Uwagi do arcybiskupa

Abp Henryk Hoser zarzucił Kościołowi zdradę Jana Pawła II. Zastanawiam się, jaka wizja duszpasterstwa stoi za tym językiem.

08.02.2015

Czyta się kilka minut

Abp Henryk Hoser. Warszawa, kwiecień 2014 r. / Fot. Bartosz Krupa / EAST NEWS
Abp Henryk Hoser. Warszawa, kwiecień 2014 r. / Fot. Bartosz Krupa / EAST NEWS

Zdrada to mroczna rzeczywistość. W małżeństwie życie po zdradzie jest szalenie trudne, dla niektórych wręcz niemożliwe. Chyba że do relacji, w której pojawiła się zdrada, wpuści się przebaczenie. Wtedy (wbrew sprawiedliwości) następuje reset – i można zaczynać od nowa. Tyle że często z tyłu głowy wciąż pozostaje, że najbliższa osoba jednak zdradziła. Łatwiej przebaczyć, trudniej zapomnieć...


A jeśli to Kościół zdradził? I to zdradził papieża? I to swojego rodaka? Czy da się z tym dalej żyć? Czy taka zdrada jest wybaczalna? I co, jeśli mówi o tym biskup? Bo jak mówią o tym świeccy, to wiadomo – najczęściej słyszą w odpowiedzi od duchownych (a czasem i od innych świeckich), żeby nie szkodzili Kościołowi...


Takie myśli biegały mi po głowie, gdy przeczytałem tytuł wywiadu Katolickiej Agencji Informacyjnej z abp. Henrykiem Hoserem. Bo najpierw czyta się tytuł – wyraźnie wyeksponowany przez portale internetowe. Niewiele rozumiałem. Jasne było tylko, że biskup warszawsko-praski postanowił przemówić w sposób określany bardzo nielubianym przeze mnie przymiotnikiem „wyrazisty”.


Niebanalnie o świętości seksu


Zaraz potem przeczytałem główną tezę: „Kościół zdradził Jana Pawła II, bo praktyka duszpasterska dotycząca małżeństwa i rodziny nie poszła za głosem papieża, a nawet nie zapoznał się z jego nauczaniem”.


Zrozumiałem więcej i ucieszyłem się, bo przecież sam na tych łamach pisałem niedawno podobne rzeczy. Przedstawiałem swoje rozczarowanie obradami Synodu Biskupów, na którym „liberałów i konserwatystów połączyła nieumiejętność ukazania nowoczesnej, pozytywnej katolickiej wizji małżeństwa”. Martwiła mnie sytuacja, że w synodalnej relacji końcowej całkowicie nieobecna jest teologia ciała, jaką – już przed z górą trzydziestu laty! – zainicjował święty papież Jan Paweł II.


I oto mój biskup mówi chyba to samo. Że z nauczaniem Wojtyły wielu katolików (ba, nawet duchownych i hierarchów!) w ogóle się nie zapoznało, cóż dopiero – zrozumiało i potrafiło uczynić je treścią swego życia czy przekazywać innym. Ulżyło mi trochę.


Zacząłem jednak czytać dalej – i znowu mniej się cieszyłem. Bo znalazłem w tym wywiadzie wiele tez niezwykle trafnych, ale też równie wiele takich, z którymi nie sposób się zgodzić.


Z radością przyjmuję takie opinie abp. Hosera jak: „tylu uważa, że to są rzeczy nieprzyzwoite, o których nie należy mówić. (...) Ociężałość i inercja w Kościele jest ogromna, nawet sobie nie zdajemy sprawy, jak wielka. Przyzwyczajenia, przeświadczenie, że było dobrze, więc po co coś zmieniać, że trzeba się ruszyć” (to o duchownych, którzy niechętni są teologii ciała); „Ksiądz na kazaniu nie będzie opowiadał o intymności małżeńskiej, ale po to są wierni świeccy – żeby to robili”; „rodzina jest ikoną Trójcy Przenajświętszej na ziemi”; „przyszłością Kościoła są niewątpliwie świeccy – odważni świadkowie wiary”.


W episkopacie (nie tylko polskim) rzadkością jest, by ktoś potrafił niebanalnie powiedzieć coś o świętości seksu. Tymczasem biskup warszawsko-praski konsekwentnie zachęca do odkrywania sakralnego elementu miłości cielesnej (może raczej należałoby mówić: „duchowego” niż „sakralnego”, ale to szczegół). Pod autorskim hasłem „ewangelizacja intymności małżeńskiej” stopniowo, ale skutecznie wprowadza on w swojej diecezji nowe struktury poradnictwa rodzinnego (parafialne ośrodki formacji rodziny), skupione na pozytywnym wykładzie o miłości małżeńskiej, opierające się – co ważne – na zasadzie osobnej pracy z każdą parą. Biskup mądrze zachęca małżonków do codziennego szczerego dialogu, którego jedynym świadkiem ma być Bóg.


Lekarz zamiast przewodnika


Jest jednak i druga strona medalu. W podejściu abp. Hosera do rodziny jest też – bardzo wyraźny w tym wywiadzie – element radykalnej krytyki współczesnego świata. Idealizując przeszłość, biskup warszawsko-praski stanowczo odrzuca nowoczesność, nie szuka z nią punktów stycznych, lecz widzi rolę chrześcijan jedynie w sprzeciwie wobec dominującej kultury.


Kilka przykładów: „idziemy »na ścianę«, w kierunku totalnego absurdu”, „wszystkie relacje osobowe zostały zerotyzowane”, „cały czas społeczeństwo epatowane jest negatywnymi bohaterami”, „zależność od mediów jest całkowita”. Problemem jest tu dla mnie nie tyle sama krytyka (bo te zjawiska istnieją), ile jej dojmujący pesymizm. Na koniec wywiadu pada wprawdzie zapewnienie: „Bóg jest większy i to jest naszą nadzieją i ostoją, że nas z ciemnej doliny wyprowadzi” – ale sprawia ono wrażenie nadziei wbrew nadziei. Co skądinąd chwalebne, bo jest to najtrudniejsza forma nadziei. Ale jeśli ma się o świecie, do którego jesteśmy posłani, opinię, że to wyłącznie „ciemna dolina” – to jak go przemieniać?


Nasuwa mi się porównanie szpitalne – zaczerpnięte z dziedziny bliskiej wszak biskupowi-lekarzowi. Diagnoza stawiana współczesnemu światu przez abp. Hosera przypomina mi postawę kompetentnego, ale surowego ordynatora, który nie rozmawiając z pacjentem, na stojąco, podczas obchodu analizuje symptomy choroby i zaleca dalszą kurację. Tymczasem aż się prosi, by przy tym pacjencie (tu: świecie) usiąść blisko, wziąć za rękę, porozmawiać, wysłuchać, zrozumieć, zaprzyjaźnić się, zapytać nie tylko, co go boli, lecz także, za czym tęskni. Wtedy w najbardziej dramatycznych przejawach jego choroby dałoby się dostrzec tęsknotę za zdrowiem, za dobrem i pięknem. Stan pacjenta jest, owszem, poważny, ale nie wystarczą rutynowe diagnozy stawiane na stojąco, z wyżyn medyczno-teologicznej wiedzy. Żeby móc skutecznie zmieniać świat, trzeba go kochać i pozwolić mu to odczuć. Temu pacjentowi potrzeba nie tyle surowego lekarza, ile rozumiejącego duchowego przewodnika.


Nie jest łatwo być duchowym przewodnikiem dla zlaicyzowanego świata. Papieżowi Franciszkowi to się udaje. Ma bowiem w sobie łatwo dostrzegalną życzliwość wobec bliźnich. Próbuje odnajdywać okruchy dobra u ludzi oddalonych od Kościoła, aby pokazywać im następnie, że spełnieniem ich najgłębszych tęsknot jest sam Bóg.
Inaczej jest z arcybiskupem Hoserem. I nie chodzi mi o różnice temperamentu czy osobowości, lecz o nastawienie duszpasterskie. W wywiadzie widać to najlepiej przy pytaniu dziennikarzy KAI: „Jakim językiem mówić do tego zlaicyzowanego świata?”. W odpowiedzi czytamy: „W mojej diecezji wydałem polecenie, aby ilekroć jestem na wizytacji, witała mnie wielodzietna rodzina”. Dalej następuje, piękny skądinąd, wywód o świadectwie rodzin wielodzietnych wobec innych parafian. Tyle że dziennikarze spytali nie o parafian, którzy przyjdą do kościoła na powitanie biskupa, lecz o sposoby docierania do świata laickiego, do tych, których w kościele (i w Kościele) trudno zobaczyć. O tym biskup nie mówi.


Ten przykład pokazuje trafność papieskiej diagnozy, że w naszych czasach Kościołowi najbardziej potrzebne jest przejście od modelu duszpasterstwa skoncentrowanego na konserwowaniu tego, co jest, do modelu misyjno-ewangelizacyjnego, który opiera się na wychodzeniu ze świątyni na peryferie współczesnego świata, by tam spotkać człowieka. By szukać ludzi tam, gdzie oni są, a nie tylko czekać na nich tu, gdzie sami jesteśmy.


Warto rozmawiać


Rzecz jasna, w tle refleksji abp. Hosera obecna jest perspektywa zbliżającego się kolejnego zgromadzenia Synodu Biskupów o rodzinie. Tu diagnoza rozmówcy KAI jest również surowa. „Na Synodzie będzie konfrontacja z delegatami z krajów, gdzie jest już większościowa patologia rodzinna – rozpad rodzin, rodziny patchworkowe, niewielki procent trwałych, nierozerwalnych małżeństw. I postulat udzielania Komunii św. dla rozwiedzionych”. Takie są pierwsze zdania wywiadu.


Czy synodalne dyskusje trzeba widzieć jako „konfrontację” – i to z biskupami, którzy opierają się na „błędnym założeniu, bo jest to postulat miłosierdzia Bożego bez sprawiedliwości”? A może warto ze współbraćmi z Zachodu na ten temat spokojnie rozmawiać? W Polsce mamy ciekawy przykład takiego dialogu. W kwietniu 2014 r. bp Wiesław Mering napisał gorzki list do kard. Waltera Kaspera, stwierdzając: „propozycje Eminencji wydają mi się całkowicie błędne. Miłosierdzie okazane człowiekowi nie polega bowiem na pomniejszeniu grzechu, względnie na usprawiedliwieniu zła”.


Kasper odpowiedział: „miłosierdzie nie jest żadną tanią łaską. Ono nie pomniejsza grzechu i ono nie usprawiedliwia zła. Jeśli Kościół w sakramencie pokuty udziela rozgrzeszenia skruszonemu mordercy czy kobiecie, która z powodu aborcji uznaje się za winną, to nie będzie usprawiedliwiony grzech, lecz grzesznik. (...) Stąd moje pytanie: Czy cudzołóstwo jest jedynym grzechem, który inaczej jak morderstwo czy aborcja (...) nie może zostać wybaczony? Jeśli wierzymy w przebaczenie grzechów, które wyznajemy w Credo, dlaczego więc przebaczenie, które zakłada żal, nie jest możliwe w przypadku ludzi rozwiedzionych żyjących w związkach niesakramentalnych, którzy żałują swojego kroku, ale nie mogą go cofnąć bez nowej winy?”.


Nie wiadomo, czy biskup włocławski dał się przekonać, ale przynajmniej zrozumiał stanowisko niemieckiego kardynała, bo w połowie maja odpisał mu: „Odpowiedź Eminencji uspokoiła w znacznej mierze mój niepokój. Widzę bowiem, że media – jak to często bywa – nie przedstawiły wiernie sposobu myślenia Księdza Kardynała. Wobec tych dodatkowych objaśnień całej sprawy chciałbym również argumenty, które znajdują się w liście Eminencji, przedstawić całemu mojemu środowisku”. Wymiana korespondencji zawisła następnie na stronie internetowej diecezji – dzięki czemu mogę ją tu cytować. Można rozmawiać? Można!


Jak być wiernym


Dla przedsynodalnych dyskusji o wierności Janowi Pawłowi II najważniejsze są jednak inne pytania. Jak być wiernym komuś, kto wyprzedzał swoje czasy? Należy kopiować jego ówczesne odpowiedzi? A może wierność polega tu także na próbach szukania nowych rozwiązań? Jak być wiernym komuś, kto wprowadził w Kościele przełomowe zmiany? Uznać jego zmiany za niezmienne? Czy też zastanawiać się nad możliwością i warunkami dalszych zmian?


Przed kilkoma dniami Prezydium Konferencji Episkopatu Polski nazwało teologię ciała zainicjowaną przez św. Jana Pawła II „przewrotem kopernikańskim w etyce seksualnej”. Temu papieżowi zawdzięczamy wiele innych zmian w podejściu Kościoła do małżeństwa i rodziny. To on oficjalnie uznał nowy model duchowości i świętości, beatyfikując po raz pierwszy w historii Kościoła parę małżeńską, a nie tylko małżonków jako indywidualne osoby. To on wprowadził w 1983 r. bardzo istotną zmianę w kościelnym prawie małżeńskim: przepis uznający „przyczyny natury psychicznej” za powód umożliwiający stwierdzenie nieważności małżeństwa (co łatwo interpretować rozszerzająco). Dwa lata wcześniej w adhortacji „Familiaris consortio” zerwał zaś z dotychczasową praktyką izolowania osób rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach. Przypomniał, że nie są oni wykluczeni z Kościoła. Zapowiedział też, że Kościół „będzie niestrudzenie podejmował wysiłki, by oddać im do dyspozycji posiadane przez siebie środki zbawienia”.


Nie można się zatem dziwić, że 34 lata później odbywa się dyskusja, czy wśród środków zbawienia, jakie Kościół mógłby „oddać do dyspozycji” małżonkom niesakramentalnym, może być także łaska sakramentalnego odpuszczenia grzechów (o to bowiem chodzi, a nie o „dopuszczenie do Komunii” – bo takiego aktu w Kościele nie ma!). Nie dziwi to tym bardziej, że to Jan Paweł II tak mocno położył akcent na miłosierdzie jako szczególną cechę Boga.


W moim przekonaniu to nie kwestia osób rozwiedzionych powinna być kluczowym tematem Synodu Biskupów o rodzinie. Należałoby raczej zacząć od duchowego fundamentu, czyli nowej pozytywnej wizji małżeństwa, wychodzącej od teologii ciała. Tu zgadzam się z abp. Hoserem. Tej refleksji wyraźnie brakuje kościelnym liberałom (na przykład w kluczowym referacie kard. Kaspera Jan Paweł II jest wielkim nieobecnym). Nie powinni jednak konserwatyści z góry uznawać proponowanej dyskusji za wyprzedawanie depozytu wiary.


Większość kościelnych liberałów, także biskupów, uważa, że nie warto już dziś sięgać do Jana Pawła II, bo to i nieciekawe, i niedzisiejsze. Z kolei większość kościelnych konserwatystów uważa, że mówią to, co myślałby dziś Jan Paweł II. Mnie się wydaje, że pod tym względem mylą się jedni i drudzy. Czy dostrzeże to także jesienny synod? ©

ZBIGNIEW NOSOWSKI jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Więź”; autorem książek o duchowości małżeńskiej „Parami do nieba. Małżeńska droga świętości” i o duchowości codzienności „Szare a piękne”; był audytorem Synodu Biskupów w latach 2001 i 2005.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2015