Wielkie braki

W Indiach odbyła się premiera bollywoodzkiej produkcji o wdzięcznym tytule „Toaleta. Historia miłosna”. Przebieg akcji w skrócie: dziewczyna zostaje wydana za mąż, ale po ślubie okazuje się, że w domu świeżego żonkosia nie ma toalety.

19.09.2017

Czyta się kilka minut

Młoda żona, zmuszona do wychodzenia za potrzebą na zewnątrz, decyduje, że nie wróci do nowego gniazda, zanim jej luby nie postara się o wychodek. Co z pewnością jest przyczyną (nie wiem, bo nie widziałem, ale bollywoodzkie filmy nie różnią się wszak znacznie od siebie) wielu wesołych, a zarazem smutnych przygód oraz trwających po bitej minucie zbliżeń kamery na wyrażające różne grymasy twarze, a także wspaniałej etnicznej, acz zalanej lukrem muzyki.

Film z gwiazdorską obsadą wyświetlany jest na ekranach trzech tysięcy indyjskich kin. I nie ma w tym nic śmiesznego. Ponad połowa mieszkańców Indii (a więc ponad pół miliarda ludzi) nie ma dostępu do toalety. Potrzeby fizjologiczne zmuszeni są załatwiać pod drzewami, na polach, za domami, na plażach. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jakie zagrożenie epidemiologiczne przy tym generują. Ile przypadków gwałtów miało miejsce w takich właśnie okolicznościach. Jakie konsekwencje zdrowotne ma to dla osób (zwłaszcza kobiet w ciąży), które do zmroku muszą czekać na to, by bez wstydu móc dać ulgę pęcherzowi. Wreszcie: jakie to upokarzające dla człowieka, że czynności wstydliwe, domagające się ustronnego miejsca, osłony przed wzrokiem innych, zmuszony jest wykonywać na widoku publicznym, jak zwierzę.

Różne źródła podają różne dane, są jednak i takie, które liczbę osób bez dostępu do sanitariatów w skali świata szacują nawet na ponad 2 miliardy. Rozwiązanie tego problemu nie jest proste. Indyjski rząd ogłosił co prawda godny jądrowego mocarstwa program budowy 100 milionów toalet i na specjalnej stronie internetowej ogłasza z dumą kolejne wsie i miasta strefami bez napowietrznej defekacji. Jak to jednak bywa z takimi programami, zaraz pojawia się wielu, którzy chcą raczej zabłysnąć przed premierem albo chętnie przytulą publiczne środki do siebie. Budowane są więc na łapu-capu kibelki bezodpływowe, po chwili tak ohydne, że nikt do nich nie chodzi. Kwitną malwersacje. Sławojkowemu boomowi nie towarzyszy wzmożona budowa oczyszczalni ścieków.

Pamiętam, z jakim poznawczym wstrząsem wiązało się u mnie skonstatowanie, że podstawowym problemem większości europejskich bezdomnych nie jest dziś wcale dostęp do żywności, lecz właśnie do sanitariatu czy do prysznica. Znajomy zajmujący się tematem zaapelował kiedyś do burmistrza swojego miasta, by wraz z nim wykonał prosty eksperyment: oto obaj zaplombują łazienki w swoich domach i biurach i zobaczą, co się stanie po paru godzinach. Gdy nagle się okaże, że nie da się wykonać czynności dotąd wykonywanej odruchowo; że coś, co nie było żadnym problemem, przeskoczy na sam początek kolejki. Rozmawia się później z tymi wszystkimi mędrcami, co to widząc ubogich na ulicach, pokrzykują dziarsko w ich stronę, by „wzięli się do roboty”. Weź się, weź do roboty, człowieku, gdy od paru dni czy tygodni nie miałeś możliwości się umyć, gdy twoją godność trzy razy dziennie poniewiera fakt, że swoje potrzeby fizjologiczne musisz załatwiać jak kot czy pies.

Organizacje pomocowe, również w Polsce, próbują zwiększyć dostęp najuboższych do infrastruktury związanej z utrzymaniem higieny. O konieczności wprowadzenia w niektórych rejonach Polski programu „Łazienka plus” mówił głośno arcybiskup katowicki Wiktor Skworc. Co może zrobić z tym tzw. zwykły człowiek? Przede wszystkim uświadomić sobie, że dostęp do wody nie tylko pitnej, ale i do sanitariatu winien być uznany za jedno z podstawowych praw człowieka. Zaś technika wyłuskiwania ze swojego życia pomijanych w codziennym biegu miejsc i dostrzeganie, że są one w istocie wielkim danym nam błogosławieństwem – naprawdę potrafi pobudzić nie tylko do wdzięczności, ale i do działania.

Przyznam, że nigdy nie byłem dość konsekwentny np. w realizowaniu wezwania do gaszenia w domu światła tam, gdzie nie musi się ono palić. Coś się zmieniło, gdy jedna z moich fundacji zaczęła pracę w prowincji Kiwu Północne w Demokratycznej Republice Konga, gdzie współczynnik elektryfikacji wynosi ok. 3 proc. Znaczna część działalności naszego szpitala, ratującego życie tysiącom ludzi rocznie, opiera się na generatorach spalinowych. We wsi parę osób ma małe panele słoneczne, wystarczające do prowadzenia minisalonu fryzjerskiego z jedną elektryczną maszynką i zasilenia gniazdka do ładowania komórki. Poza tym nie ma jednak nic: nie ma gdzie podłączyć elektroniki, przy czym czytać, odrabiać lekcji. Jedzenie gotuje się na węglu, produkowanym z drzew wycinanych w pobliskim Parku Narodowym Wirunga. Gdy ludzie wycinają te drzewa – wymierają zwierzęta, gdy wymrą zwierzęta – znikną ostatni, nieliczni turyści, a jeden z najpiękniejszych zakątków Afryki i świata zamieni się w pustynię. Dlatego Kiwu Północne jak zbawienia potrzebuje dziś nie kolejnych żołnierzy, lecz elektrowni. Potrzebuje też mnie, pamiętającego, że przecież mam narzędzia, by sprawić, aby jedna zgaszona w moim domu żarówka nie tylko nie zabrała komuś lasu, powietrza, wody – ale żeby zapaliła się w domu któregoś z mieszkańców naszej Ntamugengi.

Rozmawiałem właśnie z przedstawicielami organizacji z całego świata, którzy zjechali do Krakowa na I Targi Dobroczynności Veritatis Splendor. Pani z kenijskiej fundacji zajmującej się edukacją i wspieraniem młodzieży powiedziała rzecz wstrząsającą. W Kenii trwają teraz społeczne niepokoje po anulowaniu przez Sąd Najwyższy wyborów prezydenckich – rozruchy i zabójstwa są na porządku dziennym. Otóż do Kenijczyków zgłaszają się już organizacje z bogatej Północy, chętne, by podarować im... worki na zwłoki. Gdy słyszą, że może jednak zainwestowaliby raczej w projekty pokazujące młodym ludziom, że wzajemne mordowanie się nie jest rozwiązaniem, by dali im szansę być mądrymi przed szkodą – rozkładają ręce.

Nic się na tym świecie nie zmieni, dopóki ci, którzy chcą podobno bronić narodów, kultur i ludzkości, nie zrozumieją, że odpowiedzialność za wspólnotę nie polega wyłącznie na piętnowaniu, ogradzaniu czy zarządzania skutkami zła, lecz na tworzeniu ludziom możliwości do wybrania dobra. Jeszcze dziś poszukam w sieci jakiejś odpowiedzialnej organizacji, która sensownie zajmuje się poprawą sytuacji sanitarnej w Indiach i przekażę jej parę złotych. Bo byłem już dziś w toalecie, wziąłem prysznic, ba – zjadłem śniadanie. Jest dopiero dziesiąta rano, a w moim życiu już zdążyły spełnić się nieosiągalne marzenia setek milionów innych. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2017