Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rzecz w tym, że doświadczenie pokazuje, iż jakakolwiek byłaby tu reakcja, niewielka jest szansa, że nastawienie muzułmanów do Zachodu będzie lepsze. Ani pomoc finansowa, ani takie interwencje jak w Libii nie sprawiają, że obraz Zachodu w świecie muzułmańskim staje się lepszy. W najlepszym razie traktuje się Zachód jak zło konieczne – bo przecież miliardy dolarów są potrzebne. W Benghazi zginął ambasador USA, który wierzył, że Bliski Wschód może być demokracją. Przyjaźń do muzułmanów nie uratowała go od śmierci – ale przynajmniej skłoniła do zabrania głosu tych Libijczyków, którzy chcą świeckiego państwa [patrz kolejny tekst – red.].
„Arabska Wiosna”, z którą tak wielu wiązało nadzieję, widząc w niej początek demokracji w świecie arabskim, nadziei tej nie spełniła. Jak wynika z raportu opublikowanego w tych dniach przez amerykański Freedom House, zdobycze „Arabskiej Wiosny” na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej powoli znikają. Tylko w dwóch krajach sytuacja jest trochę lepsza, jeśli chodzi o demokratyczne standardy: w Tunezji (za wyjątkiem praw kobiet) i Egipcie. Paradoksalnie, do największych zamieszek doszło dziś właśnie w tych krajach (obok Pakistanu). W 2011 r. podczas rewolucji pytano, co nastąpi po obaleniu tyranów. Zachód założył, z właściwą sobie naiwnością, że demokracja to także tam najlepszy z systemów. Nieliczni sceptycy kreślili bardziej ponure scenariusze. Dziś wydarzenia w Egipcie, Tunezji i Libii sugerują, że to one były bardziej realne.
Być może liberalne kraje demokratycznego Zachodu powinny na jakiś czas odpuścić sobie branie odpowiedzialności za resztę świata i zająć się własnymi problemami. Jeśli uważamy, że takie wartości jak wolność słowa i wyznania są dobre i mądre, to starajmy się je chronić u siebie, uznając, że inne narody czy religie nie muszą podzielać tego poglądu.
Niewiele możemy poradzić na to, co dzieje się w Pakistanie, ale możemy reagować na wydarzenia np. w Australii czy Wielkiej Brytanii. Tymczasem zbyt często Zachód wpada w pułapkę własnych wartości – np. Brytyjczycy nie są w stanie wydalić z kraju ekstremistycznego kaznodziei islamskiego, głoszącego nienawiść do kraju, który go utrzymuje. W czasie ostatnich anty¬zachodnich demonstracji w Australii opinia publiczna doznała szoku, widząc muzułmańskie dziecko niosące transparent z wezwaniem do ścinania głów tym, którzy obrażają Mahometa. „Nie tego uczymy nasze dzieci. To nie Libia. Jeśli chcecie się zachowywać jak ekstremistyczni kryminaliści, to będziecie traktowani jak ekstremistyczni kryminaliści” – komentował to Andrew Scipione, komisarz policji w Nowej Południowej Walii. Chyba podziałało, bo matka dziecka sama zgłosiła się na policję, przepraszając i zapewniając, że jest dobrą mamą... Zareagowali też przywódcy islamskich społeczności w Australii, wzywając do zaprzestania protestów. Już wcześniej Australijczycy wykazywali zdecydowanie w podobnych sytuacjach. Kilka lat temu, gdy islamski kaznodzieja oświadczył, że bicie czy nawet zgwałcenie żony jest dopuszczalne, głos zabrał sam premier Kevin Rudd, mówiąc: „Nie będziemy tolerować takich uwag w Australii”. W kwietniu tego roku na 14 lat więzienia został skazany afgański uchodźca, który zgwałcił nastolatkę; surowości sędziego nie złagodziły tłumaczenia, że takie zachowanie wynikało z różnic kulturowych.
Świat zachodni i świat islamu co jakiś czas doświadczają kulturowej konfrontacji. Kiedyś były to „Szatańskie wersety” Rushdiego i spory o karykatury Mahometa (największe w 2005–2006 r.). Teraz mamy kiepski film w internecie, zamieszki i ofiary. Szkoda, że film ten nie jest dziełem sztuki, o które warto kruszyć kopie. Ale nie w tym przecież rzecz. Chodzi o określenie granic wzajemnego szacunku, o który trudno, gdy jedna ze stron jest zastraszana, a druga czuje się znieważana. Jak to zmienić? To zasadnicze pytanie – dziś bez odpowiedzi.
Nie możemy zmienić świata, ale możemy nie zgadzać się, aby inni zmieniali go według norm, które dla nas są nie do przyjęcia.