Widmo woli politycznej

Donald Tusk nie pojawił się na Kongresie. Premier przysłał jedynie list, w którym deklarował uwolnienie kultury od politycznych wiatrów. Zdawkowość i banalność odczytanego wystąpienia była szokująca i pokazywała stosunek rządu do spraw poruszanych przez ludzi kultury.

29.09.2009

Czyta się kilka minut

Zakończył się Kongres Kultury Polskiej. Za wcześnie, by mówić o jego sukcesie, zwłaszcza że bilans imprezy nie jest jednoznaczny. Krakowskie spotkanie ludzi kultury było demonstracją siły środowisk twórczych. Jest wiele powodów do dumy: mamy świetnych artystów, powstały w tej sferze nowe, prężne instytucje, często pozarządowe czy prywatne. Kongres pokazał także, że ludzie kultury nie zamierzają już przepraszać za swoje istnienie. Głośno i dobitnie artykułują oczekiwania i przypominają o obowiązkach władzy. Teraz czas na polityków. Tylko czy potrafią wyciągnąć wnioski z tego, co zdarzyło się w Krakowie?

Przez trzy dni obradowało tu blisko 1,5 tys. osób, kolejne 15 tys. obserwowało obrady w internecie. Byli artyści, przedstawiciele instytucji kultury, organizacji pozarządowych, krytycy, dziennikarze, ale także socjologowie, ekonomiści, filozofowie i ekonomiści, politycy i samorządowcy, ludzie Kościoła. Dyskutowano o stanie kultury, o sposobach jej finansowania i zarządzania, o kulturze wysokiej i popularnej, tańcu i książce, muzeach i rynku sztuki, mediach, pamięci historycznej i znaczeniu myśli Jana Pawła II. Może zbyt wiele tematów chciano poruszyć, zabrakło bowiem czasu na dyskusję - przede wszystkim o raportach przygotowanych specjalnie na Kongres: omawiających sytuację w wielu dziedzinach kultury, a także zawierających konkretne rekomendacje zmian organizacyjnych, finansowych i prawnych.

Bynajmniej nie mówiono w Krakowie jednym głosem. Spierano się, czasami bardzo ostro. Dobrze, bo Kongres pokazał, że wciąż jest miejsce na debatę publiczną. Nie był on jednak miejscem załatwiania konkretnych spraw i chyba nikt nie liczył na jego sprawczą moc. Trudno też było przedstawiać szczegółowe rozwiązania, omawiać propozycje zmian legislacyjnych czy organizacyjnych, a wiele takich podczas tych trzech dni przedstawiono. Trzeba trzymać organizatorów za słowo, że prace nad postulatami będą trwały dalej. Jednak waga krakowskiego spotkania leży gdzie indziej.

Po co państwu kultura?

Kongres był rozmową o sprawach podstawowych dla funkcjonowania państwa. O tym - jak pytał prof. Jerzy Hausner - czy kultura musi być domeną odpowiedzialności państwa. W jaki sposób ma się ona wyrażać i kto ma realizować przyjęte przez państwo zobowiązania? Był to więc spór o rolę państwa i mechanizmów ekonomicznych w kulturze. Wreszcie o to, czy - jak podkreślał prof. Piotr Piotrowski, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie - państwo może się wycofać z konstytucyjnego obowiązku zapewnienia obywatelom dostępu do kultury. Od tych wszystkich pytań nie można uciec, rozumienie funkcji kultury jest bowiem częścią sporu politycznego. To także spór o wartości i tym samym, jak przypominał prof. Ryszard Nycz, kultura sadowi się w centrum życia publicznego. Jest jego nieodłączną częścią.

W kilku sprawach głos uczestników Kongresu był dość zgodny. Zaledwie kilka osób widziało kulturę jedynie jako segment gospodarki, chociaż były wypowiedzi podkreślające jej znaczenie także w tej sferze. Jan Szomburg, szef Instytutu Badań na Gospodarką Rynkową, argumentował, że transformacja 1989 r. podzieliła polskie społeczeństwo. Dziś kultura stwarza szanse otwarcia różnych ścieżek dialogu. Inny ekonomista, były wiceminister finansów Wojciech Misiąg, mówił dobitnie: społeczeństwo, które nie ma dostępu do kultury, nie jest demokratyczne. Dlatego też - dodawał - państwo musi pozostać jej mecenasem.

Nie było to oczywiście jedyne stanowisko. Zdecydowanie przeciwne zdanie wygłosił prof. Leszek Balcerowicz. Jego wystąpienie, pełne nieugiętej wiary w powszechną zbawczość rynku, wzbudziło chyba największy opór. Na Kongresie zarysował się nawet podział: ekonomiści kontra ludzie kultury. Michał Boni, szef doradców strategicznych premiera, pytał, czy "niewinni czarodzieje" muszą przegrać z ekonomią. Hasło szybko podchwyciły media, bo słuchając prof. Leszka Balcerowicza czy prof. Jerzego Hausnera, łatwo można było w istnienie takiego podziału uwierzyć. To fałszywa opozycja, ale wygodna dla zwolenników abdykacji państwa ze sfery kultury. Bynajmniej nie wszyscy ekonomiści opowiadają się po stronie radykalnego urynkowienia.

"Każdą dziedzinę życia, w tym kulturę, trzeba rozpatrywać w aspekcie ekonomicznym" - podkreślał minister kultury Bogdan Zdrojewski. Obecnie powszechna jest już wiedza o wpływie kultury na produktywność. To ona daje 2,6 proc. produktu krajowego brutto w UE (średnia z poszczególnych krajów). Pokazywano, że inwestycje w kulturę mogą przynosić realne dochody dla skarbu państwa. Jednak jej znaczenie nie ogranicza się do wypełniania publicznej skarbonki. Kultura może stać się narzędziem modernizacji kraju, sprzyjać integracji i rozwojowi. Jak mówił minister Boni, nie istnieje przymus urynkowienia. Rynek nie musi dyktować nam warunków, to my decydujemy, co z nim robimy. Ekonomizacja może oznaczać także coś innego: dostrzeżenie roli kultury w kreowaniu wartości symbolicznych i mentalnych, a to one odgrywają coraz większe znaczenie we współczesnej gospodarce.

Przykładem mogą być przedstawione przez Boniego założenia raportu "Polska 2030". Według nich udział kultury w PKB ma wzrosnąć do 5 proc., ale też do 30 proc. ma się zmniejszyć liczba osób nieuczestniczących w kulturze (dziś to 60 proc.!). Jednak przede wszystkim mamy mieć państwo, które zapewnia obywatelom dobrą jakość życia. Nowoczesna gospodarka wymaga rozwoju klas kreatywnych, a to jest bezpośrednio związane z dobrym funkcjonowaniem kultury, swobodą artystyczną i twórczą. Jeżeli zatem mówi się o potrzebie planu reform w sferze kultury, to wiadomo, że nie może to być plan Balcerowicza.

Z funkcjonowaniem wolnego rynku jest związany także problem wolności artystycznej i twórczej. Niektórzy, jak właśnie Michał Boni, widzieli w nim gwaranta swobód. Inni nie byli przekonani o jego sprawczej mocy. Roman Pawłowski mówił wręcz, że rynek nie tworzy przestrzeni wolności dla sztuki, przywołując dobitne przykłady cenzury, z jakimi mieliśmy do czynienia po 1989 r. Ten problem przewijał się zresztą przez cały Kongres. Nie przypadkiem Andrzej Wajda przypominał, że to rolą państwa jest zapewnienie wolności przestrzeni twórczej i możliwości artykulacji różnych światopoglądów.

Finanse...

Jerzy Stuhr zastrzegał się: my nie chcemy mówić o pieniądzach, tylko o zmianach prawnych. Leszek Balcerowicz roszczenia wobec państwa określił przejawem mentalności radzieckiego działacza. Jednak to o finansach mówiono wprost. Kongres pokazał, że ludzie kultury nie widzą potrzeby, by uważać je za temat tabu, coś niestosownego czy wstydliwego. Tym bardziej że obecny stan zaangażowania państwa jest zawstydzający. Przywoływano wiele szokujących danych. Prof. Andrzej Rottermund, dyrektor warszawskiego Zamku Królewskiego, przypominał, że w 2007 r. w Polsce wydatki na kulturę to 24 euro na jednego mieszkańca, tymczasem w Estonii było to 175 euro, a w Słowacji 41. Paweł Potoroczyn z kolei zwrócił uwagę na fakt, że budżet Instytutu Adama Mickiewicza to zaledwie jedna sto dwudziesta budżetu Instytutu Cervantesa...

Podczas Kongresu przedstawiano wiele różnych sposobów innego finansowania kultury (odpisy podatkowe, ulgi, etc.). Przywoływano przykład Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który sprawił, że w ciągu kilku lat radykalnie na lepsze zmieniła się kondycja naszego kina, a można też pokazać, jak zainwestowane w niego środki wracają do budżetu państwa. Jednak Wojciech Misiąg przestrzegał, że powinniśmy się domagać realnego finansowania. Artyści muszą przekonać polityków o konieczności przeznaczenia środków publicznych na kulturę. Poszukiwania alternatywnych źródeł "powodują, że politycy są zwalniani z odpowiedzialności" - przekonywał, dodając, że nawet podwojenie wydatków budżetu na kulturę nie będzie miało większego znaczenia dla wydatków państwa. Nie mówił tego "niewinny czarodziej", lecz jeden z najwybitniejszych specjalistów w projektowaniu finansów kraju!

Dość powszechny był głos o potrzebie zabezpieczenia środków publicznych dla kultury. Nie oznacza to żądania wyłącznego finansowania z budżetu. Wiele instytucji nauczyło się radzić sobie w systemie wolnego rynku. Dziś pieniądze publiczne nie są potrzebne artystom, lecz odbiorcom. Są potrzebne, by umożliwić wszystkim, którzy tego pragną, dostęp do oferty kulturalnej. Są potrzebne, by dać narzędzia obywatelom, by mogli uczestniczyć w kulturze. Stąd tak wiele miejsca na Kongresie poświęcono problemowi edukacji. Padały też rozmaite postulaty, jak wieloletni narodowy program czytelnictwa, o który apelowała Beata Stasińska z wydawnictwa W.A.B.

Nikt zresztą nie chce zwolnić ludzi kultury z odpowiedzialności za rozsądne, oszczędne wydatkowanie środków publicznych. Jednogłośnie mówiono, że decyzje o finansowaniu powinny być podejmowane niezależnie i transparentnie. Muszą zostać wyjęte z rąk polityków czy urzędników i przekazane ekspertom.

Zwrócono też uwagę jeszcze na jeden problem. Międzynarodowy sukces polskich artystów nie jest konsumowany przez polską publiczność. Dlatego - jak podkreślała Joanna Mytkowska, dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie - muszą powstać nowoczesne publiczne instytucje kultury. Obecna struktura jest przestarzała i zacofana, nie dokonuje się jej analizy pod względem działalności merytorycznej. Musi nastąpić wreszcie upodmiotowienie instytucji kultury. Trzeba im nadać autonomię organizacyjną, programową i finansową. O konieczność zapewnienia prawnych gwarancji niezależności apelował m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz (np. wprowadzenie kontraktów menedżerskich dla dyrektorów).

Jednak konieczne jest znalezienie miejsca i sposobów finansowania także niezależnych organizacji, non-profit, czasami nawet nieformalnych. Pisał na ten temat m.in. Kuba Szreder (także w ,,TP"), a na Kongresie upominał się o to Andrzej Wajda. Wielu uczestników powoływało się na doświadczenia instytucji sektora pozarządowego, którym nie poświęcono jednak - co wydaje się dużym błędem - osobnego panelu. Wspomniany Szreder był jednym z organizatorów tzw. nie-kongresu, który odbył się pod koniec sierpnia w Warszawie. Dyskutowano na nim o alternatywnych wizjach kultury i innych niż rynkowe modelach jej funkcjonowania.

W trakcie trwania krakowskiego Kongresu niektórzy przedstawiciele niezależnych organizacji spotkali się na burzliwej debacie w spółdzielni kulturalnej Goldex Poldex. Odbył się tam pokaz nieocenzurowanej wersji filmu Agnieszki Arnold "Niedokończony kongres", któremu towarzyszyła dyskusja z udziałem reżyserki, Grzegorza Jankowicza z "TP", Jana Sowy z Ha!artu oraz Zbigniewa Libery. Spotkanie przerodziło się w wybuch prawdziwie rewolucyjnej energii. Postulowano przejęcie jednego z paneli, zorganizowanie akcji typu flash mob lub protestu przeciwko wykluczeniu instytucji pozarządowych z kongresowych obrad. Rozmowy były kontynuowane następnego dnia - również w nieformalnej atmosferze - i dotyczyły już bardzo konkretnych problemów, z jakimi borykają się osoby kierujące organizacjami trzeciego sektora. Andrzej Wajda zapowiedział na zakończenie Kongresu, że za rok należy zorganizować kongres instytucji niezależnych. Miejmy nadzieje, że na rzuceniu hasła się nie skończy.

Abdykacja

Michał Zadara mówił o swoistej ideologii braku ideologii. Dla polityków "kultura jest gdzieś indziej", tylko gdzie, tego już nie wiadomo. Prowadzi to do nieuprawiania polityki wobec kultury. Państwo poczuło się zwolnione ze swych obowiązków. Z kolei Agnieszka Holland zwracała uwagę na dominujące dziś wśród polityków postawy: zawłaszczanie lub porzucanie. Podbój partyjny lub obojętność prowadząca do zniszczenia.

Obie można obserwować świetnie na przykładzie mediów publicznych. Dyskusje o ich stanie były jednymi z najgorętszych. Michał Boni mówił, że w przypadku kultury wciąż trzeba szukać "interesariuszy". Tacy już się znaleźli. W ostatnim dniu Kongresu ogłoszono powstanie Komitetu Obywatelskiego Mediów Publicznych. Znaleźli się w nim m.in. Agnieszka Holland i Wojciech Kilar, Anda Rottenberg i Maciej Strzembosz, Jacek Żakowski i Marek Cichocki. Ludzie o różnych kompetencjach i poglądach, którzy razem chcą opracować nową ustawę medialną, by następnie przedstawić ją w Sejmie.

Michał Boni w imieniu premiera zadeklarował poparcie dla tej inicjatywy. To dobra wiadomość. Podczas innej sesji Iwona Śledzińska-Katarasińska, szefowa sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, działaczka PO, przyznała, że politycy ponoszą odpowiedzialność za kulturę w sferze prawnej. Cieszyć się należy, że przynajmniej tutaj politycy nie raczyli ogłosić swojej abdykacji. Bo to postawa elit politycznych jest dziś podstawowym problemem.

Premier Donald Tusk nie pojawił się na Kongresie. Jedni, jak prof. Jerzy Hausner, byli rozczarowani. Inni, jak Jacek Żakowski, cieszyli się, że uniknięto zbędnej celebry. Szef rządu przysłał jedynie list, w którym zadeklarował uwolnienie kultury od politycznych wiatrów. Zdawkowość i banalność odczytanego wystąpienia była szokująca i pokazywała stosunek do spraw poruszanych na Kongresie. Zabrakło nawet symbolicznego gestu. O wiele bardziej zasadniczy i treściwy był list nadesłany przez Lecha Kaczyńskiego. Prezydent RP pisał m.in. o potrzebie stałego wsparcia kultury i nadmiernej wierze w wolny rynek.

Pozostało wsłuchiwanie się w słowa innych przedstawicieli rządu. Bogdan Zdrojewski,

otwierając Kongres, zapowiadał powstanie nowej, długodystansowej strategii kultury. Minister zapowiedział przynajmniej, że państwo nie będzie się wycofywało z odpowiedzialności za kulturę. Ogłosił też powrót edukacji artystycznej do szkół podstawowych oraz realizację programu "Biblioteka+". W 2010 r. powstanie Polski Instytut Muzyki, a następnie Instytut Tańca. Wreszcie zapowiedział zmiany ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, które mają doprowadzić do równouprawnienia różnych podmiotów w tej sferze.

***

Na Kongresie, jak podkreślił Zdrojewski, dominowała "zbawienna wiara w mecenat państwa". Więcej - mecenat ten uznano za rację stanu. Dość zgodnie podkreślano konieczność zapewnienia swobody twórczej i artystycznej, miejsca na eksperyment artystyczny. Nie wiem, czy Kongres wymusi zmiany polityki kulturalnej, o co apelował Andrzej Wajda. Na takie zmiany chyba za wcześnie. Do ich przeprowadzenia potrzebna jest przede wszystkim wola polityczna. Tej zaś nie widać.

Kongres skomentowali dla "Tygodnika Powszechnego" także: Agnieszka Holland, Andrzej Wajda, Krzysztof Krauze, Joanna Mytkowska, Michał Boni, Jacek Żakowski. Wszystkie komentarze na stronie w tym miejscu .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.