Uśmiech Kirkora

Turowicz jawi się - słusznie - jako postać pomnikowa, człowiek, który wpłynął na kształt polskiego życia publicznego i polskiego katolicyzmu. W tym obrazie brakuje jednak czegoś istotnego. Nie tylko jego skromności, wręcz nieśmiałości - połączonej, kiedy było trzeba, ze zdolnością do stanowczych rozstrzygnięć - i jego uśmiechu. Przede wszystkim jego wielkiej pasji, jaką były literatura i sztuka.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Jerzy Turowicz w redakcji Tygodnika Powszechnego, 1995 r. / fot. Wojciech Druszcz / Archiwum TP
Jerzy Turowicz w redakcji Tygodnika Powszechnego, 1995 r. / fot. Wojciech Druszcz / Archiwum TP

„Pamiętasz? – pewno nie pamiętasz oczywiście – kiedyś wpadłeś do domu z rozwianym szalikiem, rzuciłeś się do szuflady, w której leżały pieniądze, wziąłeś, co było, nic mi nie powiedziałeś, wypadłeś i zaraz wróciłeś z pierwszą porcją Skiry. To genewskie wydawnictwo książek o sztuce i monografie malarzy z licznymi reprodukcjami. Kupił wszystko, co było w krakowskim empiku” – wspomina Anna Turowiczowa w rozmowie z Barbarą N. Łopieńską. A Jerzy Turowicz dorzuca, i niemal słychać jego westchnienie: „Cudowne albumy”. Za PRL-u tego rodzaju wydawnictwa, sprowadzane w mikroskopijnych ilościach do księgarń Klubu Międzynarodowej Prasy i Książki, kosztowały zawrotne sumy – a u państwa Turowiczów nigdy się nie przelewało.

W pamięci powracają obrazy: Jerzy Turowicz na kolejnej wystawie Grupy Krakowskiej w Krzysztoforach, na premierze w Starym Teatrze, na pokazie nowego filmu Bergmana, Antonioniego, Felliniego czy Wendersa. Oczywiście w Piwnicy pod Baranami – czasem nawet na scenie, gdy kabaret Piotra Skrzyneckiego w latach 80. i 90. czcił specjalnymi spektaklami jubileusze „Tygodnika” i jego Redaktora, na pewno zaś na Piwnicznych opłatkach, „jajeczkach” i balach. Także na wernisażach i premierach warszawskich. Wyjazdy zagraniczne, związane z uczestnictwem w rozmaitych imprezach bardziej lub mniej kościelnych, wykorzystywał zawsze, by zobaczyć jak najwięcej – nie tylko muzea czy świątynię w Segeście, o której pięknie potem pisał, ale też niedostępny w kraju film albo wystawę bardzo awangardowego artysty – i by przywieźć kolejną porcję książek do pochłaniającej stopniowo całe mieszkanie biblioteki, kolejną płytę któregoś z mistrzów francuskiej piosenki poetyckiej czy wirtuozów jazzu.

Z plebanii do Prania

Czytelnik namiętny i wierny swym literackim fascynacjom, umiał być przyjacielem pisarzy, zwłaszcza poetów, którzy wyczuwali w nim chyba odbiorcę niemal idealnego, wrażliwego i współ-czującego. Gałczyński, Miłosz, Herbert, Twardowski, Międzyrzecki, Julia Hartwig, Wisława Szymborska... Te przyjaźnie poprzedzały czasem o wiele lat druk czyichś tekstów w „Tygodniku” – i trwały mimo środowiskowych podziałów czy odmiennych zaangażowań politycznych. A Jerzy Turowicz odkrywał dla siebie autorów kolejnych generacji – od Nowej Fali po Marcina Świetlickiego i Jolantę Stefko.

Gałczyński, jeden z jego ukochanych poetów, pojawił się na łamach „TP” wkrótce po wojnie, doczekał się nawet nekrologu, gdy do Polski dotarła, fałszywa na szczęście, wiadomość o jego śmierci. Kiedy wrócił do kraju, przez jakiś czas dawał wiersze „Tygodnikowi” – były wśród nich między innymi „Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich”. Potem współpraca z różnych powodów ustała, Gałczyński – sam atakowany przez orędowników socrealizmu – znalazł się po przeciwnej niż „Tygodnik” stronie politycznej barykady i zdarzało mu się pisać wiersze, które Redaktorowi przypaść do gustu nie mogły, choćby „Poemat dla zdrajcy”, pamflet na Miłosza-emigranta.

Przekopując przed dziesięciu laty z Michałem Smoczyńskim, wnukiem Jerzego Turowicza, kolejne warstwy geologiczne tworzące Archiwum Redaktora, dotarliśmy po paru miesiącach do jedynego pokładu względnie uporządkowanego: teczek z papierami z pierwszych lat „Tygodnika”. Były tam materiały związane z Gałczyńskim, wśród nich kartka pisana przez żonę poety w sierpniu 1952 r. z mazurskiej leśniczówki Pranie – dziś jest tam muzeum – do Bartąga koło Olsztyna, gdzie na miejscowej plebanii wakacje spędzali Turowiczowie. „Drodzy, bardzo się z Waszego listu i zamiaru cieszymy, oczywiście że przyjeżdżajcie, zapraszamy Was z wiktem i nocowaniem...”. Zapytałem panią Annę: „I co, pojechaliście wtedy do Prania?”. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem: „Oczywiście! Spędziliśmy tam cudowny tydzień”...

Gdy Gałczyński zmarł nagle w grudniu 1953 r., „Tygodnik” już się nie ukazywał, ale Turowicz żegnał poetę wzruszającym trenem w liście do Zbigniewa Herberta. Gdy zaś czterdzieści lat później podczas zebrania redakcyjnego na Wiślnej okazało się, że zapomnieliśmy o rocznicy śmierci autora „Zielonej Gęsi”, była to jedna z tych chwil, w których Naczelny udowadniał, że naprawdę umie się złościć. I jeszcze tego samego dnia dał nam do druku krótkie, serdeczne wspomnienie.

"Bratnia Pomoc Słoniów Europejskich"

A bohater "Poematu..."? Jerzy Turowicz odkrył dla siebie wiersze Miłosza wyjątkowo wcześnie. W jego bibliotece zachował się "Poemat o czasie zastygłym", książkowy debiut poety, z wpisem własnościowym z roku 1934, a także inny biały kruk - komplet wileńskich "Żagarów", których Miłosz był współpracownikiem. Na "Trzech zimach", następnym tomie Miłosza, widnieje z kolei dedykacja od Anny Gąsiorowskiej - czyli przyszłej żony Turowicza, która dzieliła z nim czytelnicze pasje i niewątpliwie wiedziała, że ten prezent sprawi narzeczonemu przyjemność szczególną. Wśród wojennych zapisków Redaktora jest i kartka z zanotowanymi adresami bibliograficznymi tekstów Miłosza drukowanych w latach 30. w czasopismach. W publikacji zaś "Ocalenia" - pierwszej po wojnie i na długo jedynej w kraju książki Miłosza - Turowicz miał udział bezpośredni. Został mianowicie, na prośbę autora, jej... korektorem, Miłosz bowiem musiał wyjechać z Krakowa, gdzie odbywał się druk.

Wcześniej jednak były spotkania w Warszawie, którą Turowicz kilkakrotnie podczas wojny odwiedzał; 23 kwietnia 1943 r., po powrocie z trzytygodniowego pobytu, pisał do Krzeszowic do Kazimierza Wyki, wielkiego historyka literatury i znajomego jeszcze sprzed wojny, przekazując pozdrowienia od "przyjaciół warszawskich" - Jerzego (Andrzejewskiego), Czesława (Miłosza) i Krzysztofa (Baczyńskiego). Bywała też w Warszawie, choć znacznie rzadziej, Anna Turowiczowa; w 1959 roku przypominała Miłoszowi w liście, jak przywozili z Warszawy jego wiersze. "Czy pamiętasz, jak się do Ciebie zgłosiłam jeszcze wówczas nieznana Ci osobiście na Aleje Niepodległości i jak mnie uczyłeś »melodii« do »Piosenki o końcu świata«? A ja ją sobie potem mruczałam całą noc w pociągu do Krakowa, żeby nie zapomnieć".

Pobyt Miłosza w Goszycach, majątku teściowej Turowicza, na przełomie 1944 i 1945 roku, przeszedł do historii literatury: za sprawą kilku jego wierszy tam właśnie napisanych ("Ucieczka", "Los", "Życzenie", "Skarga dam minionego czasu") i za sprawą dwóch opowiadań Jana Józefa Szczepańskiego, "Koniec legendy" i "Trzy czerwone róże". Miłosz/Wielgosz, przybyły z Warszawy poeta z "chłodem nieubłaganej ironii" w "dobrodusznym z pozoru, niebieskim spojrzeniu", staje się w nich stroną sporu o przeszłość i przyszłość. W Archiwum Turowicza zachowała się teczka, w której przyszły redaktor "TP" starannie przechował brulionowe notatki Miłosza, najwyraźniej zabrane przyjacielowi niemal spod ręki, a także piękny prezent od niego: rękopiśmienną, własnoręcznie wykonaną i zilustrowaną książeczkę z wierszami. W jej stopce czytamy: "Drukowano w nakładzie 1 egz. Druk ukończono 10 I 1945... 1 egzemplarz stanowi własność pana Jerzego Turowicza, członka Bratniej Pomocy Słoniów Europejskich".

Jak jednak Miłosz do Goszyc trafił? Już po odejściu Pani Anny, zmarłej w czerwcu 2000 r., jej wnuk dokonał w Archiwum kolejnego odkrycia. Przeglądając kartonowe pudełko wypełnione ciasno starymi pocztówkami znalazł trzy kartki pocztowe od Miłosza i trzy - od Kazimierza Wyki, pisane w końcu września i pierwszych dniach października 1944 roku. Miłosz, który uciekając wraz z żoną i przyjaciółmi z Warszawy ugrzązł w małej wsi pod Skierniewicami, w coraz bardziej dramatycznym tonie prosi o pomoc, usprawiedliwiając się przy tym wobec Turowiczów: "Na terenie G[eneralnego] G[ubernatorstwa] jedyni życzliwi mi ludzie, których adres znam, to Państwo i Kazio Wyka". Wyka z kolei, do którego Miłosz również pisał, sprawdza najpierw, czy do Turowicza prośba Miłosza dotarła, potem zaś zawiadamia go, że odnalazł się - na Stawisku u Iwaszkiewiczów - Jerzy Andrzejewski; "Ponieważ jesteście tak chętni dla Czesława, zwróciłem się do Jerzego, by przyjeżdżał pod Krzeszowice...". Szuka też pomocy dla Karola Irzykowskiego (który wkrótce jednak umrze w żyrardowskim szpitalu), przekazuje pogłoski na temat Baczyńskiego. Te pożółkłe kartki, odprysk dziejowego dramatu, odsłaniają zarazem przyjacielską sieć, w której Jerzy Turowicz był ważnym ogniwem.

Jeden szczegół: Turowicz z Wyką są już po imieniu, ale z Miłoszem jeszcze na "pan". Ceremonia wypicia bruderszaftu musiała odbyć się w Goszycach. Przyjaźń, odzwierciedlona w późniejszej korespondencji, przetrwała wszystkie epoki: pracę Miłosza w powojennej dyplomacji Polski komunistycznej, potem jego emigrację, podczas której obaj wykorzystywali każdą sposobność kontaktu, osobistego czy listowego, i znalazła piękny finał w latach 90., kiedy Miłosz zamieszkał w Krakowie, a "Tygodnik" stał się dlań główną trybuną, gdzie publikował nowe wiersze, przekłady i szkice, a nawet - w odcinkach - całe książki: obszerny esej o Annie Świrszczyńskiej i, już po śmierci Redaktora, "Spiżarnię literacką", swoje dzieło ostatnie. "Turowicz - przyznawał po latach, na 85-lecie przyjaciela - pozostał dla mnie postacią enigmatyczną. Takie połączenie stanowczości i wierności sobie z falistą i, zdawałoby się, chwiejną linią postępowania zdarza się rzadko. Jakby miał w sobie homeostat utrzymujący równowagę w burzliwych politycznych pogodach. I to, co o nim tutaj piszę, byłoby niekompletne, gdybym nie przyznał się do zazdrości".

"Polski rycerz Kirkor"

Stefan Kisielewski lubił opowiadać anegdotę o tym, jak to kardynał Sapieha oburzył się na "Tygodnik" za propagowanie sztuki "bolszewickiej", gdy redakcja opublikowała na pierwszej stronie reprodukcję Picassa. Anegdota była cokolwiek podkolorowana: nie chodziło ani o pierwszą stronę, ani o Picassa, tylko o obraz Marii Jaremianki "Koniki", ilustrujący recenzję plastyczną Heleny Blumówny, Metropolita zaś - jak wyjaśniał później Turowicz - otrzymał po prostu donos od zgorszonego czytelnika... Tak czy inaczej, Jaremianka, świetna artystka, a przy tym osoba o przekonaniach zdecydowanie lewicowych, była wówczas niewątpliwie przedstawicielką awangardy, a Blumówna, ówczesna recenzentka "Tygodnika", "nowoczesnych" wspierała. Alians dla katolickiego pisma społeczno-kulturalnego, wydawanego w dodatku przez Kurię, w tamtych czasach mocno nieoczywisty...

Źródeł jego znów trzeba szukać w osobowości i wyborach artystycznych Jerzego Turowicza. Po latach, w rozmowie dla "NaGłosu" przyznał, że stosunkowo wcześnie odszedł od idei "literatury katolickiej" (choć w pierwszych latach powojennych ten temat chętnie podejmowany był przez "Tygodnikowych" autorów). "W każdej dobrej literaturze wątki metafizyczne (katolickie, chrześcijańskie czy nie) są obecne - i nie należy tego dzielić w ten sposób" - tłumaczył, dodając: "Awangarda bardzo mnie pociągała. Wprawdzie lekturę poezji współczesnej rozpocząłem od Skamandra, ale rychło przeszedłem na pozycje przeciwskamandryckie. Przyboś, »Zwrotnica«, »Linia« Jalu Kurka - raczej do tego czułem się przywiązany".

Jerzy Turowicz. Szef

Życie pełne spotkań było zapewne jednym z kluczy do sukcesu redagowanego przezeń pisma – i tego, że w ciągu ponad pół wieku kierowania „Tygodnikiem” przyciągnął kilka pokoleń znakomitych autorek i autorów, wśród których był zarówno przyszły papież, jak i przyszli nobliści.

A sztuki plastyczne? Tutaj znów cofnąć się trzeba do lat wojny, a ściślej - do roku 1943. W maju tegoż roku w krakowskim mieszkaniu Ewy Siedleckiej przy ulicy Szewskiej 21, na drugim piętrze, odbywa się premiera "Balladyny" w reżyserii Tadeusza Kantora. Przed bramą spaceruje ks. Marcin Siedlecki, by w razie niebezpieczeństwa ostrzec aktorów i widzów konspiracyjnego spektaklu. Balladynę gra Maria (Lila) Proszkowska, później Krasicka, do końca życia związana z teatrem Kantora. Aliną jest Krystyna Zwolińska, Grabcem - Tadeusz Brzozowski, Skierką - Marta Stebnicka. Janina Kraupe-Świderska występuje jako głos Goplany, Mieczysław Porębski jako Komentator. A Jerzy Turowicz w imponującym, konstruktywistycznym kostiumie odtwarza rolę Kirkora.

Znów pytanie: skąd Turowicz, w 1939 r. redaktor chadeckiego "Głosu Narodu", podczas wojny związany z chadecką także, konspiracyjną "Unią", znalazł się wśród wykonawców legendarnego przedstawienia awangardowego Teatru Podziemnego? Zacznijmy od miejsca akcji. Ewa Siedlecka, później Kotulowa, graficzka, i jej brat Stanisław, geolog i uczestnik wypraw arktycznych, dzieci profesora Michała Siedleckiego, biologa i pisarza, zmarłego w styczniu 1940 r. w obozie Sachsenhausen, byli przyjaciółmi Turowicza. Teraz wróćmy na chwilę do Archiwum Turowicza i sięgnijmy po przechowywany w nim list, wysłany 7 marca 1943 r. z Krakowa do Goszyc. "Zapewne zaskoczy Cię propozycja, ale mam nadzieję uzyskania Twej zgody - pisze Siedlecka do Turowicza. - Otóż jesteś nam, tj. Kantorowi itp., koniecznie potrzebny do odegrania roli Kirkora w »Balladynie«, którą wspólnie przygotowujemy. Głos Twój szalenie się spodobał i w ogóle nie ma apelacji... musisz się zgodzić!".

Pomijam szczegóły, skądinąd arcyciekawe, dotyczące przygotowań do spektaklu. Jeszcze tylko jeden cytat: "w ogóle uważam, że musisz zapoznać się bliżej z tymi ludźmi, którzy wykażą Ci mylność sądów o »patologii sztuki«. Kantor jako reżyser jest niezrównany. Stwarza nastrój tak poważny, że trudno nie ulec tej atmosferze. Zresztą najlepiej przekonasz się sam"... Wynikałoby stąd, że Jerzemu Turowiczowi nie była wówczas obca pewna podejrzliwość wobec nowej sztuki - być może właśnie uczestnictwo w spektaklu Kantora wpłynęło na jej pełną akceptację. I potem konsekwentnie bronił prawa artystów do poszukiwań, nawet ryzykownych - choćby w fundamentalnym artykule "O nowoczesności w sztuce" z grudnia 1957 r.

A przygoda z Teatrem Podziemnym miała po latach nieoczekiwany epilog. 13 listopada 1990 r.

Turowicz otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kantor poczuł się ogromnie dotknięty, że nie zaproszono go na tę uroczystość. Z inspiracji Lili Krasickiej Zbigniew Baran - który całą historię udokumentował później w książce "Pierścień »Balladyny«" - zorganizował w Krzysztoforach spotkanie, by konflikt załagodzić. Głównym gościem był Jerzy Turowicz, temat zaś brzmiał: "Teatr Podziemny - awangarda - »Tygodnik Powszechny«". Na spotkanie, które odbyło się 28 listopada, przyszedł Kantor, byli też Mieczysław Porębski, Jan Józef Szczepański, Halina Królikiewicz-Kwiatkowska - aktorka innego podziemnego teatru, stworzonego przez Mieczysława Kotlarczyka...

Kantor, który zabrał głos zaraz po Turowiczu, wygłosił wielką pochwałę i jego, i całej swojej wojennej trupy teatralnej, i "Tygodnika". Mówił o "młodzieńcu o myślących, marzących oczach" i miękkim, lirycznym tembrze głosu, "jakby idącym z daleka", młodzieńcu, który pojawił się nieoczekiwanie w kręgu "artystycznej bandy świętego François Villona". I kończył z emfazą tak: "Wszystko to opowiedziałem po to, aby, gdy kiedyś będzie się wznosić pomnik Jerzego Turowicza, dumnego męża polskiego, aby nie zabrakło tam - nie wiem, jak to wyrzeźbią, ale może da się wyrzeźbić? - nie brakło tego uśmiechu, tego rysu wojennej bohemy, rysu tak wzruszającego".

Tajemnica wielkości

"Wiedział o tym, o czym pracoholicy nie wiedzą: że największym darem, jaki człowiek może dostać na ziemi, jest dar miłości i przyjaźni" - w 106. rocznicę urodzin Jerzego Turowicza przypominamy kazanie, które nad grobem założyciela i wieloletniego redaktora naczelnego naszego pisma wygłosił jego następca, ks. Adam Boniecki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2009