Wigilie pierwszych chrześcijan

Temat brzmi jak zapowiedź opisu zwyczajów i praktyk, tymczasem zacząć trzeba od tego, że pierwsi chrześcijanie w ogóle ich nie znali.Chyba że do pierwszych chrześcijan doliczymy także ludzi żyjących w IV wieku, kiedy Boże Narodzenie zaczęto obchodzić w Rzymie.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Dlaczego tak późno? Odruchowe zdziwienie podszyte dobrym samopoczuciem, że jesteśmy przecież lepsi o to mocne wpisanie tak ważnego święta w nasz religijny, kulturowy i cywilny kalendarz, warto nieco przyhamować.

Historia zbawienia, rozważana w ciągu roku kościelnego zaczynając od Adwentu, pulsuje równocześnie gęstszym rytmem tygodni, z których każdy zaczyna się niedzielą. W tym dniu, "nazajutrz po szabacie", zmartwychwstał Jezus i dlatego, już od apostolskich czasów, w owym Dniu Pańskim jego wyznawcy gromadzili się na Łamaniu Chleba (zob. Dz 20, 7; 1 Kor 16, 2).

Pojmowanie tych spotkań, wyrażone w towarzyszących im komentarzach i hymnach, utrwaliły spisane w drugiej połowie I wieku teksty Nowego Testamentu. Eucharystia była dla jej uczestników epifanią obecności żyjącego pośród nich Chrystusa i antycypacją jego przyjścia ostatecznego na wieczną ucztę z wiernymi.

Coniedzielne eucharystyczne świętowanie paschalnego misterium to praźródło i synteza wszystkich świąt chrześcijańskich, jakie kiedykolwiek miały się pojawić. Wszystkie one bowiem miały wyrażać, wysławiać i eucharystycznie uobecniać tego samego Chrystusa z całym jego dziełem zbawienia. Prawda o Wcieleniu, Śmierci i Zmartwychwstaniu brzmi w Credo w niedzielę zwykłą tak samo jak na Pasterce i na sumie wielkanocnej, mimo że dobrane czytania i pieśni skupiają uwagę świętujących na jakimś fragmencie historii zbawienia czy uczestniczącej w niej postaci. Cześć dla żadnej z nich nie jest w chrześcijaństwie autonomiczna, jak ongiś w politeizmie, lecz ma swój sens tylko wtedy, gdy okazywana jest ze względu na związek owej persony z Bogiem.

Wydarzenia z życia Chrystusa i tematykę Jego nauczania podzielić można na dowolną ilość odcinków, wpisując je w nabożeństwa i różańce, by łatwiej było je ogarnąć w rozważaniu czy świętowaniu. Jeśli jednak nie ma to być tylko powtarzany w kółko serial biograficzny, którego bohater rodzi się znów w grudniu, cierpi w marcu, umiera w kwietniu, by w maju wstąpić do nieba, to na każdym etapie tego wspominania musi to być osobiste, choć we wspólnocie, spotkanie z żyjącym i czynnym, chwalebnym teraz Chrystusem.

Parcelacja historii zbawienia na odcinki ma bowiem nie tylko dobre strony. Porównać ją trzeba nie do archipelagu, lecz kontynentu.

Podobnie jak związek poszczególnych słów i przypowieści z całym przesłaniem Ewangelii. Można ją bowiem zniekształcić przez eksploatowanie tylko wybranych pod jakimś kątem fragmentów, zostawiając pozostałe w cieniu.

Pastuszkowie z hipermarketu

Czy nie podobnie jest z przeżywaniem i świętowaniem najważniejszych wydarzeń i prawd wiary?

Podstawowym wskaźnikiem miar i proporcji w życiu całkiem pierwszych chrześcijan są cztery Ewangelie. Wiele w nich miejsca poświęcono męce i zmartwychwstaniu Pańskiemu, trochę - i to tylko u Mateusza i Łukasza - jego dzieciństwu, śladowa wzmianka o latach młodości, najwięcej o publicznym nauczaniu.

Jego treści miały ograniczony udział w inspirowaniu dawnej pieśni kościelnej poszczególnych okresów roku liturgicznego. Dwa centra tegoż - bożonarodzeniowe i paschalne (w ciągu wieków część pasyjna przesłaniała zdecydowanie rezurekcyjną) - zostały z czasem tak poszerzone i obudowane nieoficjalnymi śpiewami, że przy wczesnej (jak np. w 2008 r.) Wielkanocy między ostatnią kolędą śpiewaną 2 lutego a copiątkową Drogą Krzyżową i pieśnią "Wisi na krzyżu" upływa zaledwie kilka dni.

Możemy tylko zgadywać, co powiedziałby św. Paweł, oglądając co poniektóre historyczne realizacje chrześcijańskiego świętowania tajemnicy Wcielenia czy Paschy w ich szopkowo-pastorałkowym, czy cierpiętniczym wydaniu.

Obrońcy tzw. pobożności ludowej włączyliby mu zaraz swą ulubioną płytę o inkulturacji i teologii serca równoprawnej z tą oficjalną, jako że chrześcijaństwo jest nie tylko dla mędrców ze Wschodu czy Zachodu, ale i dla pastuszków czy innych maluczkich.

Co rzekłszy triumfalnie i zaraz o tym zapomniawszy, przeszliby zapewne do ulubionych biadań nad współczesną sekularyzacją i komercjalizacją świąt, jakby ta nie miała nic a nic wspólnego z błogosławieństwem dla ich wielowiekowego rozcieńczania na masowy użytek i godzenia się na ich folkloryzację, a w niej na mieszanie tego, co sakralne, z tym, co ludyczne. Co jednakże nie ma być narzekaniem na cudze narzekania, jeno propozycją, by obwiniając jakichkolwiek "onych" za panujący dziś społecznie styl świętowania Bożego Narodzenia przez mnóstwo chrześcijan, widzieć w tym również późne rachunki za dawne beztroskie upraszczanie orędzia wiary, byle przyspieszyć jej jak najszersze przyjęcie. Jakby rzekę dało się jednocześnie poszerzać i pogłębiać.

Urodzony 6 stycznia

Najstarsza wzmianka o obchodzeniu święta Bożego Narodzenia w Rzymie pochodzi z 336 r.

Zaprowadzenie tego święta historycy liturgii wiążą z motywem dziękczynienia Kościoła za zwycięstwo Konstantyna Wielkiego nad Maksencjuszem w 313 r. Jest to jednocześnie rok edyktu mediolańskiego, który przyniósł chrześcijanom wolność wyznawania swej wiary, a potem jakże brzemienny w skutki status religii panującej związanej z tronem.

Nie mając pewności co do dnia narodzenia Chrystusa, nie przyjęto żadnej z paru jego przypuszczalnych dat, lecz obliczono ją w zgoła dowolny sposób, odliczając mniemany wiek Ukrzyżowanego od mniemanej daty Jego śmierci.

Wyszło na to, że urodził się 6 stycznia: Kościół Wschodni pozostał przy tym terminie, Zachód umieścił tam Epifanię, czyli święto Objawienia (z czasem potocznie zwane świętem Trzech Króli, choć tak o ich liczbie, jak i królewskości w Piśmie głucho). Na dzień Pańskiego Narodzenia wybrano zaś datę wyłącznie symboliczną, w czasie zimowego przesilenia, kiedy to poganie świętowali narodziny boga Słońca. Tym bowiem narodzinom pragnęli przeciwstawić narodzenie Jezusa Chrystusa, prawdziwej "światłości świata" (J 8, 12), nazwanego już przez proroka "Słońcem sprawiedliwości" (Mal 3, 20).

Niektórzy chrześcijanie, znalazłszy w apokryfach datę poczęcia Chrystusa (25 marca), dochodzili do tego samego wniosku co do dnia Jego narodzenia. I tak już zostało. A słowa "dziś się narodził" rozbrzmiewają ciągle wdzięcznie w liturgii tego dnia i w kolędzie. Co i dobrze, bowiem rzecz nie w precyzyjnej rachubie czasu czy równych rocznicach, lecz w stałej a codziennej aktualności orędzia nadziei niesionego nieustannie śmiertelnym przez słowo, co stało się Ciałem dla naszego zbawienia.

Ks. prof. Jan Kracik (ur. 1941) jest wykładowcą historii Kościoła na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Jest członkiem zespołu redakcyjnego "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2007