Wróćmy do Utopii

To cudowna książka. Z pewnością doprowadzi do spazmów paru ekonomistów i polityków.

14.04.2017

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

A także, przypuszczam, kilku księży, którzy uwierzyli w Ewangelię Produktywności, a dla ubogich tego świata mają wspaniały plan: „Pracujcie tak ciężko jak prezesi z listy »Forbesa«, to przestaniecie być biedni!”. Młody holenderski myśliciel i publicysta Rutger Bregman opublikował właśnie dzieło, które dobrze jest przeczytać w okolicy powielkanocnego Święta Miłosierdzia. Co ma wspólnego książka, której autor wyzywany bywa od lewackich fantastów, z miłosierdziem – osią, na której porusza się całe chrześcijańskie życie?

Od paru lat mówię o tym wszędzie: miłosierdzie to szaleństwo. Bo to dawanie nie temu, kto zasłużył (to nagroda), albo temu, kto udowodni, że dobrze wykorzysta (to inwestycja). Miłosierdzie to hojne wyposażanie kogoś w dobra na podstawie jednego kryterium: takiego mianowicie, że ów ktoś jest. Należy ci się – bo wartość stanowisz sam w sobie. Masz prawo dostać wszystko, czego potrzebujesz. Za darmo.

Te dwa słowa wywołują intelektualną apopleksję u apostołów neoliberalnej gospodarki. No bo jak, a co ze społeczną sprawiedliwością? Naprawdę ma być tak, jak w Ewangelii – ja tyrałem cały dzień, a on załapał się na godzinę i ma dostać tyle samo? Poza tym wiadomo przecież, że jak da się coś za darmo biednym, to oni zaraz to przepiją albo kupią sobie plazmę. Przecież człowiek biedny jest też zwykle (powiedzmy to wreszcie głośno) głupszy od bogatego (i dlatego właśnie jest biedny).

Ma to, na co zasłużył, bo nie umie ustalić życiowych priorytetów. Daj mu kasę, to zaraz kupi sobie spodnie, a mógłby przecież zainwestować w jakiś fundusz.

Czy naprawdę biedny jest leniwy, nieświadomy, nieporadny? W książce „Utopia for Realists – and how we can get there” Bregman zaskakuje danymi. W stanie Utah na początku XXI w. problem bezdomności rozwiązano nie przez kursy pisania CV dla bezdomnych, ale przez uznanie, że dach nad głową to nie przywilej, lecz prawo człowieka. Bezdomnym podarowano mieszkania. Jedno kosztowało stan około 11 tys. dolarów, podczas gdy średni roczny koszt utrzymania człowieka żyjącego na ulicy (interwencje medyczne, policyjne, koszty pracy sądów) wynosił ponad 16 tys. dolarów. Czysty zysk. Co więcej, wiele osób objętych programem podjęło pracę i szybko dołączyło do grona podatników. W 2009 r. podobny eksperyment przeprowadzono w Londynie, gdzie trzynastce bezdomnych wręczono po 3 tys. funtów. Po roku okazało się, że każdy z nich wydał średnio ledwie jedną trzecią tej sumy. Wszyscy pozapisywali się na zawodowe kursy, odnowili więzi z rodzinami, siedmiu wynajęło mieszkania, dwóch chce kupić własne (albo wrócić do tych, które mieli). Na ulicy miasto wydawało na nich ok. 400 tys. funtów rocznie – program kosztował jedną ósmą tej kwoty. Nawet tygodnik „Economist” pisał zdumiony, że „być może najlepszą metodą wydawania pieniędzy na bezdomnych jest dać im je do ręki”.

Jestem w szoku po zapoznaniu się z danymi dotyczącymi działań organizacji Give Directly, która doszła do wniosku (swoją drogą: co za odkrycie), że podstawowym powodem, dla którego ludzie są biedni, jest to, że nie mają pieniędzy. Więc postanowiła im je dać. Testowano ten model w Tanzanii, Ugandzie, Rwandzie, Indiach i Namibii. Miejsca, gdzie 500 dolarów to równowartość wielomiesięcznych zarobków, zmieniały się nie do poznania. W slumsach kończył się alkohol i narkotyki, bo beznadzieję można już było leczyć przez założenie biznesu. Spadał poziom głodu, przestępczości, dzieci sprzedawanych przez rodziców do pracy niewolniczej. Odłożyłem książkę i sprawdziłem te dane na krzyż, gdzie tylko się dało. Nie da się ich łatwo podważyć.

Książka Bregmana to wspaniała lektura np. dla wszystkich zacietrzewionych przeciwników programu 500+ i dla wszystkich, którzy (jak ja) dogmatyzowali dotąd tezę, że w pomocy słabszym rozdawnictwo jest zawsze nieetyczne. Na tej stronie nie ma dość miejsca, by wykładać, jak przekonywająco Bregman walczy o wprowadzenie innego „lewackiego” horrendum: stałego minimalnego dochodu, obalając jeden po drugim mity, które do tej pory trzymają tę ideę za ogrodzeniem z napisem: „Rzeczy, które na pewno doprowadzą nas do końca świata”. W rozdziale o efektywności pracy autor przypomina rzeczy najprostsze. Ot, choćby to, że jeden funt zarobiony przez menedżera od reklamy „pożera” siedem funtów w kosztach obsługi stresu, nadmiernej konsumpcji, zanieczyszczenia środowiska i długów, podczas gdy funt wydany na pracę śmieciarza generuje dwanaście funtów zysku w obszarze zdrowia, ekologii, komfortu pracy i życia. Na przykładach pokazuje, jak skrócenie (a nie wydłużenie) czasu pracy wpływa na zwiększenie produktywności pracowników (przez wzrost kreatywności, spadek ilości zwolnień chorobowych, wypadków i konfliktów w pracy). Ludzie, którzy zamiast zdychać dziesiątą godzinę w biurze przeglądając Facebooka w nadziei, że ktoś inny wyjdzie z pracy przed nimi, mają wreszcie czas, by tworzyć ważne społeczne wartości: realizując zainteresowania, budując lokalne więzi, inwestując w zdrowie. W latach 80. pracownicy Apple’a nosili podobno koszulki z hasłem: „Pracuję 90 godzin i jestem z tego dumny!”. Ktoś policzył, że gdyby pracowali połowę tego, ich sztandarowe projekty powstałyby kilkanaście miesięcy wcześniej...

John M. Keynes wieszczył w 1930 r., że w 2030 r. ludzie będą pracowali maksymalnie 15 godzin w tygodniu, a ich głównym problemem będzie to, jak sensownie zagospodarować czas wolny. Co poszło nie tak? Zdaniem Bregmana, gdzieś w latach 80. XX w. zdecydowaliśmy się na wybór innej drogi: zamiast tej ku większej ilości czasu, wybraliśmy tę ku większej liczbie rzeczy.

Czy wykonanie „nawrotu” w stronę Utopii jest jeszcze możliwe? Sobie już jej nie zrobimy, ale naszym wnukom – dlaczegóżby nie? Bregman próbuje poderwać w tej sprawie do walki sflaczałą i wycofaną europejską społeczną lewicę (bezlitośnie punktując jej błędy). Mnie przypomina to o tym, że świat zbawia Jezus Chrystus, nie Smith, Friedman czy Marks. Zachęca nie do rewolucji, lecz do tego, bym jeszcze dziś okazał sobie i jeszcze komuś miłosierdzie. Odpuścił, podarował, zaniechał, odpoczął.

„Za darmo” to jedno z najskuteczniejszych narzędzi do przypominania człowiekowi, że nie jest maszyną lub problemem, a człowiekiem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2017