W piwnicznej izbie

Koreański reżyser w „Parasite” nie oszczędza nikogo. Bogaci są nieufni i naiwni, a przy tym karykaturalni w obyczajowej westernizacji. Przedstawiciele wyklętego ludu ziemi okazują się po prostu mściwymi „przegrywami”.

09.09.2019

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Parasite” / MATERIAŁY PRASOWE
Kadr z filmu „Parasite” / MATERIAŁY PRASOWE

Wyobraźmy sobie wielką spiżarnię, wypełnioną od podłogi aż po sufit półkami z jedzeniem. Na dole mamy produkty tanie, na samej górze, już poza zasięgiem ręki, towary luksusowe. I nagle do tego magazynu wpada złośliwy duszek. Zaczyna przeklejać etykiety, przestawiać słoiki i puszki, mieszając bardzo drogie z bardzo tanimi, gdzieniegdzie dodaje dziegciu bądź owocowych alergenów, a na koniec wrzuca do środka bombę – z opóźnionym zapłonem. To właśnie robi koreański reżyser Bong Joon-ho w swoim najnowszym filmie, brawurowym i mistrzowskim jednocześnie, nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes. I nie poprzestaje na wywrotowym żarcie.

W „Parasite” (po polsku: „Pasożyt”) spiżarnia jest kluczowym miejscem akcji. Są w niej co prawda wyłącznie dobra z wysokiej półki, jako że zamieszkująca dom rodzina Parków należy do finansowej elity, lecz z czasem miejsce to nabiera funkcji metaforycznej, jego fizyczna przestrzeń rozszerza się zaś w najbardziej nieprzewidywalnych kierunkach. Staje się kryjówką, pułapką, spichlerzem różnej maści tajemnic.

Zważywszy na kłopotliwe sąsiedztwo z północy, spiżarnia ma zrazu pełnić funkcję schronu pozwalającego bogatym Koreańczykom przetrwać atak nuklearny. Bombę przemycą jednak do domu Parków zupełnie inni Kimowie, ci bardziej swojscy – takie nazwisko nosi rodzina nędzarzy, która podstępnie wdziera się w ich życie. Przebrana za służących, kierowców, korepetytorów, bo tylko w takiej roli biedacy mają szansę przekroczyć progi designerskiej willi, przynosi ze sobą nieusuwalny odór sutereny. Żyją tam całą czwórką – oglądają przez okno nogi przechodniów i sikających pijaczków, składają od niechcenia kartony na pizzę, polują na pluskwy i niezabezpieczone wi-fi.

Ów „zapach zwiędłej rzodkwi” to nie tylko woń zatłoczonego metra, splajtowanych interesów, straconych szans na edukację dzieci, to również zapach poniżenia i pogardy. Sympatyczni chlebodawcy narzucają wyraźny dystans między relacją służbową a ryzykownym spoufaleniem, pomiędzy tym, co ludzkie, a tym, co kastowe. Podobnie scenariusz Bonga, który w organizacji ekranowej przestrzeni nakreśla ostre granice między górą i symbolicznym dołem, przybierającym postać różnie zagospodarowanej piwnicznej izby.

W piwnicy można wegetować, można też gromadzić zapasy, rodzina Kimów stanowi więc dla Parków coś w rodzaju odwróconego odbicia. Pytanie, kogo należałoby nazwać tytułowym pasożytem, zależy od tego, jakie miejsce na społeczno-ekonomicznej drabinie zajmuje ten, kto pyta. A widzowi wcale nie będzie łatwo stanąć po którejś ze stron.

Koreańskiego reżysera nie zadowala ani zjadliwa społeczna satyra, ani komedia omyłek, w której pewna rodzina udaje, że nie jest rodziną, by zająć miejsce innej rodziny. U Bonga dominuje wykładnia raczej szyderczo darwinowska niż marksistowska. Biedacy, by zapewnić sobie społeczny awans, czyli załatwić posady w bogatym domu, muszą nie tylko oszukiwać swoich pracodawców, udając kogoś innego, ale wcześniej wygryźć jakichś innych ubogich Kimów. Zamiast klasowej solidarności, zwycięża kapitał biologiczny i bezlitosna rywalizacja.

W przeciwieństwie do Hirokazu Koreedy, który niedawno w japońskich „Złodziejaszkach” tak przekonująco romantyzował dzisiejszych pariasów, Bong pozostaje okrutny w swej diagnozie stosunków społecznych. A na dodatek podminowuje opowieść potężnym ładunkiem przemocy, który musi w końcu eksplodować.

Koreańczyk od lat uprawia kino socjalnego niepokoju ubrane w międzygatunkowy kostium. „Okja” (2017) była współczesną baśnią ekologiczną, w której tytułowa gigantyczna świnia stała się przedmiotem rozgrywki z brutalnym korporacyjnym systemem. W filmie science fiction „Snowpiercer. Arka przyszłości” (2013) garstka ocalałych z globalnego zlodowacenia odtwarzała w pędzącym pociągu-schronie feudalną hierarchię. Wraz z „Parasite” Bong powraca na grunt ściśle koreański, jakkolwiek ten gatunkowy koktajl Mołotowa posiada uniwersalną siłę rażenia. Bezrobocie, prekaryzacja rynku pracy, coraz większe rozwarstwienie społeczne to dziś problem całego świata, a widmo wielkiego kryzysu czy społecznej rewolty powinno spędzać sen z oczu nie tylko bogatym Azjatom. I w kinie rzeczywiście spędza, o czym świadczą filmy od rosyjskiej „Eleny” (2011) i „Niemiłości” (2017) Andrieja Zwiagincewa po amerykańskie „Uciekaj!” (2017) i „To my” (2019) Jordana Peele’a.

Bong traktuje rodaków szczególnie obcesowo. Autorem zdjęć do „­Parasite” jest zresztą Hong Kyung-pyo, znany ze znakomitych „Płomieni” (2018) Lee Chang-donga, gdzie przepaść dzieląca młodych Koreańczyków z różnych klas społecznych stawała się przyczynkiem do tajemniczej i wielowarstwowej opowieści. W „Parasite” dostaje się wszystkim po równo. Bogaci są jednocześnie nieufni i naiwni, a przy tym karykaturalni w swej obyczajowej westernizacji, co słychać także na ścieżce dźwiękowej, a przedstawiciele wyklętego ludu ziemi okazują się po prostu chciwymi i mściwymi „przegrywami”. Odtrutką na konsumpcyjne rozpasanie jest już tylko antysystemowe bezhołowie i... jeszcze większe konsumpcyjne rozpasanie.

„Parasite” każe się oglądać bez planu, na każdym kroku znać jednak, że czuwa nad tym supersprawny i doświadczony nawigator. Geniusz Bonga polega na zuchwałym łączeniu rozmaitych tonów: od łotrzykowskiego, a chwilami wręcz slapstickowego humoru, po napięcie zrytmizowane niczym świetlny alfabet Morse’a, spełniający zresztą w filmie istotną dramatycznie rolę. A kiedy reakcją widza staje się nerwowy śmiech, reżyser wykonuje nagle kolejną woltę.

Wyzwalając spod ziemi jedne upiory, inne zatrzaskuje na głucho i rzuca na pastwę naszej wyobraźni. Lecz z tych zwariowanych fantazji i realnych lęków serwuje przede wszystkim pyszną zabawę, która wali po głowie, jakby Bong osobiście sięgnął po tzw. kamień pejzażowy. Widzimy go już na plakacie do „Parasite”. Trzyma go krzepko jeden z rozwścieczonych bohaterów, aspirujący do bycia kimś innym w tym dziwnie skamieniałym pejzażu. ©

PARASITE (Gisaengchung) – reż. Bong Joon-ho. Prod. Korea Południowa 2019. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 20 września. 


CZYTAJ TAKŻE

 

RAFAŁ WOŚ w cyklu WOŚ SIĘ JEŻY: Film Joon-ho Bonga „Parasite” pokazuje, że kino może trafiać w punkt. Na jego tle nasi filmowcy fetowani niedawno na festiwalu w Gdyni wydają się żyć na innej planecie >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2019