Trznadel w Sienie

Jak każdy intelektualny i moralny degenerat rozpoczynam lekturę dzienników od końca. Wyznanie to nie ma na celu ujawnienia mojego prawdziwego pochodzenia. Chcę tylko powiedzieć, że lata odzwyczajania mojej natury od rzeczy tak podłych i nikczemnych jak sport poszły na marne. Choćby na pierwszej stronie działy się rzeczy, o których nawet filozofowie nie mogą marzyć, ja zawsze zaczynam od końca, jak rasowy czytelnik kryminałów, którego nie fakty obchodzą (kto zabił), lecz to, jak droga do faktów została perfidnie ukryta.

05.01.2007

Czyta się kilka minut

Zaczynam więc od końca moje codzienne spotkanie ze światem i stopniowo - strona po stronie - sekunduję wyłanianiu się rzeczywistości z otchłani nieistnienia. Przepraszam: zaczynałem. Odkąd "Dziennik" zaczął na ostatniej stronie umieszczać plotki ze świata, a "Wyborcza" - dawać na końcu całostronicowe reklamy, przerzuciłem się na stronę przedostatnią. W końcu to i tak bardziej polskie, skoro nasz akcent preferuje przedostatnią sylabę, nie ostatnią. Uradowany tym patriotycznym odkryciem rzucam okiem na rubrykę sportową w "Dzienniku", a tam wspaniałości.

Najpierw informacja psychoanalityczna: "Syn pobił ojca". Niby nic nowego, a jednak. Okazało się, że w Berlinie 19-letni bokser pokonał w drugiej rundzie przez nokaut swojego ojca, i to w wadze ciężkiej! Nokaut w wadze ciężkiej to jak kopnięcie okutego konia. Być znokautowanym przez syna, i to publicznie, to - wydawałoby się - hańba. Nic z tego, prawdopodobnie cała rzecz była i tak ułożona, i nawet zapewnienia kapelana bokserów, że nie ma mowy o brudnych sprawkach, bo chodzi najpewniej o inscenizację kompleksu Edypa, niezbyt są przekonujące. Jeśli nie chodzi o pieniądze, to o co? O powrót - jakby to ujął Freud - wypartego? Niby prosta informacja, ale ile tu możliwości interpretacyjnych!

Niech tam. Co mi do tego, niech się durni faceci po mordach naparzają, jak chcą. Tuż obok jednak - fascynująca informacja "Trznadel w Sienie". Rzuciłem się na nią łapczywie i tę łapczywość muszę czytelnikom zaraz wytłumaczyć.

Było tak. Jako polonistyczny małolat wychowałem się na książkach Trznadla. Nie tylko na jego pracach o Leśmianie, którego też jako pierwszy wydawał, ale też na książce o Norwidzie, która była bardzo w porządku, oraz zbiorze esejów "Płomień obdarzony rozumem", gdzie dużo ciekawych rzeczy o literaturze francuskiej można było znaleźć. Potem Trznadel nieco zmienił zainteresowania i nagle wszystkie jego książki - łącznie z edycjami Leśmiana - zaczęły ukazywać się w bibliotece "Arcanów", jakby autor był przekonany, że ruch wydawniczy w Polsce jest jednym wielkim postkomunistycznym układem, od którego tylko "Arcana" są wolne. Jak jest, tak jest, ale informacja, że Trznadel jest w Sienie, zelektryzowała mnie silnie. Co robi Trznadel w Sienie? Wędruje śladami Herberta najpewniej, takie skojarzenie przyszło mi na myśl, bo przecież swój do swojego po swoje itd. A może Trznadel został profesorem w Sienie? To rozwiązanie odrzuciłem od razu, bo po wizycie profesora Vattimo wiem na pewno, że wszyscy Włosi to lewacy i za własne pieniądze lustracji sobie fundować nie będą.

W końcu okazało się, że chodzi o młodego napastnika (mój Trznadel to napastnik stary, więc odpada), którego wypożyczono do klubu piłkarskiego pod nazwą Siena. Rozmarzyłem się. A gdyby tak zasada wypożyczania (z opcją transferu definitywnego) obowiązywała także w innych dziedzinach, nie tylko w futbolu? Trznadel starszy nie wchodzi już chyba w rachubę, nie bardzo widzę chętnych na jego wypożyczenie, zdaje się, że na ławce "Arcanów" dożyje już piłkarskiej, przepraszam: pisarskiej emerytury. Chyba że okaże się, iż nie bez niejakiej pomocy jeździł po Paryżach, gdy mało kogo, nawet Szołtysika, na występy w klubach zagranicznych było stać.

Więc kogo by tu jeszcze wypożyczyć do Sieny? Kto mógłby na ławce koło Trznadla siedzieć? Na odpowiedź czekałem tylko jeden dzień. Biorę ci ja znowu "Dziennik" i masz: recenzja z ostatniej książki Pilcha. Zaczyna się kapitalnie: recenzent, Maciej Urbanowski, powiada, że czuje się zwolniony z prawienia komplementów przez Mariana Stalę, który w tym samym "Dzienniku" pisał o Pilchu entuzjastycznie, ale nie bardzo wiadomo, jakie to miałyby być komplementy, skoro zaraz dodaje: proza ta "niemal od początku (...) budziła najczęściej mój opór, a nawet niechęć".

Ciekawe. Dwie najpoczytniejsze (i najpochlebniejsze) recenzje z "Mojego pierwszego samobójstwa" napisali autorzy "Tygodnika Powszechnego", w którym Pilch pisał kiedyś felietony. Urbanowski jest autorem pisującym często do "Dziennika", w którym Pilch drukuje felietony teraz. Kto ma rację w tym sporze? Kto lepiej czyta Pilcha? Kto bezstronniej?

Urbanowski czyta Pilcha ze zmarszczonymi brwiami. Jest pełen niepokoju o jego wulgarną duszę. Zdaje się, że nie tylko obraz opadających koronkowych stringów przekracza jego subtelną wyobraźnię, ale nawet sarmackie skądinąd słowo "dupa" budzi poznawczy niepokój. Według Urbanowskiego Pilch okrutnie sobie poczyna i z językiem, i z ludźmi, i nawet dopuszcza się zbrodni pesymizmu. Dość tego, powiada Urbanowski, w naszym wspaniałym świecie nie wolno mieć wątpliwości, człowiek brzmi dumnie, a pisarz nie może nie mieć szacunku dla samego siebie, bo daje dowód na to, że jest skolonizowany.

Gdy czytałem te narzekania na samobiczującego się Pilcha, przypomniała mi się natychmiast recenzja Ignacego Fika z "Ferdydurke", z roku 1938. "Dlaczego, zapraszając gości do siebie - pisał - mamy przyjmować ich w kalesonach i na pierwszy ogień pokazywać śmietnik? (...) Dlaczego z literatury robić prosektorium i spluwaczkę? Są pewne rzeczy, które powinny dziać się na uboczu". Fik nie miał, podobnie jak Urbanowski, żadnych wątpliwości. Pośrodku sceny literackiej powinniśmy oglądać budujący i entuzjastyczny spektakl "wiekuistego dziecięctwa ludzkości", a wszystko, co tę "świętą i naiwną" postawę mogłoby postawić pod znakiem zapytania, należy zepchnąć na margines. "Nie dlatego - powiada lewicowy krytyk - że jesteśmy obłudni i tchórzliwi, ale dlatego, że chcemy być czyści!". Literatura, której udaje się trzymać rzeczywistość "w żelaznej dyscyplinie", jest godna pochwały, bo pokazuje człowieka - pana form, twórcę "porządkującego chaos". Natomiast literatura, która ukazuje ludzkie słabości, o, taka literatura powinna "dziać się na uboczu".

Urbanowski, jak Fik "Ferdydurke", ze wstrętem odkłada Pilcha, bo nie chce się ubrudzić i uszu swoich pokalać brzydkimi słowami, jak to szlachetny uczniak z powieści Gombrowicza miał w zwyczaju. W nagrodę za wrażliwość proponuję wycieczkę do Sieny. Czysto tam, ludzie pełni szacunku do samych siebie, nikt nie przeklina, nikt nikomu - jakby to precyzyjnie ujął Pilch - w ryj nie daje, o okładaniu innych ludzi frankfurterkami mowy nie ma. I jeszcze Trznadel wypożyczony. Toż to gratka nie lada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2007