Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A więc udała się ta rzecz fantastyczna, nieprawdopodobna, niewiarygodna, niemal niemożliwa. Człowiek, od początku swej setki tysięcy lat liczącej egzystencji terrae adscriptus, postawił stopę na Księżycu, zatknął na nim swój sztandar, objął w ludzkie władanie ten dotychczasowy rekwizyt poetów i kochanków.
W przeddzień lądowania pojazdu LM na Księżycu w gronie przyjaciół toczyła się rozmowa o znaczeniu tego przedsięwzięcia. Padały głosy, że odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba było wydarzeniem ważniejszym, bardziej brzemiennym w skutki dla ludzkości. Sądzę, że w obliczu zdumiewającego sukcesu trzech amerykańskich astronautów twierdzenie takie nie może się ostać. Lądowanie człowieka na Księżycu jest niewątpliwie jednym z największych wydarzeń w dziejach ludzkości wydarzeniem, od którego zaczyna się nowa epoka. Oczywiście jest to tylko pierwszy, stosunkowo drobny krok człowieka w „wieczną ciszę nieskończonych przestrzeni”, która przerażała Pascala. Ale ten pierwszy krok jest — w jakimś sensie — najtrudniejszy, stanowi jakościowy skok w historii ludzkości. Dalsza eksploracja kosmosu będzie już kwestią zmian ilościowych.
Wydaje się, że trzy cechy odróżniają wyprawę na Księżyc od odysei Kolumba.
Po pierwsze — olbrzymi, w niesłychanie krótkim czasie osiągnięty postęp nauki i techniki, który pozwolił wypchnąć w stronę Księżyca, wbrew prawom grawitacji, potężny pojazd ważący ponad trzy tysiące ton.
Po wtóre — zdumiewająca precyzja ośmiodniowej operacji, zaplanowanej w każdym szczególe, w każdej czynności, co do minuty i sekundy, operacji wykonanej na ogół zgodnie z planem, a przecież nie eliminującej udziału ludzkiej inteligencji, ludzkiej decyzji, ludzkiej ręki.
Po trzecie — fakt, że to wyjątkowe przedsięwzięcie odbywało się na oczach całego świata. Setki milionów ludzi, siedząc w wygodnych fotelach, a przecież z zapartym oddechem, śledziło na ekranach telewizorów kolejne etapy tej zdumiewającej przygody, oglądało — oczom własnym z trudem wierząc — jak po powierzchni globu odległego od Ziemi o 385 tysięcy kilometrów porusza się człowiek, krokiem świadczącym o innych niż ziemskie prawach ciążenia.
Lądowanie na Księżycu było dziełem amerykańskiej nauki i techniki, aktem wspaniałej odwagi trzech amerykańskich astronautów. Ale w niczym nie umniejszając naszego podziwu dla tego imponującego osiągnięcia ani naszych serdecznych gratulacji dla narodu jego sprawców, wolno nam paradoksalnie powiedzieć, że to nie Amerykanin postawił pierwszy stopę na Księżycu. Na Księżycu postawił nogę Człowiek. W obliczu tego osiągnięcia narodowość astronautów jest czymś drugorzędnym. Nauka i technika, które pozwoliły ludziom lądować na Księżycu, są wspólnym dziełem całej ludzkości. Armstrong, Aldrin i Collins polecieli na Księżyc jako ambasadorowie gatunku homo sapiens. Towarzyszyło im w tej podróży poczucie solidarności i braterstwa ze strony wszystkich ludzi, towarzyszył im — bezprzedmiotowy na szczęście — niepokój, czy się uda, czy trzej śmiałkowie życiem nie przypłacą tego prometejskiego przedsięwzięcia.
Bo jeśli oczyma trzech astronautów patrzyliśmy z bliska na Księżyc, to trzeba także, byśmy spojrzeli z ich perspektywy na Ziemię. Ziemię, ojczyznę ludzi, rozdartą konfliktami politycznymi i społecznymi, ludzi zabijających się nawzajem od czasów Abla i Kaina, ziemię, na której jedni umierają z głodu, gdy drugim nie brak ptasiego mleka. Jest jakaś straszliwa ironia w stwierdzeniu, że łatwiej jest człowiekowi wylądować na Księżycu, niż na Ziemi zaprowadzić ład i sprawiedliwość.
Nie brak było głosów, że te olbrzymie energie i zasoby kapitału pochłonięte przez wyprawę na Księżyc lepiej było obrócić na ulżenie doli człowieczej na Ziemi. Mimo pozorów słuszności głosy te nie liczą się z naturą człowieka. Ludzka ciekawość i chęć praktycznego sprawdzenia tego, co teoretycznie stało się możliwe, jest siłą, której nie da się powstrzymać. Ta zresztą ciekawość, naturalne człowiekowi dążenie do poznawania nieznanego, jest głównym motorem wszelkiego postępu. A postępem ludzkości rządzi jakieś wewnętrzne prawo współzależności i rozwój nauki osiągnięty dzięki badaniom Księżyca może się przyczynić do rozwiązania niejednego z ziemskich problemów.
Najcenniejszą jednak stroną wyprawy człowieka na Księżyc wydają się nam jej skutki moralne. I to nie tylko to emocjonalne uczucie solidarności, które ogarnęło całą ludzkość w nocy z 20 na 21 lipca, ale przede wszystkim pogłębiająca się świadomość, że ludzkość jest jednością. Że w obliczu kosmosu maleńka Ziemia jest może jedyną planetą zamieszkaną, przez istoty zdolne myśleć i kochać, powołane do tego, by wspólnym, solidarnym wysiłkiem budować dzieło cywilizacji, poddawać sobie tę Ziemię. Że wszystko, co ową jedność i solidarność ludzi rozdziera, jest szaleństwem i absurdem. Że ludzie są braćmi, związanymi na zawsze wspólnym losem. Godność człowieka polega na tym, że to braterstwo nie jest ludziom dane, ale zadane. Widziana z Księżyca Ziemia przedstawia się, jako ojczyzna ludzi. Ale to, żeby stała się ona naprawdę ojczyzną dla każdego z ludzi, jest tu, na Ziemi, naszym największym zadaniem.
TP 31/1969