Prawdziwa historia czarnego luda

ANDRZEJ MENCWEL, historyk: Właśnie na naszych oczach odszedł sposób gospodarowania starszy niż państwo polskie. Czyli za naszej przytomności na wsi przeistoczyło się tysiąc lat. Jest o czym myśleć!

28.11.2017

Czyta się kilka minut

 / BARTOSZ BOBKOWSKI / AGENCJA GAZETA
/ BARTOSZ BOBKOWSKI / AGENCJA GAZETA

ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Pańska babcia mieszkała na wsi?

ANDRZEJ MENCWEL: Tak, co więcej, sama była gospodarzem.

A jej mąż?

Zginął podczas II wojny światowej.

W jaki sposób?

Dziadek był sołtysem, wdał się w awanturę z niemieckim policjantem. Został zesłany do Oświęcimia, z którego już nie wrócił.

O co poszło?

Naziści wchodzili ludziom na głowę, dziadek nie pozwolił sobie na to, co przypłacił życiem.

Gdzie mieszkali?

W Wielkopolsce. Włączonej wówczas do Reichu.

I od którego roku babcia samodzielnie rządziła na gospodarstwie?

Od 1942 r. aż do swojej śmierci, czyli, o ile dobrze pamiętam, do roku 1965.

Czyli ponad 20 lat...

Była szefową.

Matriarchat!

W pełnej okazałości. Dziadkowie mieli jedenaścioro dzieci, większość odeszła ze wsi, a gospodarstwo dziedziczył nieżyjący już wuj Kazimierz, który długo nie mógł się ożenić.

Dlaczego?

Wybrankę musiała zaakceptować jego matka, a moja babcia.

Każde dziecko musiało przejść taką próbę?

Nie wiem, jak było przed wojną, bo mnie nie było na świecie. Kłopoty osobiste wuja Kazimierza, wiążące się, rzecz jasna, z przejęciem ojcowizny, rozgrywały się już za mojego życia. Babcia była nieduża, sucha, rzeczowa i trzymała całe gospodarstwo i rodzinę żelazną ręką.

Jak Pan pamięta tamtą wieś?

Jeździłem tam wakacyjnie, na parę tygodni, póki chodziłem do szkół. Byłem hołubiony zarówno przez babcię, jak i przez wuja, bo mama zmarła przy moim urodzeniu i mieli mnie trochę za sierotę. Mogłem więc sobie na więcej pozwolić.

Rozpieszczano Pana?

Pieszczot tam nie było, raczej fawory. Mogłem, jak już miałem więcej lat, dostać konia i furkę, a nawet powozić dokartem, jeśli wie pan, co to jest.

Nie mam pojęcia.

To jest mała, spacerowa, resorowana bryczka na dwóch miękich kołach, z podwójnym dyszlem na jednego konia. Czułem się w dokarcie jak Ikar! Żaden pojazd potem już mi tego nie dał.

Pracował Pan podczas tych wakacji?

Musiałem pomagać. Pasłem krowy, co było zajęciem obowiązkowym. Pędziłem je na łąkę. Niedaleko przebiegała linia kolejowa Kościan-Gostyń i przejeżdżający tam pociąg, właściwie samowarek, swoim gwizdem wyznaczał początek i koniec pasionki. Około południa spędzało się bydło z pastwiska do gospodarstwa, a po południu szło się znowu na łąki. Wyczekiwanie na tę kolejkę, na to, aż zagwiżdże, doskonale regulowało czas.

Przy żniwach też Pan pomagał?

Tak. Podczas młocki prowadziłem konie w kieracie. To była funkcja najbardziej odpowiedzialna.

A jazda na szczycie ułożonych snopów słomy?

Tak, na wozie drabiniastym. Pełna rozkosz!

Czy przy tych żniwach pomagali sąsiedzi?

Lepiej taką sąsiedzką współpracę pamiętam z wsi, którą teraz opisuję w „Toaście na progu”. Ale tylko dlatego, że było to stosunkowo niedawno. Nie mówmy już więc o mojej macierzyńskiej, można by nawet powiedzieć: macierzystej wsi, tylko idźmy dalej.

Miał Pan kolegę w akademiku, który pochodził ze wsi. Po maturze mógł Pan sobie pozwolić na czytanie, a Pański kolega musiał ciężko pracować.

Czasy licealne z perspektywy całego życia wydają mi się czasami największej wolności, chociaż nie wiem dlaczego. Lata były reżimowe, lekcji dużo, a chodziliśmy do szkoły sześć dni w tygodniu. Pamiętam jednak, że przeczytałem wtedy górę książek i miałem mnóstwo rozrywek.

Pański kolega nie mógł sobie na to pozwolić?

Nie, ponieważ po powrocie ze szkoły musiał pomagać w gospodarstwie. Był to jego pierwszy obowiązek.

A jednak spotkaliście się na studiach. Pisze Pan w książce, że wyrwanie się ze wsi często wiązało się z potężną awanturą. Tak było?

Wyrwanie się z powinności gospodarskich oznaczało nierzadko zerwanie więzi rodzinnych. Jedno z drugim było splecione. Mało kogo było stać na posłanie dziecka na studia i tym samym pozbycie się, przepraszam za wyrażenie, siły roboczej. Znam historyjkę, która obrazuje to, o czym mówimy. Otóż na Uniwersytecie Warszawskim pracował przed wieloma laty wybitny anglista, który pochodził z sąsiedniej gminy w Wielkopolsce. Jego ojciec był świetnym gospodarzem, a napisał słynny chłopski pamiętnik, wydany i uznany jeszcze przed wojną. Coś między nimi zaszło, zapewne przez oderwanie od ojcowizny, i to tak dramatycznie, że syn został zmuszony do zmiany nazwiska. Mowa o czasach przedwojennych, ale oddaje to doskonale charakter tych relacji.

Czy można przez to powiedzieć, że chłopi nie szanowali edukacji?

Wręcz przeciwnie.

No to już niczego nie rozumiem.

Życie ludzkie, proszę pana, że wyrażę się podniośle, za czym nie przepadam, jest pełne ambiwalencji i sprzeczności. Chcę temu przyświadczać epicką tonacją swojej opowieści.

Co do edukacji – chłopi z jednej strony, czego świadectw jest dużo, jeszcze za caratu zatrudniali prywatnych nauczycieli, którzy przenosili się od chałupy do chałupy i uczyli dzieci. Było to ofiarnym potwierdzeniem chęci wyzwolenia się z ciemnoty oraz narastania patriotyzmu. Nawiasem mówiąc, przed II wojną w województwach wschodnich, w niektórych powiatach nawet 70 proc. mieszkańców nie potrafiło czytać ani pisać. Z drugiej jednak strony w pewnym momencie emancypacja edukacyjna wchodziła w konflikt z powinnościami gospodarzenia. Zwarcie z szefem gospodarstwa było więc nieuniknione.

Wtedy tylko ci najodważniejsi decydowali się na studia?

Przed wojną było to bardzo trudne i rzadkie, częstsze w Galicji, w której oświata polska była wcześniej rozwinięta. Od końca XIX wieku na Uniwersytecie Jagiellońskim przybywa studentów pochodzenia chłopskiego. Poza tym jeszcze przed wojną, o czym musimy pamiętać, bezrolnych mieszkańców wsi było ponad dwa miliony. To byli ludzie wówczas „zbędni”. Po 1945 r. masowo emigrowali do miast, głównie na ziemie zachodnie i na Śląsk. Podstawowa edukacja zaczęła też być rzeczywiście powszechna.

W 1978 r. przyjeżdża Pan do opisanej w „Toaście na progu” wioski.

Której nazwę ukrywam.

Dlaczego?

Tak samo jak imiona i przydomki moich sąsiadów. Powód jest prosty: nie autoryzowałem tych opowieści, życiorysów i anegdot.

Nie jest to reportaż?

Nie, choć posługuję się również środkami reportażowymi. Ale też wiele rzeczy domyślam oraz interpretuję narzędziami właściwymi humanistyce rozumiejącej. Tworzę pisarską kompozycję, która, jak widać, pana ujęła.

Nie da się ukryć. Jednak punktem wyjścia jest śmierć Pańskiego sąsiada, przyjaciela.

W duchy nie wierzę, ale pewnej zimowej nocy nawiedziło mnie jego silne wspomnienie. Nie planowałem tej książki, usiadłem jednak i zacząłem pisać wspomnienie o przyjacielu. Miało być 30 stron na 30 lat naszej znajomości.

Coś się wydarzyło, że kilkadziesiąt stron zamieniło się w 300?

W miarę rozwoju opowieści okazywało się, że jest dalej niż bliżej. Nie tylko bowiem on odszedł, a wcześniej jego rodzice, ale potem także jego brat, z którym również byłem związany. Uświadomiłem sobie też, że podczas naszego pobytu odeszła cała generacja gospodarzy – i to byli ostatni prawdziwi chłopi. Gdy tam nastaliśmy, prawie 40 lat temu, podstawą istnienia wsi były wielofunkcyjne gospodarstwa rodzinne, zasadniczo rzecz biorąc patriarchalne i wielopokoleniowe. Byli to przeważnie gospodarze, którzy zaczynali jeszcze w przedwojennym kryzysie, przetrzymali okupację niemiecką, poparli reformę rolną, oparli się kolektywizacji i dali radę pierwszej, gierkowskiej modernizacji.

Lata 90. były bardzo ciężkie, z czego wyrósł ruch Andrzeja Leppera. Dopiero akcesja i przynależność do Unii Europejskiej zmieniły sytuację. Mamy wieś gruntownie zmienioną, ponieważ odeszła w przeszłość wielofunkcyjna gospodarka rodzinna. To oczywiście nie znaczy, że zniknęła wieś, ale tradycyjna gospodarka chłopska przestała być jej dominantą. Jak uczą poważni historycy, ten rodzaj gospodarowania jest starszy niż państwo polskie. Czyli za naszej przytomności na tej wsi tysiąc lat się przeistoczyło. Jest o czym myśleć i to na długo!

Co to znaczy wielofunkcyjna?

W każdym gospodarstwie prowadzono wiele upraw rolnych i hodowano wiele przychówku – od gołębi po krowy i konie. Na dodatek sprawowano wiele rzemiosł, bo było to konieczne. Każdy miał wtedy swój obowiązek, jak tylko podrósł i zaczął chodzić, karmienia kur lub pasienia gęsi. A dziadek, który ledwo zipał, też musiał obrządzać. Nie mówiąc o rodzicach i dorosłych dzieciach, wprzężonych w ten agregat. Takiej wsi już nie ma, dominanta jest zupełnie inna.

Jakie wartości dla tej wielopokoleniowej, patriarchalnej rodziny były ważne?

Ważna była praca. Prosta praca fizyczna, nierzadko do utraty sił. Zaczęła ją stopniowo zmieniać mechanizacja, a teraz przemieniła ją specjalizacja gospodarstw i ich technicyzacja.

A przedtem jak było?

Nie zmieniała się od setek lat, jeśli chodzi o czynności elementarne, takie jak orka, siew, żniwa, wykopki itp. Ta praca była jednocześnie nieodpartym przymusem i kultywowaną wartością. Podlegała nie tylko społecznemu wyzyskowi, była też przeciwstawianiem się kaprysom przyrody. Splatały się w niej pokora zniewolenia i duma wolności.

O jakich jeszcze wartościach można mówić?

Na pewno o solidarności rodzinnej. Nikt nie mógł od niej odstąpić i każdy miał przeznaczoną sobie rolę. Po trzecie – samo­pomoc sąsiedzka. Po czwarte, co najsłabiej zaznaczyłem w „Toaście na progu”, poczucie indywidualnej, niczym niedającej się zastąpić odpowiedzialności. Każdy z gospodarzy był szefem ludzkiej przystani i był odpowiedzialny za to, żeby przetrwała.

A religijność?

Najpewniej ułatwiała dźwiganie tego ciężaru odpowiedzialności. To była, wbrew popularnemu obrazowi zewnętrznej, obyczajowej religijności, religijność uwewnętrzniona, wierzeniowa.

Podszyta antyklerykalizmem?

Najczęściej tak, przy jednoczesnej ofiarności na rzecz Kościoła. Tych sprzeczności, jak pan widzi, w obrazie kultury chłopskiej jest wiele. Jak zresztą w każdej.

Wokół religijności wiejskiej narosło wiele stereotypów. Kościół tamtejszy jednoznacznie kojarzy się z ludowością i przeciwstawia się go Kościołowi otwartemu. Można ten mit rozbić?

Piszę też o tym i dyskutuję z klasycznym studium Stefana Czarnowskiego o „religijności ludu wiejskiego”, które ma ponad sto lat, a dotyczy „ludu”, który dopiero wyszedł z pańszczyzny. Nie chodzi mi o samo „rozbijanie stereotypów”, tylko o wskazanie rzeczywistych, głębokich przemian. Jednym z podstawowych procesów, który zaszedł na wsi polskiej, jest jej urbanizacja. Tym samym mentalność ludzi, którzy dzisiaj mieszkają na wsi, nie tak bardzo różni się od mentalności mieszkańców miast. Nie tylko dlatego, że mają łazienki, telewizję i dostęp do internetu, ale także dlatego, że w większej mierze są indywidualni i samodzielni. Dokonują również autonomicznego wyboru swojego stosunku do Kościoła. To nie znaczy, że są bezreligijni, tylko religijni inaczej niż dawniej. Nie są parafialną trzodą prowadzoną przez pasterza, jeśli kiedykolwiek nią w ogóle byli – są wierzącymi osobami.

Mówi się jednak, że najwięcej słuchaczy Radia Maryja jest na wsi, tak samo jak głosujących na Prawo i Sprawiedliwość. Co Pan na to?

To różnie wygląda w różnych regionach kraju. Akurat w tym, który opisuję, jest tak, jak pan mówi, ale religijność nie ma bezpośredniego przełożenia na wybory polityczne. Ważniejsze jest to, że samodzielnie dokonuje się wyboru i przyjmuje zasady demokracji politycznej. I to mieszkańców dzisiejszej wsi upodabnia do mieszkańców miast. Mają poczucie ważności swoich postaw i wypowiedzi. Dobry ksiądz pozostaje przewodnikiem w sprawach religijnych, a nie w społecznych czy politycznych, nawet w osobistych. Wspomnę, że najważniejszym wątkiem miłosnym w mojej książce jest para, która żyje bez ślubu.

Jak to było z emancypacją kobiet w kulturze chłopskiej?

Na spotkaniu autorskim w okolicy opisywanej przeze mnie miejscowości jedna ze starszych kobiet opowiedziała, że kiedy za swojej młodości spacerowała z dziecięcym wózkiem po drodze, była oskarżana o lenistwo. Mówiono, że skoro miała czas na powolne spacery, to ktoś musiał za nią pracować. Silny był więc nakaz pracy, przy czym za pracę uznawano to, co było działaniem bezpośrednio gospodarczym. Na młodych, którzy brali się za czytanie, wołano, żeby wzięli się do roboty.

A antysemityzm? Jest u Pana na wsi?

Pan znowu pyta o utarty stereotyp.

Takie mam zadanie w tej rozmowie. Żeby stereotypy zweryfikować.

Dzisiaj się go nie odczuwa, a zajmowały mnie różne przenikania, na przykład kuchenne. Mieszka też u nas staruszka, która jest Sprawiedliwą wśród Narodów Świata. Jej rodzice wraz z nią uratowali żydowską rodzinę podczas okupacji. Parę razy pytałem ją, jak to wyglądało.

I co odpowiadała?

Żydzi pomagali w polu, mieszkali w ich zabudowaniach. Pytałem: „A sąsiedzi?”. Odpowiedź: „Wiedzieli”. Do dzisiaj jest szanowana, a nie jest łatwa, bo w swoim czasie doprowadziła do zmiany proboszcza.

Pamięta pan ten rozdział o cieśli pracującym podczas wojny w Treblince? Przeżył wstrząs, który naznaczył całe jego życie. Antysemityzm współcześnie przypisuje się prawie wyłącznie chłopom, tak jakby nie było go we dworach i w miastach. Nowoczesny antysemityzm wyrósł w miastach, a chłopi w różnych wygodnych stereotypach robią teraz za „czarnego luda”, żeby nie powiedzieć „za Żyda”. Przypisuje się im wszystko, co najgorsze.

Inną sprawą, o której Pan pisze, jest doświadczenie niewolniczej pańszczyzny. Dlaczego jest to dla kultury chłopskiej ważne?

Może powiem najpierw, że to nie było tylko przykre słowo. Pańszczyzna oznaczała bowiem przymus darmowej pracy na rzecz pana. Wiemy, jak to się w ciągu kilkuset lat zmieniało. Na początku XV stulecia chłop musiał przepracować osiem, dziesięć dni dla pana w ciągu roku, w połowie wieku XVIII cała jego rodzina ma ich tyle w ciągu t y g o d n i a.

Uciec od tego nie może, bo to jest praca poddańcza. Mieliśmy więc do czynienia, co trzeba sobie jasno powiedzieć, z niewolnictwem. Dodatkowo wiązało się to z przywilejem propinacyjnym, który zmuszał chłopów do picia w pańskiej karczmie, przeważnie arendowanej przez Żyda. System był więc zamknięty.

Polacy powinni wiedzieć, że to nie magnaci zbudowali Wilanów, tylko dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy poddanych chłopów. Ich potomkowie są prawowitymi gospodarzami tej ziemi.

Rozumiem, że należałoby napisać od nowa całą historię Polski od XV wieku przez pryzmat pracy niewolniczej?

Trzeba pytać, jakie były następstwa tego zniewolenia. W początkach Akademii Krakowskiej, czyli właśnie w XV wieku, było co najmniej kilku profesorów pochodzenia chłopskiego. Następni pojawiają się pod koniec wieku XIX. Co przez te pięć wieków działo się z ich macierzystym środowiskiem? To nie jest błahe pytanie, bo dotyczy surowej selekcji społecznej, czyli ludzkiej. Z takich właśnie zapomnień, zepchnięć i unieważnień składa się historia zakłamana, czyli populistyczna.

Co nam to wyparcie robi?

Powiem wprost: intronizuje złe wzory i fałszywe ideały. Odpowiedzialny gospodarz dla naszej przyszłości jest ważniejszy niż straceńczy żołnierz wyklęty. Wzory polskości są zróżnicowane, a jej dominantę trzeba tworzyć.

Która, jak rozumiem, ma być oparta na pracy, solidarności, współpracy i wzięciu odpowiedzialności za wspólnotę?

Tak sądzę.

Zestawiając kulturę chłopską z kulturą ziemiańską...

Jedna i druga była wiejska.

Jednak dzisiaj dominują elementy tej drugiej.

Czego najlepszym świadectwem jest to, że mówimy do siebie per „pan”. Nie uważam, że należy to gwałtem zmieniać, ale myśleć krytycznie trzeba stale. Także o języku, czyli o stosunkach międzyludzkich.

Jak pogodzić te dwie kultury?

Może więcej niż dwie, bo jeszcze robotnicza i mieszczańska, śląska, góralska, kaszubska, kurpiowska... Polska tożsamość jest polifoniczna, a jako społeczeństwo jesteśmy w trakcie przeistaczania.

Jakiego?

Zastrzegam, że mówimy o procesach długotrwałych, które nie są mierzone sezonami wyborów parlamentarnych. Proszę pamiętać, że w ciągu tego stulecia, od 1918 r., przeprowadziliśmy się ze wsi do miast, z Kresów na Ziemie Odzyskane, z zagród do zakładów... Kultura, która dzisiaj jest identyfikowana jako ogólnonarodowa, czyli powszechna, wypchnęła składniki, o których od godziny rozmawiamy. One muszą do niej powrócić i zająć należne miejsce.

Dlaczego tak się stało?

Po pierwsze – zawsze tak było, szlachetczyzna tu dominowała i nie dali jej rady Wokulscy, Żeromscy i Witosowie. Po drugie – zdewaluowała je swoim propagandowym zadęciem Polska nazwana Ludową. A po trzecie – miało również znaczenie to, co się działo po roku 1989. Wtedy powoływanie się na jakiekolwiek imiona społeczne zostało unieważnione. Czego może najbardziej dramatycznym świadectwem jest to, że ruch społeczny Solidarności, który zmienił oblicze świata, nie jest identyfikowany jako robotniczy, a „klasa robotnicza” wyparowała z języka publicznego.

Czy potrzebujemy dzisiaj w Polsce roku 2017 czegoś na wzór, przywołanego przez Pana w książce, Rolniczego Towarzystwa Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach?

Potrzebujemy, jak każde rozwinięte i coraz bardziej nowoczesne, przeto coraz bardziej zindywidualizowane społeczeństwo silniejszych więzi stowarzyszeniowych. Bo inaczej ulegniemy rozproszeniu, atomizacji, a nawet anomii. Jeżeli chcemy istnieć jako rzeczywisty, a nie frazeologiczny podmiot narodowy, to musi być on wypełniony wieloma ziarnami różnego rodzaju solidarności, od gromadzkiej przez dzielnicowe, miejskie, regionalne, klasowe, zawodowe i obywatelskie. Inaczej ten podmiot będzie pusty. A kiedy staje się pusty, łatwo pada ofiarą demagogów. ©

ANDRZEJ MENCWEL jest historykiem literatury i kultury polskiej, krytykiem, eseistą i publicystą. Autor m.in. „Przedwiośnie czy potop. Studium postaw polskich w XX wieku”, „Stanisław Brzozowski. Postawa krytyczna. Wiek XX”. Właśnie ukazała się jego nowa książka „Toast na progu”, Wydawnictwo Literackie 2017.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2017