Trop w trop

"Im bardziej w stronę języka - pisze Jacek Gutorow - tym wyraźniej w stronę życia. I odwrotnie: im usilniej staramy się stłumić energię języka, tym bardziej retoryczne stają się nasze konstatacje i gesty".

03.05.2007

Czyta się kilka minut

"Niepodległość głosu" - tak brzmiał tytuł poprzedniej, niezwykle istotnej książki krytycznoliterackiej Jacka Gutorowa. Centralne miejsce zajmowała w niej właśnie kategoria głosu, który nie daje się przyporządkować osobie czy intencji autora, lecz przynależy samemu tekstowi. W ten sposób autor pokazywał nie tylko możliwości i ograniczenia interpretacji, lecz wskazywał na paradoksalną, ponieważ nieuchwytną, niemal eteryczną istotę poezji nowoczesnej, której dosięgnąć próbuje język komentatora. Czytanie literatury staje się zatem gestem głęboko egzystencjalnym, ale nie na prawach wyboru i łatwego, czyli w gruncie rzeczy ideologicznego zaangażowania, lecz z konieczności. Lektura, a szczególnie lektura poezji, wymusza radykalne otwarcie na tekst, na jego polifoniczne brzmienia i rytmy, które pomimo wysiłków nadania im konkretnego znaczenia zawsze pozostaną nieprzyswajalną nadwyżką rozproszonych sensów.

Ta filozofia lektury wyraźnie widoczna jest również w najnowszej książce Gutorowa. Podobnie jak w "Niepodległości głosu", w której krytyk skupił się na poezji po roku 1968, tak i w "Urwanym śladzie", na który składają się szkice poświęcone pięciu poetom, takie podejście umożliwia ominięcie tradycyjnych dylematów historii literatury. W obydwu książkach jawi się ona jako pewien rodzaj instytucji opierającej się na usankcjonowanej narracji opisującej i scalającej wielogłosową i różnorodną całość. Gutorow sprzeciwia się tak rozumianej wizji historii literatury, niezwykle przenikliwie pokazując, że w rezultacie staje się ona niebezpiecznym narzędziem symbolicznej przemocy wykluczenia z dyskursu i ustanawiania pozornie niepodważalnych hierarchii. Dlatego zrozumiała wydaje się krytycznoliteracka praktyka opierająca się na wnikliwym, skrupulatnym, a zarazem inwencyjnym opisie indywidualnych propozycji poetyckich.

Gutorow przemyślnie zderza autorskie idiomy z porządkiem kanonicznych wykładni i konstelacji nazwisk. Innymi słowy, pisząc o poszczególnych poetykach, nie traci nigdy z pola widzenia kulturowej całości, z całą jej złożonością i umownością. Z tej perspektywy widać także wyraźniej, dlaczego czytani przez Gutorowa poeci stają się tak istotni. Każdy na swój sposób bowiem skutecznie sabotuje złudzenie jednolitego obrazu ideologicznych zaklęć i interpretacyjnych haseł, którymi krytyka stara się unieszkodliwić wywrotowy charakter poetyckiej działalności.

Konsekwencją tych przeświadczeń staje się umieszczenie w centrum namysłu nad wierszami kwestii języka. To język okazuje się ostateczną sankcją, kierując jednak uwagę nie w stronę bezinteresownej, estetycznej gry, lecz w sferę doświadczenia i egzystencjalnej fascynacji. Gutorow powiada, że chodzi o utrzymanie w stanie dynamicznej równowagi - zarówno w poezji, jak i dyskursie ją opisującym - potencjalności oraz balastu, jakim obarczony jest język. Pisanie i lektura zostają w ten sposób nierozerwalnie połączone. Krytyk wyznaje wprost, że chodzi o "podwójne sprzężenie, którym rządzi prawo reakcji: im bardziej w stronę języka, tym wyraźniej w stronę życia. I odwrotnie: im usilniej staramy się stłumić energię języka, tym bardziej retoryczne stają się nasze konstatacje i gesty".

Jak więc wygląda "seria poetycka", którą przedstawił krytyk? Jako pierwszy pojawia się portret Witolda Wirpszy, pisarza, który okazuje się istotnym punktem odniesienia dla wielu współczesnych poetów. Twórczość autora "Faetona" opiera się na zasadzie otwarcia wiersza na wielowymiarowość znaczeń, ujawniających się w sile słownych konfrontacji, pewnego rodzaju destabilizacji języka, który tyle nazywa rzeczywistość, co sam się nią staje. Wirpsza zaprasza czytelnika do gry, tworząc z własnych tekstów pole starcia różnorodnych i często nieprzystawalnych rejestrów mowy. Dlatego jego twórczość słusznie określa Gutorow poprzez pojęcie ekscesu. Ta poezja pozostaje ekscesem w dwojakim sensie. Po pierwsze dlatego, że ujawnia się jako gest nieufności wobec wszelkiego pozoru pewności w relacji języka i świata, gest rewolty przeciw iluzji stabilnej pozajęzykowej rzeczywistości. Po drugie, wiersz utrzymuje się jako figura nadmiaru sensów, jakie przynosi język, niedających się wcielić w konkretną formę znaczenia.

Po analizach poezji Wirpszy pojawia się opis poetyckiego przedsięwzięcia Tymoteusza Karpowicza, w którym naczelną rolę odgrywają pojęcia projektu i granicy. To dzieło wydaje się jednym z ostatnich wielkich modernistycznych zamierzeń w polskiej poezji. Chodzi o projekt twórczości par excellence, który utrzymuje się siłą własnej totalności oraz niemożliwości realizacji. Trudno w tym kontekście pominąć pojęcie granicy; w tekstach autora "Odwróconego światła" dostrzegalne jest nieredukowalne napięcie pomiędzy tym, co mieści się w sferze mowy, a tym, co nie poddaje się jej prawom, co stanowi o sile jednostkowej kreacji, a co pozostaje całkowicie poza regułą intencji w ciemnym nurcie języka.

Brawurowe są analizy poświęcone utworom Tadeusza Różewicza. Na plan pierwszy wybija się w nich prymat ironii, pojmowanej jako wewnętrzna energia języka, ale także jako właściwość całości tomów układanych przez poetę, rozpadających się pod naporem inflacji znaczeń i cyrkulacji tematów. To spostrzeżenie prowadzi krytyka do interpretacji, w której poezja Różewicza układa się w historię o upadku i o pracy świadomości nie tylko okaleczonej i rozrzuconej, ale również przekraczającej i emancypacyjnej.

Wreszcie poezja Andrzeja Sosnowskiego, będąca dla Gutorowa punktem dojścia. Na plan dalszy schodzi jej historycznoliterackie usytuowanie, czyli rozstrzygnięcie, czy mieści się ona po stronie modernizmu, czy postmodernizmu. Jeśli nawet krytyk dyskretnie opowiada się za którąś z możliwości, to czyni to tak, aby wyjawić pewien podstawowy kłopot z lekturą tych wierszy, który polega na zakwestionowaniu złudnej ekonomii interpretacji. Lektura poezji Sosnowskiego uzmysławia bowiem, że nie sposób czytania zaprogramować, choć równocześnie nie sposób uciec od indywidualnych założeń. Wiarygodna interpretacja to taka zatem, której prawomocność buduje się na afirmacji tego, co niemożliwe, niewyobrażalne, fantazmatyczne. Okazuje się, że czytanie jest podążaniem trop w trop za śladami języka rozsianymi w wierszach.

W zakończeniu tekstu zamykającego książkę, zatytułowanego "W sercu słońca", Jacek Gutorow opisując tę procedurę, mówi w gruncie rzeczy o niezbywalnym marzeniu lektury: "Może język, do którego straciliśmy zaufanie, wychodzi nam naprzeciw i kieruje ku tylko sobie znanym uliczkom i zaułkom? Radość tkwiąca w tych zaułkach; jeszcze jeden wiersz, jeszcze jedna lektura".

Jacek Gutorow, "Urwany ślad", Biuro Literackie, Wrocław 2007

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007