Ukraiński nacjonalizm rok po Majdanie

Tradycyjny ukraiński nacjonalizm, zwany u nas banderowskim, odchodzi do historii. Wyrastają nowe symbole: miejsca i ludzie.

23.02.2015

Czyta się kilka minut

Na kijowskim placu Niepodległości, lipiec 2014 r. / Fot. Sergei Supinsky / AFP / EAST NEWS
Na kijowskim placu Niepodległości, lipiec 2014 r. / Fot. Sergei Supinsky / AFP / EAST NEWS

W lipcu zeszłego roku pisałem na łamach „Tygodnika” o toczonej przez Ukrainę wojnie, „od której wyniku zależeć będzie między innymi to, czy ukraińskie dyskusje o historii będą jeszcze w ogóle możliwe”; wojnie, która musi odsunąć na dalszy plan krytyczną refleksję nad przeszłością, odkrywanie jej czarnych plam, oczyszczanie narodowego sumienia. Nie dlatego, że ktoś tego chce. Dlatego, że taka jest logika wojny.

Ta wojna trwa już prawie rok i Bóg jeden wie, ile jeszcze potrwa (nie oczekuję, by rozejm zawarty 12 lutego okazał się wiele trwalszy od poprzedniego). Już dziś widać, że przyniosła ona ogromne zmiany społeczne i świadomościowe na Ukrainie. Także ukraiński nacjonalizm (rozumiany zarówno jako kompleks idei, jak i ruch społeczny) podlegał tym przemianom. I paradoksalnie, choć więcej dziś mówi się o Banderze niż półtora roku czy dwa lata temu, to głoszone przezeń idee są w debacie społecznej obecne słabiej niż wówczas. Bandera zmienia się z historycznego przywódcy w uroczysty symbol.

Nacjonalizm i „nacionalizm”

Polacy i Ukraińcy rozumieją przez nacjonalizm zgoła co innego. Dla nas jest nim na ogół uznawanie własnego narodu za wyższy, lepszy etc. od innych. A także – wyraźne odróżnianie wspólnoty narodowej od państwowej (obywatelskiej). Dla Ukraińców (tak jak dla Anglosasów) nacjonalizm to uznawanie własnego narodu za dobro najwyższe dla jego członków, ojczyzny – za najważniejszą rzecz w życiu osobistym i społecznym. W tym rozumieniu zawiera się także nacjonalizm rozumiany „po polsku”. Ale tylko się zawiera. Są i inne formuły ukraińskiego nacjonalizmu, także takie, które w Polsce uznalibyśmy za rozsądny, umiarkowany patriotyzm.

W ukraińskim języku politycznym istnieją dwa terminy: „ukrajinśkyj narod” i „narod Ukrajiny”. Pierwszy – to naród (lud) etniczny, drugi – to wspólnota polityczna. Początkowo wyraźnie rozłączne, dziś splatają się ze sobą, przenikają. Mówi się już o „państwowym nacjonalizmie”, nacjonalizmie obywatelskim. Dla polskiego ucha brzmi to dziwnie, dla brytyjskiego czy francuskiego – już nie.

Jest jednak jeszcze trzecia definicja ukraińskiego nacjonalizmu, także obecna – niestety – w polskiej debacie. To definicja rosyjska, zgodnie z którą za nacjonalistyczny uważany jest pogląd, że Ukraina może być odrębna od Rosji, że może istnieć ukraińska kultura wysoka, a język ukraiński – być w pełni rozwiniętym, odrębnym od rosyjskiego językiem. Taka definicja traktuje ukraińskość jako opcję polityczną, wrogą „russkoj idiei”, opcję obcego (dawniej – niemieckiego, dziś – amerykańskiego) pochodzenia.

Dziś wcale często można usłyszeć i przeczytać, że w Kijowie panuje „ideologia banderowska” – to znaczy odrzucenie poglądu o naturalnej przynależności Ukrainy do rosyjskiej strefy wpływów cywilizacyjnych, gospodarczych i politycznych. I niejeden na Ukrainie, słysząc to, myśli sobie, że to nie taka zła „ideologia”, skoro z taką złością atakuje ją Moskwa.

Majdan, wybory, wojna

Rok temu na Majdanie dominowali Ukraińcy. Wielu z nich było nacjonalistami (w polskim rozumieniu). Ale obok nich było tam mnóstwo Rosjan, byli Tatarzy i Grecy, Polacy i Żydzi (nie Ukraińcy pochodzenia polskiego czy żydowskiego, ale działacze organizacji tych mniejszości). Niektórzy polegli. Było wiele drażniących polską wrażliwość flag czerwono-czarnych i banderowskich pieśni, ale była też modlitwa i sakramenty święte, i wielka praca samokształceniowa. Nikt nie wyszedł z Majdanu taki, jakim nań wszedł.

Potem podwójne wybory – w maju (prezydenckie) i październiku (parlamentarne) 2014 r. – partie nacjonalistyczne przegrały z kretesem. W prezydenckich Ołeha Tiahnyboka (lidera Swobody) i Dmytra Jarosza (lidera Prawego Sektora) poparło łącznie ok. 300 tys. wyborców, zaś w parlamentarnych ich partie zdobyły około miliona głosów, o połowę mniej niż padło na Swobodę w 2012 r. (Prawy Sektor wówczas nie istniał). Swoboda została zredukowana do fenomenu prowincjonalnego, Prawy Sektor nie zdołał stać się partią z prawdziwego zdarzenia. Chyba nawet nie za bardzo próbował.

Niektórzy zaliczają do partii „neobanderowskich” populistyczną Partię Radykalną Ołeha Laszki (tego rodzaju „imienne” partie nie są na Ukrainie niczym osobliwym). Jednak jej lider odwoływał się do tradycji banderowskiej tylko po to, by zdobyć głosy na zachodzie Ukrainy (jego „środowiskiem naturalnym” jest centrum kraju). I po to wpisał na czołowe miejsce listy wyborczej Jurija Szuchewycza: w obrzydliwy sposób zagrał synem dowódcy UPA, ociemniałym starcem, który większość życia spędził w sowieckich łagrach nie za działalność nacjonalistyczną (w 1945 r. miał dopiero 12 lat), lecz za upieranie się przy nazwisku ojca.

To, że i Arsenij Jaceniuk (dziś premier), i Ołeksandr Turczynow (w 2014 r. p.o. prezydenta), i nawet prezydent Petro Poroszenko często mówią pozytywnie o UPA, nie znaczy, że pochwalają jej zbrodnie sprzed 70 lat, czy że są „kryptobanderowcami”. Ale podobnie jak większość obywateli nie chcą z powodu tych zbrodni potępić całej formacji, ważnej części dziejów najnowszych Ukrainy. Zaś Ukraińcy na ogół niewiele wiedzą o zbrodniach UPA. Jeśli wiedzą – trudno im w nie uwierzyć, także dlatego, że dowiadują się o nich głównie z rosyjskiej propagandy. Ale i dlatego, że nie jest łatwo uwierzyć w winy własnego narodu – wiemy o tym z własnego doświadczenia.

Państwowotwórcze bataliony

Fenomenem tej wojny są oddziały ochotnicze, sformowane głównie z członków Samoobrony Majdanu – uczestników walk powstańczych w Kijowie zimą 2014 r. To one po haniebnym (w ich i nie tylko w ich oczach) poddaniu Krymu przez rząd i wojsko przeciwstawiły się rebelii w Donbasie i wymusiły na Ukrainie stawienie zbrojnego oporu separatystom i wspierającej ich Rosji.

Dziś, gdy działania wojenne przybrały charakter regularny, z masowym użyciem ciężkiej artylerii i broni pancernej, rola słabo wyszkolonych i marnie wyekwipowanych ochotników zmniejszyła się, choć wciąż są obecni na froncie. Te uzbrojone i zdeterminowane, a wciąż słabo kontrolowane przez MSW i MON formacje liczą dziś kilka tysięcy ludzi. Przez ich szeregi przewinęło się kilkanaście, może i ponad 20 tys. młodych Ukraińców. A są też ich rodziny i wielotysięczna rzesza wolontariuszy zaopatrujących tak ochotników, jak i regularne oddziały praktycznie we wszystko oprócz broni. To ogromny potencjał społeczny, zdolny wstrząsnąć państwem. Na dobre – lub na złe.

Ochotnicze bataliony często uważane są za ożywione duchem radykalnego nacjonalizmu, „banderyzmu”, neonazizmu etc. I rzeczywiście, takich osób jest w ich szeregach wiele: dobrowolnie na wojnę idą ludzie o zdecydowanych poglądach, skłonni do przemocy, gotowi narażać życie. A więc raczej szowiniści niż liberałowie, raczej kibole niż hipsterzy. Ale z wypowiedzi ich przedstawicieli wynika, że częściej podzielają oni poglądy państwowotwórcze (po ukraińsku: „derżawnyćke”) niż nacjonalistyczne w naszym rozumieniu.

Wbrew stereotypowi, w batalionach przeważają mieszkańcy centralnej i wschodniej Ukrainy. W dużej mierze, a może w większości rosyjskojęzyczni. Także ukraińscy Rosjanie – jak Semen Semenczenko, do niedawna dowódca batalionu „Donbas”, który jeszcze rok temu nazywał się Kostiantyn Griszin. Etniczny Rosjanin z Sewastopola, dziś deputowany z listy „lwowskiej” liberalnej partii Samopomoc.

Batalion „Ajdar” (nazwa od rzeki w obwodzie łuhańskim) niebezzasadnie kojarzony jest z radykalnym nacjonalizmem. Ale... kilka tygodni temu ich patrol wpadł na minę, zginęło trzech żołnierzy: chrześcijanin, muzułmanin i Żyd. Trzech radykalnych patriotów Ukrainy, trzech „obywatelskich nacjonalistów”. Dziś opiewa ich pieśń, na razie batalionowa, wkrótce może – ogólnokrajowa.

W ukraińskich siłach zbrojnych (regularnych i ochotniczych) walczą ludzie młodzi, urodzeni pół wieku po likwidacji UPA. Wnuki, czasem już prawnuki uczestników ówczesnych wydarzeń. W sensie pokoleniowym, bo bardzo rzadko rzeczywiście potomkowie. UPA to dla nich odległa historia, większości znana słabo lub opacznie. Oraz bohaterska legenda, tak bardzo potrzebna żołnierzowi.

W okopach nie snuje się rozważań, nie waży racji, nie pogłębia wiedzy historycznej. W okopach się zabija – i umiera. Hasło „Chwała narodowi – śmierć wrogom” (na które zresztą ukraińscy nacjonaliści nie mają monopolu) ma dziś bardzo prostą treść: przed nami jest wróg. Śmierć albo jemu, albo nam.

Wobec wyzwań nowego czasu

W ciągu poprzednich lat ukraińscy intelektualiści starali się odnaleźć prawdę o UPA, także tę dla nich niewygodną. Po swojemu, nie po rosyjsku czy po polsku. Osiągnęli wiele – tak w zakresie pogłębiania wiedzy historycznej, jak i nowej refleksji moralnej. Teraz ten proces uległ zahamowaniu, również dlatego, że nasilił się rosyjski atak na ukraińską tradycję historyczną (nie tylko na UPA, ale na nią przede wszystkim). Także ze strony „pożytecznych idiotów” piszących po angielsku, niemiecku i polsku.

Do dynamiki tych działań i dyskusji historycznych sprzed 2013 r. nie ma już powrotu. Gdy będzie można je podjąć na nowo – przybiorą inne formy, bo wojna wywrze głęboki wpływ na świadomość ich uczestników. W jakim kierunku – trudno przewidzieć, to będzie zależeć od jej wyniku i czasu jej trwania. Jedno przypuszczenie można zaryzykować: wszyscy będą bardziej stanowczy w swych poglądach.

Ale też – wydarzenia z lat 40. ubiegłego wieku nie będą już ostatnią heroiczną kartą w dziejach narodu. Na naszych oczach wyrastają nowe symbole: miejsca i ludzie. Polegli pod Iłowajskiem i Debalcewem, a wcześniej Niebiańska Sotnia z Majdanu, odsuwają na dalszy plan upowców na podobnej zasadzie, jak kiedyś z naszej świadomości żołnierze AK wyparli legionistów (nie porównuję formacji, lecz tylko mechanizm). A o tym, co dalsze, łatwiej rozmawiać spokojnie, łatwiej uznać to, co było w nich niechwalebne, a nawet – haniebne.

Tradycyjny ukraiński nacjonalizm, zwany u nas banderowskim, odchodzi do historii także z innego powodu. Myśl Doncowa i Bandery odpowiadała na wyzwania ich czasów: świata, którego już nie ma. Szowinistyczne klisze słabo tłumaczyły już świat pierwszego dwudziestolecia postkomunizmu (gdyby było inaczej, ruchy post-OUN-owskie nie pozostałyby marginesem ukraińskiego życia społecznego), wobec dnia dzisiejszego są zupełnie bezradne, nie tylko na Ukrainie.

Obecnie mamy do czynienia z nowym rodzajem konfliktu (nie tylko wojny) niemieszczącego się w wyobrażeniach z XX wieku. Pod pewnymi względami te nowe mechanizmy nawiązują do XIX-wiecznych lub jeszcze starszych, po części (jak rola tzw. mediów społecznościowych) są zupełną nowością. Niewiele jeszcze rozumiemy, niewiele umiemy zinterpretować. Ale uzasadniony jest pogląd, że także ideologie (których rola w „zarządzaniu” konfliktami rośnie) będą ewoluować. Że będą powstawać nowe, jak już formujący się w całej Europie lewacki antysemityzm i neoanarchizm. I że ich potencjał rozwojowy będzie znacznie większy niż etnicznego nacjonalizmu, zakrzepłego w wyobrażeniach sprzed stulecia.

Dlatego bardziej niepokoją mnie neoprawicowcy z pułku „Azow”, dalecy od ideologii OUN, za to przyjmujący pod swój sztandar „autonomicznych nacjonalistów” (niekiedy otwartych neonazistów) z połowy Europy, niż twarde trzymanie się przez „Ajdarowców” tradycji banderowskiej, czy – w sumie bardzo dziś poczciwy – konserwatywny nacjonalizm melnykowców, patronujących batalionowi OUN. ©


TADEUSZ A. OLSZAŃSKI jest politologiem, analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Autor książek „Historia Ukrainy XX w.” i „Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2015