Wielokropek Kolberga

Prof. Zbigniew Libera: Rozwiązłość była piętnowana w XIX-wiecznych społecznościach wiejskich. Nie chcieli jej też widzieć ówcześni etnografowie, romantycznie zafascynowani ludem. Ale to nie oznacza, że jej nie było.

17.02.2014

Czyta się kilka minut

Ptaszki malowane przez dzieci pod opieką Jerzego Warchałowskiego, ok. 1918 r. /
Ptaszki malowane przez dzieci pod opieką Jerzego Warchałowskiego, ok. 1918 r. /

ANNA GOC: „Gdy oczy ujrzą jakiś przedmiot pożądania, budzą się i przenoszą ten bodziec do nerek, które znów przewodzą go na członek i powodują wzwód” – opisywał życie seksualne dzikich w Melanezji antropolog Bronisław Malinowski, młodszy od Oskara Kolberga o 70 lat. U Kolberga na próżno szukać podobnych opisów życia seksualnego polskich chłopów.
Prof. ZBIGNIEW LIBERA:
Kolberg był bardzo powściągliwy w opisach seksualności polskich chłopów żyjących w XIX wieku. To efekt wpływu epoki wiktoriańskiej, która wymagała – także od naukowców – surowości w opisach ciała i seksualności. Tam, gdzie mógłby podać jakieś informacje wprost, sięgał po omówienia. Zamiast określeń obscenicznych, znajdujemy u niego wielokropki. Publikował jednak pieśni z popularnymi zwrotami: „Maryś dajże gęby...”, które mogły uchodzić za niewinne, nawet za świadectwa „miłości romantycznej ludu”. Tyle tylko, że to „dawanie gęby” należało do najczęściej używanych określeń aktu seksualnego. Żeby się o tym przekonać, wystarczy zwrócić uwagę na to, że temu „dawaniu gęby” towarzyszą w pieśniach: „i z rana, i z wieczora”, „żeby nikt nie wiedział”, „żebyś nie powiedział”.
Uczeń i zarazem przyjaciel Kolberga, Izydor Kopernicki, redagował w tym czasie pismo „Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej”, z którym współpracował także autor „Ludu...”. Wśród ludoznawców rodziły się pomysły, by drukować materiały zawierające opisy obsceniczne. Zdarzało się nawet, że nadsyłali zbiory pieśni czy opowieści, które mogły uchodzić za pornograficzne. Kopernicki ogłosił jednak, że jeśli ktoś jest zainteresowany publikowaniem materiałów obscenicznych i skatologicznych, to powinien raczej zgłosić się do redagowanych przez Friedricha S. Kraussa czasopism „Kryptadia” i „Anthropophyteia”. Krauss i jego współpracownicy, do nich należał m.in. Zygmunt Freud czy sam Kopernicki, zwykle anonimowo publikowali takie teksty. Ze swymi nieobyczajnymi zainteresowaniami narażali się na kłopoty edytorskie i kolportażowe. Także na procesy sądowe.
Co zatem kryje się pod bezpiecznym wielokropkiem Kolberga?
Wystarczy nieznajomość kontekstu i realiów XIX wieku, aby nie zrozumieć albo nawet nie zauważyć pewnych niedopowiedzeń w jego dziełach. Są w tych tekstach np. krótkie opisy tzw. wieczornic, które miały odbywać się we wsiach ukraińskich. Chodziło o spotkania młodzieży, organizowane najczęściej jesienią w domu jakiejś wdowy albo w opuszczonej chacie na uboczu wsi. Czytając Kolberga, ma się wrażenie, że były one niewinnymi spotkaniami, podczas których najgorszym przewinieniem było picie zbyt dużej ilości alkoholu i nazbyt swobodne rozmowy. Ale wystarczy przeczytać ukraińskie opisy wieczornic, by zrozumieć, że mamy do czynienia z przejawem rozwiązłości, której na co dzień nie można było demonstrować. Wśród zapisków ukraińskich są m.in. dialogi uczestników tych spotkań. Pełne wulgaryzmów, obsceniczności, aluzji seksualnych podanych wprost. Możemy w nich przeczytać na przykład o tym, że gdy gasło światło „chłopcy łapali je za cycki i za coś jeszcze”.
Taka rozwiązłość była – jak pisze Kolberg m.in. w tomie „Białoruś-Polesie” – szczególnie piętnowana przez lokalną społeczność. Oznaczała hańbę przede wszystkim dla dziewczyny i jej rodziców, bo przecież: „wyobrażenie dziewiczej niewinności religijnym jakimś obleczone urokiem jest godłem doli i błogosławieństwa dla domu”.
Rozwiązłość była piętnowana w społecznościach wiejskich. Ale to nie oznacza, że jej nie było – o czym najlepiej wiedzieli właściciele dworów, w których posługiwały chłopki. Do obrazka literackiego z „Moralności pani Dulskiej” znaleźlibyśmy dużo potwierdzeń historycznych. Jednak w XIX-wiecznej etnografii, pokazywanie lubieżnej i rozwiązłej wsi nie było pożądane. Nie tylko ze względu na rygory ówczesnej epoki, lecz także ze względu na przekonania, że to właśnie polska wieś jest źródłem kultury narodowej, którą to badania ludoznawcze miały odkrywać.
Kiedy Kolberg miał cztery lata, Kazimierz Brodziński postulował odrodzenie literatury poprzez sięgnięcie do źródeł ludowych. Gdy miał osiem lat, ukazały się „Ballady i romanse” Adama Mickiewicza.
Kolberg dorastał w czasie, w którym wybuchał u nas romantyzm. Właśnie dlatego ta romantyczna fascynacja ludem jest u niego tak silna. W jego czasach korzeni czystości i pierwotności – rozpatrywanych na wielu płaszczyznach, ale także w opisach życia seksualnego chłopów – szukano właśnie na wsi, nieskażonej powszechną lubieżnością. Kultura ludowa była dla Kolberga żywym zabytkiem dziejowym, kroniką tego, co było wcześniej. Tak też postrzegano wieś – jako tę, która strzeże naszych najlepszych obyczajów i jest moralnie bez zarzutu.
Za rozpustę – jak podaje Kolberg – groziły sankcje. W tomie „Kujawskie” opisuje, jak karano „rozpustną dziewkę”. Pisze m.in. o zwyczaju prowadzenia przez wieś takiej kobiety, która musiała „jechać na miotle do krzyża lub słupa, tam plackiem upaść i błagać Boga o miłosierdzie”.
To przykład opisu czynności rytualnych i magicznych. Wiele podobnych można znaleźć w innych tekstach ludoznawczych, nie tylko u Kolberga. Opis obyczajowości seksualnej chło­­­pów dotyczył głównie czystości przedmałżeńskiej, nieślubnych dzieci i zdrad małżeńskich. Funkcjonowała lista zakazów i nakazów, a obok niej lista sankcji, których przywołany przez Kolberga opis jest przykładem. Piętnowano także wszelkie przejawy sodomii, czyli zboczenia w społeczności wiejskiej. Procesy związane ze sprawami obyczajowymi toczyły się przed sądami grodzkimi. Mieszkańców wsi posądzano o homoseksualizm, współżycie ze zwierzętami, o czary.
Lubieżności nie brakowało też w mieście. W pamiętniku Kazimierza Chłędowskiego, wydanym pół wieku po jego śmierci, autor – młodszy od Kolberga o niespełna trzydzieści lat – przedstawia nieobyczajne historie m.in. z Krakowa, Lwowa i Wiednia. Opisuje, jak z kolegami, także studentami, obserwowali i „obstawiali”, czyli podrywali młode damy z towarzystwa, które miały dużo starszych i zapracowanych mężów. I to, co działo się później. Gdyby pamiętnik ukazał się za życia autora, nie uniknąłby on na pewno licznych procesów o zniesławienie.
W ludowej wizji świata człowiek i jego ciało są ulokowane w centrum świata. W artykule „Ciało w okresie transformacji” napisał Pan, że wiedzy chłopów o poszczególnych narządach i ich nazewnictwie towarzyszyła niewiedza związana z funkcją, jaką pełniły w ciele człowieka.
Takie przykłady przywołuję m.in. w książce „Medycyna ludowa”. Znaczna ich część wiązała się z narodzinami dziecka. Kobietom tuż po porodzie masowano np. brzuch, by macica mogła wrócić na właściwe miejsce. Aby wyleczyć chore dziecko, matka siadała na jego twarzy nagimi narządami, dokonując w ten sposób „powtórnych”, symbolicznych narodzin, które miały dziecko uzdrowić.
W przekazach ludowych pewne przekonania były bardzo silne, jak np. to, że nasienie mężczyzny tworzy się w mózgu i spływa rdzeniem kręgowym. A ten, który onanizuje się, popełnia grzech ciężki, ale też szkodzi swemu zdrowiu, bo osłabia swój kręgosłup, będzie garbaty, zgłupieje, bo wysusza sobie mózg. Z kolei zapłodnienie polega na pomieszaniu męskiego nasienia z farbą kobiety, czyli z krwią menstruacyjną. Dlatego małżeństwu, które nie miało dzieci, radziło się, by współżyli wtedy, kiedy kobieta ma menstruację. Także w ludowej magii miłosnej były sposoby na zwalczanie niepłodności, które polegały na piciu rozpuszczonych w wódce kropel krwi menstruacyjnej.
Czy u Kolberga znajdujemy informacje o tym, jak badani przez niego chłopi postrzegali ciało?
Kolberg nie prowadził typowych, pogłębionych badań etnograficznych, takich jak np. Malinowski. Nie zamieszkiwał we wsi, której mieszkańców badał, i nie chodził od domu do domu, nie obserwował też ludzi przy codziennych pracach. Z bliska poznawał ich rzadko – w karczmach. Spotkania z pijanym chłopstwem, próby sporządzania wtedy notatek, kończyły się próbami pobicia, ucieczką. Dlatego w jego opisach jest niewiele informacji o tym, jak chłopi postrzegali cielesność. Kolberg koncentrował się na opisie folkloru i obrzędów. Przyjeżdżał do dworu, gdzie był rezydentem, jak pod Krakowem u Konopków, albo pod Sanokiem u Blizińskiego. Z reguły chłopi byli wzywani na ganek, albo do kuchni, gdzie badacz zadawał im pytania i notował odpowiedzi. Zdarzało się też, że dla Kolberga zbierała materiały gospodyni domu – „przesądy, zabobony i tym podobne absurda”, jak pisał Bliziński do Kolberga o takich zajęciach swojej żony, na podstawie których badacz przygotowywał swoje opisy. Taka metoda ograniczała możliwość obserwacji naturalnych zachowań opisywanych ludzi.
Słowa w przekazach ludowych miały też większą moc sprawczą. W pracach Kolberga to widać?
Można zaobserwować popularne wtedy przeklinanie innych osób, które oznaczało, nie tak jak dziś, chwilowy upust złości, ale było przejawem tego, że komuś źle życzymy. Język był narzędziem działania, a słowa posiadały wartość magiczną.
Ta magia słów miała duże znaczenie zwłaszcza w tzw. magii miłosnej. Jeśli chcę „go mieć” i nie potrafię sama tego zrobić, to muszę iść do wiedźmy, mogącej sprawić, że osoba, której pożądam, zwróci na mnie uwagę. Miłość pojmowano więc jako formę zauroczenia. To każe pamiętać, że sposoby zalotów męsko-damskich są zmienne historycznie i kulturowo.
Każdy tom Kolberga otwiera opis kraju i ludzi uwzględniający kontekst historyczny, geograficzny, demograficzny i etnograficzny. Jaki odnajdujemy w nim językowy obraz kobiety i mężczyzny?
Różnorodny i niekonsekwentny. Kolberg często nie pisał bowiem tych wstępów samodzielnie, lecz „sklejał” je z różnych wycinków i źródeł: gazet, rękopisów, niekiedy nawet z dzieł literackich różnych autorów. Wygląda to tak, jakby wziął nożyczki, powycinał różne rzeczy z różnych miejsc i skleił w jedno. Części i opisy różnią się stylistycznie. Dlatego obok siebie możemy znaleźć fragment, w którym autor pisze o góralach, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety są bardzo przystojni, a obok inny, w którym autor twierdzi, że o płci pięknej nie ma co w ogóle mówić. Wynika to stąd, że w XIX wieku nie było jeszcze „profesjonalnej” etnografii, a granice między ludoznawstwem a literaturą piękną były wciąż nieostre.  

Prof. ZBIGNIEW LIBERA jest kierownikiem Zakładu Kultur Regionów w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor m.in. „Medycyna ludowa. Chłopski rozsądek czy gminna fantazja?” (1995).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Wariacje Kolbergowskie