Wściekła i dumna

Trudno lekceważyć jej wystąpienia, choć z uwagi na ostrość sformułowań niejeden wzruszy ramionami i zaszufladkuje je jako erupcje nienawiści starej wariatki. Jeśli komuś nie po drodze ze wszystkimi, być może ma coś do powiedzenia każdemu.

18.09.2006

Czyta się kilka minut

Oriana Fallaci /
Oriana Fallaci /

Oriana Fallaci starannie zaprojektowała ostatnie tygodnie życia. Zadbała o to, by znaleźć się w ukochanej Florencji w chwili, kiedy stan zdrowia pozwalał jej jeszcze na spacery po mieście. Potem zdążyła polecieć jeszcze raz do Nowego Jorku, który był jej stałym adresem od kilkunastu lat, by uporządkować rozmaite doczesne formalności. Wreszcie wróciła do Florencji, tym razem prosto do niewielkiej kliniki w centrum miasta. Wiadomość o poważnym pogorszeniu jej zdrowia nie wydostała się poza ścisły krąg przyjaciół. Wszystko wydawało się obmyślane tak, by to końcowe ziemskie przejście spełniło się w wymiarze bardzo intymnym, emocjonalnie najprostszym, z dala od nędzy i chwały tego świata.---ramka 455320|prawo|1---

Wróg, którego uznajemy za przyjaciela

A jednak wygląda na to, że nie udało się jej umknąć przed losem wiecznej bojowniczki. Dwa dni przed śmiercią tę "chrześcijańską ateistkę" odwiedził w szpitalu kard. Rino Fisichella, biskup pomocniczy Rzymu i rektor Uniwersytetu Laterańskiego - ten sam, który towarzyszył jej w ubiegłym roku podczas prywatnej audiencji u Papieża w Castel Gandolfo. Trudno nie wyobrazić sobie, że rozmowa dotyczyła również słów wypowiedzianych przez Benedykta XVI w Ratyzbonie - o nieprzystawalności przemocy i wiary, z wyraźną aluzją do historii islamu. Oraz reakcji, burzliwej i groźnej, jaką te słowa wzbudziły w wielu krajach muzułmańskich.

I nie można sobie chyba wyobrazić celniejszego zbiegu okoliczności, jak odejście Oriany Fallaci w tygodniu, kiedy temat stosunków między chrześcijaństwem a islamem wrócił dzięki papieskiej mowie na pierwsze strony gazet. Tej samej soboty czytelnicy prasy mogli znaleźć garść wspomnień i nekrologów Fallaci w sąsiedztwie doniesień o "muzułmańskiej ulicy" już szykującej stosowne kukły do spalenia oraz ostrego komentarza samego "New York Timesa", zazwyczaj dość obojętnego na detale papieskich pielgrzymek: "Jako doktrynalny konserwatysta [Benedykt XVI] najbardziej obawia się utraty jednolitej tożsamości katolików - a nie jest to najlepszy punkt wyjścia dla tolerancji czy dialogu międzyreligijnego. (...) To tragiczne i niebezpieczne, kiedy papież sieje ból, czy to świadomie, czy przez lekkomyślność".

Słów podobnych do tych z Ratyzbony, podobnej zmiany podejścia do islamu, Fallaci domagała się w ostatniej ze swoich kasandrycznych mów, spisanej ponad rok temu po zamachach 7 lipca w Londynie. Artykuł "Wróg, którego uznajemy za przyjaciela" był kontynuacją jej wywodów na temat wojny Zachodu z inwazją "islamofaszyzmu". Zawierał kolejną porcję soczystych opisów inercji i tchórzostwa ("jak w Monachium w 1938 r.") polityków Europy ("kawiorowa lewica, prawica z paluszkami we foie gras oraz szynkowe centrum"), następne przykłady przemocy, bezkarności i "panoszenia się" radykalnych działaczy muzułmańskich, ostrzeżenia przed "Eurabią" i inne napomnienia, znane już z poprzednich artykułów i książek, powstałych po 2001 r.

W pewnym sensie Fallaci przez te ostatnie pięć lat powtarzała w kółko to samo, zmieniając tylko retoryczne szczegóły i porównania (ale nigdy ton). Jedna i ta sama krucjata przeciw wrogowi, który nie stał, jej zdaniem, u bram, lecz już dawno był w mieście, przy przerażającej ją obojętności lub wręcz życzliwości mieszkańców. Swój ostatni artykuł pisała specjalnie dla Włochów, ku przebudzeniu - aby nie czekali, aż jacyś obcy, "co prawda bez bród i w naszych strojach", wysadzą w powietrze kopułę św. Piotra.

Pisała z jeszcze większym jadem, jakby na przekór temu, że czekał ją proces o obrazę religii, wytoczony przez radykalnego działacza islamskiego. Ten proces ją cieszył, tym bardziej że odsłaniał dwulicowość włoskiego wymiaru sprawiedliwości: jej oskarżycielem był znany z licznych awantur specjalista od wyrzucania krucyfiksu ze szkół i szpitali ("ten trupek straszy moje dzieci" - mówił). Dwulicowość - nie miała wątpliwości Fallaci - wynikała z tchórzostwa w obliczu ludzi traktujących surowe nakazy swojej religii całkiem serio. Wolno bowiem, jak pisała, w Europie robić sobie najzłośliwsze kpiny z dowolnej religii i narodu, ale biada, jeśli ktoś powie coś złego o islamie lub imigrantach z krajów arabskich.

Ale absurd sięgał jeszcze dalej. "Zanim zacznie się proces - zwracała się do sędziego - proszę zaspokoić moją ciekawość. Czy kiedy dostanę wyrok, wsadzicie mnie do celi samą, czy z karabinierami, których państwo włoskie łaskawie mi przydzieliło do ochrony, żebym nie została zabita jak Theo van Gogh? Słyszałam bowiem, że w naszych więzieniach połowa osadzonych to muzułmanie".

Niezbędny sprzymierzeniec

Jej życie obfitowało w wiele innych przykładów, gdy Fallaci jakby od niechcenia wyciągała na wierzch sprzeczności oficjalnego myślenia (zanim jeszcze powstał termin "polityczna poprawność"). Nie znosiła władzy jako takiej, "niezależnie od tego, czy sprawuje ją despota, czy wybrany prezydent". Kiedy powstał pomysł mianowania ją senatorem, rozkładała ręce, pytając, w którym miejscu sali miałaby usiąść. Być może dlatego trudno lekceważyć jej wystąpienia, choć z uwagi na ostrość sformułowań niejeden wzruszy ramionami i zaszufladkuje je jako erupcje nienawiści starej wariatki. Jeśli komuś nie po drodze ze wszystkimi, być może ma coś do powiedzenia każdemu.

Szczególnie wiele Fallaci miała w ostatnich tekstach do powiedzenia katolikom. Kościół, do którego nigdy nie należała, okazał się niezbędnym sprzymierzeńcem w jej krucjacie. Jeśli nie chciała dopuścić, by w jej ulubionym toskańskim pejzażu wyrosły minarety, miała dwa wyjścia: wysadzać je w powietrze - jak groziła w sławnym wywiadzie dla "New Yorkera" trzy miesiące przed śmiercią - albo zrozumieć, że lepszym sposobem jest zachowanie stojących tam już od wieków kościelnych dzwonnic. Ów "Zachód" i "cywilizacja", których broniła, pozbawione własnej instytucjonalnej religii okazywały się nie do obrony.

Bo rzecz nie w nawróceniu Fallaci, którego chyba nigdy nie potrzebowała w sensie osobistego wejścia w krąg wartości chrześcijańskich. Te były w niej obecne jak "blizna" co najmniej od czasów, kiedy inny "chrześcijański ateista" Pier Paolo Pasolini wykładał jej swoją wizję franciszkańskiej miłości bliźniego i recytował św. Augustyna - o czym opowiadała w przejmującym liście-wyznaniu po tragicznej śmierci reżysera.

W miejsce nawrócenia, wiecznie niepokorna i nieznosząca autorytetów Fallaci dokonała osobliwego pogodzenia z Kościołem. Szydziła zeń przez kilkadziesiąt lat i traktowała jako siedlisko fanatyzmu albo obłudy (jeszcze w 1981 r. żartowała, że Karol Wojtyła został wybrany, ponieważ kardynałowie uznali, iż jest ostatnim z ich grona, który wierzy w Boga). Tymczasem w tekstach z ostatnich lat traktuje Kościół z nadzieją, choć i rozdrażnieniem. "Kościół trwa w swojej niewzruszonej woli podkreślania wspólnego dziedzictwa duchowego trzech religii monoteistycznych. (...) Allah nie ma nic wspólnego z Bogiem chrześcijańskim. Z Bogiem-ojcem, z Bogiem dobrym, który głosi miłość i przebaczenie. Z Bogiem, który w ludziach widzi swoje dzieci. Allah jest Bogiem-władcą, Bogiem tyranem (...) jak można na jednej płaszczyźnie stawiać Jezusa i Mahometa?". I dalej: "Od czterech lat pytam się, dlaczego bojownik taki jak Wojtyła, przywódca, który bardziej niż inni przyczynił się do upadku imperium sowieckiego, okazuje taką słabość wobec zła gorszego od tego imperium i od komunizmu. Zła, które zmierza do zniszczenia chrześcijaństwa (...) Dlaczego nie grzmi przeciwko temu, co się dzieje w Sudanie czy Arabii Saudyjskiej?".

Czy nie wystarczy jako odpowiedź zasada miłowania wroga, poświęcenia i nadstawiania drugiego policzka? Na to Fallaci przypominała o "zasadzie uprawnionej obrony". Karol Młot, Izabela Kastylijska, Jan Sobieski to dla niej właściwe przykłady, że Kościół z tej zasady potrafił po wielokroć korzystać. I zwracając się wprost do nowego papieża, przypominała, że chrześcijańska Europa potrafiła zrezygnować z przemocy; wprawdzie jeszcze w XX wieku zdolna była urządzić Holokaust, ale następnie "w imię przyzwoitości" przemyślała wszystko i się poprawiła. Natomiast przypuszczenie, że islam jest zdolny do wyrzeczenia się przemocy, jest "wbrew rozsądkowi, wbrew życiu, wbrew naszemu przetrwaniu".

Oczywiście po drugiej stronie, po stronie dialogu religijnego i integracji kulturowej, stoi wiele dorzecznych argumentów i prawd, których Fallaci, znająca świat muzułmański od najgorszej, wojennej strony i coraz bardziej zamknięta w swej nowojorskiej samotni, nie potrafiła usłyszeć.

Ale potrafiła zarazem poczuć i miała odwagę głośno wykrzyczeć strach przed konsekwencjami zmian, jakie Europa sama na siebie sprowadziła podczas radosnej budowy oświeceniowego ładu w końcówce XX wieku. Zdawkowe hołdy polityków głównego nurtu, jakie padły po jej śmierci w gazetach, zdają się świadczyć, że kawior i foie gras skutecznie tłumią przykre słowa. Co zaś usłyszał w rozmowie z Fallaci Benedykt XVI? Tego już nie nam dociekać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2006