W takim czasie. Zespół Joryj Kłoc sieje zamęt

Według zespołu Joryj Kłoc ich muzyka to „ukraiński obrzędowy ­hip-hop-daj-Boże-etno-czort”. Albo po prostu: „turbo folk”, bo grają szybko, głośno, szamańsko.

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Koncert zespołu Joryj Kłoc podczas Festiwalu Folkowisko w Gorajcu. 15 lipca 2022 r. / KRZYSZTOF STORY
Koncert zespołu Joryj Kłoc podczas Festiwalu Folkowisko w Gorajcu. 15 lipca 2022 r. / KRZYSZTOF STORY

Gdyby urodzili się dwieście lat temu, byliby wędrownymi dziadami. Braliby liry, skrzypce, huculskie bębny i chodzili po wioskach i weselach. W pieśniach opowiadaliby to, o czym wszyscy wiedzą – że słońce wschodzi, że wiosna nastaje, że panny wydają się za mąż, że gospodarzom szczęście niech sprzyja. Może śpiewaliby też o kniaziach, kozakach, bitwach, o Ukrainie i jej historii. Ale, jeśli trzeba zmieszać ludową przyśpiewkę „Werbowaja doszczeczka” z melodią „Gotta Go Home” Boney M. – to mieszają.

Pierwszy raz widziałem ich na festiwalu Grajdół na zboczu Eliaszówki w Beskidzie Sądeckim kilka lat temu. Trzecia godzina koncertu, ludzie ledwo łapią oddech, bo siedzieć się przy tej muzyce nie da. Wtedy Anton nachyla się do mikrofonu i krzyczy: „Walimy dalej!”.

Antena do przodków

Jak Anton krzyknie ze sceny, ciężko nie posłuchać. Wielki chłop, na głowie osełedec na kozacką modłę, siedzi za wielkim bębnem, wygląda naprawdę groźnie. Spotykamy się dwa tygodnie później w Gorajcu na festiwalu Folkowisko: – Muzyka folkowa musi być grana w tym brzmieniu, które dyktuje czas. Żeby zabrać nas w przeszłość, musi mówić współczesnym językiem. Dlatego mieszamy folk z hip hopem, rockiem, z drum’n’bassem. Przez nowe brzmienie kolejne pokolenia poznają melodie i słowa przodków.

Anton Lubij, wokalista i bębniarz, jest jedynym z oryginalnego składu. Dzisiaj Joryja Kłoca tworzą oprócz niego: Jarosław Jarowenko (altówka), Pawlo Goc (gitara) i Lubomir Sopilnyk (lira korbowa), ale historia zespołu zaczęła się od spotkania Antona z Gordijem Staruchem. Studiowali razem na Narodowej Akademii Sztuki we Lwowie, dzieliły ich dwa roczniki, a zbliżył właśnie folk. Zaczynali od mocnych elektronicznych brzmień, drum’n’bassu. Przełomem była współpraca z menedżerem Jurkiem Zełenym. W 2014 r. wydali pierwszą płytę, zaczęli więcej koncertować, wyjeżdżać za granicę: – Pomysł był taki, żeby grać dla zachodnich Słowian. Koncertowaliśmy w Polsce, w Czechach, na Litwie, Słowacji i Białorusi. W ciągu trzech lat wydaliśmy trzy płyty, graliśmy nawet w Niemczech, Kanadzie i Chinach.

Skład zespołu się zmieniał. Gordij Staruch zaczął karierę solową (od rozpoczęcia ponownej inwazji na Ukrainę mieszka w Krakowie), a zamiast niego za gitarę chwycił Pawlo Goc.

– Kiedy pierwszy raz spotkałem Pawla, zagrał ze mną chyba z dwadzieścia piosenek Joryja Kłoca. Nigdzie nie znaleźlibyśmy lepszego gitarzysty – wspomina Anton. – On i Lubomir byli po prostu fanami zespołu.

Anton ma 38 lat, w zespole złożonym oprócz niego z samych dwudziestoparolatków przypomina seniora rodu. Urodził się w obwodzie sumskim, ale dorastał we Lwowie. Z wykształcenia i zawodu jest rzeźbiarzem: – To wszystko idzie z dzieciństwa. Jak miałem pięć lat, to już mówiłem, że zostanę artystą. Cały czas coś malowałem, lepiłem z gliny, tworzyłem.

Na smartfonie pokazuje mi swoje ostatnie rzeźby sprzed wojny. Wiele jest inspirowanych przedchrześcijańską kulturą Ukrainy. Są tradycyjne huculskie świeczniki o trzech ramionach. Drewniane, zdobione, wykonanie jednego zabiera mu cztery dni. Mnie od razu kojarzą się z chrześcijańską trójcą. Nowe religie zazwyczaj przejmują symbolikę starych, tutaj nie było inaczej: – To zawsze były trzy świece. W naszym pogaństwie też była trójca, były nawet bóstwa o takich imionach: Trojan, Tryglaw. W starych wierzeniach współistniały trzy światy: ludzi, bogów i przodków. Boski świat nazywał się „prawo”, od tego idą słowa „prawda”, „prawić”, „naprawić”. Ludzki świat to „na jawu” – czyli to, co możemy poznać, doświadczyć. Świat przodków, czyli „nawa”, był źródłem wiedzy; wiele tradycji pogańskich służy właśnie komunikacji z przodkami.

Wracamy do jego rzeźb, następne zdjęcie: szopka bożonarodzeniowa, która co roku stoi w centrum Lwowa. Następne – grupa dzieciaków w jego pracowni we Lwowie, Anton od lat prowadzi warsztaty z rzeźbiarstwa. Następne – Optimus Prime i Bumblebee (bohaterowie komiksu „Transformers”). To nie do końca jego styl, ale chyba odpowiedni na wejście na plac zabaw, którego strzegą dwa roboty. Przy malowaniu pomaga mu siedmioletni syn.

Gdy Anton miał 12 lat, słuchał z kolegami punka, thrash metalu. Parę lat później zainteresował się folkiem, kulturą i historią Ukrainy. Mówi, że zainteresowało go, kim jest: – Dla mnie najważniejsze są początki, czasy pogańskie, bo stamtąd pochodzą nasze opowieści, melodie, wzory, które wyszywamy na koszulach. Bez tego dziedzictwa nie mógłbym nawet powiedzieć, że jestem Ukraińcem.

Mówi, że od 24 lutego stało się to jeszcze ważniejsze: – Wszyscy wiedzą, że Ukraina przed wojną była mocno podzielonym krajem. Ale jest też inna perspektywa. Sięgamy siedemset lat wstecz i znajdujemy pieśni po ukraińsku z zupełnie różnych regionów. Znajdujemy wspólnotę, którą tworzą język i muzyka, dokładnie tę wspólnotę, którą dzisiaj chce zniszczyć Putin.

Pokazuje na swój kozacki osełedec i śmieje się, że to jego antena do połączeń z przodkami. Dodaje: – Każdy ukraiński żołnierz powinien nosić taką fryzurę.

Od środka

Festiwal Folkowisko, gdzie się spotykamy, jest dla Joryja Kłoca miejscem szczególnym. Pierwszy raz przyjechali do Gorajca (miejsce jednego z największych wydarzeń muzyki folkowej w Polsce, odbywa się w podkarpackiej wsi liczącej 40 mieszkańców). Kapela po raz pierwszy przyjechała tu w 2014 r. Zagrali wtedy, jak opisywał go później Gordij Staruch, koncert „jeden na milion”. Trwał 12 godzin, do dziś na terenie festiwalu słychać opowieści o nocy, która niepostrzeżenie zamieniła się w kolejny dzień. Od tego czasu Gorajec jest ich „polskim domem”.

Wtedy nie tylko zagrali, ale też nagrali teledysk, publiczność stała się aktorami, a główną rolę z przypadku zagrał lokalny dziennikarz. Tak powstał pierwszy utwór Joryja Kłoca po polsku:

Oj, siadaj, siadaj, kochanie moje

– już tu nie pomoże płakanie twoje.

Już płakanie nie pomoże, bo już konie

stoją w wozie –

Siadaj, kochanie! Siadaj, kochanie!

W październiku ukaże się płyta Joryja Kłoca i Orkiestry Świętego Mikołaja, jednego z najstarszych polskich zespołów folkowych. Polacy śpiewają pieśni ­ukraińskie, Ukraińcy – polskie. Joryje śpiewają też czasem po litewsku i tatarsku, ale zdecydowana większość repertuaru to ukraińskie pieśni z różnych regionów, od Donbasu po Wołyń i Karpaty. Anton tłumaczy mi, że spisanych pieśni ludowych w jego kraju jest ponad 300 tysięcy, a zbiór oczywiście nie jest kompletny:

– Mamy materiału do końca życia.

Pytam Antona o różnice między folkiem polskim a ukraińskim.

– Mam wrażenie, że w Polsce przetrwało mniej naprawdę dawnych, starosłowiańskich melodii. Jest dużo pieśni majowych albo żołnierskich, ale nie ma w niej takich kolęd jak u nas.

„Kolęda”, słowo, które dzisiaj kojarzymy wyłącznie z Bożym Narodzeniem, ma rodowód dużo starszy niż chrześcijaństwo w Polsce czy Ukrainie. Kolęda, czyli ko ladu, ku ładowi. Z jednej strony ład, czyli harmonia, porządek, z drugiej: Łada lub Łado – słowiańskie bóstwa miłości. Upraszczając: kolęda to pieśni radosne, świąteczne, dziękczynne. Anton tłumaczy: – Najstarsze ukraińskie kolędy to pieśni, które opowiadały historię stworzenia świata. Ale były też kolędy dziadowskie albo kniaziowskie, o wyczynach i bitwach wielkich panów. I kolędy z życzeniami – pieśni dla gospodarza, któremu kolędnicy życzą szczęścia, zdrówka. Wiele z tych melodii potem przejmowała Cerkiew.

Ukraińska muzyka ma też swój charakterystyczny instrument – lirę korbową. Zamiast smyczka struny wzbudza koło napędzane korbą. Palce lewej ręki nie naciskają gryfu, tylko klawisze. Lira ma co najmniej trzy struny, górnej granicy właściwie nie ma, bo czasem montuje się struny nawet na zewnątrz pudła rezonansowego. Są poruszane przez drgania liry i wydostające się z niej powietrze.

Pierwowzorem liry było używane we wczesnym średniowieczu organistrum, obsługiwane przez dwóch muzyków – jeden kręcił korbą, drugi grał linię melodyczną. Wersji dla jednej osoby używa się od XIII wieku. I choć lira wygląda na bardzo misterną, skomplikowaną i drogą konstrukcję, w wielu regionach stała się podstawą muzyki ludowej. W Niemczech nazywano ją Bettlerleier, czyli lira żebracza, we Włoszech viola da orbo – lira ślepców.

Popularność instrumentu tłumaczy mi Wojciech Miller, lirnik z polskiego zespołu Żmij: – Poza strunami melodycznymi lira ma burdon: strunę, która daje niski dźwięk o stałej wysokości, tworzący tło muzyczne, oraz tak zwanego pieska: strunę opartą na specjalnym mostku, która przy szybszym obrocie korbą daje charakterystyczne brzęczenie, to jakby wbudowana sekcja rytmiczna. Jeden człowiek z lirą może brzmieć jak cały zespół.

Nic dziwnego, że to właśnie lira korbowa jest znakiem rozpoznawczym ­Joryja Kłoca. Nawet nazwa zespołu pochodzi z języka lirników – argo – w którym joryj oznacza m.in. szalonego, zaciekłego, a kłoc to kawałek, kęs lub człowiek, starzec czy mędrzec.

Na front

Pamiętam koniec tegorocznego koncertu Joryjów. Ukraińskie i polskie flagi, podziękowania za pomoc z jednej strony, podziękowania za walkę z drugiej, zespół a cappella śpiewa „Oj u luzi czerwona kalina”. Od 24 lutego wszystko, o czym rozmawiamy, zyskało zupełnie nowe znaczenie. Kultura jest kolejnym frontem toczącej się od pół roku kolejnej rosyjskiej inwazji. Na froncie wielu chłopaków słucha Joryja Kłoca, zespół dostaje wiadomości. Nic dziwnego, folkowe, na wskroś ukraińskie szaleństwo na pewno podnosi morale. Wojna zmieniła też życie zespołu. Większość zespołu została wolontariuszami, a Anton przyznaje: – Delikatnie mówiąc, straciłem trochę pasji do muzyki i rzeźby. Ale mam nowe zainteresowanie. Chcesz zobaczyć?

Znów wyciąga smartfon. Zamiast huculskich świeczników piaszczysta droga przez las. W obiektyw patrzy ośmiu mężczyzn w mundurach, z karabinami. Anton stoi pierwszy z prawej. Do armii zgłosił się na ochotnika, właśnie kończy szkolenie. Na koncerty w Polsce przyjechał na przepustce, organizatorzy pisali do dowództwa jednostki: – Dziwnie grać muzykę w takim czasie, ale to też ma znaczenie. Nie da się cały czas walczyć. Musisz czasem od tego odpocząć. Nie może być tak, że trzy miesiące jedni walczą, a inni siedzą na poligonie.

Teraz jego kolej. W sierpniu, po trasie koncertowej w Polsce, Anton jedzie na front. O wojnie mówi po żołniersku, krótkimi zdaniami.

– Już jestem do tego gotowy. Różnie może być. Postrzelą cię, dostaniesz rakietą, cholera wie. Oswajasz się.

– A co, jak będziesz musiał zabić?

– To oni przyszli do nas. Nasze zadanie wyrzucić.

Dodaje tylko jedno: – Nigdy w życiu nie zagram koncertu w Rosji.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022

W druku ukazał się pod tytułem: W takim czasie