Walc i strach

Kiedy wjeżdżam do miasta, prosto z lasu, skarżę się na nadmiar dźwięków.

31.08.2014

Czyta się kilka minut

Czaszkę rozwiercają mi maszyny budowlane, roztrąbione auta i najnowsze wiadomości z Sejmu. Wszystko łomocze i pędzi jak oszalałe. Kiedyś, bardzo prędko, będę gorzko żałował każdej chwili spędzonej w kakofonii. Ale wiem, że trzeba się poddać.

Kiedy tak ostatnio wjeżdżałem, usłyszałem w radiu opowieść muzyka rozrywkowego. Muzyk chwalił się, że swój wielki przebój pisał chwilę po śmierci dyktatora Leonida Breżniewa, i był to protest. W piosence na pierwszy rzut ucha protestu nie słychać. Sprawdziłem. Okazało się, że utwór faktycznie powstał chwilę po śmierci Ilicza – zespół był akurat w trakcie tournée po Związku Radzieckim. Zaraz przyszło mi na myśl opowiadanie Michaiła Zoszczenki. Opisuje w nim Efima Grigoriewicza, który nie przepuścił okazji, by pokazać obnażoną nogę. Był tam ślad po ranie, którą otrzymał w czasie rewolucji październikowej. Rana goiła się doskonale i była z roku na rok coraz bledsza, przez co Efim Grigoriewicz pogrążał się w rozpaczy.

Żeby odciąć się od nadmiaru dźwięków, stosuję wymyśloną przez siebie terapię. Zakładam słuchawki i puszczam w kółko jeden kawałek. Chodzi o Walc nr 2 Dmitrija Szostakowicza. Walc ma wartość kojącą. Zapewnia doskonałe przejście ze świata dostojnej ciszy do świata niepotrzebnych dźwięków. Mistrz zadbał, by utwór był jednocześnie piękny i nijaki. Pisał go szybko, w ramach suity, którą w 1938 r. sprzedał Państwowej Orkiestrze Jazzowej Matwieja Blantera. Blanter specjalnie jeździł do Leningradu, żeby namówić Dmitrija Dmitriewicza do współpracy. Szostakowicz niechętnie się do walca przyznawał. Rzekomo zapis nutowy całej suity zaginął w czasie wojny, a potem – w latach 80. – został cudownie odnaleziony. W odniesieniu do walca to nie jest prawda. Szostakowicz sprzedał go jeszcze raz, w 1955 r., reżyserowi Michaiłowi Kałatazowowi do filmu „Pierwyj eszelon”. Do dziś można patrzeć, jak w rytmie walczyka Szostakowicza pląsają okutani w kufajki przodownicy pracy.

Cały świat usłyszał o walcu nie tak dawno. Wystąpił on w thrillerze erotycznym Stanleya Kubricka „Oczy szeroko zamknięte”. Od tego czasu budzi zachwyt. Grywany jest na koncertach i wieczorkach zapoznawczych. Szał jest wielki. Są ludzie – przysięgam, że to prawda – którzy uważają, że Anna Karenina tańczyła z Wrońskim na balu właśnie Walca nr 2! Dla utworu to nawet lepiej (w filmie „Pierwyj eszelon” w grę wchodzi także uczucie: innej Anny, która jest traktorzystką, do sekretarza Komsomołu). Jednak zdecydowana większość słuchaczy uważa, że Karenina i Wroński tańczyli walca z „Jeziora Łabędziego” Piotra Czajkowskiego – bo tak było na filmie z Sophie Marceau. To też niemożliwe – bo Wroński poprosił do tańca Kareninę około 1875 r., a „Jezioro” miało premierę dwa lata później. A tak w ogóle – jeśli trzymać się powieści Tołstoja – to zakochani tańczyli mazurka.

Walc nr 2 nie przestaje mnie nurtować. Być może był tylko żartem genialnego kompozytora. Kompilacją wszystkich walców, które słyszał wokół siebie, zrobioną tak świetnie, że nie można było się jej oprzeć? Szostakowicz często pozwalał sobie na ironię, choć żył w ciągłym strachu. W czasach Stalina sypiał w ubraniu, bo bał się, że nocą przyjdą go aresztować. Bał się, gdy Stalin umarł. Światowej sławy rzeźbiarz Ernst Nieizwiestnyj wspominał, że Nikita Chruszczow zapraszał artystów na operatywki. Kiedyś krzyknął: „Ty w okularach, wstań”. Szostakowicz podniósł się, a wówczas ktoś szepnął Chruszczowowi na ucho, do kogo się doczepił. „Nie was prosiłem, a was. Wy siadajcie”. Ale Szostakowicz stał na ugiętych nogach, jak sparaliżowany. „Siadajcie” – nie słyszał, aż przyjaciele posadzili go siłą.

Gdy Chruszczow odszedł, Szostakowicz bał się nadal. Ze strachu podpisał list przeciwko Sacharowowi. Żona błagała odpowiednie organy, żeby go więcej nie zmuszali, bo zejdzie na zawał. Komuniści psuli jego sztukę. Kazali mu jeździć po wsiach i nagrywać ludowe piosenki, a brudnopisy oper wystawiać w kołchozach, żeby wiedział, czy jego twórczość podoba się publiczności. Szostakowicz bał się i komponował różne rzeczy, jak kantatę „Pieśń o lasach”, która traktuje o lasach i geniuszu Józefa Stalina. Strach był wynagradzany. Kompozytor był laureatem pięciu Nagród Stalinowskich i jednej Leninowskiej. Żaden był z niego bohater. Efimowi Grigoriewiczowi buty mógłby czyścić.

Był tylko geniuszem. Anna Achmatowa mówiła, że w XI Symfonii (pisanej na 50-lecie rewolucji 1905 r.) „pieśni suną po czarnym strasznym niebie jak anioły, jak ptaki, jak białe obłoki”.

Tylko z tym walcem wyszło trochę niepoważnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014