Dom na wulkanie. Jak żyć w Charkowie?

Nie wszyscy chcą opuścić ostrzeliwane miasto, nawet mimo błagań rodzin. Dopiero gdy wojna się skończy albo gdy wyjadą, poczują, co tu przeżyli.

21.03.2022

Czyta się kilka minut

W zniszczonej szkole średniej w Merefie, obwód charkowski. 17 marca 2022 r. / FOT. ANDREA CARRUBBA / ANADOLU AGENCY / ABACA / EAST NEWS /
W zniszczonej szkole średniej w Merefie, obwód charkowski. 17 marca 2022 r. / FOT. ANDREA CARRUBBA / ANADOLU AGENCY / ABACA / EAST NEWS /

W ciągu trzech kwadransów ­telefon dzwoni ponad czterdzieści razy. Do tego 24-letnia Tetiana Hołubowa otrzymuje niezliczone wiadomości w komunikatorach. To wszystko osoby proszące o pomoc.

Jej numer rozszedł się po sieci, gdy opublikował go jeden z portali. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. W półtoramilionowym Charkowie we wschodniej Ukrainie oraz w okolicach tego miasta liczba potrzebujących jest gigantyczna. Choć znaczna część mieszkańców wyjechała, stacje metra i piwnice są pełne ludzi, których domy znajdują się w ostrzeliwanych dzielnicach.

Tetiana postanowiła zostać, by pomóc im, a także żołnierzom broniącym jej miasta i kraju. Ma też inny powód: – Cała moja rodzina została w Charkowie. Jeśli coś się, nie daj Boże, stanie, nie mogę w żaden sposób im pomóc – mówi.

Z siostrą pisze co godzinę. Gdy na niebie pojawią się samoloty, od razu pyta ją, czy wszystko OK. Najbardziej obawia się o 69-letnią babcię Katerynę i 73-letniego dziadka Łeonida. Mieszkają w dzielnicy Sałtiwka w północno-wschodniej części miasta, którą regularnie dosięga rosyjska artyleria, niszcząc zbudowane w sowieckich czasach bloki i stopniowo zamieniając ją w ­ruinę.

Tetiana chciałaby, żeby znaleźli się w bezpieczniejszym miejscu, niekoniecznie daleko od Charkowa. Mimo to Kateryna i Łeonid Hawryszowie nie chcą słyszeć o wyjeździe. – Dokąd mamy jechać? Będziemy umierać tutaj. Jeśli coś się stanie, to w domu – mówi Kateryna.

Choć Tetiana narzeka na decyzję dziadków, sama nie daje się uprosić znajomym, by wyjechała.

Plan tylko na dzisiaj

Odkąd 24 lutego Kreml rozpoczął ofensywę na pełną skalę, Charków, znajdujący się niecałe 40 km od granicy z Rosją, jest jednym z głównych celów jej armii. Już pierwszego dnia czołgi pojawiły się na obwodnicy miasta, w odległości kilku kilometrów od domu dziadków Tetiany. W kolejnych dniach rosyjskie oddziały wjeżdżały do miasta. Za każdym ­razem były wypierane przez ukraińską armię. Artyleria coraz częściej dosięgała Charkowa, a wkrótce rosyjskie samoloty zaczęły na miasto zrzucać bomby. Nie tylko obrzeża, ale też jego centrum było stopniowo niszczone.


ATAK NA UKRAINĘ: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Tetiana Hołubowa do samego końca nie wierzyła, że do czegoś takiego może dojść. W 2014 r. rozpoczął się konflikt w Donbasie między Rosją i wspieranymi przez nią separatystami a ukraińską armią. W jego rezultacie zginęło co najmniej 13 tys. osób. Zgodnie z danymi Fundacji Demokratyczne Inicjatywy im. Ilka Kuczeriwa na początku lutego tego roku niemal 40 proc. ankietowanych uważało wojnę z Rosją na pełną skalę za bardzo prawdopodobną lub wręcz nieuniknioną.

Jednak trudno było uwierzyć, że miasta takie jak Charków staną się polem bitwy. Gdy znajomi pytali Tetianę, czy wyjeżdża, czy zrobiła zapasy, odpowiadała: „To XXI wiek, taka wojna jest niemożliwa”. 24 lutego przestała snuć prognozy. Ale wciąż ma nadzieję, że to wszystko szybko się skończy. – Nie mam planów na przyszłość. Jest tylko dzisiaj i trzeba rozwiązywać bieżące problemy – mówi.

Ci sami ludzie, inne zadania

Tylko pierwszego dnia wojny Tetiana zastanawiała się, czy wyjechać. Koleżanka powiedziała jej, że jest miejsce w samochodzie do Lwowa. Zawahała się, ale odmówiła. Wiedziała, że na odległość nikomu nie pomoże. Pierwsze dni były najtrudniejsze. Panował chaos, brakowało informacji, nie było jasne, co się wydarzy, jak na to reagować ani co robić.

Pierwsze kilkadziesiąt godzin wojny Tetiana spędziła w domu. Od przebudzenia była pogrążona w wiadomościach, które bez końca wyświetlały się
na telefonie. – Próbowałam coś robić, ale nie wiedziałam co. Gdy jest się samemu i nie ma nic do roboty, jest ciężko – przyznaje.

Przed wojną kierowała dwoma teatrami. I to właśnie z ludźmi z pracy stworzyli sztab pomocy. Część działalności skupia się na pomocy wojskowym. Wolontariusze dostarczają im zamówiony wcześniej ekwipunek – drony, termowizję czy kamizelki kuloodporne. Resztę uwagi poświęcają cywilom. Przede wszystkim kupują im jedzenie i leki. W wielu miejscach są one trudno dostępne, bo apteki i sklepy się pozamykały, nie ma w nich najpotrzebniejszych rzeczy lub dojście do nich wiąże się z dużym ryzykiem. Szybko okazało się, że Tetiana nie ma już czasu na czytanie wiadomości. Zajęła się koordynacją działań sztabu i kontaktami z ludźmi.


CZYTAJ TAKŻE

WOJNA W UKRAINIE: DYPLOMACJA WATYKANU SIĘ POGUBIŁA. KOMENTARZ EDWARDA AUGUSTYNA >>>


Z 70-osobowego teatralnego kolektywu w Charkowie została raptem czwórka ludzi. Wielu z tych, którzy opuścili swoje domy, pomaga na dystans – przesyłając pieniądze, organizując pomoc humanitarną do miasta. To właśnie dzięki temu wsparciu Tetiana i reszta grupy mogą działać. W krótkim czasie powstała cała sieć.

– Jestem otoczona tymi samymi ludźmi, co wcześniej, tylko teraz nie rozmawiamy o spektaklach, a zastanawiamy się, jakich kamizelek kuloodpornych potrzebujemy – mówi Tetiana.

Od szóstej rano, gdy kończy się godzina policyjna, przekazują pomoc, wypakowują tę otrzymaną, koordynują działania z kierowcami i innymi wolontariuszami, by ich wsparcie dotarło do jak największej liczby potrzebujących. Dziennie pomagają ok. 4 tys. osób. O osiemnastej ponownie rozpoczyna się godzina policyjna. Wówczas członkowie sztabu podsumowują dzień, planują kolejny. Dopiero pod wieczór Tetiana ma chwilę, by poczytać informacje o kolejnych nieudanych rosyjskich ofensywach, ostrzałach rujnujących budynki i o ofiarach.

Nie ma czasu na rozmyślania

Dotychczas Tetiana bała się dwukrotnie. Pierwszy raz wtedy, gdy sortowali przywiezioną pomoc, a nad ich głową przeleciał samolot. Ktoś z jej grupy krzyknął: „Na ziemię!”. Wykonała polecenie, wkrótce ryki silników ucichły, ale jej ręce trzęsły się jeszcze przez jakiś kwadrans. Drugi raz ogarnął ją strach, gdy przy sąsiednim budynku walnęła rakieta lub jej odłamek. Huk był straszny. Aż trzęsła się ziemia.

Poza tym czuje się dobrze, jeśli można w ogóle tak powiedzieć podczas wojny. Odgłosy artylerii znosi bez problemu. Informacje o śmierci czy zniszczeniach przygnębiają ją, ale nie paraliżują. – Mogę tutaj funkcjonować i działać. Dopiero gdy wojna się skończy albo stąd wyjadę, poczuję to wszystko, co przeżyłam – mówi Tetiana.

Tak się stało z niektórymi z jej znajomych, którzy opuścili Charków. Dopóki znajdowali się w mieście, angażowali się, nie siedzieli bezczynnie, wiedzieli, co się dzieje z ich bliskimi, a gdy wyjechali, to wszystkie emocje uderzyły ze zwielokrotnioną siłą i nie byli w stanie nic robić przez kilka dni. Jedni nieustannie płakali, a inni po prostu popadli w apatię. – Jak na razie nie mam czasu, by rozmyślać nad tym wszystkim – przyznaje Tetiana.

Nawet tragiczne momenty udaje się jej wyprzeć. Niedawno w ataku artyleryjskim zginęła dwójka kierowców związanych z ich organizacją.

Tetiana: – Jednego dnia z kimś rozmawiasz, a drugiego go już nie ma. Jeszcze gdyby byli wojskowymi, to łatwiej się z tym pogodzić, bo gdy się odgrywa taką rolę, ryzyko śmierci jest wysokie. To byli cywile. Wieczorem nad tym rozmyślałam i pytałam siebie, kiedy się to skończy. Ale rano jakoś to wszystko mija.

Lepiej, ale niezbyt dobrze

Długo namawiała babcię Katerynę i dziadka Łeonida, by wyjechali w bezpieczniejsze miejsce. Oni jednak konsekwentnie odmawiali. Przez ponad tydzień nawet nie chcieli opuścić ostatniego, jedenastego piętra bloku na obrzeżach atakowanego miasta. Choć Kateryna z trudem to wytrzymywała.

– To jak życie na wulkanie – przyznaje. – A mimo to jedni sąsiedzi na piętrze zostali. Pod nami też wciąż ktoś żył.

O przespaniu nocy nie było mowy. Ciągle się budziła, bo czasami rakiety przelatywały niedaleko jej bloku. Na przemian było słychać wystrzały, świsty i wybuchy. Według danych rady miasta od 24 lutego w Charkowie rosyjskie ataki zniszczyły lub uszkodziły niemal 600 budynków. Natomiast Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych informuje, że do 16 marca zginęło ponad 500 mieszkańców Charkowa.

– Mimo wszystko stąd nie wyjedziemy. Jak bardzo bliscy byliby ludzie, do których jedziesz, to mimo wszystko nie jest to twój dom – przyznaje Kateryna.

Tetiana ciągle szukała dla dziadków bezpieczniejszego lokum. Któregoś dnia zadzwonił do niej znajomy z miejscowości w pobliżu Charkowa, powiedział, że wyjeżdża i zostawia klucze. Chciał użyczyć domu ludziom w potrzebie. Tetiana pomyślała, że musi spróbować. Dzwoniła do babci Kateryny i długo ją przekonywała. Ta początkowo twardo odmawiała, ale wreszcie po rozmowie z mężem zgodziła się na przeprowadzkę. Tetiana wszystko dziadkom załatwiła. Miał przyjechać po nich samochód, na miejscu ktoś miał czekać na nich z kluczami. W dniu wyjazdu do Tetiany zadzwonił właściciel domu. Zapytał, gdzie się podziali jej dziadkowie. Zadzwoniła do babci. Usłyszała: – Zmieniliśmy zdanie. Nigdzie nie jedziemy.


UKRAIŃSKA WOJNA OJCZYŹNIANA I NAJWIĘKSZY BŁĄD PUTINA. To największy kryzys bezpieczeństwa europejskiego od zakończenia II wojny światowej. I największy błąd Putina w polityce międzynarodowej na przestrzeni ćwierćwiecza jego rządów. Błąd, który może kosztować go władzę. CZYTAJ WIĘCEJ >>>


Przenieśli się jednak do innego mieszkania, które udostępnił im znajomy. Znajduje się ono na pierwszym piętrze, nieopodal ich starego domu, wciąż w strefie zagrożenia. – Tutaj jest spokojniej niż u nas, ale nie jest bardzo dobrze – przyznaje Kateryna.

Co chwilę słychać artylerię. To głównie Ukraińcy strzelają za miasto w stronę rosyjskiej armii, ale też co jakiś czas coś trafi w okolicy. Niedługo po naszej rozmowie wybuchy znowu wstrząsną wschodnim Charkowem, zginie pięć osób, w tym 9-letni chłopiec.

Kateryna wspomina jeden z dni, gdy od wieczora do rana panowała zupełna cisza. Wtedy nareszcie odespała ten czas, kiedy wojna nie dawała zmrużyć jej oka.

Kolejki wśród huku

Kateryna i Łeonid nie są w krytycznej sytuacji humanitarnej. Sytuacja bardzo się różni zależnie od części miasta. W tych najbardziej zrujnowanych często nie ma prądu ani gazu, nie zawsze dociera pomoc, a otwarte sklepy i apteki znajdują się daleko. W tych najspokojniejszych częściach Charkowa, w okolicach centrum, często odgłosy walk praktycznie nie docierają do uszu mieszkańców.

W mieszkaniu Kateryny i Łeonida działają wszystkie media. Mają też co jeść i stać ich na zakupy, ale trudno się porządnie zaopatrzyć. Większość sklepów i aptek jest zamknięta. Przed tymi, które pozostały otwarte, codziennie stoją długie kolejki. Część osób decyduje się wyruszyć na zakupy tuż po zakończeniu godziny policyjnej, by jak najszybciej zdobyć potrzebne rzeczy. Półki są coraz bardziej przetrzebione, a niektóre produkty trudno dostępne.

Kateryna stała przynajmniej trzy godziny w kolejce do supermarketu. Towarzyszyły jej huki, ale nie drgnęła ani ona, ani inni stojący w kolejce. Nikt nie chciał wracać do domu z pustymi rękami. A do tego tylko w tej sieci supermarketów da się wypłacić pieniądze przy kasie, bo bankomaty i placówki banków od dawna nie działają. Kateryna natomiast musiała kupić leki, a zapłacić za nie mogła tylko gotówką. Tego dnia w aptece nie było prądu.

W zeszłym tygodniu w Czernihowie w północnej części kraju Rosjanie ostrzelali ludzi stojących w kolejce za chlebem. Zginęło przynajmniej 10 osób.

– Zapomniałam kupić leków na serce, a one teraz są najważniejsze. Będę musiała znowu stać w kolejce – mówi Kateryna. Co chwilę coś przypomina o zagrożeniu, jak stojący na ulicy dogorywający po ostrzale samochód, który niedawno mijała. – Te huki artylerii to jeszcze, ale żeby z nieba nie leciało – dodaje. Dla niej, tak jak dla wnuczki, to ryk silników i zrzucane z samolotów bomby są najstraszniejsze.

Tylko jeśli wejdą

Tetiana długo nie dawała za wygraną. Namawiała babcię i dziadka, by wyjechali w bezpieczniejsze miejsce. Oni zawsze odpowiadali, że na ludzi w ich wieku nikt nie czeka. Wreszcie, nie mogąc nic wskórać, Tetiana się poddała.

– To są dorośli, świadomi ludzie. Tak postanowili i nie mogę zabrać ich siłą – stwierdza. – Zdaję sobie sprawę, że coś się może im przydarzyć, ale nie mam siły z nimi walczyć, więc pogodziłam się z tą sytuacją.

Na razie nawet nie ma kiedy odwiedzić dziadków. Pracy jest tyle, że w ciągu trzech tygodni tylko raz oddaliła się od sztabu, i to wyłącznie dlatego, że jej siostra miała urodziny. Co noc na Charków spadają bomby i rakiety, zbierając straszne żniwo.

Mimo to Tetiana, podobnie jak jej babcia Kateryna, zawzięła się, że nie wyjedzie. – Zrobię to tylko jeśli, nie daj Boże, miasto będą okupować Rosjanie – mówi.

Nie wierzy jednak, że kiedykolwiek do tego dojdzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Dom na wulkanie