontariusz. Znajomy Japończyk prowadzi firmę konsultingową, jego klient, zamożny człowiek, przestraszył się skażenia radioaktywnego i uciekł do Europy. Z poczucia winy zapewne zostawił jednak sporą sumę pieniędzy na pomoc dla poszkodowanych. W kilka samochodów zabraliśmy z Tokio jedzenie i środki higieniczne, na miejscu mieliśmy zaś pomóc przygotować posiłki. Trafiła się okazja, by na żywo zobaczyć miejsca znane dotąd z prasy i telewizji.

Pierwsze doznanie: jak bardzo przekaz telewizyjny spłaszcza rzeczywistość. Dopiero na miejscu, gdy zmysły atakowane są przez obrazy kompletnej anihilacji, unoszący się z gruzów zapach i pył, pojąć można rozmiary tego, co się stało. Człowiek porządkuje rzeczywistość, zestawiając ją z poznanymi wcześniej obrazami - moje myśli biegły w kierunku zdjęć zburzonych polskich miast w 1945 r. Tylko że to było tu i teraz.

Dwa miesiące po tsunami większość dróg była przejezdna, ale gruz został uprzątnięty tylko na pobocza. Jednak po kilku dniach nawet z takim krajobrazem człowiek powoli się oswaja, czasem tylko wzrok zatrzyma się dłużej na jakimś szczególe: skrzywionej ramie roweru, dziecięcej torebce.

Warunki życia uchodźców różnią się zależnie od miejsca. Są to zwykle sale gimnastyczne albo lokalne domy kultury. W jednych zaopatrzenie jest dobre, jest lekarz i psycholog, z koncertami przyjeżdżają artyści i celebryci. W innych, bardziej oddalonych, dopiero po wielu tygodniach otwarto polową łaźnię.

Wszystkie te miejsca łączy brak prywatności. W korytarzu jednej z sal gimnastycznych przechodziłem wieczorem obok starszej kobiety. Leżała na sofie, która była jednak za krótka, musiała więc spać z podwiniętymi nogami. Może być gorzej, ale przypomniałem sobie wtedy o liście, który kilka dni wcześniej ukazał się w jednej z gazet. Był od 74-letniej kobiety żyjącej z ocalałą rodziną w miejscu uchodźców: "Nie chcę się skarżyć, ale życie tu to jak powolna śmierć. Nie chodzi tylko o brak wygody i stres spowodowany przebywaniem w jednym pomieszczeniu z dwustoma innymi ludźmi. My, starzy, budzimy się o czwartej, ale nie używamy żadnych sprzętów do ósmej, dając pierwszeństwo tym, co wychodzą do pracy. W nocy ciemność jest przytłaczająca, godziny się dłużą. Ciężko usnąć, gdy ciągle ktoś kaszle, łka, albo przechadza się wte i wewte obok twojej poduszki. Rano wstajemy wyczerpani".

Widząc spokojne twarze japońskich uchodźców, ich ukłony, gdy otrzymują miskę jedzenia, łatwo dać się zwieść pozorom: pod maską kryją się ludzkie uczucia. W połowie czerwca wciąż 80 tysięcy ludzi żyje w takich miejscach.

Biały królik

Pod koniec maja ktoś w internecie zamieścił filmik. Jest na nim mały, biały królik, który nie ma uszu. Pochodzi z farmy w Fukushimie, został poczęty po 11 marca. Rozeszła się pogłoska, że to efekt promieniowania. W krótkim czasie film miał ponad 2 mln odsłon.

Najpopularniejszym dziś urządzeniem w Japonii jest przenośny licznik Geigera. Ma go w Fukushimie każde dziecko od zerówki wzwyż. Promieniowanie mierzy się wszędzie, często na własną rękę. Wielu ludzi nie wierzy oficjalnym danym, zwłaszcza gdy wykryto istnienie tzw. "hot spots" - punktów na mapie, oddalonych czasem setki kilometrów od elektrowni, z dużym skażeniem radioaktywnym. W ujęciu rocznym są to dawki odpowiadające pięciuset zdjęciom rentgenowskim. Takie miejsca są również w Tokio, różnice między dzielnicami potrafią być znaczne, co ma być skutkiem opadów deszczu i układu wód podskórnych.

Najbardziej poszkodowani są jednak mieszkańcy Fukushimy. Oprócz strat w uprawach i hodowli bywają dyskryminowani w innych częściach kraju, bo sądzi się, że mogli zostać napromieniowani. Są przypadki odmowy przyjmowania uchodźców, pacjentów i uczniów z tego regionu. Rodzice boją się, że ich dzieci nie znajdą w przyszłości żony lub męża: ze strachu przed kalekim potomstwem. Taki stygmat przez wiele lat po wojnie nosili mieszkańcy Hiroszimy i Nagasaki.

Okoliczności awarii w elektrowni bada specjalna komisja. Wiadomo już, że pierwsze uszkodzenie reaktorów wywołał wstrząs jeszcze przed nadejściem tsunami. To dotkliwy cios w japońską energetykę jądrową. Z ujawnionych dokumentów wyłania się też obraz chaosu, sprzecznych decyzji i braku zaufania między premierem a biurokracją i Tepco (operatorem elektrowni) w pierwszych dniach kryzysu. W przeszłości Tepco wielokrotnie zatajało informacje o awariach. Do pierwszego spotkania wszystkich stron, by uzgodnić strategię, doszło dopiero po kilku dniach, gdy Amerykanie zażądali wyjaśnień o sytuacji w elektrowni. Ludzie premiera wpadli w popłoch: "co im powiemy?!", wyznawał jeden z polityków w parlamencie.

Wiadomo, że elektrownia mogła być lepiej zabezpieczona. To jednak podważałoby kompetencje Tepco i mit o bezpieczeństwie energetyki jądrowej. Dlatego "państwo i naukowcy czują się w Japonii niezręcznie prowadząc badania nad awariami w elektrowniach jądrowych" - twierdzi Hiroshi Nakamura z Agencji Atomowej. Efekt: Japończycy, którzy zazwyczaj pokazują na świecie roboty serwujące śniadanie, musieli prosić USA o wojskowe roboty pracujące przy reaktorach w Fukushimie.

Politycy i mrówki

Najpóźniej w sierpniu premier Kan odejdzie ze stanowiska. Głosowanie nad wotum nieufności przetrwał tylko dlatego, że zapowiedział rezygnację. Trzęsienie, tsunami i Fukushima nie zjednoczyły japońskich polityków. Jest gorzej niż było. Opozycja odmawia współpracy i czyha na każdą wpadkę szefa rządu. "Nawet trudno mi jest patrzeć na pana, jak kurczowo trzyma się władzy. Jeśli pan sam nie ustąpi, stanie się misją tego parlamentu pana od niej odsunąć" - mówił premierowi w czasie debaty polityk opozycyjnej LDP.

Kan na pewno popełnił błędy, zawsze można szybciej, lepiej i więcej, choć rozmiary katastrofy są bez precedensu. Najbardziej dojmujące jest jednak to, że w czasie tej samej debaty przeciw premierowi wystąpili ludzie z jego własnej partii. I wbrew temu, co mówili o jego zaniechaniach, szło im o osobiste urazy: ostatniej jesieni Kan pokonał lidera ich frakcji Ozawe w walce o fotel szefa partii.

Społeczeństwo ma tego dość. Poparcie dla dwóch największych partii nie przekracza 20 procent. Tym bardziej więc niezwykłe wydaje się zachowanie wielu zwyczajnych ludzi.

Znajomy, który wykładał tu przez 20 lat na uniwersytecie, powiedział mi kiedyś pół żartem, że aby zrozumieć japońskie społeczeństwo, najlepiej przeczytać książkę o zachowaniu mrówek. Wzmożenie w czasie zagrożenia - tak nazwałbym dziś stan tego społeczeństwa. Na każdym większym dworcu umieszczono ekran, na którym cyfry pokazują zużycie energii w całym regionie: ile procent brakuje, by zabrakło prądu. Japończycy więc oszczędzają. Firmy przymusowo o 15 procent, zwykli ludzie dobrowolnie: fryzury są krótsze, bo tak chłodniej, do biur chodzi się w podkoszulkach, a nie garniturach, dwukrotnie wzrosła sprzedaż wentylatorów, które zużywają mniej prądu niż klimatyzacja. W pobliskim supermarkecie klient dostanie równowartość paru złotych rabatu, gdy udowodni, że w zeszłym miesiącu zużył mniej prądu.

To wszytko jest jednak trywialne wobec informacji z końca maja, że 72-letni inżynier Yasuteru Yamada utworzył oddział staruszków (wiek od 60 lat), którzy na ochotnika zgłosili się do pracy w Fukushimie. Yamada wyjaśnia: "Młodzi ludzie z długą przyszłością nie powinni pracować w elektrowni. Należy ustrzec przed promieniowaniem generację, która odpowiedzialna jest za reprodukcję następnej". Mówił też o szczególnej odpowiedzialności jego pokolenia, które rozwijało energetykę jądrową w Japonii. Wrażenie robi język: suchy, wręcz biologiczny, odwołujący się do instynktu przetrwania społeczności.

Reklamy ze znanymi ludźmi, tysiące anonimowych karteczek przyklejanych w zajazdach przy autostradach, flagi na ulicach Fukushimy. Wszędzie ten sam przekaz: Japonio, trzymaj się! Razem damy radę!

To robi wrażenie. Ale i przytłacza. Pisarz Kohei Muramatsu napisał na blogu: "Chciałbym, żeby wolno mi było się bać". Sądząc po liczbie czytelników, wiele osób czuje się podobnie.

Dlaczego?

Nie znaczy to, że społeczeństwo działa tylko instynktownie, ratuje się, i teraz będzie mrówczo odbudowywać kraj. Pytania o sens tragedii się pojawiają, choć niekoniecznie są wysokiego lotu.

Pierwszy był jak zwykle Ishihara, burmistrz Tokio, który zaraz po trzęsieniu stwierdził, iż to "kara boska" za to, że Japończycy stali się egoistami. Kilka dni później przepraszał rodziny ofiar. Minister gospodarki Yosano mówił, że awaria w Fukushimie to "akt boski", i że zabezpieczenia były wystarczające, a takie trzęsienia ziemi zdarzają się raz na tysiąc lat. Ktoś zauważył, że może rząd uchyli się teraz od płacenia odszkodowań.

W prasie ukazał się też esej znanego intelektualisty Takashiego Tachibany. Autor pochodzi z Nagasaki i jest chrześcijaninem. Z helikoptera obejrzał zniszczone tereny i stwierdził, że wygląda to gorzej niż po eksplozji bomby atomowej, bo tam zniszczony był tylko obszar w promieniu kilku kilometrów od wybuchu. Tachibana w eseju tworzy fikcyjny dialog japońskiej dziewczynki z papieżem. Dziecko pyta, dlaczego to się stało. Odpowiedzi nie dostaje. Autor pisze, że w przeszłości po takich tragediach wielu ludzi odwracało się od Boga. Dla trzęsienia ziemi i tsunami "nie ma wytłumaczenia", ale "trzeba powtarzać: dlaczego?".

W czerwcu nagrodę literacką w Barcelonie odebrał najbardziej znany japoński pisarz - Haruki Murakami. Całe przemówienie poświęcił katastrofie w Tohoku. Trzęsienie i tsunami to narodowa tragedia, ale Japończycy - jego zdaniem - dadzą sobie z tym radę. Od pokoleń żyją w poczuciu braku trwałości, natura podlega ciągłej zmianie, nie można z nią walczyć. Tokijczycy wiedzą, że w każdej chwili ich miasto może zostać zburzone. Ale jest też jasne, że następnego dnia ci, co przeżyją, zaczną miasto odbudowywać. I ludzie w Japonii potrafią cieszyć się życiem. Istota japońskiej estetyki opiera się na kontemplowaniu ulotnego piękna: pór roku, kwitnących wiśni.

Czymś zupełnie innym, zdaniem Murakamiego, jest jednak awaria w Fukushimie. Japonia nigdy nie powinna brać się za budowę elektrowni jądrowych. Nie tylko dlatego, że w kraju, w którym nieustannie kołysze się ziemia, jest to niebezpieczne. Chodzi też o Hiroszimę i Nagasaki. Japonia powinna rozwijać technologię pozyskiwania energii i dzielić się tym ze światem. Dlaczego doszło do tragedii w Fukushimie? Bo Japończycy zatracili się w rozwoju, ponad zdrowie i bezpieczeństwo przedłożyli pogoń za efektywnością (koritsu), czyli pieniądze.

Nowe państwo

Tego lata pracować będzie w Japonii 14 z 54 reaktorów jądrowych, pozostałe przechodzą inspekcje. W mediach pojawia się coraz więcej informacji o odnawialnych źródłach energii. Okazuje się nagle, że energia jądrowa nie jest wcale tak tania, zwłaszcza gdy uwzględni się koszty budowy, subsydiów dla okolicznych mieszkańców, a potem przechowywania zużytego paliwa. Nie licząc awarii i kolosalnych odszkodowań.

Japończycy odkrywają, że mają wielki naturalny potencjał energii termicznej i hydroenergii (tutejsze rzeki przypominają kaskady wodospadów). Masayoshi Son, właściciel Softbanku, ogłosił projekt stawiania paneli słonecznych na nieużytkach. Lobby atomowe jest wciąż silne i los energetyki jądrowej przesądzony nie jest, ale jej rozwój został na pewno zahamowany.

W raporcie rządowym można przeczytać: "Kryzys nuklearny upewnił ludzi, że nauka i technologia ma ciemną stronę. Trzeba zrobić wszystko, by odbudować do nich zaufanie i by stały się siłą napędową procesu odbudowy".

Podobnie jak Murakami, wielu Japończyków zaczyna kwestionować dotychczasowy model rozwoju, który narodził się jeszcze w XIX w. Zawsze chodziło o to, by gonić, a potem przegonić Zachód. O ciągły wzrost PKB i nerwowe przyglądanie się, jak wypada się w światowych rankingach. Spadek - nawet o jedną pozycję - odbierany jest niemal jak klęska narodowa.

O tym, że coś jest nie tak, wiadomo było długo przed marcem. Brakowało tylko impulsu do zmiany - dotąd to świat wymuszał je na Japonii.

Takahashi Mikuriya z Uniwersytetu Tokijskiego twierdzi, że tym impulsem jest to, co stało się 11 marca i potem: kombinacja niszczących sił natury i błędu człowieka. Definitywnie kończy się okres powojenny, zaczyna era "po katastrofie" (saigo). Zdaniem prof. Mikuriyi to była "przypadkowa konieczność" (guzenteki hitsuzen).

Co dalej? Może trochę ku pokrzepieniu serc pisze się ostatnio sporo o tym, jak dużo osiągnęła Japonia w najnowszej historii. I nie chodzi tylko o elektronikę czy samochody. Ludzie tu żyją najdłużej na świecie, opieka medyczna i system ubezpieczeń jest jednym z najlepszych, podobnie edukacja. Kraj jest bezpieczny, ludzie pracowici, zdrowe japońskie jedzenie i manga podbijają świat.

Zmiana w przyszłości polegać ma zaś na pogodzeniu się Japonii ze sobą, na wkroczeniu w wiek dojrzały, spowolnieniu tempa życia. Także dlatego, że naród się starzeje i rodzi mało dzieci. Nie chodzi o odrzucenie techniki, lecz raczej o umiejętne korzystanie z niej - w zgodzie z naturą, o znalezienie równowagi.

Każda świadoma zmiana wymaga przywództwa, które wskaże kierunek i wykrzesze społeczną energię. Ludzie są gotowi do zmiany, kraj wciąż czeka na polityków z prawdziwego zdarzenia. Pytanie tylko, czy ta nowa Japonia otworzy się bardziej na świat, czy jak nieraz w historii będzie kultywować swoją odrębność, odcinając się od niego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Specjalizuje się w tematyce Azji Południowo-Wschodniej, mieszka po części w Japonii, a po części w Polsce. Stale współpracuje z „Tygodnikiem”. W 2014 r. wydał książkę „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima”. Kolejna jego książka „Hongkong. Powiedz,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2011