Wewnątrz

Kościół może nas boleć. Bolał już wielu przed nami w różnych wiekach i czasach. To nie zrywa naszej więzi, to nas z niego nie wypycha. Wystarczy uczciwie zrobić rachunek sumienia, żeby przestać się gorszyć. Skarb w glinianych naczyniach... Święty Kościół grzesznych ludzi...

03.10.2004

Czyta się kilka minut

Krytykującym Kościół bardzo często przytacza się krótki dialog Matki Teresy z dziennikarzem, pytającym ją - w różnych wersjach anegdoty - o to, co w Kościele jest złego, albo: co w Kościele domaga się zmiany, naprawy. Odpowiedź jest w każdej wersji ta sama i bezlitośnie klarowna: “ja i ty". A to znaczy: przyznaję ci rację w twoim niepokoju, ale odpowiedzialność i nakaz nawrócenia odnoś przede wszystkim do siebie. W takim przyjęciu słów wielkiej świętej naszej epoki traci sens ewentualne zdziwienie, że mogła, będąc przecież cząstką Kościoła, który tak kochała, uważać siebie za jakieś zło, a więc obcy w nim składnik. Nie mogłaby przecież być nieszczera. Wierząc “w święty Kościół powszechny", jesteśmy wszyscy jego cząstkami organicznymi i nie na tym polega próba, której nieraz zostajemy poddani (tak samo, jak poddawane były wszystkie pokolenia od początku Kościoła), że mielibyśmy ochotę go krytykować. Krytycyzm to postawa z zewnątrz, i z takiej pozycji pytał tamten dziennikarz. A odpowiedź-wyjaśnienie jest w takim wypadku o wiele łatwiejsza. Przecież w każdym człowieku pozostaje coś niedoskonałego, co w pewnej chwili zamienić się może nawet w antyświadectwo. Mówiąc “ty" Matka Teresa ostrzegała: jakkolwiek jesteś wewnątrz Kościoła, dalej pozostajesz tylko człowiekiem, którego uczynki mogą świętości Kościoła nie tylko nie odzwierciedlać, ale nawet jej przeczyć.

Ale jest inna próba - właśnie próba bycia wewnątrz Kościoła, w który wierzymy i który jest nasz. Kościół może nas boleć. Bolał już wielu przed nami w różnych wiekach i czasach. To nie zrywa naszej więzi, to nas z niego nie wypycha. Boli przecież nieraz nasz własny organizm, boli człowiek najbliższy, najbardziej ukochany, który tym najbliższym nie przestaje być nawet zadając rany: współmałżonek, przyjaciel. Czasem boli także ojczyzna, której się przecież wyrzec nie podobna.

I nie chodzi tu o wypadki, wydarzenia, o pojedynczych ludzi - upadających czy popełniających błędy. Za małych, nie dorastających. W dziejach Kościoła od początku wielu było grzeszników nawróconych, ale i takich, których nie wszystkie uczynki godne są naśladowania. Rzeczywiście, wystarczy uczciwie zrobić rachunek sumienia, żeby przestać się gorszyć. Skarb w glinianych naczyniach... Święty Kościół grzesznych ludzi... Uczyli się tego wierzący w każdej epoce, uczymy się i my, i nie przestaniemy się uczyć.

Kiedy boli Kościół? Gdy wydaje się, że nie mówi, kiedy powinien, nie broni prawdy, której wyrzec się przecież nie może, a milczenie to - owszem, jest sprawą ludzi, nieraz znanych z imienia i nazwiska, ale mających dla nas pieczęć urzędu Piotrowego. Boli, kiedy w danej epoce, czasie i miejscu zło nazbyt długo nie zostaje nazwane złem, a wołanie sumień wybierających dobro zdaje się nie znajdować odzewu. Dla tych, których to boli, sprawa dzieje się w imieniu Kościoła, a nie pojedynczego jego przedstawiciela, więc nie znajdują pociechy w stwierdzeniu incydentalności wydarzenia. Boli wreszcie, gdy imiona prawdy i fałszu, dobra i zła wydają się tak pomieszane, jakbyśmy tracili z ręki nić przewodnią. Może na chwilę jedynie, ale z jakim dotkliwym niepokojem?

Nieraz przychodziło mi na myśl, że koło stosów zapalanych przez inkwizycję musieli stać nie tylko gapie, ale i ci, których Kościół bolał. Na przykład przy stosie Jana Husa, któremu poręczono przecież bezpieczeństwo i nietykalność: co myśleli sobie ci, którzy nie byli w stanie zapobiec złamaniu słowa danego w imieniu ich własnego Kościoła?

Zofia Kossak w swojej powieści o Franciszku z Asyżu opisuje, jak przebiega on rzymskie więzienia państwa kościelnego zatłoczone tłumami niewinnych ludzi - posądzonych o herezję i całkowicie bezbronnych. Kiedy stamtąd wreszcie wychodzi, poraża go własna bezsilność wobec struktury instytucji, której chce służyć. Nawet święty doznaje takiego uczucia, zanim przeciwstawi mu własne świadectwo, w tym pierwszym momencie także na pozór bezsilne. Przez historię dwóch tysięcy lat istnienia Kościoła można w ten sposób wędrować tysiącami wydarzeń i faktów. Aż po dzień dzisiejszy, aż po własną biografię każdego wierzącego. Niepokój, cierpienie doznawane w takich momentach są usprawiedliwione i nie wolno troski o Kościół, tej z jego wnętrza, nazywać “fałszywą", jak to uczynił niedawno w “Rzeczpospolitej" ksiądz-student dziennikarstwa polemizujący z Januszem Poniewierskim, zabierającym głos w sprawie proboszcza gdańskiej św. Brygidy.

Żeby mówić o czasach nam znanych: przypomnijmy, że w PRL w ten sposób bolały nas nie pojedyncze fakty zdrad agentów, zwerbowanych spośród duchowieństwa nieraz szantażem i zastraszaniem, ani tym bardziej procesy, na których kapłani po długich śledztwach wyznawali nie popełnione przestępstwa. Wtedy solidaryzowaliśmy się z prześladowanymi, a troszczyli o upadających przy zbyt trudnych próbach. Za to bolały akty kapitulacji przyjmowane w imieniu Kościoła. Mieczysław Pszon, czekający w więzieniu stalinowskim na wykonanie wyroku śmierci, wspominał w późniejszym czasie, jakim ciosem dla więźniów była umyślnie kolportowana przez ubecję wiadomość o podpisanym w roku 1950 “porozumieniu", w którym Kościół zobowiązywał się potępiać “bandy podziemne". Podobnym ciosem dla Księdza Prymasa Wyszyńskiego była deklaracja Episkopatu odcinająca się od niego po jego uwięzieniu. A potem, gdy wrócił do Warszawy, my, świeccy, nie bardzo rozumieliśmy, czemu osłania i broni powagi tych samych członków Episkopatu, oczekując dla nich szacunku i wiarygodności, której już mieć nie mogli.

Od kilkunastu lat, w warunkach wolności i dowartościowania Kościoła, ta właśnie próba staje się doznaniem szczególnie dotkliwym i o wiele trudniejszym do usprawiedliwienia. Gdy czeka się na słowa “tak się nie godzi", a one nie padają. Gdy oskarżenia wysuwane (nieraz uzurpatorsko) omal w imieniu Kościoła, a na pewno w imię wartości, są ewidentnie niesłuszne, a milczenie autorytetów duchowych wskazuje, że się ich nawet nie zauważa. Gdy w katolickim radio, nagradzanym tylu entuzjastycznymi pochwałami pasterzy, pada z ust kapłana - o kapłanie! - słowo “tak zwany ksiądz" i nikt nie protestuje, ba, zaczyna się tego zwrotu używać. Gdy zwalczani są posądzeniami o najgorsze intencje żywi ludzie, zasłużeni dla tej samej wspólnoty Kościoła powszechnego, i dzieje się to pod szyldem pobożnym, w miejscu czczonym, albo zaraz po modlitwach wspólnych, kiedy przecież Jezus Chrystus obiecał, że będzie pośrodku modlących się.

Boli wreszcie władza, która zastępuje służbę. Nie pojedyncze słabości kochających splendory, lecz systemowa troska o sprawy, które trudno ocenić inaczej niż jako przywileje, choć za nic się nie przystanie, aby je tak nazwać.

O tym wszystkim mówi wielu najpoważniejszych ludzi w Kościele. Tak jak śp. profesor Stefan Swieżawski. Tak jak ostatnio były rektor PAT w wywiadzie dla naszego pisma (" ", "TP" nr 38/04). To nie są łatwe sprawy i łatwe nie będą. Chodzi tylko o to, aby, po pierwsze, odważyć się przyznać, jak bardzo nas to boli. A po drugie, aby, nie uciekając od tej świadomości, pozostawać wewnątrz bolącego nas Kościoła. Bo to za każdym razem jest tylko próba, a nie przegrana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2004