Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A nawet, być może, zmienił ją, skierował na nowe tory.
Zaczęło się od wydarzenia o znaczeniu, zdawać by się mogło, lokalnym. Rząd Viktora Orbána – kończący budowę zasieków na granicy z Serbią, przez którą uciekinierzy i migranci usiłują dotrzeć do UE – zakazał uchodźcom wstępu na największy dworzec kolejowy Budapesztu. Potem zmienił zdanie: podstawiono pociąg, który miał ich dowieźć pod granicę z Austrią; zatrzymał się jednak po drodze. Nie chcąc trafić do obozu, ludzie odmówili opuszczenia wagonów. Wieczorem rodzice położyli dzieci spać w schowkach na bagaż nad siedzeniami.
Następnego dnia światowe media obiegły inne zdjęcia – z węgierskiej autostrady M1, którą prawie tysiąc uchodźców szło w kierunku Wiednia (potem podstawiono im autobusy). Fotografię ciała trzyletniego kurdyjskiego chłopca z Syrii, które morze wyrzuciło na turecki brzeg po wypadku łodzi z migrantami, wydrukowały najważniejsze brytyjskie dzienniki. Premier David Cameron oświadczył, że Zjednoczone Królestwo spełni swój „moralny obowiązek” i przyjmie część Syryjczyków. Efekt? Przybyło Brytyjczyków, którzy chcieliby opuszczenia UE.
O uchodźcach i migrantach pisaliśmy w „Tygodniku” na długo przed obecnym kryzysem. Tylko w tym roku byliśmy na Lampedusie, greckiej wyspie Kos, w austriackim Treiskirchen, w Budapeszcie oraz na granicy serbsko-węgierskiej.
Ostatecznie Austria i Niemcy zdecydowały się, tymczasowo, otworzyć granice dla uchodźców i imigrantów. Tylko w ciągu minionego weekendu do drugiego z tych krajów przybyło ich ok. 18 tysięcy (po ludzi, którzy zostali w Budapeszcie, wyruszył nawet konwój prywatnych samochodów). Zanim skończy się rok, Berlin spodziewa się przyjąć nawet 800 tys. ludzi, z których największą grupę stanowią uchodzący przed wojną obywatele Syrii. Na pomoc instytucjom oraz landom, które będą się nimi zajmować, władze federalne przeznaczą 6 mld euro. Ale suma ta, podobnie jak prognozy dotyczące liczby migrujących, zapewne jeszcze się zmieni – w chwili, gdy zamykamy to wydanie, wzdłuż trasy z Grecji do Węgier przemieszcza się ok. 40 tys. ludzi. Kanclerz Angela Merkel ogłosiła już swoim rodakom, że napływ tak dużej liczby uchodźców i imigrantów w najbliższych latach zmieni oblicze ich kraju.
Polska i inne kraje Grupy Wyszehradzkiej sprzeciwiają się narzucaniu przez UE liczby imigrantów, do których przyjęcia byłyby zobowiązane państwa członkowskie. Liczba Polaków, którzy nie chcą, aby nasz kraj udzielał schronienia uciekinierom z państw ogarniętych wojnami, wzrosła od maja niemal dwukrotnie (do 38 proc.). W zachodniej prasie pojawiają się komentarze, że idea europejskiej solidarności upada w regionie, w którym powstała, i gdzie przed ćwierćwieczem przyczyniła się do upadku „żelaznej kurtyny”.
14 września w Brukseli Unia Europejska ma debatować nad sposobami rozwiązania kryzysu uchodźczego. Politycy będą się głowić nad „kwotami” uchodźców, walką z przemytnikami ludzi, ustanowieniem legalnych (i bezpiecznych) sposobów docierania przez nich do Europy. Nie zmieni to jednak faktu, że pomimo znanych od dekad prognoz demograficznych, rządy państw naszego kontynentu przegapiły moment, w którym zaczął się on zmieniać. „Żyjemy zamknięci w swoich kulturach i geografiach. Wystarczają nam one” – pisał w 2006 r. Ryszard Kapuściński. Dziś zaczyna się to na Europejczykach mścić. ©℗