Podzwonne dla katechezy

Stopień z religii liczony do średniej, matura z religii - czy te propozycje mają sens? Czy wystarczą, by podnieść status katechezy szkolnej i - co najważniejsze - by zatrzymać postępujący proces laicyzacji polskiej młodzieży?.

08.01.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Z zaciekawieniem śledziłem dyskusję na łamach "TP", wywołaną moim artykułem "Poganie, duszyczki i pensje" (jej echa są nadal widoczne na forum internetowym dla katechetów: www.natan.pl). W trakcie debaty ze strony Kościoła i ministerstwa edukacji pojawiły się zapowiedzi zmian mających umocnić pozycję katechezy w szkole: stopień z religii ma się liczyć do średniej od nowego roku szkolnego, matura z religii ma się odbywać od 2010 r., a w niedługim czasie religia zamiennie z etyką mają być przedmiotami obowiązkowymi. Ta pierwsza raczej w niezmienionym wymiarze dwóch godzin tygodniowo, choć ostatnio pojawił się postulat wprowadzenia w liceach jednej godziny filozofii zamiast jednej godziny religii.

Hiszpańskie memento

Czy te zmiany wystarczą? Przypuszczam, że nie. Za reformami administracyjnymi nie idą reformy programowe, a o postulowanej pogłębionej katechezie dla chętnych na razie nie słychać. A tamto czyniąc, i tego nie wolno zaniedbywać.

Dlaczego? Zacytujmy grudniową "Więź" z artykułu pt. "Hiszpania - nieudana krucjata": "W ostatnich latach gwałtownie spada liczba wierzących i zaangażowanych katolików wśród hiszpańskiej młodzieży. Z badań sprzed roku (»Młodzi Hiszpanie 2005«) wynika, że jedynie 29 proc. respondentów zaliczyło się do grona wierzących wyznania katolickiego, podczas gdy w analogicznym badaniu z 1995 r. odsetek ten wynosił 77 proc. (...) Badania z 2000 r. wykazały, że jedynie 10 proc. młodych ludzi uczestniczy w coniedzielnej liturgii. Jeszcze mniej jest tych, którzy uważają proponowane przez Kościół wartości za pomocne w kształtowaniu własnego życia. (...) Młodzi, choć w zdecydowanej większości ochrzczeni i mający za sobą szkolną katechezę, z Kościołem nie chcą mieć nic wspólnego".

To brzmi jak alarm. I nie ma się co łudzić, że w Polsce będzie lepiej, bo w Hiszpanii jest inny klimat i rządzi skrajnie lewicowy rząd. Kto pracuje z młodzieżą, ten wie, że symptomy zjawiska sekularyzacji, szczególnie w miastach, są już nazbyt widoczne. Sam co roku przeprowadzam anonimową ankietę na temat wiary i katolickich postaw moralnych w gimnazjach i liceach, w których uczę. W jej świetle postawa wobec dogmatów i wobec katolickiej etyki seksualnej jest więcej niż selektywna. Potwierdzają to ostatnie badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, które pokazują szybką sekularyzację młodzieży z dużych miast oraz to, że deklaratywność wiary nie idzie w parze z jej praktykowaniem na co dzień. Inne sondaże, prowadzone przez ks. Krzysztofa Pawlinę wśród kandydatów do prezbiteratu, wykazują elementarne braki w znajomości prawd wiary nawet wśród tych, którzy chcą zostać księżmi i ukończyli katechezę na poziomie szkoły średniej.

To zmusza do przemyśleń.

System mało skuteczny

Przydałoby się, by ktoś zrobił badania na temat skuteczności katechizacji w szkole na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Warto byłoby też zapytać dzisiejszych trzydziestolatków, co im dała religia w szkole. Mnie osobiście nie byłoby chyba stać na taką ocenę: mimo zaangażowania w katechizację, mam poczucie mizerności owoców.

Wnioskuję tak nie w ciemno, ale na podstawie pewnych przesłanek. Krótko przed Świętami spotkałem w galerii handlowej byłego ucznia, obecnie studenta Politechniki Warszawskiej. Miłe było, że mnie poznał i zagadnął. Przy okazji zapytałem, co myśli o sensowności katechezy, którą odbierał w liceum. Odparł krótko: "To się nie sprawdza. Wiara nie może być oparta na przymusie, dlatego młodzież zawsze się będzie buntować przeciw religii w szkole". Abstrahując od sensowności tego wywodu, lepszy komentarz dodała towarzysząca mu przy zakupach mama: "Niech mu pan lepiej powie, żeby do kościoła zaczął chodzić, bo zupełnie przestał". To wystarczyło, bym zobaczył skuteczność katechizacji szkolnej. Także mojej.

Drugi przykład pochodzi z moich rodzinnych stron, z miasta średniej wielkości w centralnej Polsce. Na terenie tamtejszej parafii mieszka kilka tysięcy ludzi, są dwa duże licea i dwa zespoły szkół zawodowych. W pierwszym dniu rekolekcji adwentowych dla młodzieży na wieczorną naukę przyszło 11 osób. Owszem: gdy rekolekcje wielkopostne odbywają się w ramach zajęć, większość młodzieży daje się przyprowadzić do kościoła. Jednak gdy mają iść dobrowolnie, efekty są mizerne.

Obecny system katechetyczny wydaje się niezbyt skuteczny, jeżeli chodzi o osobiste przekazywanie wiary, i nie tworzy więzi ze wspólnotą parafialną. Co jest tego przyczyną? Czy brak odpowiednich metod pracy ze strony katechetów, jak sugerował w dyskusji na łamach "TP" Grzegorz Pac? Czy starczy podniesienie poziomu i rangi katechezy na wzór modelu niemieckiego i zwieńczenie jej maturą z religii, jak pisał Joachim Pyka? Według mnie, nie. Błędnie diagnozuje się stan wiary katechizowanej młodzieży, a programy szkolne nastawione są na przekazywanie wiedzy religijnej, w minimalnym zakresie uwzględniając konieczność ewangelizacji od podstaw i wychowania uczniów, zaniedbanego przez dom rodzinny.

Bunt czy obojętność?

Czy Czytelnicy "TP", śledzący naszą dyskusję na temat trudności, jakie przeżywają katecheci, dostrzegli, że wyprzedziła ona o kilka tygodni wiadomości o tragicznych zajściach w szkołach, m.in. o śmierci 14-

-latki z gdańskiego gimnazjum? Sądzę, że katecheci widzą o wiele głębiej te negatywne zmiany, które zostały nagłośnione przy okazji gdańskiej tragedii. Mówiliśmy o tym między sobą już wcześniej na warsztatach metodycznych, coraz częściej dotyczących pracy z uczniem trudnym. Sam słyszałem o uczniach, którzy stają w czasie lekcji na ławce i bluzgają pod adresem katechety. Inni potrafią w egzemplarzach Biblii szkolnych rysować symbole satanistyczne czy wpisywać wulgarne wyrazy. Z doświadczania takich zachowań wypływał sformułowany przez ks. Zbigniewa Maciejewskiego postulat "katechetycznej ekskomuniki" dla uczniów "rozwalających" katechezę.

Skąd wypływają takie postawy? U części młodzieży jest to często nieuświadomiony bunt przeciw "przymusowi religijnemu", którym dla wielu jest katecheza szkolna. "Rodzice nie zgadzają się, żebym nie chodził na religię, tylko dlatego tu jestem" - oto głos z mojej lekcji religii. Znajoma katechetka z Lublina mówiła o przypadkach, że część katechizowanych przez nią gimnazjalistów nie kontynuowała katechezy w liceum. Gdy zapytała jedną z matek, dlaczego, ta odpowiedziała: "Przecież syn ma już bierzmowanie. To mu wystarczy do ślubu kościelnego".

Często koledzy niechodzący już na religię są autorytetami w oczach rówieśników. Przychodzą na pierwszą katechezę z ciekawości, oglądają nowego katechetę jak małpę, czasami go prowokują, a potem siedzą cały rok w świetlicy lub idą wcześniej do domu. Uchodzą za ludzi niezależnych, którzy mają fajnych rodziców i więcej czasu na swoje sprawy, lepsze niż lekcja religii.

Ostatnio w rozmowie z jedną z matek, skądinąd protestantką, usłyszałem też takie zdanie: "Myślałam, żeby posłać syna na katechezę katolicką, ale nie zrobiłam tego, bo on sam mówi, że poziom religijny jego kolegów jest żenujący. On nie ma w klasie z kim porozmawiać na temat Jezusa i chrześcijaństwa". Przyznałem jej rację, bo sam na katechezie zajmuję się raczej dyscyplinowaniem nadpobudliwych uczniów niż przekazywaniem prawd wiary. Modlitwa, czytanie słowa Bożego czy wiedza religijna większości moich uczniów nie interesuje. Oni są na religii, bo muszą.

Dreptanie w miejscu

Kilka lat temu przeczytałem zdanie wykładowcy KUL-u, jezuity Zbigniewa Czerwińskiego, które olśniło mnie trafnością diagnozy polskiego katolicyzmu, a z biegiem lat wcale się nie zdezaktualizowało. Pisał on: "Wydaje się, że sedno tego problemu [chrześcijaństwa niekonsekwentnego w przypadku większości naszych parafian] zawiera się w pewnym fakcie, z którego bardzo wielu świeckich, a także spora liczba duchownych nie zdaje sobie sprawy. Chodzi o to, że cała masa chrześcijan jest nimi tylko z nazwy, z imienia. Noszą etykietkę chrześcijan, ale w gruncie rzeczy, wewnętrznie chrześcijanami nie są, nigdy naprawdę nie weszli w chrześcijaństwo. Nie są oni właściwie świadomi tego, że głównym kryterium, na podstawie którego można kogoś nazwać chrześcijaninem, nie jest pobożność, spełnianie praktyk religijnych, troska o potrzeby parafii. Nie jest nim także to, że ktoś jest porządnym człowiekiem, że wstąpił do zakonu lub otrzymał święcenia. Tym kryterium jest pewne wydarzenie, które nazywa się nawróceniem. Jeśli ktoś je przeżył, można go nazwać prawdziwym chrześcijaninem. Jeśli to wydarzenie nie nastąpiło - taki człowiek (mimo że jest ochrzczony) wewnętrznie chrześcijaninem nie jest, i gdy go tak nazywamy - to jest to tylko etykietka".

Jeżeli uznamy tę diagnozę za trafną, a nawrócenie nazwiemy głębokim, osobistym spotkaniem z Jezusem, rodzi się pytanie: czy katecheza szkolna jest miejscem, w którym można takie doświadczenie przeżyć?

Owszem, swój pierwszy artykuł w "TP" kończyłem opowieścią o dziewczynie, która przyszła do znajomego księdza po całym roku katechezy i powiedziała "Psze księdza, ja się na księdza religii nawróciłam". Pisałem to jednak, po pierwsze, na początku roku szkolnego "ku pokrzepieniu serc katechetów". A po drugie, powyższy przykład miał miejsce przeszło 20 lat temu, gdy katecheza była jeszcze w salkach parafialnych.

Teraz sytuacja zupełnie się zmieniła: nawet gdy mamy na katechezie uczniów naprawdę poszukujących Boga, nie możemy z nimi wypłynąć "na głębię", bo zalewa nas fala hałasu, braku dyscypliny, znudzenia, a czasami złośliwości i chamstwa ze strony innych.

Może więc w katechizacji czas skoncentrować się na tych, którzy "nie mają z kim w klasie porozmawiać o wierze"? Zająć się nimi w formie katechezy elitarnej, a dla pozostałych przygotować jakiś program ewangelizacji podstawowej? Ja na religii w szkole średniej muszę wciąż dreptać w miejscu, odpowiadając na pytania typu: c zy Bóg istnieje? Po co musimy chodzić w niedzielę do kościoła? Co Kościół ma przeciwko współżyciu ludzi, którzy się kochają? Dlaczego Kościół nie przeprosił za inkwizycję i jak może teraz pouczać innych?

A przecież chciałbym rzeczywiście katechizować i mówić o tym, co nam mówi słowo Boże w Biblii: o rozpoznawaniu swojego powołania, szukaniu woli Bożej i braniu swojego krzyża na każdy dzień w sytuacjach szkolnych czy rodzinnych.

Co dalej?

Wiem, że to teoria. Że nie da się wyprowadzić całej armii katechetów ze szkół. Że Kościół poniósł duże nakłady na edukację katechetyczną. Że rodziny katechetów i księża katechizujący muszą z czegoś żyć.

Ale spróbujmy postawić kilka tez, teoretycznie. Zamiast dwóch godzin religii w gimnazjum i szkole średniej, jedna godzina z umocowaniami proponowanymi przez komisję Episkopatu i ministerstwo edukacji (dla chcących zdawać maturę z religii: dodatkowa godzina fakultetu). W zamian za to ksiądz w szkole na zasadzie prefekta, z umocowaniem takim jak psycholog czy pedagog szkolny, do którego można udać się po radę lub porozmawiać. Taki prefekt byłby również organizatorem 4-5 spotkań ewangelizacyjnych w roku szkolnym (w tym również w ramach rekolekcji adwentowych i wielkopostnych). Na takie akcje ewangelizacyjne mogłyby się składać katechezy zapraszające do opowiedzenia się za Jezusem, spotkania z zaangażowanymi chrześcijanami i koncerty zespołów chrześcijańskich.

Widziałem, jak skuteczną formą pierwszej ewangelizacji w szkołach średnich jest jezuicka Szkoła Kontaktu z Bogiem. Po ewangelizacyjnym "show", prowadzonym w formule atrakcyjnej dla młodzieży, odbywały się zapisy chętnych na zamknięte rekolekcje ignacjańskie. Przez taką formę osobistego kontaktu z Bogiem przeszły już cztery tysiące licealistów. Świadectwa nawróceń niektórych z nich można przeczytać na internetowej stronie www.jezuici.pl/szkola. Bo do nawrócenia potrzebna jest atmosfera ciszy, skupienia i świadectwa innych wierzących. Dlatego również wielkopostne rekolekcje szkolne powinny być wyjazdowe, organizowane w kilku turach, co praktykują już dziś niektóre szkoły katolickie.

Do takiej systematycznej ewangelizacji należałoby też włączyć wielkie chrześcijańskie zloty młodzieży, np. Lednicę, majowy kongres Odnowy w Duchu Świętym w Częstochowie czy spotkania organizowane przez wspólnotę Chemin Neuf w Wadowicach. Są wakacyjne inicjatywy ewangelizacyjne prowadzone przez dominikanów, kapucynów czy inne zgromadzenia pracujące z młodzieżą, które są miejscem doświadczania Boga przez wielu młodych.

Tworzenie takich przestrzeni do nawrócenia może zaowocuje za 20 lat żywym Kościołem młodych. Inaczej będę się bardzo obawiał "hiszpańskiego syndromu".

***

Katechizuję już wiele lat. Gdy po powrocie z Niemiec zaczynałem pracę w szkole, dziękowałem Bogu, że w Polsce mamy jeszcze do kogo mówić, że są w Kościele i dzieci, i młodzież. Po paru latach rozważam porzucenie szkoły: straciłem zapał i wiarę w sensowność katechezy w obecnej formie.

Czy to syndrom wypalenia zawodowego? Może tak. Ale więcej sensu widzę w rozmowie o Bogu z chłopakiem, z którym współpracuję poza szkołą, a który na katechezę szkolną nie uczęszczał, niż w dyscyplinowaniu w ramach lekcji nadpobudliwych małolatów. Bo na religię oni jeszcze przychodzą, ale w kościele parafialnym już ich zobaczyć nie mogę.

DARIUSZ KWIECIEŃ od ośmiu lat jest katechetą w szkołach państwowych i prywatnych. Publikował m.in. w "Więzi", jest autorem filmu dokumentalnego o ks. Józefie Tischnerze "Trzeba być w butach na weselu".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007