Widmo trzeciego Majdanu

Projekt decentralizacji kraju grozi wybuchem na Ukrainie nowego konfliktu, wewnętrznego: między rządem i prezydentem a częścią weteranów wojny w Donbasie.

07.09.2015

Czyta się kilka minut

Chłopiec w stroju galowym z flagą Ukrainy w  Artiemiwsku, gdzie liczba zwolenników Ukrainy jest mniejsza niż przeciwników. 02.09.2015 r./  / Fot. Marek M Berezowski/REPORTER
Chłopiec w stroju galowym z flagą Ukrainy w Artiemiwsku, gdzie liczba zwolenników Ukrainy jest mniejsza niż przeciwników. 02.09.2015 r./ / Fot. Marek M Berezowski/REPORTER

Pierwsze jego ofiary już padły. Gdy w minionym tygodniu ukraiński parlament zatwierdzał, w pierwszym czytaniu, zmiany w konstytucji – zakładające decentralizację władzy w kraju, która miałaby objąć także zajęty przez rosyjskich separatystów Donbas – jeden z demonstrantów, protestujących przed gmachem Rady Najwyższej, rzucił granat w kordon żołnierzy Gwardii Narodowej. Trzech z nich zginęło, ponad 100 zostało rannych.

Podczas głosowania projekt decentralizacji podzielił koalicję rządową: poparła go większość posłów koalicji (głównie z Bloku Petra Poroszenki i Frontu Ludowego), a także grupa posłów opozycji (z dawnej Partii Regionów Janukowycza), przeciw byli posłowie z frakcji dotąd koalicyjnych: Partii Radykalnej Ołeha Laszki, Batkiwszczyny Julii Tymoszenko i Samopomocy mera Lwowa Andrija Sadowego. 

Z trybuny parlamentu padały ostre słowa. Poseł Oleh Bereziuk z Samopomocy, której wielu członków służy jako żołnierze w batalionie „Donbas” mówił, że ta zmiana konstytucji to zdrada Ukrainy. Jurij Szuchewycz z Partii Radykalnej poszedł jeszcze dalej: twierdził, że domagając się takich poprawek, Unia Europejska i w ogóle Zachód – które naciskały na władze w Kijowie w kwestii decentralizacji – „sprzedają Ukrainę Rosji”. 

Krytycy decentralizacji – jest ona też jednym z punktów porozumienia „Mińsk II”, z lutego tego roku – twierdzą bowiem, że zwiększenie uprawnień samorządów lokalnych będzie sankcjonować oderwanie się części obwodów donieckiego i łuhańskiego, od ponad roku kontrolowanych przez separatystów, wspieranych przez armię rosyjską.

W trakcie posiedzenia przed Radą Najwyższą zebrał się kilkutysięczny tłum protestujących. Doszło do przepychanek między żołnierzami Gwardii Narodowej, którzy chronili budynek, a częścią demonstrantów, wśród których byli członkowie pozaparlamentarnej obecnie partii „Swoboda” (Wolność), a także weterani wojenni. 

Część protestujących zaczęła się już rozchodzić – i także ja poszłam już, sądząc, że nic więcej się nie wydarzy – gdy nagle eksplodował granat. Jako domniemanego sprawcę aresztowano później niejakiego Ihora Humeniuka – członka radykalnej Swobody i żołnierza oddziału ochotniczego „Sicz”, który walczył wcześniej w Piskach pod Donieckiem.

Szukanie winnych 

W kolejnych dniach europejskie media zalały informacje o „szturmie parlamentu” w Kijowie. Rosyjskie – o „rzezi milicjantów”, którą miała sprowokować Swoboda, współorganizator protestu. Media ukraińskie podzieliły się – na te krytykujące zamieszki, i te prześcigające się w analizach nagrań wideo. Na nagraniach widać, że Humeniuk faktycznie rzuca jakimś przedmiotem, który w locie płonie i dymi. Niektórzy argumentują więc, że nie mógł to być więc granat przeciwpancerny typu RPG, który eksploduje dopiero po kontakcie z twardą nawierzchnią. I że w ogóle granaty rzadko dymią w locie – w odróżnieniu od petard czy koktaili Mołotowa. 

Humeniuk zaprzecza oskarżeniom.

Krążą też różne wersje śmierci żołnierzy. Doradca ministra spraw wewnętrznych Iwan Warczenko ogłosił początkowo, że jeden z nich został postrzelony. 

O ile ukraińscy internauci, rozpisujący się na temat tej tragedii w mediach społecznościowych, zgadzają się, żołnierze zginęli na skutek prowokacji, dalej zdania są rozbieżne: jedni uważają, że to prowokacja władzy, a drudzy, że Rosji, której na rękę jest chaos w Kijowie.

Tymczasem, w związku z zamieszkami, prócz Humeniuka aresztowano też ośmiu członków organizacji nacjonalistycznych; wszystkich skazano błyskawicznie na 2 miesiące więzienia. Do sieci wyciekają informacje o skandalicznym traktowaniu aresztowanych przez milicję – jednemu w więzieniu złamano rękę.

– To jasny sygnał od władzy dla nas: nie wypuszczajcie swoich dzieci na demonstracje, bo mogą zostać aresztowane i skazane w pokazowych procesach – mówi z rozgoryczeniem Krystyna, wolontariuszka, która organizuje oddolną pomoc dla żołnierzy na froncie. – Szkoda, że zginęli młodzi ludzie. Na tej demonstracji widziałam po prostu jednych chłopców walczących z innymi chłopcami – opowiada poruszona. – Czemu nie postawiono tam antyterrorystycznych jednostek specjalnych? Dlaczego naprzeciw agresywnego tłumu stanęli tylko młodzi chłopcy z Gwardii, bez przeszkolenia i wyposażenia? Poroszenko wystawił ich na żer, z nadzieją, że coś któremuś się stanie i będzie można mówić, że nacjonaliści mordują ludzi.

– W związku z bezprawnym przetrzymywaniem i katowaniem żołnierzy z batalionu OUN, wzywamy wszystkich nacjonalistów do gotowości bojowej w Kijowie – nawołuje z kolei Mykoła Kochaniwskij, dowódca batalionu OUN, do którego należy kilku spośród aresztowanych. Ten oddział ochotniczy przez wiele miesięcy walczył w okolicy donieckiego lotniska. Wiosną tego roku część jego żołnierzy zgodziła się na integrację z regularną armią i utworzyła kompanię w 81. Brygadzie; część jednak odmówiła udziału w tej integracji.

Narastająca frustracja

Ktokolwiek miałby ponosić winę za tragedię pod parlamentem – i cokolwiek by nie sądzić o projekcie decentralizacji kraju (bo są także głosy, że jest to projekt sensowny, dający wreszcie poważne uprawnienia regionom, a jego wpływ na sytuację w Donbasie będzie żaden, bo separatystyczne „republiki” nie zgodzą się nawet na ograniczoną podległość władzy w Kijowie) – faktem jest, że ostatnie wydarzenia pokazały dobitnie dwie tendencje. 

Po pierwsze, coraz mniej spójna jest prozachodnia koalicja rządząca, która wyłoniła się rok temu po wyborach w październiku 2014 r. i coraz częściej mówi się o możliwości przedterminowych wyborów (na tych bez wątpienia zależy partii „Swoboda”, która ostatnio nie przekroczyła 5-procentowego progu). 

Po drugie, wśród części weteranów wojennych, zwłaszcza tych wywodzących się z (niektórych) oddziałów ochotniczych, wyraźnie narasta frustracja i gniew wobec własnego rządu i prezydenta.  

I znowu: cokolwiek o tym nie sądzić, jest to zjawisko realnie istniejące. 

Jest taki rodzaj gniewu oddolnego, który pulsuje w głębi i wciąż rośnie. Przed Majdanem narastał on długo – i na przełomie 2013-2014 roku wybuchł on po pobiciu kijowskich studentów na rozkaz Janukowycza. Teraz jest to gniew np. zmęczonych żołnierzy 81. Brygady, którzy wracają do domu na tygodniową przepustkę. W kasie powiedziano im, że nie ma biletów ani żadnych zniżek kombatanckich, więc kupują „miejsce” za 400 hrywien za pieniądze z żołdu, całą podróż spędzając na korytarzu, między drzwiami i toaletą. To gniew żołnierzy wdychających tumany kurzu, które wzbiły oficerskie dżipy przejeżdżające obok, podczas gdy oni, poprzedniej nocy, przez trzy godziny szukali auta, które odwiózłoby rannego kolegę do szpitala. Gniew ludzi, którzy od miesięcy żyli na codziennie ostrzeliwanych pozycjach, a którym dowództwo powtarzało, że – ze względu na „rozejm”, gwarantowany rzekomo przez porozumienia mińskie – nie mogą odpowiedzieć ogniem. To także rozgoryczenie matek żołnierzy – jak tej, której syn został kaleką, ale nie przysługują mu prawa kombatanckie ani zniżki socjalne. Oficjalnie przecież na Wschodzie nie ma wojny, jest „operacja antyterrorystyczna”.

Czy będzie trzeci Majdan?

Nie sposób odpowiedzieć na pytanie, czy tragedia pod parlamentem to moment przełomowy, wstęp do jakiejś kolejnej rewolucji, czy wręcz wojny domowej. 

I znowu: faktem jest, że społeczeństwo ukraińskie to dziś tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. 

Społeczne niezadowolenie znacząco wzrosło na wieść o tym, że prezydent chce przyznać żołnierzom, którzy zginęli pod Radą Najwyższą, status „uczestników ATO”. Status ten, to system zniżek na transport i usługi komunalne, swego rodzaju zapłata za walkę na Wschodzie. W przypadku poległych oznacza wypłacane co miesiąc świadczenie dla rodzin. Choć oficjalnie powinien przysługiwać wszystkim walczącym lub/i poległym na Wschodzie, jak dotąd przypadł tylko nielicznym. Większość rannych i rodzin poległych „w ATO” funkcjonuje prawnie tak, jakby ranę odnieśli w zwykłych okolicznościach, np. w wypadku samochodowym. 

Niewiele trzeba, by gniew przerodził się w bunt.

Na przełomie 2013-2014 roku Ukraińcy pokazali, że wbrew wszelkiej logice potrafią dniami i nocami stać na mrozie i protestować przeciw władzy, mając naprzeciw siebie uzbrojonych „berkutowców”. Potem pokazali, że mogą na Wschodzie miesiącami utrzymywać pozornie stracone przyczółki obrony – jak na donieckim lotnisku. 

Słuchając dziś ludzi, można dziś dojść do przekonania, że na następny, trzeci już Majdan (po tym pierwszym, z przełomu 2004-2005, i drugim, sprzed półtora roku) nikt już nie przyjdzie tylko z „koktailami Mołotowa”... 

Wizja takich – dramatycznych – scenariuszy musi spędzać sen z powiek prezydenta Poroszenki. Co sądzą o nim liderzy nacjonalistycznych organizacji, jak partia „Swoboda” czy „Prawy Sektor”? Większość żołnierzy, których poznałam na wschodniej Ukrainie, zabrała ze sobą do domów większe lub mniejsze „pamiątki”. Czasem tylko kilka nabojów, czasem – wiązkę granatów czy nawet ręczny granatnik. To zwykle broń zdobyta na wrogu, uznawana przez żołnierzy za ich osobistą własność. 

Tragedię pod parlamentem można więc też zinterpretować jako rodzaj sygnału ostrzegawczego. Gdyby faktycznie ktoś chciał szturmować parlament – demonstracja nie skończyłaby się kilkoma ofiarami, lecz rozlewem krwi na większą skalę. 

– Chcemy tylko wypełnienia postulatów Majdanu Godności, o który walczyliśmy w 2013-2014 roku – mówi członek partii „Swoboda”. – Boimy się, że projekt decentralizacji poskutkuje tak, że w przyszłości w parlamencie znajdą się separatystyczni watażkowie, zbrodniarze wojenni. Nie chcę żyć w takim kraju. Nie chcemy wojny domowej. Ale jeśli władza chce oddać Donbas, możemy doczekać „trzeciego Majdanu”.

– To liderzy „Swobody” są winni temu, co się wydarzyło – mówi natomiast Siergiej, członek „Prawego Sektora”. – Zgadzam się z poglądami protestujących. Nasi ludzie też byli pod parlamentem, ale wycofali się, gdy zobaczyli, jak duża jest możliwość prowokacji. 

Weterani, z którymi rozmawiałam, podkreślali, że „najpierw trzeba rozwiązać problem na Wschodzie, a potem dopiero walczyć z władzą”. Wydaje się, że większość z nich dobrze wie, że kolejna rewolucja tylko pogorszyłaby sytuację Ukrainy.

A to byłoby przede wszystkim na rękę Rosji: można sobie wyobrazić, że konflikt ukraińsko-ukraiński to marzenie Putina.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015