Mętlik w głowie Oriany Fallaci

Wśród tych, którzy piszą ze zgrozą o czekającej nas "Eurabii, są zarówno obrońcy Częstochowy, jak i obrońcy parad gejów.

19.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

"Nie pierwszy raz używa się mnie jako lontu do bomby, która ma uczynić jakiś wyłom. Jeśli mnie skażą, to nie tylko zadowoli to ambicje paru prokuratorów, ale otworzy drogę dla skazywania innych ludzi, którzy mają obowiązek publicznie zabierać głos i iść pod prąd: dziennikarzy, pisarzy, obywateli odrzucających polityczną poprawność. Chodzi o to, by powstała »Sprawa Fallaci«" - tak komentuje legendarna włoska dziennikarka swój najnowszy proces w wywiadzie dla gazety "Il Foglio".

Fallaci jak zwykle nie przebiera w słowach i jak zwykle lubi umieszczać siebie na pierwszej linii frontu. Jednak wojna kulturowa, w której wirze obecnie się znalazła, jest o tyle osobliwa, że adwersarze pisarki nie tylko odmawiają jej racji, ale w istocie negują sam fakt istnienia równorzędnego starcia między stronami. Próbują sprowadzić rzecz całą do prywatnej erupcji fobii i obsesji typowych dla przedstawicielki egzotycznego plemienia "oszołomów", których Europa Zachodnia dotychczas umiała skutecznie zsyłać na margines publicznej debaty.

Owszem, teksty autorstwa Fallaci szokują jaskrawym opisem Europy ulegającej inwazji barbarzyńców. Co prawda w rozmowie z "Il Foglio" ich autorka dowodziła, iż wszystkie cztery punkty aktu oskarżenia jej o obrazę islamu powstały w wyniku manipulacji cytatami z książki "Siła rozumu", nie przeszkodziło to jej jednak podpisać się także i pod tymi spreparowanymi zdaniami. Oto próbki: "Cierpiący na atawistyczny brak godności Włosi nie unoszą się, gdy imigranci sikają na ich zabytki albo srają przed ich kościołami, czy wreszcie próbują wyrzucić krucyfiks przez szpitalne okno" (to ostatnie to aluzja do akcji, jaką podjął w pewnym włoskim szpitalu działacz islamski - ten sam, który teraz wniósł przeciw niej oskarżenie). "W zamachach terrorystycznych ostatnich 20 lat zabito 6 tysięcy ludzi, na chwałę Koranu". "Synowie Allaha marzą o tym, by pewnego dnia wysadzić w powietrze dzwonnicę Giotta, krzywą wieżę w Pizie, kopułę Św. Piotra, wieżę Eiffla lub opactwo westminsterskie".

Od 2001 r., kiedy krótko po atakach na Nowy Jork Fallaci po raz pierwszy wybuchła przeciw Arabom, krytycy wielokrotnie przyrównywali jej retorykę do najgorszych wzorców faszystowskich, co praktycznie kończyło wszelką dyskusję. Rację ma znany lewicowy krytyk literacki Christopher Hitchens, który w sławnej polemice na łamach "Atlantic Monthly" wyczuwał "groźny zapaszek" z lat 30. w barwnych, odwołujących się do łatwych emocji archetypicznych opisach "brudasów" zanieczyszczających europejskie miasta.

Podobnie śmiesznie/strasznie brzmią pogróżki, jakie dziennikarka sformułowała w majowym wywiadzie na łamach "New Yorkera". Obiecuje w nim, że jeśli dojdzie do skutku budowa meczetu w toskańskiej gminie Colle val d'Elsa, gdzie znajduje się jej letni dom, to sama zwróci się do swoich dawnych kolegów-anarchistów o kilka lasek dynamitu. "W krajobrazie Giotta nie ma miejsca na 24-metrowy minaret!".

Można te słowa wziąć za kolejny kabaretowy przykład ksenofobii, przefiltrowany przez śmieszną manię Włochów, nieustannie podkreślających swoją rolę kolebki kultury śródziemnomorskiej. Ale pobrzmiewa w nich też pewna fundamentalna niezgoda na zmiany w świecie życia codziennego, które okazały się zbyt szybkie dla ludzi, którzy pomimo całej globalizacji, internetu i tanich linii lotniczych większość życia spędzają w zasięgu wzroku swojej parafialnej dzwonnicy.

W urzędowej i oficjalnej rzeczywistości Unii Europejskiej nie ma właściwie miejsca na wyrażanie przywiązania do tego, co "po naszemu". Jedyne, co pozostało, to urzędowe kodyfikacje sposobów produkcji lokalnych serów i alkoholi, chronione unijnymi dyrektywami receptura i nazewnictwo parmezanu, oscypka lub - kto wie? - łąckiej śliwowicy. Tymczasem zeszłoroczne zamieszki na podparyskich przedmieściach były wielce telegenicznym, ale późnym objawem przekroczenia masy krytycznej imigrantów zachowujących rozmaite - w zależności od kraju - postawy na skali obcości i niechęci do otoczenia. Podskórny dyskomfort wobec sposobu, w jaki obecność ludzi pochodzących z Bliskiego Wschodu i Afryki odmieniła świat życia codziennego w wielkich miastach istnieje jednak co najmniej od lat 80. Wypływa nie tylko w rozmowach i zwyczajowym drobnomieszczańskim psioczeniu na wszelkie zmiany; wyznacza odruchy coraz większej liczby wyborców, którzy zapytani wprost odżegnaliby się od ideologii ksenofobicznych i szczerze odrzucających faszystowską przeszłość. Pierwszym i fatalnie przeoczonym objawem tego były triumfy Ligi Północnej we włoskiej polityce od początku lat 90. Tylko to ugrupowanie i podobne mu w paru innych krajach Zachodu (m.in. holenderskie Vlaams Blok) potrafiło zagospodarować sponiewierane poczucie swojskości, wziąć w obronę ów pejzaż Giotta - nieważne że równocześnie zdewastowany przez hale przemysłowe i autostrady. Można co prawda dowodnie argumentować, że fizyczna obecność odmiennych z wyglądu i obyczaju imigrantów to tylko jeden, mniej ważny czynnik podkopujący "bycie u siebie", ale fakt pozostaje faktem, że ci obcy są widoczni i jasno definiowalni w przeciwieństwie do abstrakcji socjologicznych.

Jeśli odcedzimy obfity potok obelg miotanych przez Fallaci, łatwo połączyć jej przypadek z kilkoma innymi sytuacjami, gdzie gra szła o coś jeszcze ważniejszego niż swojskość. Po pierwsze, ze sprawą druku karykatur Mahometa w duńskiej gazecie "Jyllands Posten", a ostatnio w związku z faktycznym wygnaniem z Holandii feministycznej działaczki i deputowanej Ayan Hirsi-Ali. W ciągu ostatnich kilku miesięcy obserwowaliśmy zupełny mętlik, jaki panuje wśród europejskich elit wobec problemów powstających na styku takich składowych tożsamości kontynentu jak religia-sekularyzm, w chwili gdy przemożna obecność nowego żywiołu religijnego zmuszała do zajęcia postawy.

Oto, gdy Duńczycy z coraz większym zdumieniem patrzyli na kampanię nienawiści do siebie w świecie arabskim, europejskie elity zaczęły dziwnie i nieoczekiwanie dzielić się w kwestii ich obrony lub potępienia. Należałoby się spodziewać, iż politycy lewicy i działacze praw człowieka powinni odwoływać się do wolności wypowiedzi i rozdziału religii od życia publicznego - co było zresztą podstawowym argumentem duńskich władz. Tymczasem na ogół przeważał wśród nich odruch solidarności z dyskryminowaną społecznością imigrancką; walka z rasizmem i niechęć do rządzącej Danią prawicy okazała się ważniejsza od ochrony świeckich obyczajów wolnej krytyki. I to pomimo faktu, że w wielu punktach obyczajowość przeciętnych społeczności muzułmańskich jest nie do przyjęcia według standardów postnowoczesnej Europy.

Najwyższe organy UE zachowywały dwuznaczne milczenie, a ONZ wszczęła nawet dochodzenie w sprawie naruszenia praw człowieka. Złośliwi publicyści konserwatywni sugerowali wówczas, że jest to dbałość podszyta strachem o własne życie i zdrowie, i że nikt nie kiwnąłby palcem w sprawie wyszydzanych hindusów czy buddystów, gdyż - jak wiadomo - nie zwykli oni podpalać ambasad.

Ale i po stronie konserwatystów dało się odnotować swego rodzaju zakłopotanie. Liczne partie prawicowe co prawda podziwiają twarde stanowisko rządu duńskiego wobec imigrantów i nie żywią tęsknot multikulturalnych, ale trudno było im całkowicie i bezwarunkowo wziąć w obronę całkowitą swobodę kpienia z religii.

Holenderski reżyser Theo van Gogh został zabity za swoje bezkompromisowe filmy dokumentalne o zwyczajach panujących w społecznościach imigranckich. Ale wcześniej miał w dorobku kilka filmów atakujących chrześcijaństwo, judaizm i tradycyjne instytucje społeczne. Jego współpracownica, Ayan Hirsi-Ali, pochodząca z Somalii działaczka na rzecz emancypacji kobiet imigranckich, została deputowaną z listy prawicowej partii VVD, z którą było jej "po drodze" póki ostrzegała przed niebezpieczeństwem zbyt luźnej polityki imigracyjnej. Wkrótce jednak poróżniła się z większością swoich partyjnych kolegów, bowiem zaproponowała ustawowy zakaz zakładania szkół wyznaniowych. Jak komentował to pewien belgijski publicysta, "ze strachu przed islamem uznała, że państwo powinno sekularyzować wszystkie dzieci, także te chrześcijańskie, aby w ten sposób zsekularyzować dzieci muzułmańskie".

Czy politycy i dziennikarze bijący na alarm przed islamem czynią tak, bo specyficznie nie lubią islamu, czy też są wrodzy jakiejkolwiek religii, która nie wstydzi się swoich kategorycznych nauk? Jeśli muzułmański system wartości nie jest do pogodzenia z europejskim, to dzieje się tak dlatego, że europejski jest zakorzeniony w chrześcijaństwie, czy też dlatego, że jest już areligijny? Wśród tych, którzy piszą ze zgrozą o czekającej nas "Eurabii" są jedni i drudzy. Obrońcy Częstochowy i obrońcy Gay-Pride.

Dobrym symbolem tej dwoistości jest sama Oriana Fallaci. Przez wiele lat dumna ateistka, ostatnio coraz częściej mówi o swej łączności z "chrześcijańskimi korzeniami". Wypowiada się bardzo ciepło o Benedykcie XVI, który przyjął ją w lecie ubiegłego roku na prywatnej audiencji. Pomieszanie pojęć w jej tekstach i wystąpieniach dodaje siły ekspresji, nadaje jej krucjacie ludzki charakter. Takie samo pomieszanie w debacie publicznej źle wróży spokojowi społecznemu Zachodu.

Paweł Bravo jest wydawcą portalu Onet.pl. Wcześniej m.in. był redaktorem działu angielskiego tygodnika "Forum"; pracował w Fundacji Batorego, a przy Okrągłym Stole był asystentem rzecznika prasowego strony solidarnościowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2006