Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przy dworcu autobusowym kolejka w podkowę. Kilkaset osób wyczekuje tu nie na wyjazd, a pomoc humanitarną. Stoją od wczesnych godzin porannych. Nie zrażają ich wystrzały artyleryjskie ani to, że jednej nocy w budynek trafił ładunek. W metalowym baraku zostały po nim niewielkie dziury.
Ludzie spędzają tu wiele godzin, bo wolontariusze i pracownicy poczty czekają aż pociąg z pomocą przyjedzie, a następnie jego zawartość zostanie rozwieziona po punktach, które ją wydają. Zazwyczaj udaje się to dopiero koło jedenastej. Oddzieleni metalowym ogrodzeniem ludzie przyglądają się, jak z furgonetki do plastikowych skrzynek rozładowywany jest chleb.
W bramie stoją okoliczni mieszkańcy, którzy skrzyknęli się, by pilnować porządku. „Samochód, samochód! Odsuńcie się!” – krzyczą. Wjeżdża ciężarówka, która jeszcze niedawno woziła paczki. Teraz wolontariusze wypakowują z niej to, co przywieziono pociągiem.
72-letniej Lidii udało się dotrzeć przed bramę dopiero koło ósmej. Pokonała pieszo ok. 7 km, w ten sam sposób wróci. Szła z Ołeksijiwki znajdującej się na północy miasta. To przede wszystkim północne i wschodnie dzielnice Charkowa znalazły się pod ciężkim ostrzałem.
– Szłam przez most. Myślałam, że strzelą i mnie zabiją, ale musiałam iść, by znaleźć jakieś jedzenie – mówi Lidia.
Odkąd 24 lutego Rosja rozpoczęła inwazję na pełną skalę, z miasta wyjechała znaczna część mieszkańców. Według mera Charkowa Ihora Terechowa, zniszczone zostały 1143 budynki. Rakieta spadła także w okolicy domu Lidii.
– Dom ruszał się na lewo i prawo. Powybijało okna. Tam nie da się żyć – mówi.
Mimo to zostaje. Choć wciąż otrzymuje emeryturę, to w Ołeksijiwce nie może znaleźć miejsca, gdzie dałoby się wypłacić pieniądze z konta. Została bez grosza. W mieście nie działają bankomaty ani banki. W otwartych marketach i aptekach można płacić kartą pod warunkiem, że jest prąd.
– Gotówkę, którą miałam w domu, wydałam co do kopiejki – przyznaje.
Dlatego ruszyła po pomoc humanitarną. Choć miejskie władze sporządziły interaktywną mapę z punktami wydającymi wsparcie dla mieszkańców, to Lidia nie potrafi korzystać z internetu. Przyszła w okolice dworcowego autobusowego, bo dowiedziała się, że tutaj można otrzymać bezpłatnie jedzenie.
Tego dnia potrzebujący otrzymują bochenek chleba, jajka, olej roślinny, wodę i wilgotne chusteczki. Lidia ma pecha, bo wczoraj był też kurczak i szynka, a rano można było załapać się na ziemniaki. Czasami bywają też jabłka. Wszystko zależy od tego, co przyjedzie pociągiem.
37-letni Mychajło jest jednym z tych, który przerzuca chleb do skrzynek. Dzień po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji zaangażował się w pomoc. Wraz z żoną, która jest w piątym miesiącu ciąży, rozwozili produkty spożywcze po szpitalach. Gdy zaczęto wydawać pomoc przy dworcu autobusowym, zgłosił się na ochotnika. Pomaga w rozładunku, czasem w koordynacji całego procesu.
Narzeka, że po pomoc kilkukrotnie zgłaszali się ci sami ludzie. Przy takim tłumie trudno zapamiętać twarze, więc ustawiają się w kolejce po kilka razy, czasami całymi grupami, a potem próbują sprzedać otrzymane rzeczy. Dlatego wolontariusze wydający pomoc humanitarną wprowadzili imienną listę, która ma uchronić przed nadużyciami. Mychajło jednak się nie zraża. Wraz z resztą grupy wydają pomoc przynajmniej tysiącu osób dziennie.
– Dopóki mogę jakoś pomóc, zostanę – przyznaje Mychajło. – Trzeba działać, bo jak się siedzi bezczynnie w domu, to wszystko wydaje się straszne.
Jak dodaje, dopóki ma prąd, wodę, gaz i dach nad głowę, zostanie w Charkowie. Tylko syna wywiózł za granicę.
Mimo upływających godzin kolejka praktycznie się nie zmniejsza. Ostatni nie mają szans, by dzisiaj otrzymać jakąkolwiek żywność. Wrócą do domu z pustymi rękami. Być może kolejnego dnia będą mieli więcej szczęścia.
Wszystkie korespondencje Pawła Pieniążka z Ukrainy, a także analizy, podkasty i rozmowy z ekspertami w aktualizowanym na bieżąco serwisie Atak na Ukrainę