Wiejskie aktywistki

Chcą pokazywać kulturę babską i niewidzialną pracę kobiet. – Walczymy z „chamofobią”, z myśleniem, że to, co wiejskie, jest obciachowe – mówią organizatorki festiwalu Folkowisko.

07.07.2014

Czyta się kilka minut

Od lewej: Iwona Domaszczyńska, Justyna Posiecz-Polkowska, Mama-Jola Piotrowska, poniżej: Urszula Kopeć-Zaborniak, Magda Bartecka. / Fot. Anna Maziuk x4, Iwona Domaszczyńska
Od lewej: Iwona Domaszczyńska, Justyna Posiecz-Polkowska, Mama-Jola Piotrowska, poniżej: Urszula Kopeć-Zaborniak, Magda Bartecka. / Fot. Anna Maziuk x4, Iwona Domaszczyńska

Może wszystko zaczęło się od złotych obrączek? W rodzinie Piotrowskich są one już czwarte pokolenie, przekazywane przez pradziadków dziadkom, przez dziadków rodzicom, aż wreszcie przez rodziców dzieciom – najstarszemu synowi Marcinowi Piotrowskiemu i jego żonie Marinie. Może dlatego, że dziadkowie pochodzili z rodziny chłopskiej, Marcin postanowił zająć się historią i tradycją wiosek Roztocza? Niewykluczone nawet, że budynek zrujnowanej szkoły w wiosce położonej tuż przy granicy z Ukrainą kupił dlatego, że nauczycielska krew płynie w ich żyłach od dwóch pokoleń.

Rodzina Piotrowskich zawsze była jakaś inna. Gnało ich w nietypowe miejsca, do których kursował jeden autobus dziennie i gdzie mobilny sklep spożywczy przyjeżdżał tylko w soboty. W ten sposób rodzice Marcina i jego pochodząca z Estonii żona trafili do Gorajca. I choć sam betonowy budynek szkoły tysiąclatki nie robił wrażenia, a jej stan wołał o pomstę do nieba – brak toalet, prąd tylko w jednym pomieszczeniu i hektar nieużytków – to właśnie zaniedbana działka z widokiem na zielone pola skradła serce 25-letniego wówczas Marcina. W Gorajec włożył wszystkie oszczędności – pieniądze zarobione w Irlandii, gdzie pracował w fabryce soczewek. A że chałupa jest jak studnia bez dna, żeby ją wykończyć, pracuje dodatkowo w Lidlu, na drugi etat.


Od chłopa do baby


Jak już Marcin i Marina chałupę kupili, pole wykarczowali, to i wesele na wsi wyprawili. Zaprosili do Gorajca gości z różnych stron i zaproponowali im przebranie się w ukraińskie stroje ludowe, jako że wioska przed wojną była w 90 proc. ukraińska. Zabawa była przednia, dlatego rok później goście wrócili świętować rocznicę ślubu. Marcinowi tak przypadło do gustu to biesiadowanie, że postanowił zorganizować festiwal folkowy. W kolejnym roku odbyło się Folkowisko pod hasłem kultury ukraińskiej, później żydowskiej, chłopskiej, aż wreszcie przyszła kolej na baby.

Festiwal to różne warsztaty, gry wiejskie, śpiewy i tańce, koncerty i dużo ludzi z różnych stron świata. Choć rodzinę Piotrowskich tworzą głównie chłopy – trzech synów i jedna Mama-Jola (tak wszyscy przyjaciele chutoru w Gorajcu zwracają się do mamy Marcina) – to wokół imprezy gromadzi się kilka fajnych babek.

Dziś, pod nieobecność syna, gospodarstwem zarządza Mama-Jola. Filigranowa kobieta chętnie opowiada rodzinne historie i pokazuje stare fotografie. Zapytana o swoją rolę, przez skromność odpowie, że tylko w Gorajcu sprząta. Prawda jest taka, że to dusza tego miejsca: nie tylko troszczy się o przybywających tu co jakiś czas gości – najczęściej wcześniejszych bywalców Folkowiska – ale i wymyśla gry wiejskie, gotuje, oprowadza wycieczki. A oprowadzając, opowiada o cudach, z których słynie Gorajec. Np. o tym, jak Matka Boska ukazała się trzem pastuszkom nad rzeką albo o śledzącej wzrokiem każdego wchodzącego do świątyni figurce Maryi, która stoi w greckokatolickiej cerkwi. Mama-Jola twierdzi, że jej mąż miał większą wiedzę historyczną, a jej – nauczycielce polskiego – łatwiej w pamięć zapadają ludzkie opowieści. Tata-Mirek po długich zmaganiach z chorobą odszedł tej wiosny, ale jego duch wypełnia każdy gwóźdź i deseczkę, które przybił w gorajeckim chutorze.

Duchów w Gorajcu jest pewnie więcej, choćby na strychu pełnym starych, kwiecistych sukien, falbaniastych bluzek i innych strojów ludowych, od lat gromadzonych przez Mamę-Jolę z myślą o teatrze, który prowadzi w szkole w Tomaszowie Lubelskim. Poza duchami Mamie-Joli na roztoczańskim gospodarstwie często towarzyszą dwaj młodsi synowie. Najczęściej na miejscu bywa najmłodszy – Maciek, prezes Stowarzyszenia Animacji Kultury Pogranicza „Folkowisko”.

– Jest najbardziej podobny do ojca – cichy, wycofany – mówi Mama-Jola. Maciek, który studiował ukrainoznawstwo, zaprasza na festiwal artystów zza wschodniej granicy. Średni z braci, Mateusz, tymczasowo osiadł w stolicy. Na Folkowisku, jak sam mówi, zajmuje się wszystkim – od smażenia kiełbas (choć jest wegetarianinem i najlepiej wychodzi mu kasza jaglana), przez doglądanie toi toiów, po prowadzenie debat.


M jak Piotrowscy


Na tym familia Piotrowskich się nie kończy. Marcin i Marina mają dwóch synów – Michała i Mikołaja. Mateusz jest zaś zaręczony z Magdą.

– Od lat proszę, żeby skończyli z tą głupią tradycją imion rozpoczynających się na „M” – mówi Mama-Jola. – Ale co zrobić, jak Magda to Magda, a nie jakaś Zosia – dodaje z uśmiechem. Magda na co dzień mieszka w Warszawie, gdzie organizuje szkolenia dla pracowników różnych firm, często korporacji. Praca dla chleba to jedno, ale ta sycąca serce to zupełnie inna historia. Dlatego angażuje się w organizację i promocję festiwalu – udziela wywiadów, organizuje debaty, bierze udział w akcjach takich jak zeszłoroczna kampania „Jestem ze wsi”.

– Zależy mi na odzyskiwaniu kultury chłopskiej, zmianie jej wizerunku – aby wreszcie przestano ją postrzegać jako coś bezwartościowego, z czym nie warto się identyfikować – tłumaczy. – Nie chodzi jednak o to, żeby pokazać wieś sielankową i chłopów wesoło podśpiewujących pod gruszą. Polska wieś jest o wiele bardziej złożona. Walczymy z „chamofobią”, z myśleniem, że wieś i to, co wiejskie, jest obciachowe; ale nie sprzedajemy zamiast tego romantycznych wizji. Chodzi o poukładanie własnych spraw związanych z tożsamością i chłopskimi przodkami. Magda sama musiała się zmierzyć z duchami własnej wiejskości. Kiedy wyjeżdżała z leżącej obok Tomaszowa Chorążanki na studia do Warszawy, nie chciała się ze szponów wsi wyrwać, ale myślała, że jej pochodzenie nie będzie miało znaczenia. A tu guzik, bo wiejskość poszła za nią do stolicy. Kiedy zamożni koledzy z prywatnej uczelni przechwalali się, czym zajmują się ich rodzice, siedziała w kącie: rolnik i gospodyni domowa jakoś nie przystawali do wszystkich tych biznesmenów i ambasadorów. Ale brutalne zetknięcie z wielkomiejskim światem pozwoliło jej przepracować kwestie dotyczące własnego pochodzenia.


Z wiejskością za pan brat


Z tym pochodzeniem bywa różnie – jedni się wstydzą, inni chwalą. Urszula Kopeć-Zaborniak z dumą mówi, że jest wiejską babą. Na dłużej wyjechała tylko raz – na studia. Wie też, że wioskowi nieufnie do nowych podchodzą, bo sama do Kowalówki, położonej kilka kilometrów od Gorajca, sprowadziła się z innej wioski dopiero kilka lat temu, do męża. Jest dyrektorką biblioteki. Miejscowi dopiero jak zobaczyli, że dobrze sobie radzi, działa na rzecz społeczności lokalnej – troszczy się o seniorów i dzieci i pomaga zachowywać lokalną historię – zaczęli ją inaczej traktować. Ula kiedy widzi coś fajnego, to się wkręca, więc dziś już nawet nie pamięta, jak się w Folkowisko zaangażowała. Na początku – jak wielu obecnych współorganizatorów – tylko uczestniczyła. Teraz pomaga: transport zorganizuje, kobiety na warsztaty zbierze, poczyta wiersze – bo poza bibliotekarstwem jej pasją jest pisanie. Z Folkowiskiem czuje się już nierozłączna. I zgadza się, że wszyscy mamy na wsi korzenie. Smutno jej tylko trochę, że sama wieś się zmieniła.

– Wszystko za nas robią maszyny. Dawniej, jak była młocka, każdy chodził do każdego pomagać – wspomina. Iwona Domaszczyńska przyjechała do Gorajca na majówkę, na zaproszenie Magdy i Mateusza, i tak się w tej wsi i opowieściach Piotrowskich zakochała, że jeszcze tego samego roku wróciła na Folkowisko.

– Brałam udział we wszystkich możliwych atrakcjach: warsztatach, rajdach ekstremalnych, spływach kajakami, koncertach – wspomina. Dziś jest jedną z czołowych działaczek stowarzyszenia. I choć jest rodowitą warszawianką, w tutejsze klimaty wczuła się doskonale. Chciałaby nawet na stałe zamieszkać na wsi, bo w mieście jakoś się dusi. Praktykowała wcześniej w hiszpańskiej Galicji, gdzie zdobywała doświadczenie w urzędzie miasteczka Tomino. Dlatego u Piotrowskich koordynuje kolejną po „Jestem ze wsi” akcję – „Kultura jest babą”. Poprzez debaty, pokazy filmów i szkolenia stowarzyszenie stara się pokazać kulturę babską i niewidzialną pracę kobiet. – Na szkoleniach dotyczących komunikacji, asertywności, motywacji chcemy przekazać kobietom, że mają prawo inwestować w siebie. Pokazać, jak mogą uprawiać działalność społeczną, jak pokonywać bariery strukturalne czy infrastrukturalne. Bo często wszystko, co im potrzebne, żeby zacząć działać, to odzyskanie poczucia sprawczości – tłumaczy.

Projekt zainaugurowany został happeningiem „Globalna baba”: 8 marca ludzie wyszli na ulice Warszawy, Krakowa, Lublina i kilkunastu innych miast Polski, ale także Irlandii, Estonii i Słowacji, usiedli i obierali ziemniaki. Kobiety, mężczyźni, wszyscy w kwiecistych spódnicach i chustach na głowach. Zupełnie jak kilkanaście lat temu zrobiła to w przestrzeni galerii sztuki okrzyknięta skandalistką Julita Wójcik.


Gorajec jak magnes


Nie od razu było z górki. Jak się Piotrowscy do Gorajca sprowadzili, ludzie patrzyli krzywo. Wioska biedna, popegeerowska. Ukraińską ludność wymordowano. Miejscowi tym wszystkim jakoś naznaczeni. Poza tym na wsi musisz być swój, a Piotrowscy obcy.

Nauczyli się jednak, jak robić festiwal, podczas którego folkową muzykę niesie na całą wieś, żeby i miejscowi byli zadowoleni. Teraz na Folkowisko lokalsi dostarczają warzywa, owoce, jaja, sery, inni wynajmują przyjezdnym kwatery, zielarz Zbyszek oprowadza wycieczki, opowiadając o magicznych właściwościach ziół, a starsza pani Obirkowa prowadzi warsztaty białego śpiewu. I tylko czasem ktoś przebąkuje, że może lepiej, żeby zamiast na festiwal, ludzie cały rok zjeżdżali do świętego miejsca nad rzeką.

Nie cuda maryjne, ale cudna przemiana zrujnowanej szkoły w kulturalne centrum wsi, zwabiła do Gorajca artystkę Justynę Posiecz-Polkowską. Usłyszała o festiwalu i zaproponowała Piotrowskim pokrycie dwóch ścian chutoru muralem. – W różne folkowe symbole wplotłam przedstawicielki współcześnie ginących zawodów: bibułczarek czy koronczarek, które nie przystają do dzisiejszego świata, bo ich umiejętności nie są już nikomu potrzebne – mówi.

Justyna wraz z Anią Taut, koleżanką-artystką, z którą od lat pracuje „na ścianie”, przez dwa tygodnie mieszkały w Gorajcu. W ostatni weekend maja, który w roztoczańskiej wiosce okazał się deszczowy, poza grafficiarkami wieś odwiedzili też muzycy zespołu R.U.T.A., trenerka warsztatów organizowanych przez Iwonkę, a także wielu przyjaciół rodziny. Było ognisko i biesiadowanie do późna, a rano jajecznica z kurkami, świeże zioła i sałaty z ogródka. Mama-Jola krzątała się jak zwykle, sprawdzając, czy komuś czegoś nie brakuje. Nie brakowało. A starsze panie – było ich może ze dwadzieścia – które wzięły udział w warsztatach, gorajecki chutor opuszczały szczęśliwe i zmotywowane. Powtarzały, że mają mnóstwo nowych pomysłów i będą je realizować. No i oczywiście przybędą na festiwal w lipcu. Mama-Jola mówi, że to miejsce przyciąga samych zakręconych. A jak ktoś raz tu przyjedzie, prawie zawsze wraca.


Tegoroczny festiwal Folkowisko odbędzie się w Gorajcu w dniach 11-13 lipca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2014