W cieniu i od czarnej roboty

Nowy rząd zastosował wprzejętych ministerstwach tak zwaną miotłę. Jednak czystki to efekt słabości kadry urzędniczej.

17.12.2007

Czyta się kilka minut

Na stanowisku wiceministra w rządzie PO utrzymał się w ministerstwie kultury Tomasz Merta, choć w czasie kampanii wsparł PiS, a i wcześniej dał się poznać jako zwolennik IV RP - zwłaszcza jeśli chodziło o politykę historyczną. Sam zainteresowany przyznaje, że dość wcześnie "na mieście" mówiło się, iż PO może go zostawić w resorcie. Czy nie miał dylematu, biorąc pod uwagę ostrość wyborczej walki między PO i PiS?

- Popierałem PiS, ale to było przede wszystkim poparcie dla ponadpartyjnych celów, które realizować można także w tym rządzie. Ciągłość jest wartością - mówi

stary-nowy wiceminister. - W poprzedniej kadencji inicjatywy ministerstwa kultury popierał cały parlament. Chyba w jednym przypadku SLD wstrzymało się od głosu, więc kłopotu nie mam ani ja, ani PO.

Merta zwraca uwagę na zakres swoich obowiązków, do którego należą m.in. ochrona zabytków, dóbr kultury, muzeów i polskiego dziedzictwa za granicą, wspieranie szkolnictwa artystycznego czy troska o kulturę ludową i rękodzieło. - Tu nie ma polityki, jest praca do wykonania - mówi.

Jak twierdzi, nikt z PiS zdrady mu nie zarzucił. Przynajmniej w oczy.

Superurzędnik

Formalnie, wiceminister to funkcja polityczna. Jest powoływany na wniosek szefa resortu i składa dymisję, gdy zmienia się rząd. Nie minął jeszcze okres, w którym dymisje wiceministrów mają być rozpatrzone, ale już widać, że ministrowie PO nie zapałali miłością do PiS-owskich sekretarzy i podsekretarzy stanu.

- Minister musi mieć narzędzia realizacji polityki rządu i od tego mają być wice-

ministrowie - tłumaczy Tadeusz Syryjczyk, minister w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Hanny Suchockiej i Jerzego Buzka. Sekretarzami i podsekretarzami stanu zostają czasami fachowcy, de facto urzędnicy służby cywilnej, których chce się uhonorować wyższą funkcją i kompetencjami.

Według Syryjczyka w Polsce nastąpiła dewaluacja funkcji wiceministra - przed wojną było ich maksymalnie dwóch na resort. Ponadto struktura rządu i jego agend wciąż cierpi na niedostatek funkcji politycznych, co jest po części spadkiem po PRL - gdzie politykę kreował Komitet Centralny PZPR, a nie rząd, którego członkowie byli niemal zwykłymi urzędnikami (w ministerstwach bywało i po dziewięciu wiceministrów). Osłabienie służby cywilnej oraz słabość administracji sprawia, że ani dyrektorzy departamentów, ani dyrektor generalny nie stanowią wystarczającego oparcia dla ministra. Zdaniem Syryjczyka, taki urzędnik powinien być zdolny do samodzielnego realizowania polityki rządu, ale też zapewniać pamięć oraz ciągłość instytucjonalną. Jego rzeczywista ranga winna być taka, by nie musiał przechodzić ze służby cywilnej do korpusu politycznego. Na razie wiceministrowie, zamiast skupiać się na strategii i politycznym kierownictwie, pełnią rolę superdyrektorów. Syryjczyk: - Typowy regulamin zakłada podział departamentów pomiędzy wiceministrów.

Są jednak resorty newralgiczne z punktu widzenia wizerunku rządu. Byłoby dziwne, gdyby PO krytykująca politykę zagraniczną PiS namawiała do pozostania dotychczasowego wiceministra Pawła Kowala (i byłoby równie dziwne, gdyby ten się zgodził). Ale w innych ministerstwach podziały polityczne nie przebiegają tak wyraźnie.

- I tam jest polityka, choćby przez małe "p". Każde ministerstwo jest polityczne, bo państwo ma szczegółowe polityki: energetyczną czy transportową. Po wyborach mogą one ulegać zmianom - mówi Syryjczyk. - Decyzje, czy rozwijać koleje, czy lotnictwo, okazują się jak najbardziej polityczne. Łatwo się o tym przekonać, gdy zaczynają protestować związki zawodowe.

- Ideałem, choć nieosiągalnym - dodaje - jest sytuacja, gdy minister w ramach rządu kreuje politykę, a wiceministrowie dbają o jej poparcie w parlamencie, dialog z korporacjami, światem nauki i związkami zawodowymi, a w razie potrzeby przekonują opinię publiczną, że to ich szef ma rację.

Wolnoć Tomku...

O tym, kogo powołać na wiceministra, decyduje szef resortu. Bywa, że musi on jednak liczyć się ze zdaniem własnej partii albo koalicjanta, lub po prostu z tym, co zastał po poprzednikach.

Każdy minister, jeśli przedkłada kompetencje nad ideologię albo własną idée fixe, musi zachować równowagę między profesjonalizmem ekipy a apetytem partii na stanowiska. Ale nawet jeśli partia lub koalicjant się uprą i wcisną ministrowi kogoś do resortu, ten nie pozostaje bezradny.

- Można tak ustalić zakres obowiązków i uprawnień do podpisywania dokumentów, że komuś pozostaje tylko podlewanie kwiatków - mówi Syryjczyk, zaznaczając, że to sytuacja skrajna i rodząca nowe konflikty. Chyba że istotnie chodzi tylko o synekurę.

W rządzie AWS-UW Syryjczyk starał się zachować zasady koalicyjności. Jeśli rządzą dwa-trzy ugrupowania, sprawa jest prosta. Wiceminister z partii koalicjanta sprzyja wzajemnemu zaufaniu. Choć czasem zdarza się konflikt interesów. Im silniejsza pozycja ministra we własnej partii i w koalicji, tym większą ma swobodę w doborze ludzi i wbrew zgrzytaniu zębami przez partyjnych kolegów może sobie pozwolić na nominacje spoza partii lub z jej dalszych szeregów.

W III RP symbolem takiego apolitycznego urzędnika pełniącego funkcję wiceministra stała się Halina Wasilewska-Trenkner. Do ministerstwa finansów przyszła w 1995 r. Przetrwała rządy SLD, UW-AWS i znów SLD. Przez krótki czas kierowała nawet resortem - gdy politycy właściwie zrejterowali z placu boju. Współtworzyła kilka budżetów, znała w nich każdą cyfrę, lepiej niż jej szefowie (a byli nimi Balcerowicz, Bauc, Belka czy Kołodko). Za tę pracę została uhonorowana w 2004 r. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Dziś zasiada w Radzie Polityki Pieniężnej.

Według niej polityczna miotła to strata nie tylko czasu. - Niekiedy niepowetowana, bo odchodzą ludzie, których wiedza i fachowość kształtowały się latami - mówi. - W konsekwencji obniża się ogólny poziom merytoryczny pracy resortu.

Według byłej minister pozostawianie wiceministrów nie byłoby złym wyjściem. Ci, którzy kierują się interesem politycznym, sami odejdą, a pozostali zaangażują się profesjonalnie w pracę resortu.

Fachowcy kontra desant

Pierwsze miesiące nowych rządów to czas "burzy i naporu", dymisje, nominacje, szepty po korytarzach. Czasem przychodzą kontynuatorzy polityki, czasem rewolucjoniści i burzyciele. Kadra urzędnicza przygląda się temu uważnie.

Halina Wasilewska-Trenkner: - Możliwe, że w innych resortach bywało inaczej, ale na szczęście ministerstwo finansów ma sprecyzowane cele, zwłaszcza w kwestii budżetu. Istnieje ustawowo określony roczny harmonogram prac i od wielu lat jasno sprecyzowany cel: trzymanie w ryzach i ograniczanie wydatków budżetowych. Nie ma czasu na korytarzowe spekulacje, nie może być chaosu, bo to niesie przykre konsekwencje dla osób odpowiedzialnych za konkretne odcinki pracy resortu.

Bywa jednak, że partie traktują państwo jako łup, a stanowiska w ministerstwach jako synekury. Czy wiceministrowie z politycznego nadania nie przeszkadzają w pracy?

- Stanowią źródło dodatkowych napięć, może nie w zarządzaniu resortem, ale w atmosferze pracy - mówi Wasilewska-

-Trenkner. - Szczęśliwie, w przypadku ministerstwa finansów "desanty polityczne" na stanowiska wiceministrów to byli także fachowcy. Po drugie, zetknięcie z problemem finansów publicznych szybko uczy pokory...

Z drugiej strony, jak twierdzi Tadeusz Syryjczyk, przeciętny człowiek, który trafi na stanowisko wiceministra, a nawet ministra, jeśli nie ma silnej osobowości i woli zmian, ugrzęźnie w resorcie: - Po prostu nie przemoże tej machiny. Teoretycznie ministerstwo może iść samo siłą rozpędu i rutyny.

- Przez pewien czas rzeczywiście można działać bez kierownictwa - dodaje Wasilewska-Trenkner. - Jednak niedługo. Minister jest niezbędny, bo to on ma prawo i obowiązek podejmować decyzje i reprezentować dokonania resortu.

Była minister przyznaje, że wielu urzędników charakteryzuje niechęć do zmian. Uważa jednak, że wiele zależy od szefa: czy potrafi przekonać do własnych racji, a czasem słuchać podwładnych i szanować wiedzę nagromadzoną w resorcie przez lata.

PO deklarowała, że nie chce być PiS-bis. Powyborcza karuzela stanowisk w jakiejś mierze została wymuszona przez zastaną sytuację. Koalicja PO-PSL, by móc realizować własne założenia, zapewne musiała wymienić część ludzi w resortach. Pytanie, czy zdobędzie się na takie rozwiązania, by po sobie zostawić klarowny podział na polityka i urzędnika. Tak by wiceministrem mógł być polityk, a służba cywilna w resortach nie była tylko dla ozdoby.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej