Wakacje z Kasjopeją

Ks. Stanisław Musiał: To było zawalenie się mojej dotychczasowej piramidalnej konstrukcji świata z człowiekiem na szczycie. Każde stworzenie ma życie od Boga i nie jest skazane na zależności pańszczyźniane od innych. Próbował nas uczyć tego już św. Franciszek. Chrześcijaństwo w XXI wieku będzie musiało zmienić swój stosunek do zwierząt (zmienią się przez to także nasze kulinarne przyzwyczajenia). Tekst ukazał się w TP nr 40/2001.

08.12.2009

Czyta się kilka minut

"Nie wiem, czy Ojciec będzie zadowolony, ale w tym roku nie będzie Ojciec na plebanii sam" - powiedziała do mnie sekretarka przy parafii św. Mikołaja w Monachium, witając mnie biurze parafialnym na parterze plebanii. Podobnie jak zeszłego lata miałem tutaj zastępować proboszcza. Rzeczywiście, u szczytu schodów prowadzących na I piętro, gdzie miałem zamieszkać, przywitało mnie dwoje iskrzących się czarnych oczu.

"To Kasjopeja. - powiedziała sekretarka. Kasjopeję otrzymał proboszcz przed paru dniami, tuż przed swym wyjazdem na wakacje, od pewnego niepełnosprawnego chłopca, który go prosił, żeby się nią zaopiekował i jej się nie wyzbywał. Kotka, zdaniem sekretarki, mogła mieć co najwyżej dwa miesiące. "Jest piękna - powiedziała zostawiając mnie samego na piętrze - i będzie miał Ojciec z niej dużo radości."

KRÓLEWSKIE POCHODZENIE

Gdy zobaczyłam Kasjopeję później w całej krasie, musiałem oczywiście zgodzić się z opinią sekretarki: miała wielkie czarne oczy, białe futerko z wydłużoną, wielobarwną "plamą" na grzbiecie i czarne ,,buciki", półcholewki. Dorosłym osobom, które podziwiały jej urodę, tłumaczyłem, że jest z arystokratycznego rodu i że jej przodkowie wywodzili się z Egiptu, z dworu któregoś z faraonów. Jako dowód na jej "błękitną krew" podawałem niezwykle dostojny chód, wykwintne maniery, zwłaszcza przy spożywaniu posiłków, i czarną plamkę nad lewym okiem. Niektóre osoby dawały wiarę moim teoriom i podziwiały zarówno Kasjopeję, jak i moją wiedzę o kotach. Jak mało o nich jednak wiedziałem, przekonałem się już w pierwszym dniu mego przebywania z Kasjopeją pod jednym dachem. Kasjopeja uświadomiła mi, że nie jest zabawką. Była to lekcja bolesna. Jej ślady nosiłem długo na moich rękach, a także i na twarzy.

Zrozumiałem, że muszę uszanować jej godność, a przede wszystkim wolność. Powziąłem zatem solenne postanowienie, że odtąd wszelka inicjatywa do wspólnej zabawy musi wyjść od Kasjopei.

Na pierwszy krok z jej strony musiałem poczekać aż do następnego dnia i był on dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Siedziałem przy biurku i co. pisałem. Nagle Kasjopeja wskoczyła na stół, a ze stołu na mojelewe ramię i tam usadowiła się wygodnie, niczym na siodle. Przez dłuższą chwilę przypatrywała się mojej prawej ręce. Kasjopeję oczywiście intrygowało wszystko, co było w ruchu. Tym razem obiektem jej zainteresowania był mój długopis. W pewnej chwili jednym susem skoczyła na mą rękę, wyrwała mi z palców długopis i zaczęła się nim bawić. Nie przeszkadzałem jej w tej zabawie. Chciałem, żeby się przekonała, że mój długopis nie jest myszą (choć zaraz przyszło mi do głowy, czy aby Kasjopeja w ogóle widziała w życiu mysz). Widocznie moja taktyka zadziałała, bo nigdy już potem Kasjopeja nie wyrwała mi długopisu czy pióra z  ręki.

ZE WSPÓLNEJ MISKI

Lubiła siedzieć na moim biurku, gdy przy nim pracowałem. Tak samo lubiła siedzieć na stole w kuchni, gdy spożywałem przy nim posiłki. Pozwalałem jej na to wbrew wszelkim zasadom higieny. Mówiłem sobie: Miłość jest silniejsza od wszelkich zarazków. Czasem nasz wzrok się spotykał. Miała niekiedy bardzo przenikliwe oczy. Potrafiliśmy patrzeć sobie w źrenice nawet przez kilka minut. Mówiłem jej wtedy o cierpieniu i prześladowaniach, jakim był poddany jej gatunek, zwłaszcza w średniowieczu, kiedy to urządzano kotom nawet procesy (czarny kot uchodził za wcielenie szatana). Domyślałem się, dlaczego Kasjopeja lubiła siedzieć na moim biurku, czy też na stole w kuchni . w mojej obecności. Będąc na wysokości moich oczu czuła się moją pełnoprawną partnerką, jak równa z równym.

Pod koniec mego pobytu na plebanii zdobyłem się nawet na gest bardzo braterski wobec Kasjopei. Powiedziałem jej: "Kasjopejo, Ty jesteś arystokratką, potomkiem kotów »dworzan« z pałacu faraonów, a może nawet jesteś. z kotów świątynnych, ja za. Jestem potomkiem chłopów z Łososiny. Moi przodkowie jedli posiłki całą rodziną ze wspólnej misy. Niech teraz tak będzie i z nami". Wziąłem głęboki talerz, nasypałem do niego müsli crunchy, wlałem trochę mleka o temperaturze pokojowej i powiedziałem do

Kasjopei: "Smacznego!". Kasjopeja nie odrzuciła mego zaproszenia. Jedliśmy w milczeniu. Ona z jednej strony talerza - z wielką gracją, a ja z drugiej - na pewno z mniejszą gracją, co mnie zawstydzało.

Znaczną część dnia Kasjopeja spędzała z sekretarką na parterze, w pomieszczeniach biura parafialnego. Wszystkie osoby, które do kancelarii przychodziły, podziwiały Kasjopeję. Jedna z matek przyprowadzała nawet codziennie swą córeczkę, by mogła się z Kasjopeją pobawić. Nawet te osoby, które miały u siebie młode koty, przyznawały lojalnie, że Kasjopeja jest nadzwyczajna. Nic dziwnego, że Kasjopeja otrzymywała wiele prezentów, głównie zabawek: turlające się beczułeczki, dzwonki na tasiemkach, świecidełka. Rzadko jednak bawiła się tymi wyszukanymi sztucznościami. Wolała swój celofanowy, kolorowy, szeleszczący papierek z cukierka, rzucony najlepiej pod krzesło.

Kasjopeję interesowały jednak nie tylko niewinne, papierkowe zabawy. Przepadała za męską, wręcz brutalną walką. Wystarczyło tylko, że usiadłem na kanapie, długim, staroświeckim meblu w mym pokoju.

Siadałam zawsze nie na  środku, tylko na którym. Z końców kanapy. Na drugim końcu "okopywała" się wtedy Kasjopeja. Czaiła się, podkładała prawą łapkę pod siebie, mierzyła wzrokiem odległość dzielącą ją ode mnie i zawsze nieoczekiwanie ruszała do ataku, rzucając się na mnie wszystkimi czterema szeroko rozczapierzonymi łapkami. Był to sygnał dla mnie. Zakładałem wówczas na prawą rękę i przedramię specjalny rękaw, który sporządziła mi z grubego starego kawałka materiału pewna zacna osoba. Trzeba było widzieć, z jaką determinacją Kasjopeja walczyła z nowym "wrogiem". Szarpała rękaw pazurami wszystkich łapek i wbijała swe ząbki w materiał z całą siłą, na jaką ją było stać. Unosiłem ją wtedy, przyczepioną do rękawa, wysoko w powietrze, a nawet nią lekko wymachiwałem. Gdy mój rękaw wracał do punktu wyjścia, czyli na kanapę, Kasjopeja uciekała, by za kilka sekund ponowić atak. I tak w kółko więcej niż pół godziny. Po takiej walce Kasjopeja padała jak martwa ze zmęczenia. Gdzie? Oczywiście na moje kolana i trudno mi ją było wtedy stamtąd usunąć.

CZUŁOŚCI

Na noc zostawiałem wszystkie drzwi do pomieszczeń na piętrze otwarte. Otwierałem także okno w pokoju, w którym spałem, wychodzące na dach zakrystii. Kasjopeja lubiła spędzać wczesne godziny nocne na tym właśnie dachu. Potrafiła siedzieć na  nim nieruchomo godzinami i wsłuchiwać się w nocne tętno życia wielkiego miasta. Często widziałem ją wpatrzoną w niebo. Widocznie ekscytowało ją migotanie gwiazd.

Zwykle koło północy wracała z dachu do pokoju i kładła się przy moich stopach na łóżku.

O świcie zmieniała legowisko. Cichutko, na końcach paluszków "przemierzała" mnie wzdłuż, aż ku głowie. Kładła się na mej poduszce, blisko mej twarzy, pyszczkiem ku mnie, tak iż czułem jej oddech. Mruczała przy tym swoje "pacierze" (tak mówiło się u nas w domu o kocie, który spał przy piecu w kuchni i chrapał). Zresztą

po pewnym czasie owo mruczenie "pacierzy" ustawało i Kasjopeja oddychała bezszelestnie. Niekiedy budziła się i głaskała mnie łapką po twarzy. Robiła to z taką niezwykłą delikatnością, iż nie wierzę już teraz

Arystotelesowi, wychwalającemu ludzką rękę jako najsubtelniejsze i najsprawniejsze "narzędzie".

Przestrzegałbym jednak dorosłych, żeby nie zezwalali dzieciom na branie kotów do poduszki, czy w ogóle w pobliże oczu. Mogłoby się bowiem zdarzyć, że kot biorąc w "dobrej wierze. oko za poruszające się zwierzątko mógłby je dziabnąć łapką, a co nie daj Boże - jeszcze ostrymi pazurkami.

Takie czułości oczywiście nie mogły pozostać nieodwzajemnione. Sięgnąłem po wypróbowany wzorzec, policzki. Nie broniła się. Gdy ją wypuszczałem z uścisku, zeskakiwała na podłogę, szła na korytarz i tam robiła swą poranną toaletę. Po czym spożywała śniadanie. Moje pocałunki Kasjopei były moim największym numerem, którym bawiłem swoich gości. Brałem główkę Kasjopei w ręce i "okładałem" jej policzki pocałunkami. Bardzo to lubiła. Nie wykazywała najmniejszego zniecierpliwienia. Im bardziej przy tym cmokałem, tym bardziej wydawała się być ukontentowana.

PRZYJACIEL ZWIERZĄT

Nie obyło się jednak bez dramatów. Wspomnę tylko o trzech. Pewnego razu, zupełnie niechcący, trochę z winy samej Kasjopei nadepnąłem mocno na jej łapkę. Wydała tak przeraźliwy pisk, że nigdy tego dźwięku nie zapomnę. Wziąłem ją natychmiast na ręce i okazałem jej tyle współczucia i miłości, na ile mnie tylko było stać. Po pięciu minutach zaczęła znowu biegać po pokoju, a ja byłem cały szczęśliwy, że moim nadepnięciem nie połamałem jej kosteczek w łapce.

Innym razem poszedłem po coś do piwnicy. Nie zauważyłem, że Kasjopeja weszła po kryjomu za mną (oczywiście w piwnicy schowała się przede mną; lubiła robić takie numery). Po wyjściu z piwnicy poszedłem do mojego drugiego kościoła, by odprawić Mszę św. Wróciłem do domu późnym wieczorem, po trzech godzinach nieobecności. Gdy tylko otworzyłem drzwi wejściowe, usłyszałem przeraźliwe miauczenie. Dochodziło z piwnicy. Skulona w kłębek siedziała przy zamkniętych drzwiach i "płakała". Od razu wziąłem ją na ręce. Tego wieczoru nie chciała nic jeść ani się bawić. Chciała być tylko cały czas przytulona do mnie. Miałem kłopot z tym, by się umyć i rozebrać przed spaniem. Jak tylko chciałem ją odłożyć, choćby na moje łóżko, od razu zaczynała głośno miauczeć. Nie kryję, że to przeżycie było dla mnie najmocniejsze i najbardziej wzruszające z całego okresu mych wakacji z Kasjopeją.

Trzeci dramat był zupełnie innej natury. Pewnego wieczoru przyszli do mnie moi przyjaciele z sąsiedniej parafii (którą także musiałem obsługiwać), Polacy, z ich psem Aską, potężnym stworzeniem, ale łagodniejszym niż najbardziej łagodny baranek. Ciekawi byliśmy, jak Kasjopeja zareaguje na psa, jako że w swoim życiu- zapewniano mnie -nie miała jeszcze okazji zetknąć się z żadnym przedstawicielem tego gatunku. Trzymałem Kasjopeję w rękach, gdy owi państwo wchodzili po schodach trzymając na smyczy psa. Gdy Kasjopeja zobaczyła Askę, wydała z siebie groźny pisk, wyrwała się z moich rąk i zaszyła się w moim pokoju. Trzeba było widzieć strach w jej oczach. Po odejściu moich przyjaciół, Kasjopeja wyszła z kryjówki, przegięta w pałąk, z najeżoną sierścią. Obwąchiwała pół nocy .lady po psie, fukając i prychając przy tym przez cały czas.

Pomyślałem sobie wtedy pozytywnie o naszym ludzkim gatunku. Nie jest z nami aż tak źle. Nie jawimy się kociej rasie tak groźnie i przerażająco jak przedstawiciele psiego gatunku. Zatem człowiek może być przyjacielem zwierząt. Tego "oczekują" od niego zwierzęta.

Pożegnanie z Kasjopeją nie mogło odbyć się bardziej prozaicznie. Zastępczyni sekretarki wypuściła ją do ogródka. Poszedłem więc do Kasjopei, ale ona nawet na mnie nie spojrzała. Zajęta była "zabawą" z konikiem polnym. Prawdę mówiąc, wołałbym jej nie zastać w takiej sytuacji, tak sobie w pierwszej chwili pomyślałem. Potem zmieniłem zdanie. To dobrze, powiedziałem sobie, że nie zrobiłem z Kasjopei "człowieka" i że nie przeszkodziłem jej pozostać sobą, czyli kotem. Po powrocie do kraju zadzwoniłem do Monachium, żeby się dowiedzieć, co dzieje się z Kasjopeją. Zastępczyni sekretarki powiedziała mi, że przez cały następny dzień, po moim wyjeździe, Kasjopeja była smutna. "Nic dziwnego- dodała - nikt nie okazał jej tyle serca, co Ojciec. Żadnej duszy u nas Ojciec nie poświęcił tyle czasu, co Kasjopei". To ostatnie zdanie mnie zastanowiło. Nie wdając się w dyskusję odpowiedziałem: "To prawda, poświęciłem Kasjopei dużo czasu, ale Kasjopeja dała mi więcej aniżeli ja jej". Owo "więcej" to było zawalenie się mojej dotychczasowej konstrukcji piramidalnej świata: z człowiekiem na szczycie i z podporządkowanym mu stworzeniem. Tak widział rzeczywistość stworzoną św. Tomasz z Akwinu i inni teolodzy, wszyscy rzekomo w oparciu o przesłanie biblijne. Tak jednak nie jest! Każde stworzenie ma życie od Boga i nie jest skazane na zależności pańszczyźniane od innych.

Taka będzie, wydaje mi się, teologia XXI w. Chrześcijaństwo będzie musiało zmienić swój stosunek do zwierząt (zmienią się przez to także nasze kulinarne przyzwyczajenia). Tego nauczyła mnie Kasjopeja. I za to jestem jej wdzięczny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2009