Piękno pozwala wrócić

Andrzej Ptak, opiekun bezdomnych: Pomoc osobom bezdomnym trzeba przemyśleć na nowo. Musimy zdobyć się na zaufanie wobec nich i cierpliwość, a przede wszystkim nie uzależniać ich od naszej pomocy.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

 / KRZYSZTOF ĆWIK / AGENCJA GAZETA
/ KRZYSZTOF ĆWIK / AGENCJA GAZETA

ARTUR SPORNIAK: Czy ja też mogę stać się bezdomny?

ANDRZEJ PTAK: Każdy jest potencjalnie osobą bezdomną. Mogą nas przecież spotkać różne nieszczęścia, które doprowadzą do tego, że staniemy się kimś bez domu. Poza przypadkami nagłych traum zwykle jest to dłuższy proces.

Najczęściej są to długi?

Długi często wpychają w bezdomność, ale też zarazem blokują proces wychodzenia z niej. Jeśli jestem bezdomny, wierzyciele zostawiają mnie w spokoju. Ale pozostaje świadomość, że gdybym chciał wrócić do normalnego świata, to dług muszę najpierw spłacić. Na kilkanaście osób mam w zespole tylko trzy, które nie mają obciążeń alimentacyjnych czy kredytowych. Gdybym chciał – np. jako bodziec do usamodzielniania się – podpisać z nimi umowę o pracę, co najmniej 60 procent zarobionych przez nich pieniędzy zabieranych byłoby na poczet zadłużenia. Trudno negocjować z zewnętrznym światem – nie jest on tak plastyczny, żeby urzędnik bankowy czy windykator brał pod uwagę proces wychodzenia dłużnika z bezdomności.

Mury odgradzające bezdomnego od świata rosną?

Rośnie bezsiła wobec sytuacji. Bezdomny jest w martwym punkcie. Trudno mu się usamodzielnić. Za co ma wynająć mieszkanie? Załóżmy, że jego mieszkanie zasiedla rodzina, z którą więzi zostały zerwane. Ma się z nią sądzić? Osoby bezdomne często są honorowe i rezygnują z tego, co zbudowały w dawnym, normalnym życiu. To jest też taki niewidoczny element ich piękna – w kryzysie nie dążą do tego, żeby komuś coś za wszelką cenę odebrać. Zamykają tę kartę. Osoby bezdomne wchodzą w projekty pomocowe, chcą podjąć próbę, ale natrafiają na wspomniany mur i się wycofują. Chowają się z powrotem za wypracowane mechanizmy obronne – czyli najczęściej w alkohol. Dlatego tak mało jest projektów, które mają tzw. sukces. Bo sukcesy są trudne do uchwycenia. W sprawozdaniach piszemy, że w danym roku wyprowadzono z bezdomności tyle i tyle osób. To bardziej hipoteza niż sprawdzalny fakt. Tak naprawdę nie wiemy, czy trwale wyprowadzono te osoby z bezdomności. Na jak długo? Czy oni odnaleźli sens życia? Czy poradzili sobie z trudnościami w sferze finansowej, emocjonalnej, rodzinnej? Czy potrafią tworzyć więzi? Rzeczywistość bezdomności jest ruchomą mandalą, którą łatwo jest zdmuchnąć i układać od nowa.

Zawala mi się świat, trafiam na ulicę i co wtedy?

Trzeba się zmierzyć z czymś, co przerasta moje wyobrażenie o dotychczasowym życiu. To całkowity zanik bezpieczeństwa. Ulica jest groźna przez to, że jestem tam sam. Cały funkcjonujący pod miejską skórą świat żyje odrębnymi zasadami. Główną zasadą jest przetrwanie: zdobycie czegoś, żeby się najeść, napić czy schronić. Ale wszędzie jest groźnie, bo jestem odsłonięty. To tak, jakbym nagi wszedł w przestrzeń publiczną. Można sobie łatwo wyobrazić, ile negatywnych doświadczeń od razu mnie spotka. Przede wszystkim ludzie patrzeć będą na mnie jak na szaleńca, traktować w odmienny sposób, bo będę inny od wszystkich. Jak bardzo będę musiał się straumatyzować, żeby się bronić, stworzyć w sobie przestrzeń, w której jeszcze mogę poczuć się Andrzejem czy Arturem?

Mimo że ten świat jest taki groźny, są w nim elementy człowieczeństwa. Bezdomni np. pomagają sobie. Ale dominuje przetrwanie, więc zasady etyczne trochę muszą odejść na bok. Osoby pomagające często tego nie rozumieją. Mówią: „To ja tyle zainwestowałem w tego pana Józefa, a on wsparcie, które dostał, przepił!”. Oczekujemy normalności i dostosowania do naszego poziomu. Tymczasem na ulicy jest poziom dostrojony do ulicy. Jesteśmy trochę w „zwierzęcym” świecie. Tam jest dzikość. Dlatego tak wiele osób na ulicy szybciej umiera. Ulica jest śmiertelna. Przyśpiesza śmierć o dwadzieścia kilka lat, jak wyliczyli brytyjscy statystycy.

Po dłuższym okresie bez łazienki staję się dla ludzi trędowaty...

Kilka lat temu zacząłem zdawać sobie sprawę, że bezdomnych otacza permanentny kicz, żyją w świecie aestetycznym – w przestrzeni, która deprecjonuje rozwój człowieka. Placówki pomocowe są aranżowane tak, żeby było miejsce do spania, a nie, żeby było pięknie – zwykle są to piętrowe łóżka, jakieś najtańsze, brzydkie szafki i stoliki. Ulica jest jeszcze bardziej aestetyczna. Bezdomni żyją w brudnych piwnicach, wśród walających się śmieci i zniszczonych rzeczy.

Stąd pomysł na Miser Art?

Tak. Skoro trudno zmieniać ludzi, zmieńmy otoczenie. Działajmy estetyką na te uwarunkowania, które wiążą się z traumą bezdomności.

I to działa?

Po czterech latach działalności Miser Artu widzimy, jak doświadczenie estetyczne wspiera świadomość siebie uwolnioną od wstydu. Ludzie żyjący na ulicy wstydzą się siebie. My tego nie zauważamy, bo oni się gdzieś tam próbują schować, zejść nam z drogi. Zresztą my również staramy się utrudniać im pobyt w „normalnej” przestrzeni – np. dworce buduje się teraz tak, żeby nie było tam miejsc do leżenia dla osób bezdomnych. Wstydzimy się osób bezdomnych, gdyż faktycznie ich obecność kłóci się z pięknem nowoczesnej architektury.

Estetyka jest ważnym czynnikiem wykluczającym. Skupmy się zatem na niej. Skupmy się na działaniach, które będą oddziaływać na tło. Tło wbrew pozorom może się okazać ważnym narzędziem pracy z osobami bezdomnymi. Ulica w ogóle się nie interesuje sztuką. Tam chodzi o to, żeby przetrwać jeszcze jeden dzień. Ja mówię, że osoby bezdomne mają puste jutro. Dla nich wszystko dzieje się w tej chwili. Wszelkie plany muszą się zamykać w tym dniu.

Na stronie wrocławskiego Towarzystwa Pomocy Brata Alberta jest link do rozmowy z Pawłem, który wyszedł z bezdomności i w tej chwili pisze doktorat. Opowiada o reakcjach ludzi na ulicy. Gdy było zimno, pewna dziewczyna dała mu swój szalik i rękawiczki. Nie bać się takich gestów?

To często jest jedyne, co w danej chwili możemy zaoferować. Nawet jako street- workerzy zwykle możemy ofiarować jedynie życzliwe wsparcie: uśmiech, rozmowę. Bo rzadko od ludzi tego doświadczają. Jak reagujemy, gdy zobaczymy gdzieś na ulicy zmarzniętego, przestraszonego pieska lub kotka? Automatycznie wyzwala się w nas empatia, chęć pomocy. Natomiast wobec osób bezdomnych mamy blokadę. Chyba bardziej się ich boimy niż oni nas. Jako „normalna” osoba, spotykając bezdomnego, mogę swoją życzliwością na chwilę ograniczyć jego bezdomność. Ale w tym ciągłym życiowym pędzie trudno jest się nam zatrzymać i to zauważyć. Zatrzymanie jest kluczem do wszystkiego. Streetworking, który od wielu lat prowadzimy, polega przede wszystkim na zmianie tempa naszego życia. W momencie wyjścia street- workera na ulicę wchodzi on w inny czas, żeby nie przegapić tego, co tam się dzieje. W normalnym biegu nie zauważamy, że ktoś np. potrzebuje pomocy.

Dziewczyna, o której wspomina Paweł, oprócz szalika i rękawiczek dała mu też swój numer telefonu i zaprosiła na Wielkanoc. Gdy przyszedł, mógł się wykąpać, otrzymał nowe ubranie i przede wszystkim został przedstawiony innym gościom jako znajomy, a nie bezdomny.

Potraktowała go jak normalnego człowieka, nie bezdomnego. Co wiązało się z decyzją, by mu zaufać. To wymiar głęboko chrześcijański. W dawnych czasach było czymś normalnym, że się pomagało ubogim czy nędzarzom. Teraz mamy paradoks. Ośrodki pomocowe propagują hasło: „Pomagaj mądrze, nie dawaj na ulicy”. Pozornie owe hasło wydaje się logiczne i właściwe. Komuś dam pieniądze, a on zaraz je przepije – tylko utwierdzę go w nałogu.

Zatem nie dawać?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jeżeli człowieczeństwo mi nakazuje dać, a nie mogę pomóc inaczej, to dajmy. Natomiast najważniejsze jest zatrzymać się i zauważyć osobę. Hasła zdejmują z nas odpowiedzialność, rozstrzygają z góry za nas problem. Tymczasem to ja jestem odpowiedzialny w momencie spotkania za osobę, która może potrzebować pomocy. Jeżeli kierując się hasłem przechodzimy obok, to tę osobę w tym momencie wykluczamy. Czy dając pięć złotych tak bardzo szkodzę? To kolejny mit. Miłosierdzie byłoby podejrzane, gdyby nie wolno było nam robić dobrych uczynków.

Czasem się usprawiedliwiamy, że dajemy na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, bo wiemy, że z tego będzie na pewno dobro. Życie nie składa się ze świąt i takich wyjątkowych manifestacji człowieczeństwa, życie składa się z codzienności, w której ważniejszy okazuje się gest ofiarowania pięciu złotych. Ta osoba pewno to przepije, bo będzie się musiała znieczulić na życie na ulicy. I ja ją rozumiem, bo to naprawdę groźny świat.

A pomoc systemowa prowadzona przez organizacje?

Duże placówki pomocowe nazywam „obozami”, gdyż system zarządzania nimi oparty jest na regulaminie, który nie jest zgodny z indywidualnymi potrzebami ludzi. Pan Jan lubi śpiewać, z kolei pan Krzysiu chciałby być w samotności – jak pogodzić ich potrzeby? Prowadzimy dom dla kilkunastu chłopaków z Miser Artu. Każdy ma swój pokój.

W dużych placówkach jest to niemożliwe. Tam wszystko jest zunifikowane, rutynowe, na dzwonek. Osoby bezdomne, przebywające tam dłuższy czas, uzależniają się od strażnika tego miejsca, nawet jeśli jest to zacna osoba, która stara się pomóc. Tam jednak się zarządza ludźmi.

Da się inaczej?

Żeby uniknąć chaosu, w dużych placówkach musi być regulamin. Paradoksalnie to pogłębia stan niemożności wyjścia z bezdomności.

Zbliża się zima. Chociaż doraźnie takie placówki mogą pomóc uniknąć zamarznięcia…

Śmierć na ulicy jest wstrząsającym wydarzeniem. Ale wbrew temu, co moglibyśmy przypuszczać, zgonów spowodowanych zamarznięciem jest stosunkowo niewiele. W ogóle w zimie umiera mniej bezdomnych niż na wiosnę i w lecie. Prawdopodobnie organizm w zimie przygotowuje się do walki, a wiosną to wszystko puszcza. Nie znamy statystycznych przyczyn śmierci bezdomnych. Zwykle nie prowadzi się sekcji zwłok takich osób. Natomiast wiemy, że ulica jest bardzo chora. Bezdomni na chwilę trafiają na SOR, ale najczęściej nie mają systematycznej opieki zdrowotnej. Prowadzimy projekt ulicznego ambulatorium. W zeszłym roku zbadaliśmy ok. dwustu osób. Okazało się, że większość miała poważne choroby.

Czy taki punkt opieki zdrowotnej nie powinien być na stałe?

Powinno się pomoc przemyśleć na nowo. Uważam, że zamiast prowadzić ogrzewalnię na sto osób, powinno się zorganizować pięćdziesiąt pokoi do wynajęcia, po to, by zwiększyć dla tych ludzi szansę wyrwania się z zamkniętego systemu placówkowego. Powinno się dążyć do tego, by osobie bezdomnej trochę więcej ufać, wspierać ją i dać klucze do własnego pokoiku. Finlandia jest jedynym znanym mi krajem, w którym bezdomność spada, bo państwo systemowo realizuje program Housing First (najpierw mieszkanie). Zainwestowali w system wspieranego mieszkalnictwa.

A czy takie mieszkanie będę szanować?

Problem z daniem komuś kluczy tkwi nie w samym pomyśle, tylko w naszej mentalności. Nie lubimy takich gratisów. Jak to? Ja ciężko pracuję na swoje mieszkanie, wchodzę w kredyty, które będę spłacać do końca życia, a taki bezdomny dostaje za darmo? To niesprawiedliwe!

Takie myślenie jest głębiej w nas zakorzenione niż stereotyp, by nie dawać pieniędzy, bo przepiją. Jesteśmy przekonani, że bezdomni zasługują na minimum, czyli na placówki w postaci obozów. Tylko że wtedy nic się nie uda zmienić. W prowadzeniu naszego domu najtrudniejsze jest przekroczenie mentalności chłopaków, że muszą mieć strażnika, który będzie ich chronił przed nimi samymi. Obecny system wytworzył uzależnienie od osoby, która pilnuje, czy piję, czy się dobrze zachowuję, zmyłem naczynia, posprzątałem toaletę... Tak jakbyśmy chcieli mieć pod kontrolą każdy aspekt życia drugiej osoby. Dlatego musi być precyzyjny plan dyżurów – kto, co, kiedy robi – z precyzyjną kontrolą jego wykonania.

Wspólne zamieszkanie wymaga jakiegoś porządku.

Problem jest we mnie. Myślę, że jest bezpiecznie, gdy mam kontrolę. Jeśli jednak zaufam i nie przyjadę do tego domu przez miesiąc, to daję wolną rękę. Oczywiście, może się coś stać, ale stwarzam w ten sposób warunki, by mieszkańcy wzięli za siebie odpowiedzialność. Chodzi więc o zaufanie. Kiedy jest, nagle się okazuje, że bezdomni sami potrafią się organizować.

Wiem, jak to trudne, bo pracuję już 30 lat z bezdomnymi. Kiedyś, jako osoba zarządzająca placówką pomocową, cały czas miałem niepokój: co się stanie, gdy wypiją?

Mądra pomoc wymaga zatem zaufania, dania wolnej ręki?

Przede wszystkim czasu i cierpliwości. Jeśli chcemy pomagać, to nie nastawiajmy się od razu na sukces. Większość projektów jest terminowych – np. przez dwa lata wyprowadzimy z bezdomności tyle i tyle osób. Musi być mierzalna zmiana w konkretnym czasie – taką perspektywę narzuca nam wsparcie państwowe. Takie myślenie utrudnia realizowanie celów długoterminowych. Jeśli ktoś przez 30 lat adaptował się do ekstremalnych warunków ulicy i nauczył się sobie radzić, dajmy mu czas na powolne, stopniowe wyjście z tego. Wilka jest trudno oswoić. Uważnie traktowany proces wsparcia wymaga czasu i indywidualnego traktowania.

Zresztą uważam, że nie powinniśmy mówić ogólnie o bezdomności. Powinniśmy mówić o drugim człowieku i jego problemach. Wspomniana dziewczyna, która wsparła Pawła, zobaczyła w nim drugiego człowieka, a nie bezdomnego.

Miser Art jest przestrzenią poza etykietą. Zdzieramy z siebie te różne ubiory – po co nam one?

Tak się przedstawiacie: „Strefa kreatywna w labiryncie wykluczenia”.

Bezdomność to labirynt, z którego trudno wyjść. Nasza pomoc nie ma metodologii, jest po prostu byciem z drugą osobą, z wyczuciem, kulturą osobistą, czasem z poczuciem humoru. Cały sztafaż wsparcia zawiera się w prostej relacji z człowiekiem. Pomoc ofiarowana Pawłowi przez tę dziewczynę wydaje mi się modelowa. Oczywiście zawsze wiązać się będzie z pewnym ryzykiem.

Natomiast obawiam się przyszłości dla takiej pomocy, skoro nasze relacje coraz bardziej zapośredniczone są przez ekran smartfona. Coraz trudniej będzie nam zauważać bezdomnych na ulicach.

Skąd się wziął pomysł na tworzenie niezwykłej sztuki użytkowej – budowanie z materiałów z recyklingu stołów, będących jednocześnie donicami z roślinnością?

Chcieliśmy wyjść poza nudną zwyczajność i zrobić razem coś niezwykłego. Wspólnie projektujemy, pomysł rodzi się powoli. Każdy z naszych stołów ma indywidualną historię. Ostatnio w areszcie śledczym były wymieniane drzwi. Stare nam ofiarowano, a teraz robimy z nich stoły, które żyją.

Czy ustanowiony przez papieża Dzień Ubogich ma sens?

Bardzo duży – jest wydobyciem z niewidzialności i świętowaniem znaczenia człowieka ubogiego. Dawniej pomagał w tym język – np. słowo „nędzarz” miało w sobie sakralność: res sacra miser. ©℗

ANDRZEJ PTAK od 34 lat pomaga bezdomnym w ramach wrocławskiego Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta. Założyciel pracowni Miser Art.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018