Wielka gra: Niemcy kontra Watykan

Niemieccy biskupi złożyli na ręce papieża kilka rewolucyjnych postulatów. Czy uda im się przekonać do nich episkopaty innych krajów, a także Franciszka? Przed październikowym synodem w Kościele toczy się wielka gra.

20.05.2023

Czyta się kilka minut

Przejście dla pieszych przy katedrze w Fuldzie, w czasie obrad Konferencji Episkopatu Niemiec, wrzesień 2021 r. / SEBASTIAN GOLLNOW / DPA / AFP / EAST NEWS
Przejście dla pieszych przy katedrze w Fuldzie, w czasie obrad Konferencji Episkopatu Niemiec, wrzesień 2021 r. / SEBASTIAN GOLLNOW / DPA / AFP / EAST NEWS

Szanowny Panie Augustyn. Dziękuję za pytanie skierowane do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec. Przekazuję jego odpowiedź: Nie. Choć oczywiście wykorzystamy każdą okazję, by informować o wynikach Drogi Synodalnej. Z poważaniem – Matthias Kopp, sekretarz prasowy Konferencji Episkopatu Niemiec”.

Pytanie, na które pan Kopp odpowiadał, brzmiało: „Czy biskupi niemieccy będą w najbliższym czasie przekonywać kolegów z innych krajów do postulatów, k­­tóre przesłali do Watykanu jako propozycje na październikowe obrady synodu?”.

Gdyby je zrealizowano, mielibyśmy w Kościele rewolucję: celibat księży byłby dobrowolny, kobietom udzielano by święceń, a parom jednopłciowym błogosławieństwa. Zliberalizowano by etykę seksualną, a o tym, kto zostanie proboszczem, kto zaś biskupem, decydowałyby rady złożone po równo z duchownych i świeckich.

Wykorzystać wszystkie kanały

Nierealne? Ponad dwie trzecie niemieckich biskupów uznało, że te postulaty są konieczne, jeśli myśli się poważnie o ratowaniu autorytetu Kościoła.

Stefan Orth, redaktor naczelny niemieckiego miesięcznika katolickiego „Herder Korrespondenz”, zapewnia, że biskupi z jego kraju są i nadal będą zaangażowani w promowanie zmian, nawet jeśli przewodniczący episkopatu, bp Georg Bätzing, woli nie używać tego określenia.

– Kilka tygodni temu to właśnie on apelował do swoich kolegów, by wykorzystali wszystkie kanały, w Rzymie lub w innych Kościołach lokalnych, do wyjaśniania decyzji i stojących za nimi idei Drogi Synodalnej – mówi Orth, przyznając, że wiele z tych działań ma charakter nieoficjalny i podejmowane są podczas bezpośrednich kontaktów.

Massimo Faggioli, dziś profesor historii Kościoła na Uniwersytecie w Filadelfii, a kiedyś student teologii w niemieckiej Tybindze, również widzi to zaangażowanie: – Całkiem niedawno niemiecki episkopat wysłał do Stanów Zjednoczonych swojego emisariusza, by rozmawiał z ludźmi Kościoła i mediami. Nie wiem, czy przyniosło to spodziewany skutek czy wręcz przeciwnie. Anglo-amerykański świat mediów katolickich od samego początku wypowiedział niemieckiej Drodze Synodalnej otwartą wojnę.

Radykalne postulaty Niemców nie tylko za oceanem budzą przerażenie.

Wewnątrzkościelny układ sił jest dużo bardziej skomplikowany i będzie się zmieniał. Jest o co walczyć, zalicytowano wysoko.

Droga ekspresowa

Droga Synodalna była odpowiedzią na kryzys, w jakim znalazł się niemiecki Kościół po ujawnieniu skali seksualnego wykorzystywania nieletnich przez księży.

W marcu 2019 r. tamtejsi biskupi – świadomi, że sami nie są w stanie odbudować wiarygodności Kościoła – poprosili o pomoc organizacje świeckich katolików, w Niemczech wyjątkowo mocne. Wspólną debatę nazwano Drogą Synodalną (niem. Synodaler Weg), by nie używać terminu „synod”, zastrzeżonego w prawie kanonicznym dla konkretnej instytucji kościelnej. Dzięki temu uczestnicy Drogi mogli sami stworzyć regulamin obrad i podejmować decyzje w demokratycznym głosowaniu z udziałem biskupów i świeckich na równych prawach.

Aby dyskusje o reformach nie rozmyły się w tysiącu pomysłów, wybrano cztery tematy – sprawowanie władzy w Kościele, życie księży, etyka seksualna i rola kobiet – uznając, że odzwierciedlają najgorętsze problemy współczesnego Kościoła w Niemczech.

Od początku było jasne, że inicjatywa napotka opór. Z całego świata do biskupów niemieckich popłynęły listy „braterskiej troski”. Zainicjował je abp Stanisław Gądecki, przewodniczący polskiego episkopatu. Także Watykan ostrzegł ich, by „nie podejmowali kroków niezgodnych z normami Kościoła powszechnego”. Dezaprobaty nie ukrywał papież Franciszek, który w „Liście do pielgrzymującego ludu niemieckiego” z czerwca 2019 r. zarzucił Niemcom działanie pośpieszne, na własną rękę, oparte na badaniach socjologicznych, a nie Ewangelii.

Biskupi się nie ugięli. W czasie czterech sesji Drogi Synodalnej, od stycznia 2020 r. do kwietnia 2023 r., przyjęli prawie wszystkie postulaty – jedynie dokument o zmianach w etyce seksualnej nie uzyskał dwóch trzecich ich głosów (zabrakło pięciu).

Przewodniczący episkopatu zdecydował jednak o przesłaniu do Watykanu wszystkich dokumentów, włącznie z tym odrzuconym, jako propozycje na październikowy synod biskupów, który w międzyczasie zwołał papież.

Papieski poligon

Jesienią 2021 r., gdy Niemcy byli już w połowie swojej Drogi, Watykan ogłosił bowiem autorski pomysł Franciszka: „synod o synodalności”.

W przeciwieństwie do poprzednich synodów biskupów ten miał mieć inny przebieg: miał się rozpocząć w każdej parafii, przejść etap diecezjalny, krajowy i kontynentalny, aby na koniec poddać zebrane propozycje pod obrady biskupów w Rzymie. Te ostatnie zaplanowano początkowo na jesień 2022 r., a potem ­przesunięto na październik 2023 i 2024 r.

Trudno nie odnieść wrażenia, że niemiecka Droga Synodalna, której papież zarzucał, że poszła na skróty, popsuła Franciszkowi plany. Obrady we Frankfurcie nad Menem, na których poruszano tematy jasno sprecyzowane i medialnie nośne, przyćmiły jego inicjatywę. Jej tytuł – „Synod o synodalności” – brzmiał dziwnie, niczym „debata o debatowaniu”. Trzeba było czasu, by zrozumieć, że chodzi o rzecz konkretną: sposób funkcjonowania Kościoła.

Synody biskupów znane są od dawna, ale dopiero Franciszek sprawił, że zaczęli się nimi interesować nie tylko eksperci od funkcjonowania Kościoła. Od początku pontyfikatu stały się poligonem doświadczalnym reformatorskich pomysłów, o których papież nie chciał decydować mocą własnego autorytetu, lecz po wysłuchaniu dyskusji biskupów, czasem burzliwej.

I tak na synodzie o rodzinie (2015 r.) debatowano o rozwodach i ponownych małżeństwach. Efektem była papieska decyzja o udzielaniu pod pewnymi warunkami komunii katolikom w związkach niesakramentalnych. Decyzja, która doprowadziła niemal do schizmy – przeciwko papieżowi wystąpiło publicznie czterech kardynałów, kilkunastu biskupów i sporo świeckich o konserwatywnych poglądach.

Kolejny synod, o młodzieży (2018 r.), upłynął pod znakiem tropienia ideologii LGBT – część biskupów, głównie z Afryki, zagroziła, że jeśli ten skrót pojawi się w dokumencie końcowym, będą głosować za jego odrzuceniem. Pozostano przy terminie „homoseksualizm” – zawężającym, ale za to obecnym już w nauce Kościoła.

Ostatni synod (2019 r.) poświęcony był problemom Amazonii. Debatowano podczas niego także nad celibatem – i było o krok od dopuszczenia do święceń żonatych mężczyzn.

Poszerzanie namiotu

Propozycje przesłane na tegoroczny synod pokazują, jaką drogę przeszedł Kościół w ciągu kilku lat.

Skrót LGBT+ pojawia się w większości raportów krajowych (także z Polski), i to nie jako symbol wrogiej ideologii, lecz opisowe określenie mniejszości seksualnych, które Kościół powinien otoczyć opieką. Ten postulat znajdziemy w niemal wszystkich tzw. syntezach kontynentalnych (brak go tylko w dokumencie z Afryki).

To niejedyna zmiana świadomościowa. Od 10 lat Franciszek „poszerza przestrzeń namiotu” (jak mówi hasło etapu kontynentalnego): tematy do niedawna zakazane, jak zniesienie celibatu czy kapłaństwo kobiet, dziś nikogo nie dziwią. Mówi się o Franciszku, że „inicjuje procesy i pozwala im dojrzewać”. I że nie chce ograniczać się do opinii kurialnych urzędników i doradców, tylko słuchać głosów biskupów z najodleglejszych diecezji czy świeckich, których liczbę na synodzie stopniowo zwiększa (do jednej czwartej w tym roku), i którym dał prawo głosu (od tego roku także kobietom).

Dlaczego więc nie po drodze mu z Niemcami, których obrady były całkowicie demokratyczne? Bo w synodalności nie chodzi wcale o demokrację – powtarza uparcie Franciszek. Spotkać się, wysłuchać, przegłosować treść dokumentu – proszę bardzo. Ale ostateczna decyzja musi należeć do papieża.

Symptomatyczne, że największe gromy posypały się na Drogę Synodalną nie za pomysły dotyczące celibatu, święcenia kobiet czy praw osób LGBT+, lecz po decyzji o utworzeniu stałej Rady Synodalnej, która miałaby zarządzać Kościołem. Bo w gruncie rzeczy chodzi o władzę.

A jednak się rusza

„Niemcy mają już jeden Kościół ewangelicki. Nie potrzeba im drugiego” – mówił Franciszek do dziennikarzy w listopadzie 2022 r., wracając z Bahrajnu. Była to aluzja do postulatów Drogi Synodalnej.

Zarzut „protestantyzacji” jest jednym z najczęstszych, jakie stawia się zwolennikom demokratyzacji Kościoła. To najprostszy sposób na dezawuowanie ich działań, zwykle niezgodny z prawdą.

Kościół katolicki demokrację akceptuje i pochwala, ale tylko u innych. Swój własny ustrój określa jako hierarchiczny z woli samego Jezusa. Spór o sposób sprawowania władzy toczy się w nim od początku [patrz ramka – red.]. Wydawało się, że kres położył mu Sobór Watykański I  (1869-70), ogłaszając dogmat o nieomylności papieża i niezmienności jego nauki. To jednak nie zamknęło tematu.

Biskupi niemieccy nie wzięli zresztą udziału w głosowaniu nad tym dogmatem, opuszczając salę soborową. Część z nich wypowiedziała potem posłuszeństwo Rzymowi, tworząc Kościół starokatolicki, odwołujący się do chrześcijaństwa pierwszego tysiąclecia i nurtów narodowych, zakorzenionych w niemieckiej tradycji od kilkuset lat.

Na kongresach w Monachium, Kolonii i Konstancji, w których wzięło udział 300 delegatów, duchownych i świeckich, ustalono zasady starokatolickiego wyznania: ustrój episkopalno-synodalny, otwarcie na nowoczesną naukę, odrzucenie neoscholastyki i teologii rzymskiej, uniwersyteckie kształcenie księży, poparcie dla wolności obywatelskich i dla konstytucji świeckich państw.

Rzym uznał to za odejście od niezmiennej nauki Kościoła. Po czym – po stu latach – sam do nich wrócił, a większość nawet przyjął na Soborze Watykańskim II (obradował w latach 1962-65).

Bo spór o władzę to także spór o to, kto może dokonywać zmian w nauczaniu. Kościół wielokrotnie je wprowadzał, czasem z woli cesarza, czasem soboru, czasem papieża [patrz ramka – red.]. Ale nie lubi słowa „zmiana” – woli mówić o rozwoju, udoskonalaniu i pogłębieniu doktryny.

Tymczasem każda poważna reforma pokazuje, że to, co miało być nienaruszalne, dało się ruszyć. „Eppur si muove” („A jednak się rusza”) – miał powiedzieć Galileusz, podpisując przed Świętą Inkwizycją akt wyrzeczenia się heliocentrycznych poglądów.

Ren wpływa do Tybru

„Kiedy niemiecka Droga Synodalna popiera rodzaj parlamentarnego systemu zarządzania Kościołem, wbrew porządkowi, który sam Chrystus ustanowił, kieruje nią pycha i arogancja” – napisał ­George Weigel, amerykański teolog i biograf Jana Pawła II.

Te dwie „niemieckie cechy” są kolejnym – po dziedzictwie Lutra – powodem niechęci do Niemców i ich prób reformowania Kościoła. Weigel dodaje, że niemieccy teologowie od zawsze żyli w przekonaniu o swojej „szczególnej odpowiedzialności za nauczanie Kościoła, której oczywiście nikt im nie powierzył”.

Kompleks niższości wobec nadreńskiej teologii, uprawianej na poziomie dla wielu nieosiągalnym, widać także w Watykanie.

Popularne w czasie Soboru Watykańskiego II powiedzenie, że „Ren wpłynął do Tybru”, dobrze opisywało nową falę, która wówczas zalała Kościół. O jej sile decydowało w dużej mierze trzech niemieckich kardynałów: Augustin Bea, Julius Döpfner i Josef Frings. Okazali się oni utalentowani nie tylko teologicznie.

Pierwszy, szef Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, doprowadził do przyjęcia najtrudniejszych dokumentów: na temat Żydów i wolności religijnej. Erudyta i znawca starożytnych języków Bliskiego Wschodu, Augustin Bea, był też ciepłym i towarzyskim człowiekiem, łatwo nawiązującym kontakty, budzącym sympatię i potrafiącym rozmawiać.

Z kolei Döpfner i Frings byli głównymi przywódcami – obok hierarchów z Belgii, Austrii i Francji – proreformatorskiej większości na soborze. Ale skuteczne działania podjęli już na etapie przygotowań. Pierwszy, arcybiskup Monachium, zaraz po zwołaniu soboru sporządził raport o problemach, których można się spodziewać. Opisał w nim frakcje w kolegium kardynalskim i sugerował, w jaki sposób z każdą z nich prowadzić rozmowy na temat oczekiwanych zmian.

Młody teolog pisze dla biskupa

Trzeci z tego grona, arcybiskup Kolonii Josef Frings, był najbardziej znanym wówczas hierarchą niemieckim i zarazem autorytetem moralnym – nie tylko ze względu na wiek i prostotę życia, lecz także antynazistowską przeszłość. Trudno było go przy tym podejrzewać o liberalizm czy progresizm. Jednak to on w znacznym stopniu przyczynił się do rewolucyjnych zmian w ówczesnym Kościele.

Jego związek z nową myślą teologiczną zaczął się półtora roku przed rozpoczęciem soboru, podczas jednej z wielu uroczystości, na jakie był zapraszany jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec. W lutym 1961 r. Frings wysłuchał wykładu młodego i nieznanego teologa z Bonn, Josepha Ratzingera. Ten w błyskotliwy sposób dowodził, że mimo dogmatu o nieomylności papieża sobory wcale nie utraciły swej roli kierowania Kościołem. Frings miał na podobny temat wygłosić konferencję w Genui, ale czuł, że go to przerasta. Poprosił młodego teologa, by napisał dla niego tekst wystąpienia.

Ratzinger spełnił prośbę, a wieść o „wybitnym referacie kardynała z Kolonii” dotarła nawet do Jana XXIII, który zapożyczył z niego sporo myśli do przemówienia inaugurującego obrady Vaticanum II.

Ratzinger współpracował z Fringsem przez cały sobór: najpierw przygotowywał krytyczne uwagi do projektów dokumentów, potem został osobistym teologiem kardynała, w końcu oficjalnym ekspertem soboru. Biograf Ratzingera Peter Seewald twierdzi, że dzięki kontaktowi z Fringsem, który był jednym z członków prezydium soboru, przyszły papież wywarł dużo większy wpływ na odnawiający się Kościół, niż się powszechnie uważa.

Będzie problem

Oprócz teologicznej przewagi Niemcy mają jeszcze pieniądze. Są największym „płatnikiem netto” w Kościele. Budżet Stolicy Apostolskiej to 300 mln euro, podczas gdy jedna tylko archidiecezja kolońska ma do dyspozycji 944 mln euro rocznie (dane za 2022 r.). Do kasy episkopatu Niemiec tylko z „podatku od religii” trafia co roku ok. 7 mld euro. Część z nich przekazywana jest do kasy Watykanu, który wciąż ma problemy finansowe. Niemieckie diecezje i organizacje katolickie wspierają też bezpośrednio Kościoły w potrzebie, głównie na Bliskim Wschodzie, w Afryce, a w niedawnej przeszłości także w Europie Wschodniej.

Trudno nie pomyśleć, że to również może się liczyć w czasie październikowych obrad i poprzedzających je dyskusji. Nawet jeśli nikt nie chce tego przyznać.

– Z pewnością nie byłoby to zgodne z duchem Ewangelii, gdyby ktoś chciał kupić poparcie. Żaden biskup w Niemczech tego nie zrobi – zastrzega Stefan Orth. – Ale praca kościelnych agencji pomocowych czy partnerstwo między diecezjami różnych krajów są okazją do intensywnych kontaktów. W ten sposób buduje się wzajemne zrozumienie. Bezpośrednia rozmowa jest dużo bardziej skuteczna niż komunikowanie się przez listy.

Ostrożny jest też Massimo Faggioli: – Finansowe uzależnienie od Niemców może im pomóc, ale też zaszkodzić, gdy ktoś uzna je za praktyki kolonialne.

Jeden z kardynałów kurii rzymskiej, pytany przez dziennikarza „La Croix” o siłę argumentu finansowego, odpowiedział szczerze: „Jeśli Niemcy, którzy mają tak wielkie pieniądze, zaczną naciskać na pewne sprawy, będzie problem. Co nie znaczy, że nie będziemy ich krytykować”.

Rozbudzone oczekiwania

A krytyki jest coraz więcej. Najbardziej zaskakuje zdystansowanie się od niemieckich propozycji kardynałów Maria Grecha i Jeana-Claudeʼa Hollericha z Sekretariatu Generalnego Synodu, którzy jeszcze do niedawna im kibicowali. Trudno powiedzieć, czy zmienili poglądy, czy też równają do szeregu, bo zwykle powtarzają zarzuty po papieżu.

Na początku tego roku Grech i Hollerich wysłali list do wszystkich biskupów, w którym przestrzegają przed osobami chcącymi „narzucić synodowi agendę pracy, ukierunkować dyskusję i wpłynąć na jej rezultaty”. Przypominają, że temat październikowych obrad został jasno określony i „nie jest zadaniem posiedzenia plenarnego podejmować wszystkie kwestie, wokół których dziś się debatuje”.

Stefan Orth dziwi się takiemu stawianiu sprawy: – Trudno sobie wyobrazić, że synod będzie mówić tylko o synodalności i to na jakimś metapoziomie, nie odnosząc się do postulatów merytorycznych, które się z nią wiążą, jak relacje duchowni-świeccy czy rola kobiet w Kościele.

Massimo Faggioli uważa, że to taktyka obliczona na uspokojenie emocji: – Grech i Hollerich nieraz okazywali sympatię niemieckiej Drodze Synodalnej. Ale są przedstawicielami Sekretariatu Generalnego Synodu, i to najważniejszymi, więc muszą stać ponad sporami. Dobrze zresztą robią, obniżając nadmiernie rozbudzone oczekiwania.

Krytyka ze strony papieża i dotychczasowych sojuszników zrobiła na niemieckich biskupach wrażenie. Zaczęli tonować wypowiedzi. Na lutowym spotkaniu w Pradze, zamykającym etap kontynentalny synodu, bp Bätzing zapewniał, że Niemcy nie szukają żadnych „specjalnych ścieżek”. Mówił: „Idziemy razem tak, jak Duch Boży prowadzi nasz Kościół: w wielu miejscach, z wieloma ludźmi, w wielu formach”.

Ale dodał, że jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec ma obowiązek „wprowadzić postulaty Drogi Synodalnej do ogólnoświatowego procesu”.

Nowe sposoby

Niemieccy biskupi są w trudnej sytuacji. Z jednej strony muszą być posłuszni papieżowi, z drugiej – znaleźli się pod presją świeckich katolików, którzy domagają się realizacji uchwał. Zresztą sami są przekonani do zmian i nie zamierzają z nich rezygnować – choć wiadomo, że bez akceptacji Watykanu wielu z nich nie da się przeprowadzić.

Październikowy synod będzie pierwszą okazją, aby o to zawalczyć.

Taktyka przyjęta od początku – transparentność obrad Drogi Synodalnej, zaproszenie obserwatorów z innych krajów, publikacja dokumentów po angielsku (a ich streszczeń także po włosku i hiszpańsku) – okazała się niewystarczająca, by przekonać świat do niemieckich propozycji. Zaczęto więc szukać nowych sposobów.

Pierwszym jest zdejmowanie z najbardziej radykalnych postulatów etykietki „Made in Germany”, z nadzieją, że dzięki temu łatwiej będzie je wprowadzić w obieg.

Nie jest to strategia nowa, ale coraz mocniej zauważalna. Temu celowi służyło m.in. spotkanie w ambasadzie Niemiec przy Watykanie, zatytułowane „Wpływ Kościołów lokalnych na Synod Kościoła Uniwersalnego”, zorganizowane 12 maja. Miało kameralny charakter (ok. 50 osób), zadbano o sympatyczną atmosferę i poczęstunek. Wśród gości byli przedstawiciele Sekretariatu Generalnego Synodu (z s. Nathalie Becquart, watykańską podsekretarz), księża pracujący w kurii i na rzymskich uczelniach, dziennikarze. Zaprezentowano im nie tylko propozycje Drogi Synodalnej, lecz także postulaty irlandzkie i francuskie, w dużej mierze zbieżne z niemieckimi.

Drugą metodą jest przekonywanie, że niemieckie propozycje nie oznaczają zmian w nauczaniu całego Kościoła i mogą być traktowane jako „produkt lokalny”. Widać to choćby w relacjach ze spotkania kontynentalnego w Pradze. O różnorodności w Kościele, która jest wartością, a nie problemem, mówili zarówno członkowie grup niemiecko­języcznych pracujący online, jak i delegaci obecni na miejscu. Przytoczone wyżej słowa bp. Bätzinga „o wielu formach Kościoła” także tę myśl wyrażają.

– Niemcy coraz częściej odwołują się do argumentu: dokonaliśmy wyboru, ale to rozwiązanie dla nas, nie zamierzamy was do niczego przymuszać. Tylko prosimy, nie oceniajcie naszych decyzji, nie nazywajcie nas protestantami czy heretykami – uważa Massimo Faggioli.

Trudno takiemu postępowaniu odmówić logiki. Cztery lata temu, na Synodzie Amazońskim, bliski realizacji był pomysł, by regionowi pozwolić na większą niezależność duszpasterską, liturgiczną, teologiczną i dyscyplinarną. „Uprawniona różnorodność nie szkodzi komunii i jedności Kościoła” – uznali wtedy biskupi, głosując za wyświęcaniem żonatych mężczyzn na księży (128 za, 41 przeciw).

Jeśli więc na poważnie mówiono o południowoamerykańskim modelu Kościoła, dlaczego nie można myśleć o niemieckim? Tak jak dziś nikogo nie szokują już kobiety udzielające komunii – nawet jeśli nie wszyscy biskupi na to pozwalają – tak za kilka lat nikogo nie będą dziwić kobiety udzielające chrztu czy głoszące kazania.

Można wyobrazić sobie sytuację, że w Niemczech, Holandii czy Belgii kobiety są diakonisami, a w Polsce lub we Włoszech nie. Albo że jedne Kościoły błogosławią pary homoseksualne, a inne nie (co zresztą w praktyce już się dzieje).

Oczywiście doprowadzi to do pytań, czy będą to wciąż Kościoły rzymskokatolickie czy już narodowe. Choć przecież o katolickości nie decyduje ani celibat (bo w Kościele jest od niego wiele wyjątków), ani duszpasterstwo osób LGBT+, ani nawet prawo decydowania o tym, kto zostanie biskupem. Byli w historii biskupi mianowani przez władców świeckich albo przez kapituły katedralne – i nikt nie kwestionuje ich katolickości. W kilku diecezjach niemieckich kapituły wciąż mają zresztą taki przywilej. Historia – i ta dawna, i ta nieodległa – uczy, jak wiele jest tu możliwości.

„Żyjemy nie tylko w wielobiegunowym świecie, ale także w wielobiegunowym Kościele” – mówiła s. Nathalie ­Becquart podczas zamknięcia etapu kontynentalnego synodu.

Konfrontacja

Czy na październikowym synodzie dojdzie do otwartej konfrontacji biskupów niemieckich z Watykanem?

– Nie wyobrażam sobie tego – mówi Orth. – Ale na pewno biskupi niemieccy wniosą do dyskusji doświadczenia, które zdobyli na Drodze Synodalnej, a także jej postulaty.

– Dojdzie z pewnością – uważa Faggioli. – Albo na synodzie, albo po nim. Tylko że nie będzie to spór Niemców z Watykanem. Do Niemców dołączą inni, a Watykan… Nie ma dziś jednego Watykanu. Jest ich kilka: papieża, różnych dykasterii, Sekretariatu Stanu. Konfrontacja jest nieunikniona.

Niemiecka Droga Synodalna trwała cztery lata i zajmowała się czterema tematami. Proces synodalny, zainicjowany przez Franciszka, trwał dwa razy krócej i zamierza omówić propozycje z całego świata. Gdyby o wyniku miało decydować tylko przygotowanie merytoryczne, łatwo można by go przewidzieć. Ale liczyć się będzie nie tylko siła argumentów czy umiejętność zawierania sojuszy i zdobywania przewagi liczebnej.

Rozstrzygająca będzie decyzja papieża, który wcale nie jest sędzią bezstronnym. W przeszłości czasem wprowadzał w życie postanowienia synodów, a czasem pomijał je milczeniem, jak w przypadku wspomnianych propozycji dotyczących Amazonii.

Synodalna dyskusja jest mu jednak potrzebna do „rozeznania”: wsłuchania się w głosy z terenu, sprawdzenia, jaka jest atmosfera wokół spornych kwestii. Oraz czy nadszedł czas na zmiany.©℗

Współpraca: Wojciech Pięciak

 

Zmiany w niezmiennym

Chrześcijaństwo a Pierwsze Przymierze – tzw. Sobór Jerozolimski (Dz 15) w roku 48/49 orzeka, iż chrześcijanie pochodzenia pogańskiego nie muszą być poddawani obrzezaniu i wymogom Tory, czym zatwierdza praktykę Kościołów Pawłowych. Z punktu widzenia pierwszych uczniów Jezusa to fundamentalna zmiana rozumienia Przymierza – zbawczej relacji Boga i ludzi.
Filioque – Sobór w Konstantynopolu (381 r.) ustalił Credo, w którym mówi się: „wierzę w Ducha Świętego, który od Ojca pochodzi”. Miało być ostateczne i niezmienne, jednak od V w. najpierw w Hiszpanii, a później stopniowo w całym chrześcijaństwie łacińskim rozpowszechnia się Credo ze zmienioną formułą: „wierzę w Ducha Świętego, który od Ojca i S y n a (Filioque) pochodzi”. W 809 r. Karol Wielki zwraca się do papieża Leona III o oficjalne zatwierdzenie tej zmiany w liturgii. Papież odmawia i każe w bazylice św. Piotra umieścić Credo bez Filioque „ze względu na miłość i obronę wiary ortodoksyjnej”. W 1014 r. papież Benedykt VIII zmienia tę decyzję i włącza do oficjalnego Credo z liturgii rzymskiej formułę Filioque. W 1215 r. Sobór Laterański IV potwierdza: „Ojciec nie pochodzi od nikogo, Syn od samego tylko Ojca, Duch Święty zaś od Obydwu w równym stopniu, bez początku, zawsze i bez końca”. Wprowadzona na Zachodzie zmiana formuły Credo staje się przyczyną rozłamu między Kościołem Wschodnim a Zachodnim.
Extra Ecclesiam nulla salus – zasadę „poza ­Kościołem nie ma ­zbawienia” sformułował w IV w. Cyprian z Kartaginy w odniesieniu do opuszczających Kościół. Zinterpretował ją radykalnie Sobór Florencki (1442 r.): „nikt, kto nie jest w Kościele katolickim, nie tylko poganie, ale i żydzi albo heretycy i schizmatycy, nie mogą dostąpić żywota wiecznego (...). Nikt też, choćby nie wiedzieć jakie dawał jałmużny, a nawet przelał krew dla Imienia Chrystusowego, nie może być zbawiony, jeżeli nie wytrwa w łonie i jedności Kościoła katolickiego”. Dopiero Sobór ­Watykański II (1962-65) uznał możliwość ­zbawienia ­niekatolików. ©℗ Piotr Sikora

Papież i władza w Kościele

Przewodnictwo ­papieża w chrześcijaństwie nie jest czymś oczywistym, a we wczesnym Kościele taki pomysł mógł się wydawać wręcz ekscentryczny – szczególnie patriarchom miast szczycących się szkołami teologicznymi i tradycjami monastycznymi, jak Antiochia czy Aleksandria. Jednak Piotr i Paweł udali się do Rzymu i tam zginęli: z tej założycielskiej opowieści wypływa myśl o prymacie biskupa tego miasta.
Po upadku Imperium na zachodzie wzrosła polityczna rola papieża. Szedł za tym od VI w. rozwój teologii dowodzącej jego prymatu. Myśl ta wydała owoce szczególnie w dobie reformy gregoriańskiej XI w.: wzywano, by oczyścić Kościół z wpływów świeckich (przede wszystkim cesarza) i pozbawić monarchów prawa do wyboru biskupów. Idee szybko się radykalizowały: oto nie tylko Kościół miał być niezależny od monarchów, ale oni mieli być narzędziami w ręku papieża. XIII-wieczny papież Innocenty III uważał już, że wprawdzie stoi niżej od Boga, ale zdecydowanie wyżej od człowieka. Na początku XIV w. sformułowano nauczanie, według którego wierność papieżowi jest konieczna do zbawienia.
Pycha kroczy przed upadkiem: nadszedł czas niewoli awiniońskiej i wielkiej schizmy zachodniej, Kościołem rządziło dwóch, a nawet trzech papieży. Konkurujące o wpływy kurie stawały się „biurami rozdawnictwa beneficjów i ściągania opłat”. Odpowiedzią na upadek autorytetu papiestwa był koncyliaryzm, ruch podkreślający rolę ludu Bożego w rządzeniu Kościołem. W świetle jego idei papież miałby być wykonawcą woli regularnie zwoływanych soborów. Jednak po zażegnaniu schizmy kolejni biskupi Rzymu unikali, jak mogli, soborów. Pozycji politycznej z początków tysiąclecia już nigdy nie osiągnęli, ale teologię prymatu rozbudowywali, aż do ogłoszenia w 1870 r. dogmatu o nieomylności.
Ogień z wodą pogodzili dopiero ojcowie Vaticanum II, formułując nauczanie o papieżu włączonym do ludu Bożego – za czym poszedł rozwój kolegialności, czyli stałej współpracy papieża z biskupami w zarządzaniu Kościołem. ©℗ Maciej Müller

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Kościół na biegunach