Trump z tropików

Po pierwszych czterech miesiącach panowania w Brazylii prezydent Jair Bolsonaro przekonał się, że im łatwiej składało się obietnice w walce o władzę, tym trudniej jest ją potem sprawować.
w cyklu STRONA ŚWIATA

30.04.2019

Czyta się kilka minut

Demonstracja przeciwko polityce prezydenta Jaira Bolsonaro wobec Puszczy Amazońskiej podczas Światowego Forum Gospodarczego w Davos, styczeń 2019 r. / Fot. Markus Schreiber / AP/Associated Press/East News /
Demonstracja przeciwko polityce prezydenta Jaira Bolsonaro wobec Puszczy Amazońskiej podczas Światowego Forum Gospodarczego w Davos, styczeń 2019 r. / Fot. Markus Schreiber / AP/Associated Press/East News /

Jesienią zeszłego roku 64-letni Bolsonaro, były kapitan brazylijskiej armii, obiecywał rodakom, że jeśli wybiorą go na prezydenta, to dzięki rządom twardej ręki, wojskowemu upodobaniu do dyscypliny, a także pobożności zaprowadzi w Brazylii porządek i dobrobyt. Zwalczy przestępczość, ukróci korupcję i powstrzyma upadek obyczajów. Bolsonaro nigdy nie krył podziwu dla wojskowych dyktatur, będących w jego przekonaniu dużo skuteczniejszym sposobem rządzenia niż demokracja. Jako zadeklarowany wyznawca konserwatyzmu i tradycji nie krył też wstrętu do wszystkiego, co lewicowe i liberalne. Zwłaszcza w sprawach obyczajowości.

Udręczeni chaosem, złodziejstwem i powszechnym bandytyzmem Brazyliczycy uwierzyli Bolsonarowi i uznali, że po dwunastoletnich rządach lewicy z Partii Pracy (Luiz Inácio Lula da Silva w latach 2003-11 i Dilma Rousseff w latach 2011-16), warto dać szansę prawicy. Skrajność i niecodzienność poglądów Bolsonara, porównywanego pod tym względem do amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa i oskarżanego jak Jankes o rasizm, seksizm i homofobię, sprawiła jednak, że do zwycięstwa potrzebował dwóch rund, a w wyborczej dogrywce pokonał kandydata lewicy tylko nieznaczną liczbą głosów. Kto zresztą wie, jak zakończyłaby się elekcja, gdyby rywalem Bolsonara był w niej najpopularniejszy z polityków, 74-letni Lula da Silva? Zamierzał on ponownie ubiegać się o prezydenturę, ale z rozgrywki o władzę wykluczył go ogłoszony w wyborczym roku wyrok więzienia za łapownictwo (z więziennej celi Lula zapewnia, że jest niewinny i składa apelację). W rezultacie przeciwko Bolsonarowi stanął Fernando Haddad, który u Luli miał być wiceprezydentem i dopiero zaprawiać się do wielkiej polityki.

Kto lubi prezydenta

Według znawców brazylijskiej polityki ponad połowa z tych wyborców, którzy zagłosowali na Bolsonara, zrobiła to tylko po to, żeby za wszelką cenę odsunąć od władzy Partię Pracy. O ile rządy Luli przypadły na okres gospodarczej koniunktury i zapisały się w pamięci Brazylijczyków jako czas nadziei i awansu społecznego biedoty, to panowanie Dilmy Rousseff upłynęło już pod znakiem skandali i korupcji.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Wszystkie teksty są dostępne za darmo. CZYTAJ TUTAJ →


W styczniu, gdy obejmował prezydencki urząd, Bolsonaro cieszył się poparciem dwóch trzecich rodaków, większym nawet niż uzyskał w wyborach. Tylko co dziesiąty Brazylijczyk uważał, że nowy prezydent będzie przywódcą fatalnym, a jego rządy – katastrofą. Ale na początku kwietnia, po stu dniach prezydentury, jak najgorszego zdania o Bolsonarze jest już prawie jedna trzecia Brazylijczyków. Według ośrodka badawczego Datafolha, 30 proc. ankietowanych ocenia rządy prezydenta „źle” albo „okropnie źle”. Co więcej – liczba niezadowolonych rośnie. W marcu 24 proc. obywateli źle oceniało Bolsonara. Odkąd w 1985 roku, po dwóch dekadach wojskowych dyktatur, w Brazylii przywrócono demokrację, żaden inny prezydent nie był oceniany tak negatywnie po pierwszych stu dniach rządów. Zwolennicy prezydenta pocieszają się, że ludzi zadowolonych z rządów prezydenta jest wciąż więcej niż rozczarowanych – 35 proc. obywateli ocenia go „dobrze” albo „bardzo dobrze”. Ale sondaże wskazują, że z miesiąca na miesiąc liczba zadowolonych maleje.

Tweety z Brazylii

Rozczarowanie prezydentem bierze się głównie z tego, że żaden z obiecywanych przez niego cudów na razie się nie ziścił, a składane w kampanii obietnice nie zostały dotrzymane. Owszem, już dwa tygodnie po zaprzysiężeniu, zgodnie z obietnicą, Bolsonaro podpisał dekret ułatwiający obywatelom dostęp do broni palnej (przedłużono licencje na jej posiadanie i zniesiono wymóg przekonania policji o konieczności jej wydania), ale gospodarka ani drgnęła, bezrobocie nie spada, a przestępczość i przemoc wciąż pozostają plagą tego największego i najludniejszego (ponad 200-milionowego) kraju Ameryki Południowej. Do Brazylii nie przybyli też zapowiadani przez Bolsonara zagraniczni inwestorzy. Ucieszyli się, że na ministra gospodarki został wyznaczony bankier i fanatyk wolnego rynku Paulo Guedes, który już sprzedał koncesje na 12 lotnisk, zapowiedział prywatyzację państwowej poczty i koncernu naftowego Petrobras – ale wciąż czekają na to, jak Bolsonaro poradzi sobie z demontażem odziedziczonego po lewicy, kosztownego systemu emerytalnego. Walcząc o prezydenturę Bolsonaro obiecywał, że zreformuje system emerytalny, ponieważ utrzymanie go grozi Brazylii bankructwem. Nieufni zagraniczni inwestorzy czekają, aż prezydent coś w tej materii zrobi.

Do przeprowadzenia reform – a poza emerytalną obiecał także reformę podatkową – prezydentowi potrzebna będzie jednak zgoda Kongresu, a po jesiennych wyborach posłowie z partii Bolsonara mają w 513-osobowej Izbie Deputowanych jedynie 52 mandaty. Aby przeforsować swoje projekty reform, prezydent musiałby się układać, zawierać kompromisy albo budować przymierza od potrzeby do potrzeby, z każdym, kto w danej sprawie gotów byłby go poprzeć. Bolsonaro, który zasiadał w parlamencie przez prawie 20 lat, dał się jednak poznać raczej jako polityk konfliktowy, atakujący i obrażający przeciwników, a nie zabiegający o współpracę i zgodę. Nie umie przekonywać przeciwników do swoich racji, ale atakuje ich i zwalcza, jakby nadal prowadził kampanię wyborczą. Z rodakami i światem, podobnie jak prezydent Trump, porozumiewa się i dzieli swoimi przemyśleniami za pomocą Twittera i podobnie jak Trump spędza godziny w wirtualnej rzeczywistości. „Może gdyby zamiast Twitterowi, poświęcił więcej czasu reformie emerytalnej (...) Kto wie, może coś by się udało w tej sprawie zrobić” – powiedział z sarkazmem o prezydencie przewodniczący Izby Deputowanych Rodrigo Maia.

Pałacowe wojny

Kłopoty z reformami i Kongresem sprawiają, że prezydent chętniej angażuje się w batalie o aborcję czy edukację seksualną w szkołach i liberalne przepisy z czasów rządów lewicy, które Bolsonaro nazywana „kulturowym marksizmem”. Jego ministrowie i doradcy toczą zaś pałacowe wojny o władzę i wpływy.

We frakcyjnych wojnach udział biorą byli wojskowi, dawni towarzysze broni prezydenta, przywódcy innej partii z prawicowego Przymierza, a także faworyci niezwykle wpływowych w Brazylii (podobnie jak w USA) pastorów i kaznodziejów z Kościołów ewangelikalnych, którzy w kampanii wyborczej zgodnie poparli Bolsonara i zapewnili mu głosy wiernych (o podobny elektorat w USA, szacowany na czwartą część wszystkich wyborców, zabiega Trump).


CZYTAJ TAKŻE:

Jan Smoleński: Powiedzieć, że Jair Bolsonaro jest politykiem radykalnym i skrajnie prawicowym, to jeszcze powiedzieć niewiele >>>


Największe rozdrażnienie wszystkich frakcji, a także Brazyliczyków wywołuje sobiepaństwo prezydenckich synów. Bolsonaro, trzykrotnie żonaty, ma ich czterech (a także córkę). Trzej z nich, Flávio, Eduardo i Carlos pełnią w jego rządzie rolę „szarych eminencji”. Carlos, radny miejski z Rio de Janeiro, kierował kampanią ojca w internecie. Flávio jest senatorem z Rio. Eduardo został posłem z São Paolo i doradza dziś ojcu w sprawach polityki zagranicznej. Obsadzają swoimi faworytami stanowiska w rządzie i prezydenckiej kancelarii, dyktują politykę, wykłócają się z ministrami, a nawet wiceprezydentem Hamiltonem Mourão, emerytowanym generałem, którego publicznie oskarżyli o nielojalność, podważanie polityki ojca, a nawet zamiar zastąpienia go na stanowisku szefa państwa.

Z wizytą w Izraelu

Generał Mourão cieszy się opinią polityka bardziej umiarkowanego niż raptus Bolsonaro, bardziej pragmatycznego i z większym dystansem odnoszącego się do Trumpa, w którym brazylijski prezydent widzi mistrza i przewodnika oraz najważniejszego sprzymierzeńca. Generał sprzeciwiał się bezkrytycznemu sojuszowi z USA w sprawie kryzysu w Wenezueli i pomysłowi prezydenckiego syna, Eduarda, by uzbroić tamtejszą opozycję. Mourão przestrzega też przed wplątaniem Brazylii w gospodarczą wojnę między USA i Chinami i zniechęcał Bolsonara do przenoszenia, wzorem USA, ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy. Tłumaczył, że konflikt z Chinami i krajami arabskimi zaszkodzi brazylijskiej gospodarce, a Trump szkód tych nie naprawi, jeśli nie dojrzy w tym dla siebie żadnego zysku.

Otwarcie brazylijskiej ambasady w Jerozolimie miało być zwieńczeniem kwietniowej wizyty Bolsonara w Izraelu. Brazylijczyk uważa przymierze z Izraelem za jeden z najważniejszych elementów swojej polityki zagranicznej. Wynika to z jego politycznych przekonań – tego, że taką samą politykę zagraniczną prowadzi Trump, ale także z chłodnej kalkulacji wyborczej. Za przymierzem z Izraelem opowiadają się najważniejsi przywódcy brazylijskich ewangelikanów, wyborców Bolsonara (według prognoz za kilkanaście lat liczba ewangelikanów w Brazylii ma przewyższyć liczbę katolików).

Ale będąc już w Izraelu, w ostatniej chwili Bolsonaro zmienił zdanie i ogłosił, że w Jerozolimie otworzy na razie przedstawicielstwo handlowe, a ambasadę pozostawi w Tel Awiwie (jak na razie, wzorem USA, ambasadę do Jerozolimy przeniosła jedynie Gwatemala; Paragwaj, który to zapowiadał, zmienił w końcu zdanie; Amerykanie namawiają teraz ponoć do przeprowadzki Honduras).

Prezydent uległ swoim politycznym wierzycielom, wielkim hodowcom, sprzedających wołowinę i baraninę do krajów arabskich. Naraził się za to innym wierzycielom – telewizyjnym kaznodziejom, którzy poparli go w kampanii (ich faworytem jest szef brazylijskiej dyplomacji Ernesto Araújo, wyznawca walki z „antychrześcijańskim systemem globalistycznym”). Na koniec zaś wywołał w Izraelu skandal oznajmiając – jeszcze na miejscu – że faszyści są ruchem lewicowym oraz – to już po powrocie do kraju – że Zagłady Żydów z czasów II wojny światowej „nie wolno zapomnieć, ale można ją wybaczyć”. Prezydent Izraela Reuven Rivlin odpowiedział, że „politycy są od tego, by kształtować przyszłość, a przeszłością zajmują się badacze historii i dobrze by było, gdyby jedni drugich w tym nie próbowali wyręczać”.

Rządy generałów

Brazylijczyk raczej się z tym nie zgadza. Przed podróżą do Izraela polecił rządowemu wojsku, by uroczyście upamiętniło zbrojny pucz z 1964 roku, który doprowadził do obalenia prezydenta João Goularta i rozpoczął dwudziestoletnie (do 1985 roku) rządy wojskowych dyktatorów. Świętowania puczu zakazała poprzedniczka Bolsonara, Dilma Rousseff, która w czasach dyktatury była więziona i torturowana.

Bolsonaro uważa rządy generałów za złote lata, twierdzi, że ocalili oni Brazylię od komunizmu. Dodaje często, że ich jedynym błędem było to, że nie zabili więcej zwolenników lewicy (według brazylijskiej Komisji Prawdy za czasów dyktatury zginęło lub zaginęło bez wieści około pół tysiąca więźniów politycznych, a 50 tysięcy było więzionych i torturowanych). Bolsonaro podziwia też wspieranych przez USA wojskowych tyranów: Augusta Pinocheta z Chile (1973-90; ok. 3,5 tys. zabitych), Alfreda Stroessnera z Paragwaju (1954-89; co najmniej pół tysiąca zamordowanych i zaginionych) czy generałów z Argentyny (1976-82; ponad 30 tys. zabitych).

Rozkaz świętowania rocznicy puczu wywołał wzburzenie. Ponad połowa Brazylijczyków uważa rządy wojskowej junty za czarną kartę w historii ich kraju. Jedna trzecia jest jednak zdania, że rządy generałów były dobre, że było wtedy bezpiecznie, panował porządek i dyscyplina. Przeciwko decyzji prezydenta wystąpili sędziowie i prokuratura, a w końcu sam minister obrony zarządził, że w rocznicę puczu nie będzie żadnych jej publicznych obchodów, a w koszarach odbędą się dla żołnierzy specjalne pogadanki o przyczynach, które doprowadziły do przewrotu, i o tym, jaką dobrocią było przywrócenie demokracji.

Zagospodarować Amazonię

Pierwsze sto dni rządów pokazało, że Bolsonaro, pozujący na niezłomnego szeryfa, w rękach swoich politycznych wierzycieli mięknie jak plastelina. Pod wpływem hodowców i farmerów obiecał, że w imieniu Brazylii wystąpi z paryskiego porozumienia klimatycznego, ale wobec gróźb Francji złagodził znacznie swoje stanowisko.

Stara się więc dotrzymać innych obietnic: że odda hodowcom i farmerom pod pastwiska i pola zastrzeżone dotąd obszary puszczy amazońskiej, że będzie budował na Amazonce zapory wodne i elektrownie, pociągnie przez nią autostradę, wpuści do dżungli górników, nafciarzy i drwali. „Amazonię, jej skarby, wodę i dżunglę należy eksploatować – powtarza. – Ale rozsądnie”.

Już pierwszego dnia prezydenckiego urzędowania rozwiązał agencję zajmującą się rdzenną ludnością Amazonii i jej rezerwatami, i przekazał te sprawy ministerstwu rolnictwa. Ma ono wytyczyć nowe granice indiańskich rezerwatów. Bolsonaro od dawna mówi, że nie podoba mu się, iż niespełna milion Indiach, niestanowiących nawet pół procent ludności kraju, ma zastrzeżony wyłącznie dla siebie ogromny obszar stanowiący kilkanaście procent powierzchni kraju. Prezydent uważa, że rezerwaty należy zmniejszyć, w Amazonii rozwinąć rolnictwo, hodowlę i przemysł, a Indian zasymilować i „pozwolić im żyć jak ludzie, a nie dzikie zwierzęta w parku narodowym”.

Ten sam punkt widzenia

Bolsonaro nie wierzy w żadne zmiany klimatyczne i sądzi, że są one tylko wymysłem wichrzycieli, którzy opłacani przez zagranicę usiłują sabotować rozwój brazylijskiego górnictwa i rolnictwa. Brazylijczyk mówił o tym na początku roku w szwajcarskim Davos, podczas Światowego Forum Gospodarczego. Przekonywał tam również, że żaden kraj na świecie nie dba o środowisko naturalne tak jak Brazylia. „Ci, którzy nas krytykują, mogliby się od nas wiele nauczyć” – mówił.

W Davos Bolsonaro poznał między innymi prezydenta Andrzeja Dudę, który zaprosił go do Polski. „W wielu sprawach mamy ten sam punkt widzenia: jeżeli chodzi o politykę, jeżeli chodzi o kwestie ideologiczne” – powiedział po spotkaniu Duda.

Brazyliczyk wybiera się do nas jesienią, a podczas wyprawy za Atlantyk zamierza odwiedzić też Węgry.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej