Religia to lekcja

Ks. DAMIAN WYŻKIEWICZ, nauczyciel religii wyróżniony w konkursie Nauczyciel roku 2019 r.: Zbyt często na lekcjach religii narzuca się uczniom jedną interpretację i odpowiedź, zamiast razem poszukiwać drogi. To indoktrynacja.

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Peregrynacja obrazu i relikwi św. Stanisława Kostki. Lekcja religii dla uczniów szkoły podstawowej, Maków Mazowiecki, kwiecień 2018 r. / SŁAWOMIR OLZACKI / FORUM
Peregrynacja obrazu i relikwi św. Stanisława Kostki. Lekcja religii dla uczniów szkoły podstawowej, Maków Mazowiecki, kwiecień 2018 r. / SŁAWOMIR OLZACKI / FORUM

IGNACY DUDKIEWICZ: Zacznijmy od wyliczanki. Religia w szkole – dobry pomysł?

KS. DAMIAN WYŻKIEWICZ: Dobry.

Wliczanie ocen z religii do średniej?

Dobry.

Religia na maturze?

Zły.

Czy religia powinna być na pierwszej lub ostatniej lekcji?

Póki istnieje możliwość, by nie chodzić ani na religię, ani na etykę, to tak.

A dlaczego religia w szkole to dobry pomysł?

Teologia jest częścią wiedzy. Warto, żeby uczniowie znali podstawowe informacje także z tej dziedziny. Chodzi o podstawy pozwalające lepiej zrozumieć świat i kulturę, w której żyjemy. Polskie społeczeństwo ma bardzo niski poziom wiedzy biblijnej czy teologicznej. Człowiek wykształcony powinien mieć zaś jakikolwiek kontakt z podstawowymi pojęciami religijnymi, teologicznymi, z biblistyką. Inaczej jest ignorantem – niezależnie od tego, czy wierzy, czy nie. I temu służy religia w szkole.

Wyłącznie przekazywaniu wiedzy?

Zdecydowanie. Nie powinniśmy ze szkoły robić kościoła, organizując w niej nabożeństwa, przynosząc relikwie czy odprawiając mszę.

Modlicie się na początku lekcji?

Tak, ale krótko. Zawsze zaczynamy tradycyjnym „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”. To tyle. Nikt dotąd nie zgłaszał pretensji z tym związanych. Myślę, że w tej formie nie jest to zwyczaj opresyjny.

Wielu nauczycieli religii próbuje jednak przekazywać na lekcjach nie tylko wiedzę, ale także wiarę.

To do końca nie jest możliwe – chyba że poprzez przykład swojego życia. W planie lekcji jest napisane „religia”, nie „katecheza”, która obejmuje także wtajemniczenie chrześcijańskie. W szkole nie sposób tego osiągnąć. To zadanie dla parafii! Bo co mam zrobić, gdy na moje zajęcia trafia osoba niewierząca albo muzułmanin? Powinien otrzymać konkretną wiedzę. Tym bardziej że tej często brakuje także osobom wierzącym. Bywa, że wiedza tych, którzy przychodzą do liceum po katolickich gimnazjach i podstawówkach, bywa większa, ale także bardzo schematyczna i wyuczona. To są zapamiętane formułki, powtarzane niekiedy bez zrozumienia.

Musi czasem Ksiądz prostować rozumienie podstawowych spraw?

Przede wszystkim w dziedzinie biblistyki. Wielu uczniów jest przekonanych, iż Pismo twierdzi, że wszyscy pochodzimy z kazirodczych związków dzieci Adama i Ewy. Nie dostrzegają w tej opowieści narracji. Przykład Kaina, który po zabójstwie brata boi się wejść do miasta pełnego ludzi, jest pewnym zaskoczeniem dla uczniów. Bo skąd ci ludzie się wzięli?

Przychodzą do Księdza osoby niewierzące i innych wyznań na lekcje?

Jest ich kilka. Chcą uczestniczyć, bo twierdzą, że wiele się dowiadują, wiedzą, że mogą wyrazić swoje zdanie, że zajęcia są przygotowane i do czegoś prowadzą.

Bo jeśli kogoś chce się przyciągnąć do Kościoła, to można jedynie proponować. Niczego nie wolno w tym względzie uczniom narzucać.

To przejście między przekazaniem wiedzy w szkole a wtajemniczeniem w kościele jest w ogóle możliwe?

Wyłącznie przez relacje osobowe. Nie epatuję w szkole swoim „księżostwem”, choć chodzę w koloratce. Zawsze mówię uczniom: „jestem księdzem, mogę udzielić sakramentów, mogę was spowiadać, zaprosić na nabożeństwo, wprowadzić w życie chrześcijańskie”. Składam propozycję, ale decyzja musi należeć do nich. Cieszy mnie, kiedy na rekolekcje, które organizuje seminarium księży misjonarzy w Krakowie, jadą także moi uczniowie. Ale nikogo z tego nie rozliczam. Bo młodzież wtedy odnajduje swoją drogę do Kościoła, kiedy nie jest do tego przymuszana – ani przez rodziców, ani przez szkołę. Wówczas decyzja młodego człowieka o uczestnictwie w lekcjach religii czy w życiu Kościoła staje się bardziej dojrzała, dzięki czemu dojrzewa także sam Kościół. Choć statystyki mogą się nie zgadzać. Gdy wszystko dzieje się w wolności, na lekcje religii czasem przychodzi mniej osób.

Skąd się zatem bierze ta pokusa krzewienia w szkole wiary?

Z pomieszania pojęć. Z próby zaspokojenia oczekiwań i kuratorium, i kurii. Owszem, otrzymuję misję kanoniczną od biskupa, ale jednocześnie podpisuję umowę z dyrektorem szkoły. Niektórzy nie umieją odnaleźć się w tych dwóch porządkach jednocześnie, zrozumieć swojej roli.

Czym to skutkuje?

Na ogół dwiema skrajnościami. Albo fanatyzmem religijnym i próbą przymuszania uczniów do praktyk religijnych, albo strachem przed trudnymi pytaniami. Niektórzy katecheci tylko puszczają filmy albo pytają: „to o czym chcecie gadać?”. Jest wówczas oczywiste, że nauczyciel nie jest przygotowany do zajęć. W kościele, w którym służę, są ministranci, którzy nie chodzą na religię właśnie z takich powodów, bo twierdzą – podobnie jak ich rodzice – że to strata czasu. I ja się im nie dziwię.

Może łatwiej byłoby połączyć przekaz wiedzy z wtajemniczeniem, gdyby lekcje religii odbywały się w kościołach?

Nie w tym rzecz. Moja mama pochodzi z Jasła, z Podkarpacia. Opowiadała, że w latach 80., na tych pobożnych terenach na religię do parafii przychodziło po 5-6 osób z 30-osobowej klasy. Przekonanie, że jeśli wrócimy z lekcjami religii do parafii, to młodzież na nie wróci, jest mitem.

Jeśli chcemy proponować młodzieży zaangażowanie przy parafii, powinny przy niej istnieć konkretne propozycje, a nie jedna, nieokreślona grupa duszpasterska. Bo nawet jeśli dany ksiądz będzie na tyle charyzmatyczny, że wokół niego zgromadzą się młodzi ludzie, to stanie się on idolem. A kiedy go zabraknie, to i młodzi znikną.

To co robić?

Powinniśmy proponować młodym różne formy zaangażowania i rozwijania wiary. Jeśli chcą być harcerzami, niech będą harcerzami. Jeśli chcą działać charytatywnie, niech angażują się w Caritas. Jeśli chcą rozwijać praktyki medytacji chrześcijańskiej, zaproponujmy im to. Ale żeby to zrobić, musimy mieć z młodymi styczność. Często zaś pierwszym kontaktem ucznia z Kościołem jest właśnie spotkanie z katechetą w szkole.

To nie zawsze pomaga. Czasem wręcz odstrasza.

Wszystko zależy od tego, kim ten ksiądz jest. Czy jest wykształcony i kontaktowy, czy zamknięty i niedouczony. Wielu księży i sióstr zakonnych jest przymuszanych do uczenia w szkole, niezależnie od tego, czy tego chcą i czy się do tego nadają. To paranoja. Nie każdy teolog będzie dobrym dydaktykiem. Nie każdy dobry dydaktyk tak samo nadaje się do pracy z klasami 1-3 podstawówki, jak i z licealistami.

A jednak księża trafiają do szkół niemal automatycznie.

To wielki błąd. Ale nie ma kim ich zastąpić. Skoro mamy mieć dwie lekcje religii w tygodniu w szkole, to ktoś musi je prowadzić. W efekcie bierze się, kogo popadnie.

Może nie potrzebujemy dwóch lekcji tygodniowo?

To bardzo ważne pytanie, nad którym powinniśmy się bez uprzedzeń zastanowić, zwłaszcza w kontekście sytuacji z podwójnym rocznikiem w szkołach średnich. Naprawdę trudno jest wcisnąć w plan drugą godzinę religii. Czuję zresztą zażenowanie, gdy widzę, że uczniowie mają jedną godzinę fizyki w tygodniu, a religii dwie. Znajmy proporcje.

Wielu katechetów, a także profesorów katechetyki twierdzi, że w podstawówce dwie godziny religii mają sens. W szkole średniej wystarczyłaby natomiast jedna lekcja porządnie przeprowadzona przez nauczyciela z umiejętnościami i przekonaniem, który umiałby do młodych trafić.

Jak to osiągnąć?

Po pierwsze, trzeba mówić językiem ich świata.

Czyli jakim?

Operować pojęciami, które znają. Dostosowywać się do ich możliwości i sposobów wyrazu. Gdy rozmawialiśmy o tym, co oznacza wszechmoc Boga i to, że ma On w sobie pełnię, usłyszałem od ucznia: „czyli Bóg ma wszystko na maksa”. I to jest w porządku, nawet jeśli później dodaję, że każdy język opisu Boga jest niewystarczający. Gdybym jednak używał tradycyjnych pojęć teologicznych czy filozoficznych, to byśmy się nie dogadali.

Powinniśmy też walczyć z kaznodziejskimi naleciałościami, jak mówienie o pochylaniu się, ujmowaniu, kroczeniu i spożywaniu. Naprawdę zdarza się, że uczeń pyta, co to znaczy, że „Chrystus spożywał”. Lepiej użyć zwyczajnych słów, porównań, nie mówić ponad głowami uczniów.

Po drugie, religia powinna być inter­dyscyplinarna.

Co to znaczy w praktyce?

Bywam zapraszany na lekcje języka polskiego, by opowiedzieć o Księdze Rodzaju. Jestem filozofem z wykształcenia, opowiadam więc także o historii filozofii XIX wieku. Sam zapraszam nauczycieli oraz osoby z zewnątrz, by pogłębiły na moich lekcjach pewne zagadnienia.

Stworzyłem własny schemat, który realizuję od kilku lat. Lekcje religii zawsze zaczynam od psychologii – od zajęć o mechanizmach obronnych, komunikacie „ja”, kodach emocjonalnych. Dzięki temu uczymy się rozpoznawać samych siebie. Następnie przechodzimy do filozofii, później do etyki, a dopiero na koniec docieramy do rozmowy o Biblii i teologii.

W seminarium, zanim zaczynamy zajmować się teologią, też najpierw przez dwa lata studiujemy filozofię. To odpowiednia kolejność. Nie rozumiem, dlaczego w liceum, czyli szkole pre-akademickiej, z tego nie korzystać. Zamiast tego uczniów się indoktrynuje.

Mocne słowo.

Ale adekwatne. Zbyt często na lekcjach religii narzuca się uczniom jedną interpretację i odpowiedź, zamiast razem poszukiwać drogi. Co gorsza, wiele osób w liceum słyszy dokładnie to samo, co w gimnazjum. Dlatego tak wielu uczniów wypisuje się z tych zajęć. Sam bym nie chciał na nie chodzić.

Młodzieży często brakuje spojrzenia na wiele spraw z dwóch stron. Również moją rolą jest to, żeby im to umożliwić – pokazać argumenty za i przeciw. Także po to, by ostatecznie młody człowiek mógł w swoim sumieniu, którego prymat uznajemy, zdecydować o swoim podejściu do danej kwestii. Będzie znał doktrynę katolicką, ale także inne poglądy. Myślę, że niektóre problemy z religią w szkole biorą się właśnie z tego, że nie wierzymy w sumienia młodych ludzi.

Księdza oponenci powiedzą, że oni oczywiście chcą, żeby młodzi działali w zgodzie z sumieniem. Tyle tylko, że „prawidłowo uformowanym”.

Cóż to dokładnie znaczy? Człowiek musi być traktowany jako dojrzały podmiot, a nie tylko przedmiot naszego działania. Również dziecko czy nastolatek. Przecież także Katechizm Kościoła Katolickiego się zmienia. Parę paragrafów zmienił w nim Benedykt XVI, Franciszek zmodyfikował nauczanie na temat kary śmierci. Wszyscy poszukujemy. Warto zaufać młodym ludziom, że oni też chcą uczciwie szukać. I im to umożliwić. Inaczej zajmujemy się nie nauczaniem, lecz właśnie indoktrynacją.

To widać nawet w podstawie programowej. O sprawach bioetycznych rozmawiam z uczniami dopiero w klasie maturalnej. Nie rozumiem podręczników, które zalecają podejmowanie tych tematów na etapie późnej podstawówki. Ktoś, kto chce rozmawiać z ósmoklasistami o eutanazji, zapomniał o psychologii rozwojowej i możliwościach asocjacji wiedzy na różnych etapach życia. To nie służy dojrzałemu kształtowaniu postaw i poglądów.

Właśnie po to, by wspólnie szukać, otworzył Ksiądz w szkole klub dyskusyjny „Więzi”? To nieoczywisty wybór patronackiego środowiska w polskim Kościele.

Chciałem ożywić życie w naszej szkole, zapraszać do niej gości, organizować debaty. Jest to coraz trudniejsze w obliczu przeładowania planu zajęć, ale staram się nie poddawać. A środowisko „Więzi” lubię. Jest mi ideowo najbliższe, okazało się także, że wielu nauczycieli ją czyta, a pani dyrektor jest sympatyczką Klubu „Tygodnika Powszechnego”. Okazuje się, że wielu osobom takie spojrzenie na Kościół jest niezwykle bliskie. Chciałem się nim podzielić także z młodzieżą.

A czy młodzież sama czasem ­chciałaby o czymś porozmawiać?

Zdarza się. Często mówię im wtedy, że jeżeli chcemy o tym pogadać na poważnie, to muszę mieć czas, żeby się przygotować. W ostatnich miesiącach było takich sytuacji wiele. Młodzież chce na przykład rozmawiać o przestępstwach seksualnych w Kościele. Jestem po zajęciach z ojcem Adamem Żakiem, więc czuję się do tych rozmów gotowy. Ale nie z każdym tematem tak jest. Nauczyciel musi się ciągle dokształcać. Nawet jeśli jest bardzo sympatyczny, to najważniejsze jest to, czy jest kompetentny. Na samej sympatyczności nie zajedziemy daleko.

Ale znów: pozwala ona na nawiązanie pierwszego kontaktu.

To też prawda. Wielu młodych, kiedy słyszy o skandalach w Kościele, nie chce mieć z nim nic do czynienia. Potrafi się to zmienić, gdy zobaczą, że ksiądz nie jest taki straszny, że jest zaangażowany, robi klub dyskusyjny, ma opinię normalnego gościa. Wtedy pojawia się zainteresowanie i otwartość. Ale to wymaga czasu i nakładu sił. I nie zawsze się udaje. Słyszę czasem: „szanuję księdza, bardzo się cieszę, że jest ksiądz wykształcony i aktywny, ale reprezentuje ksiądz instytucję, która mi się nie podoba”. Co mogę wtedy powiedzieć? Jedynie przeprosić za moich braci i siostry, którzy czynią zło. Młodzież nie widzi w Kościele miejsca, w którym mogłaby realizować swoje potrzeby duchowe.

I gdzie wtedy szuka?

Albo w innych religiach, na przykład Wschodu, albo w kulturze, albo zwyczajnie obojętnieje. Nie szuka w ogóle. Również dlatego zmieniłbym w polskim systemie jedno: nie pozostawiałbym uczniom możliwości niechodzenia na żadne zajęcia – ani na religię, ani na etykę. Bo uczniowie są pragmatyczni i często, gdy mogą, wolą mieć wolne. Uważam, że jeśli ktoś nie chodzi na religię, to warto, by dostał porządną edukację filozoficzną i etyczną na innych lekcjach.

Psychologowie twierdzą, że młodzież jest obecnie wyjątkowo pogubiona, często samotna, pozbawiona punktów oparcia i trwałych relacji. Czy lekcje religii mogą odpowiadać na egzystencjalne potrzeby uczniów?

Jedynie pod warunkiem, że katecheta współpracuje z pedagogiem i psychologiem. Nie należy przekraczać swoich kompetencji. Jestem nauczycielem, dydaktykiem i duszpasterzem. Ale zdarza się, że robię swego rodzaju pierwszy wywiad, a następnie sugeruję uczniowi poszukanie wsparcia u psychologa. Niektórzy uczniowie mają zaufanie do księdza, co może mu pozwolić na reakcję i udzielenie wsparcia. Ale trzeba pamiętać o swoich ograniczeniach. Chyba że mówimy o sprawach związanych z relacją z Bogiem, problemami z modlitwą i tak dalej. Wtedy jestem w stanie pomóc.

A jeżeli słyszy Ksiądz słowa: „nie wiem, co zrobić z moim życiem, bo rodzice nakładają na mnie olbrzymią presję, z którą sobie nie radzę”?

Trzeba takiej osobie towarzyszyć. Spotykałem się z takimi przypadkami. Zdarzało mi się zapraszać na rozmowę rodziców. I czasem przynosi to efekty, udaje się wspólnie wypracować drogę poprawy sytuacji i uzdrowienia relacji w rodzinie. To jednak pojedyncze sytuacje.

Kiedyś chodził do mnie na kółko chłopak, który mówił, że bardzo lubi filozofię, ale nie bardzo ją rozumie, bo jest „typowym matematykiem”. Później okazało się, że ma problemy egzystencjalne. Poradziłem mu konsultację psychologiczną. I psycholog zdiagnozował u niego zespół Aspergera. W wieku dziewiętnastu lat, na pół roku przed maturą! Wcześniej nikt tego nie zauważył. To tylko pokazuje, jak potrzebna jest współpraca między wszystkimi osobami pracującymi w szkole. Tego często brakuje. Słyszę niekiedy, że w niektórych szkołach ksiądz pojawia się na radzie pedagogicznej od wielkiego dzwonu. Pytam wtedy: czy on pracuje w tej szkole i bierze na siebie związane z tym obowiązki, czy też jest w niej bezkarny? Inni nauczyciele też mają wiele spraw do załatwienia, mają rodziny i dzieci. Kiedy słyszę, że ksiądz nie idzie na radę, bo ma różaniec o 17.00, to myślę, że niepoważnie traktuje swoje obowiązki. Albo niech znajdzie dla siebie zastępstwo, albo niech nie bierze pieniędzy ze szkoły. ©

Ks. DAMIAN WYŻKIEWICZ CM (ur. 1986) należy do Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo. Filozof i teolog, doktorant w IFiS PAN. Duszpasterz młodzieży w warszawskiej parafii Świętego Krzyża i katecheta w Zespole Szkół nr 22 im. E. Konopczyńskiego w Warszawie. Kapelan wspólnot ruchu Wiara i Światło. Został wyróżniony w konkursie Nauczyciel Roku 2019 zorganizowanym przez „Głos Nauczycielski”.

IGNACY DUDKIEWICZ jest redaktorem naczelnym magazynu „Kontakt” (www.MagazynKontakt.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019