W szkole, we wspólnocie

Bp Grzegorz Ryś: Najprostsza rzecz to wyłożyć prawdy wiary i powiedzieć: tak róbcie. To pójście na łatwiznę. Aby spotkać się z Jezusem, musimy otworzyć przestrzeń do tego spotkania. Po to są rekolekcje.

14.04.2017

Czyta się kilka minut

Rekolekcje w Liceum Ogólnokształcącym w Suchej Beskidzkiej, 9 marca 2017 r. / Fot. Bogdan Szpila / Beskidzka24.pl
Rekolekcje w Liceum Ogólnokształcącym w Suchej Beskidzkiej, 9 marca 2017 r. / Fot. Bogdan Szpila / Beskidzka24.pl

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Co się stało podczas rekolekcji wielkopostnych w Suchej Beskidzkiej?

BP GRZEGORZ RYŚ: Dużo dobra.

Czyli?

Setki młodych ludzi poszło do spowiedzi. To jest realne dobro. Wczoraj – czyli cztery tygodnie od wydarzenia – byłem w Suchej Beskidzkiej na spotkaniu porekolekcyjnym. Przyszło 200 osób.

Te rekolekcje odbyły się w szkole – to budzi kontrowersje.

Czyje?

Na przykład małopolskiego kuratorium.

Do nas kuratorium nie skierowało żadnych zastrzeżeń. Natomiast rekolekcje w szkołach odbywają się od lat i są w Polsce nawet kuratorzy, którzy zapraszają na rekolekcje do szkół.

Szkoła powinna być miejscem rekolekcji?

Dlaczego nie?

Choćby dlatego, że do szkoły chodzą różni ludzie, także niekatolicy.

Nikt nie był zmuszany do uczestnictwa w rekolekcji.

To, że nikt nie dostał jedynki za nieobecność, nie oznacza jeszcze, że nie było żadnej presji na uczniów.

Nic mi nie wiadomo o presji wywieranej na uczniów! Prawdą jest natomiast to, że w Suchej Beskidzkiej i w okolicznych wioskach zdecydowana większość uczniów pochodzi z rodzin wierzących. Wspólnota szkolna jest niemal tożsama z Kościołem. Na katechezę uczęszcza 99 proc. uczniów. Oni niczego nie rozumieją z takich tematów, o których właśnie rozprawiamy. Natomiast gdyby podobne rekolekcje odbywały się w dużym mieście – Krakowie czy Warszawie – to mam wrażenie, że żyjemy w czasach, gdy niewiele już osób przejmuje się tym, czy sąsiad chodzi do kościoła, czy nie. Więc tej presji też raczej nie ma.

Dlaczego w ogóle te rekolekcje odbyły się w szkole?

Z tysięcy powodów. Jeden, najprostszy, brzmi: Sucha Beskidzka ma szkoły, które zbierają młodych z okolicznych wiosek. Kościelnie mówiąc, do tych szkół chodzą uczniowie z trzech dekanatów. I to jest zwykle tak, że ci młodzi na rekolekcje organizowane w Suchej Beskidzkiej nie pójdą, bo to nie ich parafia, natomiast na rekolekcje w swojej parafii też nie pójdą, bo wtedy, gdy są one organizowane, albo są poza domem, albo w drodze do domu. Proboszczowi również ciężko będzie je zorganizować dla garstki uczniów. Więc jedynym rzeczywistym miejscem, gdzie można spotkać tych młodych ludzi, jest szkoła.

Coś jeszcze?

Przy takiej okazji można ściągnąć do szkoły sensowną ekipę ewangelizatorów i zrobić poważne rekolekcje, przy użyciu nowych metod i narzędzi. Co jest nie do przerobienia, jeśli mielibyśmy to robić równocześnie w trzech dekanatach w każdej parafii.

Czyli poszliście na łatwiznę.

Nie.

Setki uczniów w jednej szkole, można sprawę załatwić hurtowo.

Spowiedź, modlitwa wstawiennicza, spotkania indywidualne i w małych grupach – to nie ma nic wspólnego z „hurtem”. To nie jest łatwizna. To możliwość spotkania w liceum z ludźmi będącymi we wspólnocie, którą jest także szkoła. Natomiast myślę, że to całe zamieszanie z rekolekcjami w szkole bierze się stąd, że nie rozmawiamy w ogóle o tym, czym jest szkoła i jakie ma zadania.

Zatem?

Jeśli szkoła jest tylko instytucją, to okej, możemy debatować, jaki ma ta instytucja charakter. Natomiast dla mnie szkoła istnieje przede wszystkim ze względu na młodych ludzi, a nie na abstrakcyjne koncepcje czy systemy polityczne. Jeśli więc uznamy, że to jest wspólnota młodych ludzi, to mnie interesuje, czego tak naprawdę oni chcą.

I oni chcą rekolekcji w szkole?

Przykładem jest to, co wydarzyło się w miejscowym liceum. Szkoła liczy 520 uczniów. W pierwszy dzień rekolekcji przyszło 400. Stu dwudziestu osobom, które nie przyszły, nikt nie robił uwag, nie stawiał jedynek w dzienniku. Natomiast już na drugi dzień rekolekcji uczniów przyszło 500. Sami się namawiali. Wieczorami organizowaliśmy także spotkania, na które w pierwszym dniu przyszło 40 osób, w kolejnym 60, a w kolejnym 80. W całej tej aferze związanej z rekolekcjami w szkole najbardziej bolesne jest to, że nikt nie pyta młodych ludzi o ich doświadczenie, a wszyscy mądrzą się o tym, co powinno być w szkole.

Co jeszcze działo się podczas tych rekolekcji?

Na przykład po Eucharystii był czas na czytanie modlitw przygotowanych przez samych uczniów. Przeczytaliśmy 400 modlitw. Ci młodzi chcą teraz kontynuacji.

Modlitwa uwielbienia jest bardzo angażująca. Jej przeżycie może mieć dobre owoce, ale też brak doświadczenia w takiej modlitwie może budzić wątpliwości.

Każde rekolekcje mają swoją dynamikę. Nie ma w tym polityki nakazowej. Nam zależało, żeby tym razem rekolekcje nie trwały godzinę dziennie, gdy młodzi wchodzą do kościoła, po chwili wychodzą, i nic się w ich życiu nie zmienia. W tym przypadku przyszli na salę gimnastyczną, pracowali w małych grupach, to wszystko trwało kilka godzin. Najpierw jest więc przepowiadanie kerygmatu, dopiero później to, co nazywasz „doświadczeniem angażującym”. Oni są najpierw zestawieni z jedną prawdą: miłości do Jezusa.

Ksiądz Biskup dopuszcza w ogóle, że mogą być jakieś negatywne skutki organizowania rekolekcji w szkole?

Jest w Ewangelii moment, gdy Jezus podaje Judaszowi chleb – i to jest realne dobro – ale w tym właśnie momencie w Judasza wstępuje diabeł. Z wszystkiego mogą być skutki uboczne. Ale ja myślę o tym wszystkim zupełnie inaczej.

Niedawno czytałem tekst o czternastolatku, który jadąc quadem śmiertelnie potrącił sąsiada. Tekst jest w całości osądem – i tego chłopaka, i niemal wszystkich jego rówieśników: „Czego to nie potrafią wyczyniać czternastolatkowie!”. Nie za łatwa postawa? Prawda. Ale co z tego wynika? Dzisiejsi nastolatkowie wiedzą, czym są narkotyki, przemoc, jakie są portale internetowe i gry wywołujące straszne skutki w ich życiu. Jednocześnie gdy się z nimi rozmawia, to widać, jaka jest w nich świadomość i pragnienie tego, co dobre. Problem w tym, że na co dzień oni sobie z tymi propozycjami świata nie radzą.

Rekolekcje mają w tym pomóc?

Problemem jest to, że nasze formy spotkania z nimi są często przypadkowe i niemal zbywające. Natomiast oni okazują dużo zainteresowania tym, którzy chcą z nimi pobyć dłużej. My chcemy zaczynać od słuchania młodych ludzi.

Do tego nie potrzeba rekolekcji, modlitwy uwielbienia i spowiedzi na sali gimnastycznej, wystarczy zwykłe spotkanie.

Trzeba sobie odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czym zatem w ogóle są rekolekcje. Nie chodzi w nich wcale o to, żeby młodym ludziom wpuścić do głów kolejną dawkę katechetycznej wiedzy. Oni mają katechezę po dwie godziny w tygodniu. Rekolekcje są czymś innym. Najprostsza rzecz, jaką można zrobić, to wyłożyć prawdy wiary i powiedzieć: tak róbcie. To trwa już ponad 20 lat. To jest właśnie pójście na łatwiznę. Wyłożenie prawd i zasad wiary, a później zaklinanie rzeczywistości i mówienie, że przecież wiara jest spotkaniem z Drugim. Trudno spotkać się z Drugim, gdy mówimy wyłącznie o prawach i regułach. Spotkanie z Jezusem nie oznacza, że znów o Nim poopowiadamy. Musimy otworzyć przestrzeń do tego spotkania.

Jerzy Turowicz broniąc lekcji religii w szkole powtarzał, że oprócz wymiaru katechetycznego, mają one też wymiar społeczny.

Szkoła jest od tego, żeby z ludzi zrobić uczniów.

Czy odwrotnie?

Nie. Właśnie z ludzi zrobić uczniów. Na zawsze. To znaczy, żeby w człowieku wzbudzić postawę uczniowską na całe życie.

A umie Ksiądz Biskup pomyśleć o szkole bez tej religijnej narracji?

Nie mam lepszego słowa, ale dla mnie to bycie uczniem nie polega wyłącznie na relacji z Jezusem.

Czyli?

Warto być uczniem w każdej dziedzinie życia. Dobry nauczyciel to taki, który się ciągle uczy. Nieważne, czy jest matematykiem, czy historykiem. Człowiek, który ma pasję do ciągłego uczenia, będzie napędzał swoich uczniów do poszukiwania, a nie stania w miejscu. Moimi pierwszymi mistrzami nie byli księża, tylko historycy w szkole. W tym jest i wiedza, i system wartości, odpowiedzialność. Natomiast, odnosząc się do Turowicza, mam przykład ze swojego życia.

Mieliśmy w szkole dyrektora, który był z przekonania komunistą. Przekonanie „ustąpiło” mu dopiero 13 grudnia 1981 r., kiedy rzucił legitymacją partyjną. Ale był też człowiekiem niewierzącym. Wszyscy byśmy poszli za nim w ogień.

Dlaczego?

Był uczciwy i prawy. I to on w 1981 i 1982 r. zapraszał księży na rady pedagogiczne. Pytaliśmy, dlaczego to robi. Odpowiadał, że nie ma nic gorszego niż to, że my w szkole będziemy wam opowiadać jedno, a wy na religii będziecie słyszeć drugie. I że te dwa światy nijak nie będą się ścierać. I będziecie w takim rozkroku, że was to rozerwie. To mówił niewierzący człowiek, który miał jednak szacunek – ostatecznie – dla nas. Chodziło mu o to, żebyśmy nie byli rozjechani. Żebyśmy byli spójni. Efekt spotkania szkoły, domu i Kościoła nie musi rodzić totalnej schizofrenii.

Traktował Was poważnie.

Tak. I jak bym nie chciał dziś, żeby szkoła traktowała ucznia jako abstrakcję. Uczeń to człowiek, który przynosi do szkoły swoje wartości. Nie może być tak, że te wartości będziemy bagatelizować. Dla tych młodych ludzi – wystarczy z nimi pogadać – doświadczenie wiary jest ważne.

Po co były rekolekcje w szkole?

Forma jest ważna, ale ma tylko służyć do przekazania tego, co jest istotą. Rekolekcje mają wiele wymiarów. Jednym z nich jest także doświadczenie społeczne. Szkoła jest przestrzenią, gdzie ścierają się różne wartości. Nie możemy uczniów traktować jako abstrakcyjną masę, której trzeba wyłącznie włożyć wiedzę do głów. Szkoła jest miejscem doświadczenia życia. I formacji. Do wartości!

Jacek Kuroń mówił, że „cała sztuka polega na tym, żeby tak mówić do młodzieży, żeby grupa miała poczucie, że mówię do wszystkich, a zarazem każdego widzę i do każdego mówię”.

I to mógł być ten rodzaj doświadczenia. Przebicia się przez tę abstrakcyjną masę i dojścia do konkretnego człowieka. Także w szkole. Z jego dramatami i radościami. W całej dyskusji chodzi więc o zrozumienie, czym są rekolekcje – chodzi w nich o spotkanie z Drugim i rozmowę. Nikt nikogo nie zmuszał do podnoszenia rąk podczas modlitwy uwielbienia i nikt nikomu nie kazał klękać do konfesjonału. Oni dostali propozycję i mogli z niej skorzystać. Z tego, co widziałem, korzystali. Po drugie – chodzi o zrozumienie, czym jest szkoła. To nie tylko miejsce zdobywania wiedzy, ale także wzrastania i doświadczenia życia takim, jakie ono jest. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2017