Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ci twierdzą, że sytuację sprowokowała sama nauczycielka (miała obrażać jedną z uczennic). Rodzice są oburzeni: mówią, że niezależnie od zachowania młodzieży „takie sprawy powinno się załatwiać w szkole”. Część komentatorów słusznie zauważa, że kazus z Suwałk to historia pouczająca: przypomina, że nie tylko uczeń – pamiętamy głośną sprawę Alana, który wygrał ponad rok temu sprawę przeciwko szkole – ma swoje prawa. Inni – również słusznie! – powiadają, że w razie porażki nauczycielki sprawa może mieć szkodliwy wpływ na uczniów, którzy poczują się bezkarni.
O sprawie wiemy niewiele. Wystarczająco dużo, by powiedzieć, że jest kolejnym przykładem porażki szkoły. Szkoły rozumianej jako organizm funkcjonujący przy współpracy dyrekcji, nauczycieli, rodziców i uczniów. To przecież sytuacja nader częsta: zdesperowany nauczyciel, który nie dostaje skutecznego wsparcia ze strony dyrekcji i nie komunikuje się z rodzicami; rodzice, którzy w sprawy dzieci angażują się dopiero, gdy wybucha pożar.
Jakież to symptomatyczne! Polska szkoła – pars pro toto społeczeństwa, w którym zaufanie i współpraca to pojęcia obce – coraz częściej przypomina zbiór wrogich sobie (a w najlepszym razie po prostu ze sobą nierozmawiających) plemion. Te plemiona czasami współistnieją w pełnym podejrzliwości milczeniu, czasami spotykają się na ubitej ziemi. Raz z zachowaniem etykiety (sprawy sądowe, wydalenia ze szkoły), raz z jej pominięciem (przypadek z Bydgoszczy, gdzie anglista skończył z kubłem na głowie).
Na ubitej ziemi obowiązuje logika walki. Są zwycięzcy, muszą więc być pokonani. Kto wygra tym razem?