W krainie rosyjskich baśni

Jej mieszkańcom mentalnie bliżej do Rosji niż do Mołdawii i Ukrainy, których są obywatelami. Jak funkcjonuje Gagauzja, kolejny koń trojański Kremla?

02.05.2015

Czyta się kilka minut

Mieszkańcy Gagauzji zgromadzeni w centrum Komratu na inauguracji nowego baszkana (prezydenta), 15 kwietnia 2015 r. / Fot. Witold Repetowicz
Mieszkańcy Gagauzji zgromadzeni w centrum Komratu na inauguracji nowego baszkana (prezydenta), 15 kwietnia 2015 r. / Fot. Witold Repetowicz

Nie można tak mówić: „Gagauzja i Mołdawia”, bo my jesteśmy częścią Mołdawii i nie chcemy się od niej odłączać – podkreśla Paweł Filczakow, primar komuny Swietłyj (to mołdawski odpowiednik wójta gminy). – Ale tylko niepodległej Mołdawii, która przestrzega swej neutralności, zapisanej w konstytucji – dodaje. I uśmiecha się znacząco.

Nazwa Gagauzja brzmi egzotycznie. Tymczasem kraina ta leży w sercu Europy, blisko jej geograficznego środka. W dodatku zaledwie 150 km od granicy województwa bracławskiego przedrozbiorowej Rzeczypospolitej.

Od 1994 r. Gagauzja ma status Terytorium Autonomicznego w ramach Republiki Mołdawii. Wcześniej, gdy Mołdawia proklamowała niepodległość na gruzach Związku Sowieckiego, miejscowa ludność ogłosiła secesję Gagauzji – tak jak w Naddniestrzu, chcieli pozostać częścią Sowietów. A gdy one się rozpadły, chcieli być niepodległym państwem.

W Naddniestrzu doszło wtedy do wojny z Mołdawianami, zakończonej wkroczeniem rosyjskiej 14. Armii. Pomoc Rosjan, stacjonujących w Naddniestrzu do dziś, przesądziła, że jego przynależność do Mołdawii jest dziś fikcją: to parapaństwo, zależne od Kremla.

– Na nas też ruszyły zastępy rumuńskich faszystów, pod Komratem stały bojówki, które chciały nas zmasakrować, tak jak to zaczęli robić w naddniestrzańskim Tyraspolu – twierdzi Walentina Janiszoglu, badaczka gagauskiej historii i kultury.
Ludzie, których nazywa „rumuńskimi faszystami”, to po prostu Mołdawianie.

Skąd się wzięli Gagauzi

– My tu doskonale pamiętamy rumuńskie rządy, jak nas torturowali i traktowali gorzej niż zwierzęta – dodaje Janiszoglu, rozrysowując mi na kartce historię wędrówek tureckich ludów we wczesnym średniowieczu. – W XIII wieku tureckie plemię Uzów osiadło na terenie Dobrudży, gdzie zmieszało się z Połowcami, uchodzącymi przed Mongołami, a także z miejscową ludnością słowiańską. Tak powstaliśmy my, Gagauzi... – przekonuje.

Ale wersji powstania tego niewielkiego narodu jest więcej.

Bułgarzy twierdzą, że Gagauzi to w istocie Bułgarzy, którzy nie ulegli slawinizacji. Natomiast Turcy utrzymują, że to tureccy konwertyci, którzy przeszli na prawosławie.

– Nie, nigdy nie byliśmy muzułmanami – zarzeka się Walentina. – Prawosławie przyjęliśmy jako poganie, od Bizancjum, które pozwoliło nam stworzyć własne państwo.

Pewne jest natomiast to, że po zajęciu Besarabii (to tereny między Dunajem i Dniestrem) carska Rosja sprowadzała prawosławnych Gagauzów na dopiero co „wyzwolone” ziemie Budziaku (tj. południowej Besarabii), z których wygnano mieszkającą tam od XV w. ludność tatarską.

Ściągnięto tam również innych osadników, m.in. Bułgarów, Mołdawian, Żydów, Niemców, a także polskich zesłańców. – Pierwsi Polacy znaleźli się tu już po powstaniu kościuszkowskim – mówi Ludmiła Wolewicz, prezes polskiej obszcziny (Polonii) w Gagauzji. Obszczina liczy ok. 700 osób. – Co ósmy mieszkaniec Gagauzji ma polskie korzenie – dodaje.
Władze carskie osiedlały Polaków małymi grupami, by uniknąć buntu, dlatego z czasem większość przeszła na prawosławie, a pierwszym ich językiem stał się rosyjski. – Teraz to się zmienia, bo nasze dzieci mają w szkole coraz więcej godzin polskiego – podkreśla Wolewicz.

Agentura bardzo aktywna

Marszrutka skacze po pełnej dziur nawierzchni, to znów je omija, krąży niczym w slalomie gigancie, zbliżając się w ślimaczym tempie do szlabanu blokującego przejazd.

To granica między Ukrainą i Mołdawią. Ale po obu jej stronach mieszka niewielu Mołdawian i Ukraińców. Z jednej strony bowiem leży gagauskie miasteczko Vulcăneşti, z drugiej zaś bułgarskie miasto Bołgrad.

Ta granica to wymysł Stalina, który zgodnie z zasadą „dziel i rządź” podzielił Budziak: jego południową część przyłączył do ukraińskiego obwodu odeskiego, a północną do Mołdawii. W ukraińskiej części mieszka dziś 40 tys. Gagauzów, w mołdawskiej – 150 tys.

Bołgrad natomiast założyli w XIX w. bułgarscy osadnicy, o czym przypomina gigantyczny pomnik w centrum, poświęcony przodkom obecnych mieszkańców, którzy polegli w wojnie z Turkami w 1877 r. (armia rosyjska wspomogła wtedy Bułgarów, wybijających się na niepodległość spod władzy Osmanów). Napisy na pomniku są po bułgarsku, na ulicach słychać jednak rosyjski.

– Dziś jest, jutro go sprzątną – kiwa głową mężczyzna w średnim wieku, przechodzący wraz z rodziną obok popiersia Lenina, umieszczonego obok bołgradzkiej cerkwi św. Mikołaja. Jest prawosławna Wielkanoc i skąpana w słońcu główna promenada miasta, nosząca imię wodza bolszewików, dopiero budzi się do życia. Nieco dalej, dokładnie w połowie drogi do remontowanego soboru Preobrażenskiego, wznosi się kolejny pomnik Lenina. – Po co wam dwa Leniny? – pytam Tanię, młodą sprzedawczynię przy pobliskim kramiku. – Jest jeszcze trzeci. A co, chcecie ich sprzątnąć? – odpowiada podejrzliwie.

Akurat kilka dni wcześniej Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła ustawy dekomunizacyjne, zgodnie z którymi zniknąć mają także wszystkie pomniki Lenina. – Ustawa... – mruczy Tania. – Ja się do polityki nie mieszam.

Wielu tutejszych przyznaje, że jeśli ktoś zechce pomniki Lenina usuwać, mogą pojawić się protesty. – Kremlowska agentura jest u nas bardzo aktywna, chciałaby wzniecić tu waśnie etniczne – mówi 25-letni Vitalij, którego ojciec jest

Bułgarem, a matka Gagauzką. – Niestety, nasze władze niezbyt aktywnie ją zwalczają.

Mity, plotki, strachy

Dekomunizować w Bołgradzie czy w sąsiednim Izmaile jest co, bo pomniki i nazwy ulic poświęcone są tu albo generałom carskim walczącym z Turkami, albo komunistom.

Ale nie wszyscy sympatyzują tu z Rosją – zwłaszcza że z Bołgradu pochodzi nie kto inny jak Petro Poroszenko, który wygrał tu i wybory prezydenckie, i parlamentarne. – U nas to jest pół na pół – twierdzi Jurij, rencista z naddunajskiego Izmaiła, pytany o poglądy miejscowych na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej w Donbasie.

Jurij jest Rosjaninem, ale nie popiera Putina. – Gdy oglądam telewizję rosyjską, to nie mogę zrozumieć, o czym oni mówią. Mój brat mieszka w Rosji i już się nie możemy dogadać. On twierdzi, że tu nie wolno mówić po rosyjsku, że to zakazane. A po jakiemu teraz rozmawiamy? – denerwuje się Jurij. – Kiedyś zalogowałem się w internecie ze Lwowa i na rosyjskich portalach od razu posypały się na mnie wyzwiska, że ja banderowiec jestem, i że przyjdą mnie zabić – wspomina.

Ale w Komracie, gagauskiej stolicy oddalonej od Bołgradu zaledwie o 75 km, widzą to inaczej. – Banderowcy rozpętali tam terror przeciw ludności rosyjskojęzycznej – twierdzi Irina, recepcjonistka hotelu w Komracie. – Strach odezwać się po rosyjsku – przekonuje.

– Co roku jeżdżę na wakacje pod Odessę i ostatnio była tam rodzina ze Lwowa, ostrzeżono nas, że to „nacisty”, więc trzymaliśmy się z daleka – dodaje i patrzy z politowaniem, gdy próbuję ją przekonywać, że właśnie byłem w Bołgradzie i Izmaile, i że wszyscy tam mówią po rosyjsku bez problemów. – To amerykańska propaganda. Niech się USA wreszcie opamiętają i skończą tę wojnę w Donbasie – dodaje.

Wizja Iriny nie jest tu odosobniona. Co więcej, wielu Gagauzów jest przekonanych, że podobnie jest w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii.

– Rosyjska propaganda karmi Gagauzów mitami, a że przeważnie nie znają oni mołdawskiego, to oglądają rosyjską telewizję. Podobnie jest w Naddniestrzu. Trzeba utrzymywać poczucie oblężonej twierdzy – mówi Semion Nikulin, mołdawski dziennikarz.

Język niby urzędowy

Ludmiła Wolewicz przyznaje, że w Gagauzji ze znajomością mołdawskiego jest kiepsko: – Za bardzo nas w tej kwestii naciskają. Poza tym co z tego, że dzieci w szkole uczą się mołdawskiego, skoro potem wszystko zapominają, bo nie mają z kim rozmawiać? Zresztą w Kiszyniowie i tak kariery nie zrobią, bo tam jak widzą, że ktoś z Gagauzji, od razu krzywo patrzą.

– Nie jesteśmy przeciw nauce mołdawskiego, bo język państwowy trzeba znać. Ale nie przysyłają nam odpowiednich nauczycieli – twierdzi z kolei primar Filczakow.

Zdarzają się nawet głosy, że Kiszyniów specjalnie przysyła złych nauczycieli, by zamknąć Gagauzom dostęp do lepszych miejsc pracy i stanowisk urzędniczych.

– To bzdura – mówi Nikulin. – Faktem jest jednak, że wina leży po obu stronach. Gagauzi nie chcą się uczyć mołdawskiego, a władze Mołdawii nie robią nic, by ich do tego zachęcić.

– Oni po prostu muszą nauczyć się mołdawskiego – stwierdza z kolei Ecaterina Dmitrie, dyrektorka szkoły w Valea Perjei, wiosce w komunie Taraclia.

Miejsce to, położone mniej więcej w połowie drogi między Komratem i Bołgradem, nazywane jest „mołdawską Sofią”, gdyż mieszkają tu głównie Bułgarzy. – Także u nas w szkole zajęcia prowadzone są po rosyjsku, ale dzieci uczą się mołdawskiego – dodaje nauczycielka.

Jednak gmina Taraclia nie należy do Terytorium Autonomicznego Gagauzji, a miejscowe dzieci często jeżdżą do Bułgarii dzięki programom rządu w Sofii. – Z Bołgradem nie mamy jakichś szczególnych relacji – mówi Ecaterina Dmitrie. – Czasem się tylko widzimy... na kursach doszkalających w Bułgarii.

W miejscowej szkole akurat trwa akademia związana z przyznaniem grantu na remont sali koncertowej. Wszystkie występy odbywają się po rosyjsku albo bułgarsku. Ani razu nie pobrzmiewa „język urzędowy”.

Widmo rosyjskiej rebelii

– Wtedy, w 1991 r., gdy rozpadł się ZSRR, przed rumuńskimi faszystami uratowały nas rosyjskie czołgi – przekonuje mnie Walentina Janiszoglu, specjalistka od gagauskiej historii.

Rozmawiając z nią – i z wieloma innymi Gagauzami – o Rumunii, można odnieść wrażenie, że w Bukareszcie, jak 70 lat temu, wciąż rządzi reżim Iona Antonescu.

Tymczasem Janiszoglu dalej rysuje na kartce jakieś kółka. – To osiem obwodów na Ukrainie, Naddniestrze i Gagauzja – mówi. – To nie Ukraina ani Mołdawia, lecz Noworosja – deklaruje, przywołując pojęcie z języka kremlowskiej propagandy.
– W zeszłym roku wykryto w Gagauzji nielegalną grupę separatystów, która zaczęła gromadzić broń – mówi mołdawski dziennikarz Nikulin. – Ale to było raptem 10 osób, gdy w Gagauzji mieszka 150 tys. ludzi. Przypuszczam, że rosyjski wywiad sam ich spalił, bo wiedział, że nic z tego nie wyjdzie, a chciał zwiększyć napięcia etniczne – tłumaczy, przekonując, że nie ma poważnego zagrożenia separatystycznego w Gagauzji.

Także wójt Filczakow przekonuje, że tendencji separatystycznych nie ma. – Wręcz przeciwnie, realizujemy teraz wspólny projekt ze wsią Butor w Naddniestrzu, finansowany z polskich i amerykańskich funduszy pomocowych. Teoretycznie chodzi o budowę sali sportowej w Butorze i dziecięcego placu zabaw tu w Swietłym. Ale ja na taki plac nie potrzebuję pieniędzy z zagranicy – podkreśla. – Dla mnie ważniejsze jest, by młodzież z Naddniestrza integrowała się z naszą młodzieżą. I mam na myśli nie tylko Gagauzję, ale całą Mołdawię.

I dodaje z przekąsem: – Niestety, władze mołdawskie wszędzie widzą spisek. Gdy gagauski Kongaz podpisał umowę z Winogradowką w obwodzie odeskim, zaczęto doszukiwać się złych intencji. A co jest złego w partnerstwie miast?

Daleko od Europy

15 kwietnia na głównym placu Komratu odbyło się zaprzysiężenie nowego baszkana (to odpowiednik prezydenta) Gagauzji, Iriny Vlah. Wybory wygrała pod hasłem zbliżenia z Rosją. Na uroczystości był premier Mołdawii. Mołdawski prezydent nie przyjechał. – On nie lubi Gagauzów, z wzajemnością – mówi Mircea, bloger polityczny z Kiszyniowa.
Nowa pani baszkan podczas ceremonii nie powiedziała ani słowa po mołdawsku, choć obie strony – tj. goście z Kiszyniowa i gospodarze z Komratu – demonstrowali wolę współpracy, a Vlah podkreślała, że Gagauzja to część Mołdawii. – Między nią a premierem widać było chemię – komentuje Mircea i dodaje, że następnego dnia, już w Kiszyniowie, składając ministerialną przysięgę, Vlah mówiła tylko po mołdawsku.

Zgrzytem na zaprzysiężeniu było natomiast, że do zabrania głosu zaproszono ambasadorów Rosji i Turcji, pomijając ambasadora Unii Europejskiej. – To błąd – przyznaje Ludmiła Wolewicz. – Jeszcze się obrazi, a nowe kłopoty nam niepotrzebne.

Irina Vlah w swym przemówieniu podkreśliła, że głównymi zagranicznymi partnerami Gagauzji są Rosja i Turcja, o „innych państwach europejskich” wspominając tylko raz.

– Nie widzimy korzyści z integracji z Unią – przekonuje wójt Filczakow. – Do nas unijne dotacje nie dochodzą, rozkradają je. Oni tylko chcą, byśmy wprowadzili te małżeństwa homoseksualne.

– To nieprawda – przekonuje Nikulin. – W Gagauzji realizowano wiele projektów unijnych. Choć faktycznie korupcja w Mołdawii jest ogromna i bardzo dużo pieniędzy znika.

Jednak w Gagauzji ciężko spotkać kogoś, kto popierałby integrację z Unią. A każda rozmowa na ten temat zaczyna się lub kończy na temacie „małżeństw homoseksualnych”.

– Nasze społeczeństwo jest konserwatywne, przywiązane do prawosławia i takich rzeczy nie akceptuje – podkreśla Wolewicz. Filczakow ma więcej zarzutów: – Nasza gospodarka opiera się na rolnictwie, produkujemy tylko wino, a ono nie trafi na unijne rynki. Nasz rynek zbytu to Rosja.

Wielu Gagauzów uważa, że Unia za dużo narzuca. Irina z Komratu: – Może zamiast pracować w pocie czoła, by dokonać tego cywilizacyjnego skoku i być jak oni, wolelibyśmy nasze dotychczasowe, spokojne, wiejskie życie? Byłam we Włoszech, tam zawsze będą nas traktować jak gorszy rodzaj człowieka. Dziś w Mołdawii jesteśmy ludźmi drugiej kategorii, a w Unii spadniemy do trzeciej, bo Mołdawianie będą drugą.

– I Unia, i Kiszyniów zaniedbują politykę informacyjną w kwestii integracji europejskiej. Ludzie są wystawieni na propagandę strachu, na mity serwowane przez rosyjskie media – komentuje dziennikarz Nikulin. – Mówią więc o pomocy rosyjskiej, podczas gdy Rosja nie realizuje w Gagauzji żadnych projektów, w przeciwieństwie do Unii.

Rosyjski wypiera gagauski

Gagauzja, tak jak cała Mołdawia, ma ogromne problemy gospodarcze, które powodują masową emigrację. – Z Mołdawii wyjechało 2 mln ludzi, czyli połowa – twierdzi wójt Filczakow. – U nas w Swietłym kiedyś mieszkały 4 tys., dziś są już tylko 2 tys. ludzi.

Ale o ile Mołdawianie jadą głównie do Włoch czy Hiszpanii, to Gagauzi do Rosji lub (rzadziej) Turcji. – Pieniądze stamtąd przysyłane to istotna część budżetu wielu naszych rodzin – mówi Filczakow. A to jeszcze bardziej skłania mieszkańców Gagauzji do patrzenia na Wschód, a nie na Zachód.

Walentina Janiszoglu uważa, że dla Gagauzów najważniejsze są dwie rzeczy: język i prawosławie – i że dlatego bliżej im do Rosji.

Tymczasem w Swietłym coraz mniej mieszkańców potrafi dobrze mówić po gagausku. Ale przyczyną nie jest narzucanie przez władze Mołdawii języka urzędowego.

Przyczyna jest inna: gagauski jest wypierany przez rosyjski. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015