Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak działo się, gdy rządził PiS; tak jest, gdy władzę sprawuje PO. Obyczaj ten staje się normą nie tylko dla polityków, ale i dla obywatelsko aktywnej części społeczeństwa oraz mediów.
Nowelizacja ustawy medialnej to również przykład, że zasada skutecznego kompromisu w osiąganiu wyższych celów coraz częściej przegrywa z "zasadą" nieskutecznej rywalizacji z przeciwnikiem politycznym. A wszystko to w imię przekonania, że nie jest ważne, żeby być skutecznym, ważne, żeby mieć rację.
Przy czym, mówiąc o wyższych celach nie mam w tym konkretnym przypadku na myśli sztywnych gwarancji budżetowych dla państwowego radia i telewizji, ale fakt, że przy dramatycznie spadających wpływach z abonamentu (bo w przekonaniu społecznym on już nie obowiązuje) istnienie publicznych mediów jest zagrożone i należy zrobić wszystko, aby je obronić.
Obwinianie za ten stan rzeczy jedynie Lecha Kaczyńskiego, który zapowiedział, że ustawy przygotowanej przez PO nie podpisze (słusznie czy niesłusznie), czy SLD, które ewentualnego prezydenckiego weta nie odrzuci, jest równie absurdalne, jak winienie Donalda Tuska za to, że ludzie nie płacą abonamentu, i robienie mu zarzutu, że w obliczu kłopotów budżetowych nie chce radiu i telewizji dać lekką ręką prawie miliarda. Winny nie jest więc każdy z osobna polityk, ale winni są oni wszyscy: każdy z nich przyczynił się do podważenia podstaw istnienia mediów publicznych. Każdemu zabrakło woli kompromisu, choć była na to szansa.
Taka - być może ostatnia - szansa nadal istnieje, potrzebna jest tylko wola porozumienia prezydenta z premierem. Ustawy medialnej to - miejmy nadzieję - nie ocali, ale poprzez porozumienie w sprawie odrzucenia sprawozdania KRRiTV pomoże publicznemu radiu i telewizji.