Widok z pałacu

Jeśli po jesiennych wyborach powstanie rząd PiS-u, prezydent zostanie słabszym partnerem.

10.08.2015

Czyta się kilka minut

Przed Pałacem Prezydenckim, Warszawa, 6 sierpnia 2015 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER
Przed Pałacem Prezydenckim, Warszawa, 6 sierpnia 2015 r. / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER

Andrzej Duda to piąty polityk, który próbuje się zmierzyć z pułapką zastawioną przez twórców obecnego ustroju.
Najpierw Lech Wałęsa roztrwonił kapitał zaufania społecznego, przegrywając walkę o reelekcję i będąc raczej istotnym przedmiotem niż podmiotem gry o formy życia publicznego w Polsce.

Potem Aleksander Kwaśniewski, choć wiele elementów jego politycznego planu zostało zrealizowanych, nie potrafił zapobiec druzgocącej klęsce własnego obozu. Pomimo prób jego osobistej interwencji, przed instytucjonalną lewicą staje dziś pytanie o przetrwanie, a stworzona pod auspicjami byłego prezydenta konstytucja jest podawana w wątpliwość przez zwycięzcę ostatnich wyborów. Skrojona pod spór Wałęsy z postkomunistami, stwarzała problemy i Kwaśniewskiemu, i następcom. Przykładem także tragicznie zakończona kadencja Lecha Kaczyńskiego, naznaczona konfliktami i kłopotami z ustaleniem sensu wykonywanej funkcji. Listę zamyka Bronisław Komorowski, który przeżył swoją kadencję najspokojniej, by zakończyć ją porażką równie spektakularną, co niespodziewaną.

Kluczem do zrozumienia każdej z tych sytuacji była – za każdym razem odmienna – konfiguracja, w której przyszło działać prezydentowi; konfiguracja układu sił politycznych, a w szczególności relacji z rządem.

Czy prezydent to władza

Nietypowy jest już początek urzędowania Andrzeja Dudy. Wybory prezydenckie przyniosły pierwsze od 10 lat jednoznaczne zwycięstwo obozu politycznego, który reprezentował. Przed wyborami parlamentarnymi PiS również jest zdecydowanym liderem sondaży. Na pewno nie mogą więc dziwić ani okrzyki tryumfu, które jego zwolennicy wznoszą po ubiegłotygodniowym zaprzysiężeniu, ani okrzyki zgrozy, które padają z ust ich politycznych przeciwników.

Fakt, że w rozpoczynającej się kampanii wyborczej zmierzy się obóz popierający obecnego prezydenta i obóz urzędującej pani premier, tworzy pierwszy i podstawowy paradoks. Trudno o bardziej absurdalną sytuację niż uznawanie, że głowa państwa nie jest częścią obozu rządzącego. Z drugiej strony – prezydent wygrał wybory jako kandydat zmiany, krytykujący obecny rząd i głoszący konkretne postulaty. Postulatom tym przeciwna jest obecna koalicja, zaś popiera je główna partia opozycyjna. Andrzej Duda może zatem spełnić swoje obietnice tylko wtedy, gdy wygra PiS. Oto kolejny paradoks: oficjalna retoryka ustroju jest w całkowitej sprzeczności z całkiem racjonalnymi interesami stron.

Wybory prezydenckie – jak podkreślają obie strony – były oceną całego obozu władzy.

Nic dziwnego, że zwolennicy Andrzeja Dudy traktują jego zwycięstwo jako wyłom w szańcach. Z drugiej strony, PO jest zainteresowana tym, aby traktować prezydenta dokładnie tak, jak traktowała Lecha Kaczyńskiego – jako lidera opozycji, którego poglądy i sposób ich wyrażania są argumentem mającym przekonać wahających się wyborców do głosowania na Platformę. To wszystko sprawia, że standardowa procedura, przewidująca oddawanie legitymacji partyjnej i występowanie w roli „prezydenta ponad podziałami”, nie wpisuje się w oczekiwania którejkolwiek z kluczowych postaci na scenie politycznej. PO spodziewa się, że prezydent nie będzie utrudniał jej życia i odetnie się od swojego zaplecza, ale jest to oczywiście sprzeczne z oczekiwaniami jego wyborców. Patrząc na wcześniejszych prezydentów, manewr powyborczej zmiany frontu był udziałem tylko Lecha Wałęsy i nie zakończył się sukcesem.


Przed pierwszym obywatelem stoją dwa pytania: jakim chce być prezydentem, ale przede wszystkim – jakie będą jego relacje z macierzystą partią - pisze Michał Szułdrzyński.


Warto przypomnieć, jak w trakcie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego kończyły się rządy AWS. Prezydent występował wówczas w duecie z parlamentarnym liderem opozycji Leszkiem Millerem jako „dobry i zły glina”, maksymalnie utrudniając życie koalicji rządzącej i tym samym przygotowując grunt pod zwycięstwo bliskiej mu opcji. Choć tym razem może wyglądać podobnie, jest jednak istotna różnica: Kwaśniewski zdążył już „umościć się” na zajmowanym urzędzie, a kłody rzucane przezeń pod nogi rządu nie były jednoznacznie wiązane ze stanowiskiem partii opozycyjnej. Teraz kampania już się rozpoczęła i Andrzej Duda nie ma czasu, by tworzyć pozory samodzielności. Jego sytuacja dużo bardziej przypomina pod tym względem rolę Bronisława Komorowskiego w sporze o krzyż smoleński, w którym sympatycy PiS-u nie traktowali go jako rozjemcę a wyłącznie jako stronę.

Czy wróci żyrandol

Prawdziwa próba czeka jednak prezydenta po 25 października. W każdym z możliwych scenariuszy jego rola wygląda inaczej. W pierwszym PiS – na co wskazują obecne sondaże – rządzi samodzielnie. W drugim tworzy koalicję, w której będzie głównym udziałowcem. W trzecim wprawdzie wygrywa, ale rządy przejmuje koalicja „kordonu sanitarnego”, zawierająca sojusz przeciwko niemu.

Najprostsza byłaby sytuacja ostatnia, w której Duda wszedłby w rolę Kwaśniewskiego z czasów po porażce SLD w 1997 r., czyli czekałby na błędy rządzących i występował w roli jednego z liderów opozycji, skrytego za maską bezpartyjności i nawoływania do zgody. Natomiast jeśli powstanie rząd PiS-u, prawdopodobnie na czele z Beatą Szydło, to okaże się, że jedyną realną kompetencją prezydenta jest rola słabszego partnera. Wzorów jest tu kilka: można być – co sugeruje wyrok Trybunału Konstytucyjnego – „podwykonawcą” rządowej polityki zagranicznej, omijającym bieżące problemy krajowe, inne niż polityka historyczna. Taką rolę pozostawiał Komorowskiemu Donald Tusk, a Lechowi Kaczyńskiemu jego brat za czasów swego premierowania. Można odgrywać rolę wewnętrznego sceptyka, jak Lech Kaczyński wobec Kazimierza Marcinkiewicza. Wreszcie można być kimś, kto chciałby zajmować istotne miejsce, ale nie jest mu to dane, jak się to zdarzyło Kwaśniewskiemu za czasów „szorstkiej przyjaźni” z Millerem. Oczywiście nie da się wykluczyć utworzenia zgranego duetu, w którym uzupełniają się nie tylko kompetencje i źródła legitymizacji, lecz także osobowości darzące się zaufaniem, świadome swoich przewag i słabości. Czy jednak bezpośrednie zaplecza prezydenta i premiera będą zdolne do stworzenia takiej sielanki?

Relacje z premierem będą miały zasadnicze znaczenie z jeszcze jednego powodu: o ewentualnej reelekcji prezydenta zdecydujemy dopiero po kolejnych wyborach parlamentarnych. Innymi słowy: minie cała kadencja sejmowa, zanim wyborcy ocenią Andrzeja Dudę. Takiej sytuacji jeszcze nie przerabialiśmy.

Czy ustrój się zmieni

Wrześniowe referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej może jednak rozpocząć dyskusję nad zmianami ustrojowymi. Sam Andrzej Duda w exposé wezwał do napisania konstytucji na nowo: czy się to prezydentowi podoba, czy nie, dyskusja na ten temat może objąć również jego kompetencje. Jeśli raz naruszy się układ instytucji władzy, zmiana może objąć wszystkie elementy.

Wszystko to sprawia, że znalezienie sobie sensownej roli przez Andrzeja Dudę może się okazać trudniejsze nawet niż samo zwycięstwo. Może być też źródłem frustracji. Trzeba pamiętać, że nawet gdyby spędził na urzędzie 10 lat, to zakończy prezydenturę w wieku 53 lat, w apogeum politycznych możliwości. Nie będzie miał zatem takiego komfortu jak Bronisław Komorowski, który odszedł na niewiele tylko wcześniejszą emeryturę. Ustąpienie z urzędu w sile wieku prowadzi do frustracji, którą obserwujemy w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego... ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2015