Wiatr od morza

Co łączy festiwal filmowy w Gdyni z polskim futbolem? I jedno, i drugie z podobnymi emocjami krytykowane jest powszechnie od lat, a każdy z krytykujących wie najlepiej, jak raz na zawsze uzdrowić sytuację.

31.05.2011

Czyta się kilka minut

"Jaki festiwal, takie kino" - mówi się przy okazji gdyńskiej imprezy, czasem odwracając tę zależność, lecz nieodmiennie sugerując, iż kondycja polskiego filmu ma ścisły związek z kształtem najważniejszego dedykowanego mu festiwalu. Oporny na reformy, zasklepiony w prowincjonalnej formule, urósł do rangi symbolu. To właśnie tu, w Gdyni, w kuluarach Teatru Muzycznego, gdzie odbywają się uroczyste projekcje, w słynnym "Piekiełku" w podziemiach głównego hotelu festiwalowego czy na finałowym bankiecie po kolejnej żenującej gali miały zacieśniać się sojusze i układy, decydujące o marnym stanie naszej kinematografii.

***

Festiwal w Gdyni od lat owiany jest złą sławą. Towarzyszą jej dyskusje w mediach, manifesty czy demonstracyjne gesty, jak wycofanie filmu z konkursu przez Łukasza Barczyka w 2008 r. Formuła dotychczasowego dyrektora artystycznego Mirosława Borka dawno uległa wyczerpaniu, choć już za jego kadencji dały się odczuć pewne, raczej kosmetyczne zmiany. Festiwal przeniesiony został z jesieni na wiosnę, a od kilku lat większość projekcji odbywa się w pobliskim multipleksie i paradoksalnie to właśnie ten konsumpcyjny przybytek, oblegany przez młodszą widownię, dziennikarzy czy studentów szkół filmowych, ma w sobie więcej z festiwalowej świątyni niż Teatr Muzyczny ze swoim czerwonym dywanem. Zmieniła się też formuła transmitowanej przez TVP gali finałowej: w ubiegłym roku wyprowadzono ją z teatru do wielkiego namiotu na pobliskiej plaży i zdecydowanie ulepszono scenariusz. I choć coraz częściej na festiwalowym skwerze słychać obce języki, poczucie uczestnictwa w imprezie prowincjonalnej i przewidywalnej, stosującej nieprzejrzyste zasady selekcji filmów konkursowych i w dodatku ferującej niezrozumiałe nawet dla samych jurorów werdykty, pozostaje w nas dłużej nawet niż pamięć o niejednym oglądanym tu tytule.

W tym roku zanosi się na małą rewolucję - choć jej pierwsze wystrzały sprzed kilku miesięcy mogły zabrzmieć cokolwiek fałszywie. Podczas wyborów nowego dyrektora artystycznego festiwalu Komisja Konkursowa rekomendowała na to stanowisko krytyka filmowego Janusza Wróblewskiego, ale powołujący rzeczoną komisję Komitet Organizacyjny niespodziewanie rekomendację odrzucił. Ostatecznie wybrany został dziennikarz TVP Kultura - Michał Chaciński. I jakkolwiek sama procedura wyborów wyglądała na mocno podejrzaną, przy okazji doskonale wpisując się w krążące wokół kulis gdyńskiego festiwalu czarne legendy, wielu z nas, festiwalowych obserwatorów, z nadzieją będzie się przyglądać poczynaniom świeżo upieczonego dyrektora.

40-letni Chaciński postanowił przewietrzyć zatęchłą nieco imprezę. Przede wszystkim to on personalnie odpowiedzialny będzie za kształt gdyńskiego konkursu, który przez lata, wraz ze wzrastającą liczebnie produkcją filmową w Polsce, coraz bardziej stawał się nieciekawym dorocznym "spisem inwentarza". Lecz nawet wtedy, gdy wprowadzono selekcję filmów, jej wyniki wielokrotnie zdumiewały, by przypomnieć tylko rok ubiegły, kiedy to filmowy półprodukt o nazwie "Fenomen" Tadeusza Paradowicza znalazł miejsce w konkursie, ale ciekawa narracyjnie "Krótka historia o miłości" Arkadiusza Jakubika już nie.

Nowy dyrektor odrzucił definitywnie marksistowską zasadę, że ilość przechodzi w jakość, i radykalnie wyśrubował kryteria wyboru filmów do konkursu, by tym samym przywrócić mu utracony prestiż. Liczba tytułów konkursowych ma być wyznacznikiem ogólnego poziomu naszej kinematografii - w tym roku mamy ich tylko (aż?) 12, za to, jak obiecuje Chaciński, czeka na nas sama cr?me de la cr?me. Niestety, na zawartość tejże śmietanki miała również wpływ polityka wielkich światowych festiwali: ponieważ stawiają one swoim filmom wymóg premierowości - ani najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej "Elles" z Juliette Binoche, ani znakomicie rokujący film Agnieszki Holland "W ciemności" nie mogą być pokazywane wcześniej na żadnym innym festiwalu. I gdyński konkurs niewątpliwie na tym straci. Pod znakiem zapytania stoi też udział w konkursie "Wymyku" Grega Zglińskiego, który ma szansę zostać zakwalifikowany wcześniej do konkursu weneckiego. Być może nadeszła pora, by szefowie najważniejszych krajowych festiwali z Europy zwarli szyki w walce z możnymi kolegami z Cannes, Wenecji czy Berlina i wymogli na nich złagodzenie regulaminowych rygorów na rzecz imprez lokalnych. W przeciwnym razie takie konkursy jak gdyński skazane będą na odgrzewanie filmów z poprzednich sezonów...

***

Wyrazistość to klucz do tegorocznego konkursu polskich filmów. Nawet nie znając większości spośród nich, widać gołym okiem, że dobór tytułów bynajmniej nie usypia, wręcz przeciwnie - zachęca do dyskusji. Znana z naszych kin "Sala zabójców" Jana Komasy, "Czarny czwartek" Antoniego Krauzego czy "Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego to propozycje, których wybór nie wzbudza większych kontrowersji, ale już obecność w konkursie takich tytułów, jak "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego czy "Italiani" Łukasza Barczyka z pewnością napsuje krwi filmowym ortodoksom. Oba tytuły sytuują się bowiem na pograniczu kina i innych sztuk wizualnych; mogłyby z większym powodzeniem funkcjonować w galeriach sztuki współczesnej niż w salach kinowych.

Czy jest sens zestawiać takie tytuły z filmami w tradycyjnym rozumieniu tego słowa? Moim zdaniem warto takie ryzyko podjąć. W sytuacji, gdy jak mantrę powtarzamy zarzuty o zachowawczości i akademickości polskiego kina, skonfrontujmy je wreszcie z filmami, które próbują ten schemat myślowy przełamać. Skonfrontujmy te filmy z festiwalową publicznością, która w tym roku ma aktywniej uczestniczyć w gdyńskich imprezach, m.in. w spotkaniach z twórcami czy podsumowujących każdy festiwalowy dzień dyskusjach. Być może okaże się, że nie tędy droga do unowocześniania czy odświeżania filmowego języka, ale przynajmniej warto taką próbę podjąć. Zwłaszcza że gdyński festiwal pod dyrekcją Chacińskiego ma ambicje promowania polskiego kina w świecie, wskazywania na jego oryginalność.

Służy temu nie tylko sekcja konkursowa, ale równie starannie wyselekcjonowana Panorama Polskiego Kina. Jak zapewnia Chaciński, nie jest to salon odrzuconych, a oprócz znanych już z kin tytułów, jak "Jeż Jerzy" Wojciecha Wawszczyka, Jakuba Tarkowskiego i Tomasza Leśniaka, jak nawiązujący do pamiętnych wydarzeń we Włodowie "Lincz" Krzysztofa Łukaszewicza czy "Wygrany" Wiesława Saniewskiego, zobaczymy też najnowszy film Andrzeja Barańskiego "Księstwo" według prozy Zbigniewa Masternaka i jeszcze pięć innych, bliżej nieznanych filmów. Krytycy już ostrzą sobie zęby, by ocenić efekty obu selekcji.

Jednak w Gdyni ma być przede wszystkim bardziej światowo - może nie tyle w skali globalnej, ale choćby w odniesieniu do kinematografii Środkowowschodniej Europy. Festiwal ma ambicje, by właśnie dla najbliższych sąsiadów stać się platformą wspólnych koprodukcji i wymiany doświadczeń. Medialny szum spowoduje zapewne przyjazd do Gdyni Romana Polańskiego, który (wraz z Tadeuszem Konwickim) odbierze nagrodę Platynowych Lwów za całokształt twórczości. Prawicowi politycy, wzywający do bojkotu imprezy z powodu tak kontrowersyjnego laureata, już zgotowali festiwalowi niezłą publicity.

Ale najważniejsze to zerwać z zaściankowym myśleniem o polskim kinie. Oceniać je ma w tym roku 9-osobowe jury międzynarodowe pod przewodnictwem brytyjskiego reżysera o polskich korzeniach Pawła Pawlikowskiego, znanego z naszych kin choćby z "Lata miłości". Obok niego w jury zasiądzie Ari Folman, twórca izraelskiego "Walca z Baszirem", przygotowujący się właśnie do adaptacji "Kongresu futurologicznego" Stanisława Lema, a także światowej sławy operator Ryszard Lenczewski, aktorka Maja Ostaszewska, muzyk Leszek Możdżer czy reżyser operowy Mariusz Treliński. Słowa "międzynarodowy" organizatorzy użyli, jak widać, trochę na wyrost, bo akcent polski przeważa, niemniej trudno byłoby odmówić wyżej wymienionym nazwiskom światowego formatu, a tym bardziej wybitności w swoich dziedzinach. Jest też nadzieja, że dzięki tak "wysokiemu" gremium znikną wreszcie towarzyszące niemal każdemu festiwalowi w Gdyni podejrzenia o rozgrywanie przez jurorów własnej czy środowiskowej "polityki". Co często odbijało się na kompromitujących werdyktach, by przypomnieć tylko niedawne wpadki z "Różyczką" Jana Kidawy-Błońskiego czy "Małą Moskwą" Waldemara Krzystka.

***

Najważniejsze święto polskiego kina walczy dziś o utracony wizerunek. Kojarzone dotychczas z koteryjnością i konserwowaniem bezpiecznego modelu kina stara się uwiarygodnić jako impreza nie tylko wyrazista programowo, ale również tworzona na transparentnych zasadach. Spektakularnym przykładem jest sprawa filmu "Uwikłanie" Jacka Bromskiego, który osobiście wycofał go z konkursowych przedbiegów. "We wspólnej rozmowie uznaliśmy, że z jednej strony nieprzejrzysta jest sytuacja, w której prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, współorganizator festiwalu, zatwierdzający jury i konkursową selekcję, zgłasza do Gdyni swój film" - tłumaczy nowy dyrektor festiwalu. Szlachetny to gest, zwłaszcza że Bromskiemu wspomniany film (na podstawie kryminalnego bestsellera Zygmunta Miłoszewskiego) naprawdę się udał.

Oby jednak na samych pięknych gestach nie poprzestano. Wielu nieuleczalnych sceptyków na dłuższą metę nie wróży Michałowi Chacińskiemu obiecywanej swobody w tworzeniu festiwalowego programu. Lustrują jego powiązania z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej, kwestionują wiarygodność i bezstronność ciała doradczego, które nowy dyrektor powołał przy pracy nad układaniem konkursu (w Radzie Artystycznej festiwalu zasiadła scenarzystka Joanna Kos-Krauze, filmoznawca profesor Marek Hendrykowski i dystrybutor Jakub Duszyński). W środowisku aż huczy od spiskowych teorii, które zweryfikować może dopiero sam festiwal. Nie pamiętam bowiem roku, w którym tak bardzo liczylibyśmy na to, że w Gdyni rzeczywiście coś się zmienia. I że przyniosą tę zmianę nie tylko nowe filmy, jak "Róża" Wojciecha Smarzowskiego czy "W imieniu diabła" Barbary Sass-Zdort, inspirowane głośnym buntem betanek w Kazimierzu Dolnym. Ale że powieje wreszcie wiatr od morza i oczyści zatęchłe od lat powietrze.

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni odbędzie się w dniach 6-11 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2011