Uszczelka

Kap – kap – kap. Ciemność. Cisza. Tylko ten dźwięk. W monotonnym interwale. Jakby ktoś zgasił światło, kazał wynieść wszystkie dekoracje, a zostawił tylko gigantyczny metronom.

23.05.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka /  / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Kap – kap – kap.

Obudziło mnie nagle. Jeszcze na pół śnię. Jeszcze nie mogę sobie uświadomić, gdzie jestem. Oczy się przyzwyczają. Czerń zmieni się w szarość, z której powoli, jak duchy, będą się wyłaniać przedmioty. Ale zanim to nastąpi, będzie ze mną tylko ten dźwięk.

Może to nawet zabawne? Nie określać punktu w przestrzeni, tylko pozwalać biec myślom, dokąd mają ochotę – tak jakby dekoracje nie były potrzebne do niczego.

– Kap – kap – powoli układa się w dawno niesłyszaną piosenkę. Pal sześć melodię. Chodzi mi o słowa. Zaczyna się jak stara radziecka wieczorynka dla dzieci: „Śpią zabawki, książki śpią...”. Dalej jest duszny pokój, z którego dopiero co, nad ranem, wyszli goście. Brudne naczynia, pety gaszone na deserowych talerzykach. I oni. On obiecuje jej, że za chwilę odsmaży wczorajszy chleb. Tak żeby nie musieli wychodzić do miasta. Żeby mogli zostać w przydymionym pokoju. Być nareszcie razem, bez żadnych przeszkód. Nie mogłem nasłuchać się tego wiersza o czerstwym chlebie.

Pewnego dnia postanowiłem poznać autora. Jestem reporterem, nie stanowiło to więc dużego problemu. Wystarczyło sprawdzić, w jakim klubie gra zespół. Kupić bilet. Podejść do sceny.

– Cześć Billy!

– Cześć!

– Chcę przeprowadzić z tobą wywiad.

– Fajnie! Przyjedź do mnie do Petersburga. Możesz?

– Fajnie! Kiedy?

– Pojutrze?

– Fajnie!

W Pitrze zaczynały się białe noce, a nie ma nic gorszego od białych nocy. Siedzieliśmy z Billym na skwerku. Między nami reklamówka pełna piwa. Wieczór. Świat szarzał. Budynki i postaci spłaszczały się, zamieniały w szablony wycięte z kartonu, ale nie chciały znikać.

– Wiesz – powiedziałem mu – najbardziej lubię ten twój wiersz: „Śpią zabawki, książki śpią...”. To o miłości, nie?

Billy, który tak naprawdę na imię miał Wadim, poruszył się niespokojnie. Spojrzałem na niego. Wielu ludzi mówiło: „Billy! Ten gość ma piękny głos, ale nie potrafi wymyślić niczego nowego. Wszystko, co śpiewa, zaśpiewał już wcześniej ktoś inny”.

Nie znam się na muzyce, ale uważałem, że takie opinie nie są sprawiedliwe. Zresztą mało mnie to obchodziło. Billy potrafił pisać. I to mi się w nim podobało. Szczególnie zaś dobrze napisał ten kawałek o czerstwym chlebie. Cieszyłem się, że za chwilę usłyszę całą historię.

Siedzieliśmy na ławce po chuligańsku. Tyłkami na oparciu, nogami na siedzisku. Billy był stąd, wiedział chyba, że milicja rzadko zagląda do parku. Patrzył przed siebie.

– To chyba nie jest o miłości, no nie całkiem – powiedział.

– Serio? A o czym?

– Raczej o tym, jak coś się kończy. To zdarzyło się naprawdę. Goście wyszli. Zostaliśmy z żoną tylko we dwoje. Usiadłem za stołem, rozsunąłem brudne naczynia i napisałem to wszystko.

– A więc?

– Oboje już wtedy wiedzieliśmy, że nic więcej nie zdarzy się nam obojgu, że to jest koniec.

Nie ustępowałem:

– Ale chciałeś to przecież odwrócić, prawda?

– Nie! Posłuchaj mnie: oboje wiedzieliśmy, że to koniec.

– I co?

– I to był koniec. Rozstaliśmy się.

– Serio?

– Yhy.

Śmiesznie… Zabawnie… Więc się rozbiegli. Billy do swojej muzyki – pisania, próbowania, koncertowania. Ona pewnie do jakiegoś księcia z bajki. Ciekawe dlaczego? Może mieli za mało albo za dużo? Ludzie są ze sobą z przedziwnych powodów. Niedawno, gdy zbierałem materiały do książki, ktoś powiedział mi: „Wziąłem kredyt frankowy i wszyscy moi koledzy wzięli kredyty frankowe. Zresztą bardzo duże, dziś zupełnie niespłacalne. Co źle wpływa na naszą sytuację materialną, ale pomaga w utrzymaniu związku”.

Dlaczego? Z dzieleniem kredytu, sprzedawaniem obciążonej nieruchomości jest bardzo dużo zachodu. Może więc już lepiej być ze sobą? W końcu to tylko życie… On śmiał się głośno, ale wiedziałem, że opowiedział o sobie.

Tymczasem Billy z małpią zręcznością otworzył dwie kolejne butelki. Szarość oblepiła nas zupełnie.

– Kap – kap – kap.

Zupełnie jak tutaj. Za chwilę zacznę odróżniać meble. Półsen się rozproszy. Zrozumiem, gdzie jestem. Ale jeszcze przez sekundę lub dwie pozostanę tylko z jednostajnym dźwiękiem.

Dlaczego ten kran cięgle przecieka? Dlaczego nikt go nie naprawi?

Czyżby nikomu już na tym nie zależało? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2016