Milion arcydzieł

Krzysztof Varga, pisarz: Nie ma już książek niezłych, ciekawych, obiecujących, wartych sporu: wszystko jest arcydziełem albo w ogóle nie istnieje. Tylko: ile może być arcydzieł?

03.06.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Zygmunt Januszewski
/ il. Zygmunt Januszewski

ANDRZEJ FRANASZEK: Wydajesz nową książkę i naturalnie zależy Ci na tym, by miała dobre recenzje, sprzedawała się... Co – oprócz zaufania wydawnictwu – robisz w związku z tym? Jak siebie lansujesz?
KRZYSZTOF VARGA: Robię niewiele, bo uważam, że to nie leży w mojej gestii – czułbym lekki wstyd, gdybym miał sprzedawać swój „towar”, zachwalać go, czyli właśnie lansować samego siebie. Przyzwyczajony jestem do klasycznej formuły: pisarz pisze dzieło, wystawia je na osąd publiczny i „znika” z dyskursu o książce, pomijając oczywiście spotkania autorskie. Sytuację, gdy staje się komiwojażerem własnej książki, uważam za żenującą, co może jest postawą nieprzystającą do współczesności.
Inna sprawa, że powody, dla których ktoś, kto nie jest stałym czytelnikiem Vargi, kupi moją książkę, są dziś raczej inne niż jeszcze w latach 90. Nawet opublikowany w ,,Gazecie Wyborczej” tekst Przemysława Czaplińskiego, Piotra Śliwińskiego, Dariusza Nowackiego czy innego z wiodących krytyków nie ma bezpośredniego przełożenia na sprzedaż. Działa promocja komercyjna, ale także reklama szeptana, np. rozchodząca się w internecie – poprzez Facebooka albo inne fora. Nigdy wcześniej w dziejach świata nie mieliśmy takiego wyboru, tylu książek, z których trzeba dokonywać – koszmarne słowo – „selekcji”. Dzisiaj zadanie czytelnika to wyłowienie z tej magmy czegoś, co jest według niego wartościowe i ludzie o wiele chętniej słuchają wypowiedzi na forach internetowych niż podpowiedzi krytyków. W Stanach Zjednoczonych najbardziej wpływowym medium oceniającym filmy jest portal Rotten Tomatoes, gdzie uwagi wpisują sami kinomani.
Rozpadła się hierarchiczna struktura życia kulturalnego...
Absolutnie, w ogóle już nie istnieje. Czy to dobrze, czy źle? Myślę, że tak i tak. Z jednej strony źle, bo kiedyś szliśmy za głosem człowieka, który miał przygotowanie merytoryczne, warsztat, oczytanie, ale przecież zależeliśmy jakoś od jego gustów. Z drugiej strony, dzisiaj wszystko się zdemokratyzowało, dlaczego zatem nie dać głosu normalnym czytelnikom? W ogóle kultura się spłaszczyła, podział na kulturę wysoką i niską znika, nie mamy jednej hierarchii, możemy mieć różne hierarchie w rozmaitych niszach. Trudno o jedno dominujące wydarzenie.
 Możemy uznać, że wydarzeniem mijającego roku była „Morfina”, bo właśnie wybiła się ponad niszowe podziały. Jej autor, Szczepan Twardoch był dotąd gwiazdą niszy political czy historical fiction, teraz wszedł do tzw. mainstreamu, zaczęli go czytać ludzie, którzy nie znali w ogóle jego wcześniejszych książek. Ale myślę, że niemożliwy jest już casus Masłowskiej, a zatem pojawienie się kogoś, kto niespodziewanie, za pomocą szumu medialnego, staje się mega gwiazdą, sprzedaje bodaj 120 tys. egzemplarzy debiutanckiej książki, czyli – jak na dzisiejsze warunki – nakład monstrualny.
To był zresztą chyba pierwszy przypadek, gdy książka zaistniała bez wsparcia profesjonalnej krytyki literackiej. Impuls dał Jerzy Pilch w felietonie, ale później poszło to kompletnie inną drogą. Książka zyskała sławę za pomocą reklamy szeptanej, podchwyciły to pisma kobiece, które przecież muszą non stop wyszukiwać nowe talenty, nowe osoby na okładki. „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” to pierwszy hit literatury ambitnej, który „poszedł” dzisiejszą drogą.
Co zatem jest dzisiaj głównym kołem zamachowym sprzedaży?
Niewątpliwie potęgą są tu tzw. pisma kobiece: to przecież głównie kobiety czytają literaturę. A zaraz obok – internet, choć nie przeceniałbym tzw. blogosfery, gdzie można znaleźć naprawdę sporo rzeczy wartościowych, ale zupełnie niszowych, czytanych przez kilku znajomych autora.
 Najlepszym chyba złożeniem jest popularny gwiazdor i Facebook. Jeśli gwiazda telewizji śniadaniowej na swoim profilu napisze, że czyta właśnie fantastyczną książkę Małgorzaty Kalicińskiej, to ma znacznie większe oddziaływanie niż np. profesor Czapliński: internet jest egalitarny. Dobrze w ogóle być gwiazdą telewizyjną – Agnieszka Chylińska odniosła wielki komercyjny sukces jako autorka książki dla dzieci, ale wszak nie szło tu o wybitność tej książki, ale o to, że autorka jest znana jako jurorka popularnego talent show i rozpoznawana przez miliony telewidzów.
Pytanie co prawda, czy nie mówimy o balu na Titanicu? W ostatnich badaniach Biblioteki Narodowej tradycyjnie spada odsetek stałych czytelników, którzy rocznie czytają 5 lub więcej książek – jest ich teraz 12 proc., i to nie zaskakuje. Bardziej uwiera fakt, że nie czyta literalnie nic 25 proc. studentów, czyli studenci polonistyki nie czytają nawet podstawowego kanonu! Najbardziej jednak frapuje, że po raz pierwszy ludzie śmiało powiedzieli, iż nie czują z tego powodu obciachu. Przyznają, że czytanie nie jest im do niczego potrzebne, bo nie przekłada się na zaradność życiową. Do tej pory uprawiano sztukę mimikry: ja po prostu szaleję za książkami, ale nie mam czasu, bo pracuję 12 godzin na dobę, albo że książki są za drogie. Ciekawe skądinąd, że nikt nie mówi, że za drogie są telewizory czy zestawy kina domowego. Ostatnio byłem na targach książki w Czechach: tam książki są o jedną trzecią droższe niż u nas, a współczynnik czytelnictwa jest jeden z największych w Europie.
Nie sądzisz, że społeczeństwo dzieli się na grupy czy kasty? W końcu jeśli masz na Facebooku odpowiednie grono znajomych, to wydaje Ci się, że nie ma większego obciachu niż nieczytanie. Jak brzmiało popularne hasło: Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka...
Żyjemy na wyspach (nie my pierwsi to mówimy) i ten nasz świat będzie się coraz bardziej rozdrabniał: czeka nas polinezyjski archipelag, składający się z tysięcy małych wysepek, z których każda będzie rządziła się swoimi prawami. Naddatek książek też na to wpłynie. Nie masz szans ogarnąć wszystkiego, jako czytelnik musisz się specjalizować. Ja muszę wkładać sporo wysiłku, by z tej nadprodukcji książkowej wyłowić rzeczy dla siebie ważne.
Wróćmy do początku. Mnie też normą wydaje się, że pisarz pisze, a nie lansuje siebie, nie komentuje tego, jak jest czytany...
...tylko po cichu mówi: co za palanty, nic nie rozumieją...
...ale oficjalnie nie bierze w tym udziału.
Dawniej pisarz zapisywał swe komentarze do współczesności w tajnym dzienniku...
...dzisiaj zakłada profil na Facebooku i opowiada, kto pochwalił jego książkę...
...bo musi hodować sobie czytelników i dokarmiać ich. Czy jednak jest to hodowla efektywna? Może dla tych, którzy pozostają w sferze pośredniej – nie będąc prawdziwymi gwiazdami. Przecież Pilch, Świetlicki czy Stasiuk mają oddanych i licznych czytelników, choć nie lansują siebie „na fejsie”. Nie informują nas, co właśnie zjedli i w jakiej knajpie. Dziś nikt nie będzie czekał, aż mu wydadzą kilkadziesiąt lat po śmierci jego dziennik, tylko natychmiast informuje świat o swych sukcesach i niedogodnościach.
Trudno nie pomyśleć, że za tym ciągłym „meldowaniem się”, powiadamianiem, co się robi, stoi jakiś frapujący lęk przed nieistnieniem. Jak mogłaby dziś napisać Szymborska: być na Facebooku, być ciągle na widoku – albo nie być wcale...
Skurczyła się perspektywa. Dawniej pisarz lękał się, co po nim zostanie po śmierci, czy przetrwa jego dzieło. Dzisiaj niepokoi, że za miesiąc albo za tydzień właściwie już go nie będzie. Więc musi ciągle dawać znak: żyję, jestem, działam, tworzę, zaraz coś wyprodukuję.
Zobacz, ile dzisiaj książka żyje na rynku! Po pół roku jest właściwie starociem. Bardzo mnie interesuje przeniesienie się do przyszłości i zobaczenie, jak nasza dzisiejsza literatura będzie opisywana za lat 20 czy 50. Być może w ogóle nie będzie, bo żyjemy w epoce przejściowej, z której się dopiero coś zaczyna wyłaniać, coś groźnego być może, a może ciekawego. Na pewno jednak tkwimy w momencie przełomowym.
Jestem świeżo po lekturze ,,Kronosa”. Pomijając inne wątki, zauważmy, że jeden z najważniejszych pisarzy XX wieku za jakiś tam sukces uważał, jeśli Giedroyc sprzedał kilkaset egzemplarzy, powiedzmy, „Trans-Atlantyku”. Kilkaset! To powinna być otrzeźwiająca informacja dla tych, którzy tak drżą o sprzedaż swoich książek, przyjmując, że mamy tylko jedną prawdziwą hierarchię: hierarchię sprzedaży. O ile kiedyś Gombrowicza czy innych klasyków czytały elity, to dziś powszechna edukacja spowodowała, że każdy ma jakieś – bardziej lub mniej doskonałe – narzędzie do czytania. I w efekcie może się okazać, że np. Kalicińska jest znacznie istotniejsza od Gombrowicza, bo przecież bije go na głowę sprzedażą. Kryterium sprzedaży zastąpiło dziś zupełnie krytykę literacką.
Jak powiedziały studentki mojego kolegi z Poznania: pisarska sensacja ostatnich lat, która przeorała polską zbiorową świadomość, to... nie, nie „Sąsiedzi” Grossa, ale „Sexy mama” Katarzyny Cichopek. „Kronos” jest jednak bardzo dobrym przykładem na współczesną promocję książek. Oto zamiast skrajnie prywatnych, buchalteryjnych zapisków Gombrowicza sprzedaje się nam największe wydarzenie literackie XXI wieku.
Trudno mieć pretensje do wydawnictwa, które z pewnością zapłaciło mnóstwo za „Kronosa” i chce teraz odzyskać pieniądze, a i zarobić. Szkoda, co prawda, że zakłada, iż przez kolejne ponad 80 lat, czyli do końca stulecia, nic już ważniejszego się nie ukaże... Ale przecież inne wydawnictwa, reklamując na billboardach mające się dopiero ukazać książki, z góry określają, że są to „nowe bestsellery”. Za jakiś czas będziemy mogli przeczytać: „Nowy bestseller autora kultowej »Morfiny«”. Słowa straciły wagę, zostały zglajszatowane przez media i nie ma już książek niezłych, ciekawych, obiecujących, wartych sporu: wszystko jest arcydziełem – albo w ogóle nie istnieje. To jedyny dziś wybór. Tylko: ile może być arcydzieł? Sto? Tysiąc? Nieskończoność?
Nie ma co ukrywać: czytelnik recenzji też oczekuje jakiegoś wzmożenia, nie chce czytać o książce, która jest niezła, fajna, całkiem w porządku. Czeka na wydarzenie, sensację. Rozmawiałem właśnie z pewnym wydawcą: recenzja jego książki ukazała się w ,,Gazecie”, był to duży szkic napisany przez dobrego i ważnego autora, mówiący o wybitności dzieła, ale w sposób dość skomplikowany. I wydawca ocenił: Super tekst, ale kto to przeczyta, kto przebrnie przez niuanse i mądrości, kto kupi książkę?! Czytelnik chce dostać prosty komunikat: iść do księgarni, czy nie.
Podobno zresztą ten czytelnik interesuje się bardziej samym pisarzem niż jego książką...
Jak najbardziej, biografizm jest przyszłością, książka pisarza będzie o tyle ciekawa, o ile ciekawy jest jej autor jako człowiek, najlepiej, by miał niebanalny życiorys i jakąś ciekawą kontrowersję. Stąd od recenzji wolimy publikować wywiady z pisarzami, ich tak zwane portrety etc. Flaubert, który uważał, że pisarz nie powinien mieć biografii, dziś by się nie sprawdził...
Potrzebujemy raczej Hemingwayów... I w tej roli, jak się okazuje, zaskakująco dobrze można osadzić Gombrowicza. Gdy jeden z moich redakcyjnych kolegów ocenił w radiu „Kronosa” krytycznie, do dziennikarza radiowego zadzwonił pracownik wydawcy, pytając, jakim prawem zaprosił do studia kogoś, kogo nie było na liście osób dopuszczonych do przedpremierowej lektury. Byłeś szefem działu kultury w „Wyborczej”. Wywierano na Ciebie podobne naciski? Mówiono ci, kto i w jakim duchu ma pisać?
Oczywiście były rozpaczliwe telefony od działów promocji, które przypominały telefony z banków, gdzie zdesperowany pracownik usiłuje ci wcisnąć kredyt, gdyż jego życie i praca zależą od ilości tych sprzedanych kredytów... Na rynku wydawniczym stało się to, co od dawna funkcjonuje na rynku muzycznym. Dostęp do nowej płyty jest limitowany, dziennikarze muzyczni są czasem zapraszani na tajny odsłuch itd. To są praktyki show businessu, a przecież rynek wydawniczy w dużej części jest takim samym przemysłem, nie jest niczym szlachetniejszym.

Czy jednak wydawca może mnie – jako dziennikarza – w jakiś poważny sposób korumpować? Jeśli się na mnie obrazi i przestanie przysyłać mi książki – no to co właściwie? Na tym rynku są za małe pieniądze, by istniały naprawdę poważne pokusy. Z drugiej strony: presja jest i próby korumpowania się zdarzają. Tylko że to raczej nie nas będą korumpować, bo – jak już mówiłem – pochlebna recenzja w „Gazecie” czy „Tygodniku Powszechnym” nie ma dla wydawcy aż takiego sprzedażowego znaczenia. To, co w jakiejś „Kawie czy herbacie” powie Anna Mucha, z pewnością ma większy wpływ niż to, co napisze w „Tygodniku” Andrzej Franaszek.
Nie mam tu żadnych złudzeń... Dystrybutorzy filmów, płyt mają narzędzia silniejsze od wydawców. Jeśli połączymy to z faktem, że prasa jest coraz słabsza: doczekamy sytuacji, gdy oceny w mediach będą całkowicie fikcyjne, pisane pod dyktando?
Zniuansowane pisanie o literaturze lub filmie będzie znikało, utrzyma się w niszach uniwersyteckich, do nich wrócą profesorowie, którzy na pewien czas zagościli na łamach dużych mediów. Nie wiem, czy to nie jest za daleko idące porównanie, ale sprzedaż książki czy płyty będzie taka sama jak sprzedaż szamponu. Zamiast recenzji – same kryptoreklamy? To możliwe. Jak najbardziej.

KRZYSZTOF VARGA (ur. 1968 r.) jest pisarzem i publicystą. Przez wiele lat kierował działem kultury „Gazety Wyborczej”, dziś jest stałym felietonistą tego pisma. Ostatnio opublikował książki „Trociny” oraz „Polska mistrzem Polski”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2013