Usłyszcie nasz krzyk

Masakra w kościele w Bagdadzie wywołała kolejny eksodus chrześcijan z Iraku. Uciekają, gdyż stracili nadzieję, że irackie państwo chce i jest w stanie chronić coraz mocniej obleganą chrześcijańską mniejszość.

20.12.2010

Czyta się kilka minut

Dianah, północny Irak / fot. Knut Mueller, Forum /
Dianah, północny Irak / fot. Knut Mueller, Forum /

Choć tolerancja religijna stała się w Iraku dobrem spotykanym raczej rzadko, w bagdadzkiej dzielnicy Karrada wydaje się ona ciągle jeszcze obecna. Wprawdzie krajobraz ulic zdominowało w tych tygodniach morze flag, którymi szyici wspominają śmierć swego imama Husajna, poległego 1340 lat temu w bitwie pod Karbalą. Ale równocześnie, jakby nigdy nic, wcale liczne sklepy ozdobiły swe witryny dekoracjami bożonarodzeniowymi. Przed jednym ze sklepików stanął święty Mikołaj naturalnej wielkości, w czerwonym płaszczu, z bujną białą brodą oraz z saksofonem. Inne witryny zdobią plastikowe choinki. Jeszcze inny handlarz zachęca klientów makatkami ściennymi z Jezusem i Maryją.

Jednak iraccy chrześcijanie w tym roku nie spodziewają się wiele dobrego po nadchodzących świętach. Zamiast myśleć o radości, jaką ma nieść światu wspomnienie narodzenia Chrystusa, wielu z nich myśli o ucieczce z kraju. Tuż przed adwentem, 31 października, ekstremiści zaatakowali kościół w dzielnicy Karrada i dokonali masakry na ludziach zebranych na niedzielnym nabożeństwie. Od tamtego dnia Bagdad opuściło kilkaset chrześcijańskich rodzin; wiele kolejnych siedzi praktycznie na spakowanych już walizkach.

Opowieść Francis

"O Panie, pozwól im odpoczywać w pokoju!" - kobiecy głos pobrzmiewa w kościele Sayidat al-Nejat, odbija się od sklepienia, przedostaje na ulicę. Helin Selim Francis stoi z uniesionymi rękami, przed nią fotografie. 46 fotografii tych, którzy wówczas zginęli. Helin Selim Francis modli się, ale brzmi to raczej jak krzyk rozpaczy, a nie jak modlitwa. "O Panie, ochroń Irak. O Panie, daj nam tutaj, w Iraku, jedność i pokój".

Tak modli się Francis, mimo że sama od dawna nie wierzy już w pokój. Często, zbyt często w ostatnich latach niszczone były jej nadzieje, zbyt często przyszło jej doświadczać rozczarowań. - Od lat żyję w ciągłej ucieczce - mówi. - Ja już tak dłużej nie mogę.

Sześć lat temu uciekła z dzielnicy Dora, w południowym Bagdadzie. Sunniccy ekstremiści zdetonowali wtedy szereg bomb w Dora i w Karrada - dwóch dzielnicach, w których tradycyjnie skupiali się bagdadzcy chrześcijanie. Bomby eksplodowały na ulicach, ukryte w samochodach-pułapkach. Jedna wybuchła także przed Sayidat al-Nejat, świątynią, której inna, angielska nazwa to Our Lady of Salvation (Matki Bożej Zbawienia). Francis i jej dwie siostry uciekły z Dory. Wspólnie wynajęły małe mieszkanie w centrum miasta; Francis podjęła pracę w supermarkecie. Zarabiała niewiele, ale na życie starczało.

Jednak potem na sklep napadli bandyci, uzbrojeni po zęby; od tego czasu Francis cierpi na ataki paniki. Mimo to wciąż nie chciała opuszczać Iraku. - Urodziłam się w Bagdadzie, tutaj się wychowałam, całe moje życie związane jest z tym miastem - mówi. W końcu odważyła się nawet wrócić ponownie do domu rodziców w Dora.

Ale potem, było to jakieś cztery miesiące temu, Francis dostała list. List-groźbę. W kopercie był pocisk karabinowy. Znowu uciekła. Od tego czasu razem z siostrami mieszkają kątem u znajomej szyickiej rodziny w Karrada. - Jeżeli okazuje się teraz, że nie możemy czuć się bezpieczni nawet w świątyni, to znaczy, że nie możemy czuć się bezpieczni już nigdzie - tak mówi Helin Selim Francis, z wykształcenia menedżer hotelu, która studia kończyła we Francji oraz w Szwajcarii.

Łzy Leili

Do kościoła Sayidat al-Nejat ludzie przychodzą pojedynczo albo w małych grupkach, aby pomodlić się za zabitych i zapalić świeczkę. Są wśród nich także muzułmanie. Na krzesłach, ustawionych przed stołem z fotografiami ofiar, zasiadło pięciu szejków, w togach z wielbłądziego włosia i czarno-białych turbanach. W minionych latach terroryści dokonali tysięcy zamachów w irackiej stolicy. Do dzisiaj nie ma prawie dnia, aby gdzieś w mieście nie wybuchła choćby jedna bomba. Za sprawą tego terroru życie utraciły tysiące muzułmanów, zwłaszcza szyitów. Ale bodaj żaden zamach nie wywołał takiej zgrozy, i to ponad podziałami religijnymi, jak atak na kościół Matki Bożej.

W ciągu tych tygodni, które minęły od zamachu, Runah Shammeri często przychodziła do tego kościoła. - Chociaż nie jestem chrześcijanką, to kiedy tutaj przychodzę, prawie fizycznie czuję pokój, który stąd emanuje - mówi młoda muzułmanka. - Wstydzę się za to, co ci zbrodniarze zrobili w imię islamu - mówi Shammeri.

Również Leila Tarik jest muzułmanką, i również ona zachodzi często do Matki Bożej. Także dziś stoi pośrodku spustoszonej świątyni. Po zamachu kościół posprzątano ledwie prowizorycznie. Leila stoi i płacze. Tam, gdzie kiedyś był ołtarz, dziś są ruiny. Wypchnięte siłą eksplozji okna straszą jakby pustymi oczodołami. Drewniana brama wejściowa jest pęknięta. Ściany przy wejściu i za ołtarzem pokrywają dziury po pociskach i wyblakłe plamy krwi. Do sufitu przykleiły się skrzepnięte grudki, brązowo-krwawe; z daleka trudno dostrzec, czy to strzępy tkaniny, czy ludzkiej tkanki.

Leila Tarik wie, co to znaczy: stracić w zamachu ukochaną osobę. Pięć lat temu zginął jej mąż, gdy na ulicy, zresztą niedaleko od kościoła, wybuchła bomba schowana w samochodzie. - Wyszedł z domu do pracy i nigdy już nie wrócił. Do dziś nie mogę uwierzyć, że go nie ma - mówi Leila, nauczycielka. - Ten cały rozlew krwi musi się nareszcie skończyć.

Ale podobnie jak chrześcijanka Helin Francis, również muzułmanka Leila Tarik nie wierzy w pokój. - Boję się - mówi Tarik. - Bardzo, bardzo się boję.

Niedziela, piąta piętnaście

Świątynię Matki Bożej Zbawiciela budowano przez cztery lata; budowę ukończono w roku 1963. Należąca do Kościoła syryjsko-katolickiego, stała się symbolem dzielnicy Karrada. Do kościelnej nawy, uformowanej na kształt kadłuba statku, wchodzi się przez potężny portal kilkumetrowej wysokości, zwieńczony wielkim krzyżem.

Tamtej niedzieli, 31 października, po południu, do Matki Bożej przyszło na niedzielne nabożeństwo około setki wiernych. Było mniej więcej piętnaście po piątej, gdy przed tylnym wejściem do kościoła zaparkował samochód terenowy. Dokładnie naprzeciw okien mieszkania należącego do Majida Mohammeda. Mohammed, z zawodu inżynier, zauważył, jak pięciu mężczyzn przerzuca przez kościelne ogrodzenie dwie plastikowe skrzynki sporych rozmiarów. Potem sami przeskoczyli przez mur. Kiedy Mohammed to zobaczył, w panice porwał żonę i trzy córki, i ukrył je w tylnej części swego domu. W tym momencie nastąpił wybuch: to eksplodował samochód terenowy.

- Zamachowcy byli młodzi, prawie jeszcze dzieci - mówi Mohammed. Ochroniarze z bagdadzkiej giełdy, położonej po drugiej stronie ulicy, otworzyli ogień i zranili jednego z napastników; ranny terrorysta wysadził się wówczas w powietrze. Jego czterem towarzyszom udało się jednak przedostać do kościoła. Z zimną krwią zastrzelili wielu wiernych oraz obu duchownych, którzy próbowali wyprowadzić ludzi z kościoła do pomieszczenia obok. Jeden z terrorystów zajął pozycję na dachu, po czym w dzielnicy zrobiło się cicho. Cisza trwała przez kolejne trzy godziny, kiedy to iracka elitarna jednostka antyterrorystyczna rozpoczęła szturm na kościół. Wtedy zamachowcy wysadzili się w powietrze. Po mieście do dziś uparcie krążą relacje, wedle których wiele ofiar zginęło od kul irackich żołnierzy. Oprócz 46 chrześcijan zginęło także dwóch policjantów; około 60 osób zostało rannych, część z nich ciężko.

"Irak jest skończony"

W tym czasie rzemieślnicy wyremontowali naprędce mieszkanie inżyniera. Ciężkie meble ciągle jeszcze pokrywa gruba warstwa pyłu.

Mohammed przykucnął na taborecie, odpala jednego papierosa od drugiego. Podobnie jak wielu chrześcijan, również on, muzułmanin, chciałby uciec z Iraku, jak najprędzej i jak najdalej. - Nie potrafię zapomnieć tych modlitw, strzałów, eksplozji - mówi. - Nie mogę już tego wytrzymać. Irak jest skończony.

Do zamachu na kościół przyznało się tzw. Islamskie Państwo w Iraku - organizacja zrzeszająca różne grupy terrorystyczne zbliżone do irackiej Al-Kaidy. "Islamskie Państwo" grozi, że chrześcijan w Iraku czeka zagłada. Zaledwie w parę dni po zamachu bomby wybuchły przed domami chrześcijan w różnych dzielnicach stolicy.

Niedawno iracki rząd zaprezentował dwunastu aresztowanych mężczyzn, ogłaszając, że są to podejrzani o udział w zorganizowaniu na kościół Matki Bożej Zbawiciela. Ale Mohammed, a wraz z nim także wielu chrześcijan widzą w tym jedynie zabieg, mający odwrócić uwagę od nieudolności irackich władz.

- To mógł być każdy - denerwuje się chrześcijanin Abu Bassem. A mówiąc to, stary człowiek obraca się wkoło i pokazuje na domy otaczające kościół. - Ten tutaj albo ten tam, każdy stąd. Terroryści, politycy albo policjanci - wszyscy muzułmanie mają jeden cel: zniszczyć nas, chrześcijan. Taki jest islam.

Autonomia dla chrześcijan?

Wielu irackich chrześcijan uważa, że to oni są potomkami pierwotnych mieszkańców tego kraju. Jeszcze do połowy XX wieku chrześcijanie stanowili większość w wielu regionach północnego Iraku. Ale wojny, pogromy i wygnania, a także bieda zepchnęły ich w wielu miejscach na margines społeczeństwa. Ilu chrześcijan żyje dziś jeszcze w Iraku, tego dokładnie nie wie nikt. Niektóre szacunkowe dane mówią, że jest ich już mniej niż trzysta tysięcy. Dodatkowo, są oni podzieleni na ponad dziesięć różnych Kościołów; jednym z nich jest Kościół katolicki obrządku syryjskiego, do którego należy świątynia Sayidat al-Nejat.

Jedynie w okolicy Mosulu, na północy kraju, chrześcijanie tworzą dziś coś, co można jeszcze nazwać zwartym skupiskiem. Dlatego wiele partii politycznych i stowarzyszeń domaga się, aby tam, w północnym Iraku, utworzona została autonomiczna chrześcijańska prowincja, z własnym rządem i własnymi siłami porządkowymi, które mogłyby zapewnić bezpieczeństwo.

Na razie akurat w tym regionie, gdzie wedle Biblii działać miał prorok Jonasz, chrześcijanie są zagrożeni szczególnie. Po masakrze w Bagdadzie islamscy ekstremiści z Mosulu wzywali otwarcie do wypędzenia chrześcijan. Od lat już szerzą oni tam strach i przerażenie - uprowadzając ludzi, podkładając bomby, mordując. Kiedyś w Mosulu mieszkało kilkadziesiąt tysięcy chrześcijan, dziś pozostaje ich w mieście może kilka tysięcy. A na region Mosulu pożądliwie spoglądają również Kurdowie, w których quasi-państwie - autonomicznym regionie, obejmującym sporą część północnego Iraku - schronienie znalazło wielu chrześcijan.

***

W kościele Matki Bożej Zbawiciela zgromadziło się na nabożeństwo może 150 wiernych. Starowschodnia tradycja, wspólna dla muzułmanów i chrześcijan, nakazuje wspominać zmarłych w czterdzieści dni po ich odejściu. Kazanie wygłasza ksiądz Ayser Behnam; mówi o przebaczeniu i pojednaniu.

Wśród zebranych jest również Helin Selim Francis. Skupiona, intonuje starą pieśń kościelną, po aramejsku, w języku Jezusa. Wydaje się, jakby przez jej twarz przemknął na moment uśmiech. Gdy kilka chwil później duchowny mówi o męczeństwie, jakie spotkało ich braci i siostry przed czterdziestu dniami, po twarzy Francis płyną łzy.

- Autonomiczna prowincja to piękna idea - powie Francis, gdy będziemy rozmawiać po nabożeństwie. - Ale ona nam nie pomoże. Tylko Bóg może nas uratować.

Przełożył WP

INGA ROGG jest korespondentką szwajcarskiego dziennika "Neue Zürcher Zeitung" w Iraku. W Bagdadzie mieszka od roku 2003. Tekst napisała specjalnie dla "Tygodnika".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2010