Władza samolubnych

Perspektywa życia w państwie, w którym władzę dzierży pokolenie egotyków, nie może napawać optymizmem. Wyzwania, które stoją przed Polską, wymagają działań, których beneficjentami będą dopiero następne pokolenia.

28.07.2009

Czyta się kilka minut

Należę do generacji, która wchodziła w dorosłość w 1989 r. Rocznice nie tylko odświeżają pamięć, ale także skłaniają do podsumowań. Niniejszy rozrachunek dotyczy tej części pokolenia, która wchodziła w dorosłość w dużych miastach lub szybko się do nich przeprowadziła.

Z rozmów prowadzonych w gronie podobnych do mnie "ludzi sukcesu" przebija samozadowolenie, żeby nie powiedzieć: duma. Nie dość, że braliśmy udział w obaleniu komunizmu, to jeszcze zbudowaliśmy Polskę dużo lepszą, niż była dwie dekady temu. Im dłużej się temu przysłuchuję, tym większy towarzyszy mi dyskomfort. I nie chodzi nawet o to, że nasz udział w obaleniu komunizmu bardziej niż odwagi i heroizmu wymagał brawury i poczucia humoru. Nie chodzi również o to, że o dzisiejszym kształcie Polski w dużo większym stopniu przesądziło - pozytywnie i negatywnie - pokolenie 10-20 lat starsze. Moje zawstydzenie bierze się z czegoś innego.

Pokolenie łatwych karier

Mieliśmy niezwykłe szczęście... Nie zdążyliśmy zostać zglajchszaltowani przez wyzbywającą z ambicji i energii codzienność realnego socjalizmu. W wieku lat 20 otworzyły się dla nas ścieżki kariery w nowych zawodach w administracji, mediach i biznesie, gdzie praktycznie nie mieliśmy konkurencji. Niewiele umiejąc, ale ucząc się łatwiej niż starsi, mogliśmy szybko osiągnąć sukces. Można powiedzieć, że "zrobienie kariery" nie było w naszym przypadku specjalnym sukcesem - to raczej jej niezrobienie świadczyło o nieudolności i lenistwie (poza nielicznymi przypadkami świadomej decyzji).

A jednak palców jednej ręki w zupełności wystarczy, żeby policzyć osoby w moim otoczeniu, które zastanawiają się, czy mają z tego powodu jakiś dług do spłacenia; że może warto byłoby tym własnym sukcesem jakoś się podzielić. Nie przypominam sobie również, aby kwestia ta została poruszona w dyskursie publicznym.

To właśnie jest dla mnie powodem do wstydu. Za szczyt dobroczynności uważamy przekazanie 1 proc. podatku (oto twórczy wkład w definicję pojęcia "filantropia" - dzielenie się z kimś pieniędzmi fiskusa). I to zakłopotanie, gdy słyszę, że dzisiejszy dwudziestolatek, który nie odnosi sukcesu, sam sobie jest winien. I zażenowanie, gdy jedyne, co mamy do powiedzenia o domach dziecka, to złota myśl, że ich wychowankowie są niebezpieczni dla otoczenia...

Nie chodzi tu o jakąś "lewicową wrażliwość" - mam dość chłodny stosunek do silnej redystrybucji organizowanej przez państwo. Chodzi o brak prostych odruchów, czy wręcz "instynktu moralnego", o brak choćby próby spojrzenia na świat z innej perspektywy, o skupienie na zaspokajaniu własnych potrzeb.

Jeden procent chęci

Żeby zmierzyć ten brak gotowości do dzielenia się, wystarczy prosty test, który proponuję każdemu czterdziestolatkowi - porównanie kwoty, którą w ciągu ostatnich trzech lat wydał na wakacje, z wielkością swoich wpłat na cele społeczne (nie licząc owego 1 proc.). A gdyby to kogoś nie przekonało, proponuję policzyć liczbę godzin przepracowanych w ciągu ostatniego pół roku na rzecz innych (pracy, w której nie szukaliśmy żadnej, poza własnym dobrym samopoczuciem, korzyści). Nie mówiąc już o banalnych odruchach, które w anglosaskim oraz protestanckim świecie są naturalne.

W Anglii, gdy gospodyni domowa lub urzędnik z jakiejś okazji zapraszają znajomych na biskwity czy piwo, jest towarzyskim standardem, że prosi o wrzucenie paru funtów do puszki - "bo u nas zbiera się na..." (bezdomne zwierzęta, Amnesty International, stypendia dla dzieci imigrantów...). A jak jest z nami? Przypadki, gdy z okazji ślubu prosimy o przynoszenie zamiast kwiatów datków na cel szlachetny, są incydentalne. Gdy rok temu zaprosiłem przyjaciół na urodziny i poprosiłem o nieprzynoszenie prezentów, tylko wpłaty na fundusz stypendialny, moja żona zaczęła odbierać telefony, "czy na pewno wiem, co robię z tymi prezentami?". Nie mówiąc już o znacznej grupie tych, którzy nawet nie pofatygowali się zadzwonić, tylko postanowili uszczęśliwić mnie na siłę. Co ciekawe, poprawnie w tej sytuacji zachowali się znajomi z pokolenia o 10-20 lat starszego niż my...

Oczywiście nie jesteśmy całkowicie obojętni na niesprawiedliwość. Zdarza się nam podpisać np. list przeciwko firmom technologicznym, które pomagają ajatollahom w cenzurowaniu internetu. Ale nie widzimy nic złego w tym, że sms zachęcający przyjaciół do podpisu wyślemy z telefonu Nokii, która w liście tym jest wymieniona.

Jak na pokolenie, które od Pana Boga dostało wyjątkową szansę, jesteśmy dość egotyczni. Wiele o tym mówi nasz stosunek do posiadania dzieci, które przecież czas i pieniądze nam odbierają. Zasadniczo dzieci nie mamy, mamy za to wiele dobrych powodów, żeby ich nie posiadać (jeszcze?); zjawisko potwierdza nie tylko przegląd znajomych, ale również bezwzględna statystyka. Dzietność dla grupy urodzonej w 1965 r. nie wystarcza, żeby zapewnić zwykłe zastąpienie pokoleń. Jesteśmy pierwszą generacją w historii Polski, która może się pochwalić takim osiągnięciem. Poruszenie tego tematu w towarzystwie jest traktowane jak zamach na wolność jednostki, przejaw mizoginii lub fundamentalizmu religijnego (w zależności od specyfiki rozmówców).

Nasza kochana lustracja

Czy w sferze publicznej, jako generacji, udało nam się stworzyć jakieś istotne przedsięwzięcia? Przykłady sztandarowych dla ostatniego dwudziestolecia inicjatyw społecznych, które zajmują się pomocą innym - jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy czy Polska Akcja Humanitarna - uzmysławiają, że ich twórcy i liderzy w dorosłość wchodzili na przełomie lat 70. i 80. Trudno byłoby też znaleźć poważny projekt polityczny naszego autorstwa (poza Stowarzyszeniem Fair Play, które faktycznie doprowadziło do głębokiej zmiany w zasadach funkcjonowania zawodów prawniczych). Może następnym takim projektem będzie reaktywacja SD przeprowadzana przez Pawła Piskorskiego (choć można mieć poważne wątpliwości, czy będziemy tu mieli do czynienia z polityką rozumianą jako służba publiczna). Trochę mało, nawet w porównaniu z demokracjami bardziej niż nasza skostniałymi. Tony Blair stworzył New Labour mając tyle lat, co my, nie mówiąc już o Obamie (swój marsz po władzę w najsilniejszej demokracji świata zaczynał, gdy miał 45 lat).

Projekt polityczny, w którym nasz udział był niepodważalny i rzeczywisty, to lustracja. Oczywiście nasze pokolenie było i jest w tej sprawie podzielone. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to przedsięwzięcie, w którym ludzie z pokolenia ’89 odegrali bardzo istotną rolę - zarówno na poziomie tworzenia ideologii, animowania debaty publicznej i zdobywania publicznego poparcia, jak i wdrażania (żeby nie użyć słowa: "egzekucji").

Nie chcę podważać szczerości intencji i racji, które stoją za zaangażowaniem w lustrację. Gdybyśmy jednak zastanowili się: cui bono?, trudno byłoby uznać, że na generalnym podważeniu wiarygodności pokoleń, które w PRL-u żyły i pracowały, nasza generacja nie skorzystała.

Odsuną nas - i dobrze

Jesteśmy więc uznanymi, a niektórzy nawet wybitnymi specjalistami w swoich dziedzinach. Jesteśmy jednak również pokoleniem egotyków, którzy aspirują do wyznaczania trendów społecznych. Osiągnęliśmy właśnie wiek, w którym generacje przejmują władzę. Przed pięćdziesiątką człowiek osiąga szczyt dochodów oraz wpływów.

Perspektywa życia w państwie, w którym władzę dzierży egotyczne pokolenie, nie może napawać optymizmem. Wyzwania, które stoją przed Polską, wymagają działań, których beneficjentami będą inne niż nasze pokolenia. Problem demograficzny wymaga inwestycji, z których skorzystają dzisiejsi

20-, 30-latkowie (choćby transferu na rzecz finansowania opieki nad dziećmi). Natomiast zbudowanie gospodarki opartej na wiedzy wymaga skoku cywilizacyjnego w jakości edukacji i wyrównywaniu szans edukacyjnych. Czyli skierowania znacznego strumienia pieniędzy tam, gdzie będą mogły z niego skorzystać dzisiejsze i jutrzejsze dzieci. Przede wszystkim te, które mieszkają poza wielkimi miastami. Egotycy mogą mieć problem, żeby te wyzwania dostrzec.

Pocieszeniem może być fakt, że przypuszczalnie dość szybko zostaniemy przepędzeni od władzy przez pokolenie 10 lat młodsze, chociażby z tego powodu, że po prostu są o połowę liczniejsi niż my (nie mówiąc już o głodzie sukcesu). Pociesza mnie to nie dlatego nawet, że są mniej samolubni (mieli się przecież od kogo uczyć). Mieli po prostu dużo trudniejszy start. Szczególnie na początku tego stulecia, często pierwszym doświadczeniem ludzi wchodzących w dorosłość była trauma bezrobocia. I jeżeli nawet pracę znajdowali, musieli godzić się na zatrudnienie poniżej swoich kwalifikacji (mrożonki w supermarkecie po dwóch fakultetach).

Lizanie pięknego świata przez szybę jest doświadczeniem głęboko frustrującym. To powinno uczyć pokory i patrzenia na świat nie tylko z perspektywy sukcesu. I na pewno pozwala dostrzec sensowność wzajemnej pomocy. Czego sobie i swoim rówieśnikom życzę.

Rafał Szymczak (ur. 1968) w latach 80. był organizatorem happeningów w Warszawie, w latach 90. rzecznikiem ministra pracy Jacka Kuronia. Obecnie jest wspólnikiem w firmie PR.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2009