Wielobarwne chrześcijaństwo

Franciszek odwiedził Światową Radę Kościołów świętującą 70-lecie istnienia. Żyjąc w niemal jednolitej wyznaniowo Polsce nie zdajemy sobie sprawy z wagi tej organizacji i wspieranego przez nią ekumenicznego otwarcia.

26.06.2018

Czyta się kilka minut

Spotkanie papieża Franciszka z przedstawicielami Światowej Rady Kościołów, Genewa, 21 czerwca 2018 r. / CPP / EAST NEWS
Spotkanie papieża Franciszka z przedstawicielami Światowej Rady Kościołów, Genewa, 21 czerwca 2018 r. / CPP / EAST NEWS

Podczas międzyreligijnego spotkania, w którym brali udział buddyści, chrześcijanie, hinduiści, muzułmanie, sikhowie i żydzi, rozmawialiśmy o roli rytuałów w duchowym rozwoju człowieka. Pewien hinduski Swami (mnich-asceta) opowiadał, że w jego tradycji na pewnym poziomie duchowości rytuały stają się już niepotrzebne. Odpowiedziałem na to, że w chrześcijaństwie jest inaczej, że rytualna celebracja, Eucharystia, pozostaje istotna do końca życia dla wszystkich członków wspólnoty. Przerwał mi prawosławny teolog z USA, mówiąc: – Widać, że jesteś z Polski. Człowiek ze Stanów nigdy by tak nie prezentował chrześcijaństwa. U nas jest bardzo dużo ewangelikalnych chrześcijan, którzy nie celebrują Eucharystii ani żadnych innych rytuałów, czytają tylko Biblię i modlą się spontanicznie na charyzmatycznych zgromadzeniach.

Jego słowa uświadomiły mi, jak bardzo ograniczone jest moje postrzeganie własnej tradycji religijnej i jak bardzo jest to związane z codziennym funkcjonowaniem w realiach, w których dominującym wyznaniem jest rzymski katolicyzm. Podróżuję trochę po świecie. Czytam Ojców Kościoła: nie tylko łacińskich, lecz także greckich czy syryjskich. Znam współczesnych teologów prawosławnych i protestanckich. A jednak – gdy spontanicznie zabrałem głos w angażującej mnie duchowo i emocjonalnie rozmowie z przedstawicielami innych religii – zapomniałem, że chrześcijaństwo jest dużo bardziej różnorodne niż forma, w której osobiście uczestniczę.

Skandal podziału

Bogactwo form nie jest tym samym co rozłamy i podziały – mógłby ktoś w tym momencie powiedzieć – a przykład, który podałem, odnosi się właśnie do tej drugiej sytuacji. Podczas wspomnianego spotkania napomniał mnie wszak schizmatyk, przywołując w dodatku grupę heretyków, którzy po prostu odrzucili to, co w wierze katolickiej najważniejsze. I bardzo dobrze, że będąc z Polski, traktuję katolicyzm jako tę właściwą formę chrześcijaństwa, i tak prezentuję naszą religię hindusom i innym poganom, nie przeżywając niepotrzebnych rozterek tożsamościowych.

Taki sposób myślenia o fakcie istnienia różnych wyznań chrześcijańskich był dominujący jeszcze sto lat temu i niestety odradza się tu i ówdzie jeszcze dzisiaj. Owszem, zwolennik takiego podejścia mógłby szukać uzasadnienia w historii, wskazując, że wielość Kościołów i wspólnot ma swoje korzenie w kłótniach i podziałach między chrześcijanami. Że jest nie tylko bolesnym świadectwem grzechów popełnianych u początków rozłamów, ale prowadziła też przez wieki do nowych aktów agresji, skierowanych przeciw tym, którzy choć wierzą w Chrystusa, to inaczej niż my i „nie chodzą z nami” (por. Mk 9, 38). Czyż wojny religijne nie pustoszyły XVI-wiecznej Europy, i czy nawet w XX w. różnice wyznaniowe nie były paliwem krwawych konfliktów, jak choćby północnoirlandzki?

To wszystko prawda. Ale grzechów popełnionych w przeszłości nie można – jak przypomina „Dekret o ekumenizmie” Soboru Watykańskiego II – przypisywać współczesnym członkom wspólnot chrześcijańskich, które nie pozostają w pełnej jedności. Dzisiaj podział chrześcijaństwa jest faktem przez nas zastanym. Nie myśmy go spowodowali. My możemy być odpowiedzialni jedynie za to, co z nim zrobimy.

Niektórzy nadal wykorzystują różnice wyznaniowe do wzmacniania podziałów albo, nie godząc się z różnorodnością, pragną ujednolicenia wszystkich na modłę własnej wspólnoty. Inni jednak, dostrzegając skandal podziału, rozpoznali także wartość różnorodności i wielości chrześcijańskich ścieżek do Boga. Pragną jedności i dążą do niej, ale nie kosztem bogactwa wypracowanego przez wieki w wielu wspólnotach. Ta druga postawa jest dominująca wśród chrześcijan zaangażowanych w ruch ekumeniczny. Jest ona też – można powiedzieć – fundamentem powstałej 70 lat temu Światowej Rady Kościołów.

Doceniając tę postawę, w świętowanie jubileuszu włączył się papież Franciszek, odwiedzając w miniony czwartek siedzibę Rady w Genewie, spotykając się z ludźmi pełniącymi w niej ważne funkcje i biorąc udział we wspólnej z nimi modlitwie.

Problem i szansa

W deklaracji ideowej Rada przyjęła za cel dążenie do jedności chrześcijaństwa, która powinna się wyrazić we wspólnej celebracji Eucharystii. Z drugiej strony nie jest (i nie chce być) super-Kościołem, nie rości sobie prawa do władzy nad wspólnotami, które do niej należą. A należy do niej ponad 350 Kościołów, różniących się zarówno czasem istnienia (od Prawosławnego Patriarchatu Jerozolimy, który wywodzi się z pierwszej chrześcijańskiej wspólnoty, której przewodził Jakub, brat Pański – po powstałe kilkadziesiąt lat temu wspólnoty protestanckie), jak i liczebnością swych członków (są tu wielomilionowe Kościoły anglikańskie i prawosławne, ale i grupa kwakrów kanadyjskich, licząca niewiele ponad ­tysiąc osób). Kościół rzymskokatolicki do Rady nie należy, ale od czasów Vaticanum II ściśle z nią współpracuje.

Sensem istnienia Rady jest tworzenie przestrzeni do spotkania, współpracy i wzajemnej inspiracji. Jak określa to deklaracja z Toronto (1950 r.), podstawowym jej zadaniem jest „doprowadzanie do wzajemnych żywych kontaktów między Kościołami oraz wspieranie studiów i dyskusji na temat jedności Kościoła”. W ramach Rady działa wiele ciał i rozwija się wiele projektów. Skupiają się one na kilku obszarach: od teologicznej refleksji nad drogami do pełnej jedności (tu najważniejsza jest komisja Wiara i Ustrój), przez kwestie związane z dawaniem zgodnego świadectwa chrześcijańskiej wierze, z misją i ewangelizacją, po zagadnienia społeczne i ekologiczne.

Kontakty między Kościołami działającymi w Radzie przyczyniły się do kilku znaczących porozumień ekumenicznych, takich jak rozwiązanie konfliktów w rozumieniu Eucharystii pomiędzy głównymi nurtami protestantyzmu (luterańskim i reformowanym) czy wzajemne uznanie ortodoksyjności wiary chrystologicznej pomiędzy Kościołami prawosławnymi a tzw. przedchalcedońskimi Kościołami wschodnimi. Ustalenia komisji Wiara i Ustrój stały się zaś podstawą licznych porozumień w sprawie wzajemnego uznawania ważności chrztu. Bardzo ważnym, widocznym także w Polsce owocem działania Rady są coroczne Tygodnie Modlitw o Jedność Chrześcijan.

Nawet jeśli działania Rady nie doprowadziły na razie do pełnej jedności wszystkich chrześcijan, to w ogromnym stopniu przyczyniły się do tego, że agresja w relacjach między wyznaniami chrześcijańskimi jest dziś zjawiskiem marginalnym i powszechnie potępianym przez zdecydowaną większość autorytetów. Czymś normalnym wydają się natomiast wspólna modlitwa, wzajemne inspiracje teologiczne i współpraca w działalności misyjnej i społecznej.

Tymczasem w Polsce

W Polsce nie jesteśmy zupełnie oddzieleni od ruchu ekumenicznego i niesionej przezeń otwartości na międzywyznaniowe kontakty. Wspomniane na początku spontaniczne powiązanie przeze mnie chrześcijaństwa z jego formą rzymskokatolicką wielu polskim katolikom by się nie przydarzyło. Coraz popularniejsze stają się u nas wschodnie ikony, obecne niemal w każdym sklepie z dewocjonaliami. Jednym z bardziej dynamicznie rozwijających się ruchów religijnych jest Odnowa w Duchu Świętym, wyraźnie inspirująca się Kościołami zielonoświątkowymi.

Postrzegamy to jednak często bardziej jako kłopot niż szansę rozwoju. Nawet otwartym, wybitnym teologom zdarzają się wypowiedzi w stylu: „Problem w tym, że zalała nas cała gama słownictwa – ale i praktyk – z różnych wspólnot zielonoświątkowych i protestanckich”. Ks. Grzegorz Strzelczyk, autor tego sformułowania, wypowiedział te słowa krytykując pewne kręgi katolików czerpiących z doświadczenia i praktyk protestanckich, sugerując, że „mamy do czynienia z rzeczami, które w tradycji katolickiej już dawno były ponazywane”. To słowa o tyle nieszczęśliwe, że można z nich wyczytać (zapewne niezgodnie z intencjami autora), że od protestantów niczego nie możemy się nauczyć. Wszystko, co cenne, mamy bowiem od dawna we własnej tradycji.

Abstrahując od oceny konkretnych zjawisk, do których odnosił się śląski teolog, chciałbym zwrócić uwagę, że przejmowanie przez katolików pewnych protestanckich sposobów ujmowania i nazywania rzeczywistości duchowej nie musi być samo w sobie negatywne. Sposób mówienia jest sposobem myślenia i postrzegania świata. Większa różnorodność „nazewnictwa” teologicznego wiąże się zatem z bogactwem perspektyw, w których ujmujemy Boską Rzeczywistość. Owszem, rodzi to napięcia, gdyż niektóre perspektywy wydają się nam trudne do uzgodnienia. Ale jest też szansą na pogłębienie zrozumienia naszej relacji do Boga, czyli Tajemnicy wymykającej się każdemu poszczególnemu jej ujęciu.

Różnorodność od początku

Warto w tym kontekście pamiętać, że trudna albo nawet niemożliwa do uzgodnienia różnorodność sposobów rozumienia Boga i Jego dróg w ludzkiej rzeczywistości towarzyszyła chrześcijaństwu od początku. Nieprzypadkowo mamy w kanonie Nowego Testamentu cztery Ewangelie. A pisma te różnią się między sobą nawet w najistotniejszych kwestiach. Weźmy choćby kwestię obrazu Jezusa podczas męki. Jan i Łukasz przedstawiają Go jako panującego nad sytuacją, dobrowolnie przyjmującego cierpienie i pozostającego w świadomej, dającej głęboki pokój jedności z Ojcem. Według Marka Jezus cierpi nie tylko fizycznie – doświadcza także duchowego osamotnienia i najgłębszego zwątpienia, wyrażonego rozpaczliwym krzykiem „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił” (Mk 15, 34).

Równie wielkie różnice w teologicznym rozumieniu rzeczywistości odnajdujemy pomiędzy innymi pismami Nowego Testamentu. Choćby w kwestii końca czasu i drugiego przyjścia Chrystusa. Święty Paweł w Listach do Tesaloniczan zwiastuje rychłe przyjście Jezusa, które będzie miało kosmiczne wymiary. Natomiast według Ewangelii Jana Zmartwychwstały w każdym momencie przychodzi do duchowego wnętrza wierzącego, a wszystko, co istotne w historii zbawienia, dokonało się na krzyżu – nie ma więc sensu oczekiwać żadnego zewnętrznego „drugiego przyjścia”.

Nowy Testament zawiera również zapis fundamentalnych polemik w kwestii chrześcijańskiego sposobu życia i organizacji wspólnot. Ewangelista Mateusz wkłada w usta Jezusa przestrogę, że „kto by zniósł jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczył tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim” (Mt 5, 19). Najbardziej znaną wówczas postacią, do której idealnie pasuje ów opis, był... św. Paweł, który głosił, że chrześcijanie nie tylko nie muszą zachowywać drobnych przepisów Prawa, ale powinni nawet zrezygnować z tego, co w Prawie fundamentalne: ze znaku ­obrzezania.

Tego rodzaju napięcia i sprzeczności obecne na kartach Biblii umykają często naszej świadomości. Przyzwyczajeni bowiem jesteśmy do przeżywania chrześcijaństwa w środowisku monolitycznym wyznaniowo, i to w jego wersji rzymskokatolickiej, w której tendencje do centralnego ujednolicania doktryny i form życia są nadzwyczaj silne.

Otwarcie ekumeniczne i uważna lektura Biblii mogą się wzajemnie wspierać. Świadomość istnienia różnych współczesnych form chrześcijaństwa może pomóc w dostrzeganiu podobnej różnorodności w czasach pierwszych chrześcijan. Świadomość, że chrześcijaństwo nigdy nie było monolitem, może pomóc zaakceptować istniejącą różnorodność, nawet jeśli obejmuje ona takie sposoby życia i teologicznego samozrozumienia, które nie dają się (przynajmniej w przewidywalnej perspektywie) uzgodnić.

Zaryzykować tożsamość

Akceptacja różnorodności wiąże się z postrzeganiem jej nie jako zagrożenia, ale szansy. Z punktu widzenia rzymskokatolickiego wymaga to oczywiście przemyślenia naszego roszczenia do posiadania pełni objawionej Prawdy i środków zbawienia. Nie chodzi przy tym o rezygnację z wiary, iż w naszym Kościele Bóg daje się nam cały. Oznacza jednak pokorne przyznanie, że w naszej tradycji wyznaniowej nie potrafimy owej Pełni Bożej zasymilować i dobrze nam zrobi, gdy będziemy uczyć się od innych wierzących w Chrystusa.

Postawa taka może się wydawać ryzykownym zakwestionowaniem własnej tożsamości. Jak jednak przypomniał papież Franciszek w homilii podczas ekumenicznej modlitwy w siedzibie Światowej Rady Kościołów, egzystencja chrześcijańska jest „kroczeniem w Duchu” drogą, na której musimy przezwyciężać podziały. A to jest nieodłącznie związane ze stratą. Nie zabezpiecza interesów poszczególnych wspólnot; wymaga rezygnacji z wszelkich partykularnych tożsamości („ja jestem Pawła, ja Apollosa, ja Kefasa”: por. 1 Kor 1, 12) – i przylgnięcia najpierw do Chrystusa.

Na czym może polegać wzajemne inspirowanie się przez różne wyznania chrześcijańskie? Nie mogę się wypowiadać za innych. Ale jako rzymski katolik mogę wskazać takie nierzymskokatolickie „miejsca”, które bez wątpienia wzbogacają (lub mogłyby wzbogacić) przeżywanie wiary w moim Kościele.

Pierwszym jest bogata, terapeutyczno-kontemplacyjna tradycja chrześcijan Wschodu. Owszem, zachodnie chrześcijaństwo także posiada głęboką tradycję kontemplacyjną. Ale wypracowana na chrześcijańskim Wschodzie tradycja modlitwy nieustannej i duchowej trzeźwości, która wyzwala człowieka z niewoli biologicznych impulsów i natłoku zewnętrznych bodźców, wydaje się szczególnie adekwatna wobec wyzwań i zagrożeń, które niesie współczesna zachodnia kultura.

Summą tej kontemplacyjnej tradycji jest antologia pism zatytułowana „Filokalia”, a tytuł ów (umiłowanie piękna) wskazuje jednocześnie na inny „skarb” wschodnich chrześcijan: dużo głębsze niż na Zachodzie zrozumienie roli piękna w drodze do Boga i powiązaną z tym teologię ikony (lub szerzej: symbolicznego przedstawienia Boskości).

Kościoły wywodzące się z reformacji mogą nas, katolików, wciąż uczyć nie tylko uważności na słowo zapisane w Biblii, ale również funkcjonowania wspólnoty bez nieewangelicznego podziału na ludzi mniej i bardziej poświęconych Bogu, a także – to dotyczy niektórych wyznań – powierzania równej odpowiedzialności za Kościół kobietom i mężczyznom. Nawet tak małe wspólnoty jak Towarzystwo Przyjaciół (kwakrzy) mają dla nas cenną lekcję: umiejętności zachowania, pomimo bycia mniejszością, uniwersalistycznej, otwartej i adogmatycznej tożsamości, opartej jedynie na bezpośrednim spotkaniu Boga w ciszy.

Inspirowanie się teologią i praktyką innych Kościołów nie oznacza automatycznego, bezkrytycznego przejmowania wszystkich rozwiązań. Prowadziłoby to do uniformizacji, a nie różnorodności. Chodzi przede wszystkim o to, by znać inne wyznania chrześcijańskie. Już sama świadomość, że inni wierzą w tego samego Chrystusa, ale inaczej, wybija z „dogmatycznej drzemki” – poczucia oczywistości własnej formy wiary. Kwestionuje zatem tożsamość i zmusza do jej przemyślenia, otwierając szansę jej pogłębienia i poszerzenia.

Kwestionowanie własnej religijnej tożsamości jest oczywiście trudnym wyzwaniem. To bowiem kwestionowanie tego, co stanowi rdzeń naszej egzystencji. Nie powinno więc dziwić, że wzbudza w nas lęk. Jest jednak koniecznym aspektem drogi ku pełnej jedności – między ludźmi i z Bogiem. Dlatego uważam, że kluczowym elementem przesłania papieża Franciszka wypowiedzianego na spotkaniu ze Światową Radą Kościołów była myśl jednego z największych Ojców Kościoła, św. Grzegorza z Nyssy: „Gdy miłość całkowicie usunie lęk i lęk przemieni się w miłość, wtedy okaże się, że wszyscy zbawieni stworzyli jedność dzięki złączeniu się z jedynym Dobrem i zjednoczyli się ze sobą nawzajem”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018