Brzozowski. Reaktywacja

Jakub Momro: Tradycja Brzozowskiego jest istotna dla Cezarego Michalskiego i dla Sławomira Sierakowskiego, bo umożliwia zasypanie komunikacyjnego impasu między wąskim obiegiem akademii i wtórnością gazety.Marian Stala: Po raz kolejny stykam się z tym, że wybitnego myśliciela z przeszłości, zasługującego na poważne traktowanie ze względu na niego samego, traktuje się poważnie dlatego, że przypomina jakiś najnowszy trend filozoficzny.

19.05.2008

Czyta się kilka minut

Marian Stala i Jakub Momro /fot. Danuta Węgiel /
Marian Stala i Jakub Momro /fot. Danuta Węgiel /

Jakub Momro: Czy rzeczywiście mamy do czynienia z reaktywacją postaci i myśli Stanisława Brzozowskiego? Sławomir Sierakowski we wstępie do "Płomieni" twierdzi, że nadszedł czas na ponowną, odważną i twórczą lekturę jego pism. Tym bardziej że od opublikowania fundamentalnych studiów na temat dzieła autora "Legendy Młodej Polski" minęło sporo czasu.

Marian Stala: Powojenne zainteresowanie Brzozowskim, to z lat 60. i 70. poprzedniego wieku, było w gruncie rzeczy akademickie. Nie oddziaływało wyraźnie na życie publiczne czy szerzej pojętą kulturę. Nie przypominam sobie, by ówcześni politycy byli zaciekawieni myślą Brzozowskiego. Odmienność dzisiejszej sytuacji polega na tym, że to nazwisko zaczyna się pojawiać w dziennikach, że zaczynają go używać publicyści i politycy. W takim sensie to jest reaktywacja, nawiązanie do intensywnego oddziaływania z czasów międzywojennego dwudziestolecia.

Ale, jak powiedziałem: od 40 lat Brzozowski był dość intensywnie obecny w życiu akademickim, trochę też - w literackim. Wydawano go, pisywano o nim, próbowano wzbudzić zainteresowanie jego myśleniem. Wreszcie, co zdaje się Sierakowskiego nie interesować, sięgano po niego jako argument w doraźnej krytyce literackiej. Inna sprawa, że były to na ogół próby nieudane; myślę o książce Andrzeja Pawluczuka z lat 80. czy Rafała Grupińskiego z początku lat 90. Obydwaj przybierali pozy Brzozowskiego, ale sam ten fakt niewiele mógł im pomóc, bo niewiele znaczył.

Mamy zatem powrót Brzozowskiego w tym sensie, że staje się on zauważalny w przestrzeni publicznej. Nie wiem tylko, czy wzbudza jakąś realną polemikę, czy staje się przedmiotem debaty. Jego obecność we wspomnianej przestrzeni jest bowiem dość egzotyczna. Myślę o języku publicystów politycznych, którzy przerzucają się kilkoma prostymi hasłami. Można by się zastanawiać, czy Andrzej Urbański ma prawo powiedzieć, że nauczył się od Brzozowskiego, iż Polskę trzeba zmieniać, albo czy Rafał Ziemkiewicz ma prawo wykorzystywać Brzozowskiego w pamflecie na Cezarego Michalskiego, bo z tego, co Ziemkiewicz mówi, widać, że nie miał w ręku żadnej jego książki. Kiedy powiada on, że Brzozowskiego łączy z lewicą tylko problem lustracyjny, to ja nie jestem w stanie na takie sądy reagować.

Może więc nie warto zajmować się takimi "aktualizacjami".

Dlaczego? To jest niesłychanie silny sposób obecności. Mnóstwo ludzi reaguje na to, co może przeczytać w gazetach albo zobaczyć i usłyszeć w telewizji. A może usłyszeć właśnie takie szczątkowe wypowiedzi czy deklaracje.

Brzozowski był jednak przede wszystkim krytykiem. Nie chodzi mi o konkretną praktykę komentowania tekstów literackich (w każdym razie nie wyłącznie), raczej o postawę wobec rzeczywistości - zgodnie z jego słynnym stwierdzeniem, że "krytyka jest formą życia".

Ten problem jest niemal nieobecny w dyskusji na temat ponownej interpretacji Brzozowskiego. Znów - jest to problem w gruncie rzeczy akademicki. Chyba że dotarłby on w jakiś wyraźny sposób do świadomości krytyków, ale na takie przejście raczej nie widzę szansy. Filozofia krytyki Brzozowskiego albo problem Brzozowskiego-modernisty to kwestie, które zjawiają się wtedy, gdy o Brzozowskim pisze Ryszard Nycz. Jednak Nycz, jako historyk i teoretyk literatury, pisze do innych teoretyków i historyków. Posługuje się językiem akademickim, nieprzenikającym do obiegu, o którym mówimy. Natomiast lektura Sierakowskiego i Michalskiego jest wybiórcza i w dużej mierze interesowna.

Według mnie, trudno obejść problem krytyki jako formy egzystencjalnej. Świadomość tego problemu powoduje, że mało interesujące wydaje się rozparcelowanie dzieła Brzozowskiego na izolowane języki (polityczne czy estetyczne). W tym sensie, jak sądzę, tradycja Brzozowskiego byłaby istotna zarówno dla Michalskiego, jak dla Sierakowskiego, ponieważ umożliwiłaby poważne myślenie o zasypaniu komunikacyjnego impasu pomiędzy wąskim obiegiem akademii i wtórnością gazety. Innymi słowy: pozwoliłaby wytworzyć inne miejsca i inne języki w publicznej debacie.

Wszyscy poszukujemy jakiegoś języka, który by pomógł opisać i zrozumieć rzeczywistość. Rzecz w tym, czy ten język będzie miał dostatecznie szeroki zasięg i możliwości oddziaływania. W Pańskiej sugestii odnajduję próbę powrotu do tego, co usiłowano zrobić w dwudziestoleciu międzywojennym. Także dzisiaj próbuje się podrzucić refleksję i język Brzozowskiego polskiej inteligencji, próbuje się potraktować go, jak mówił Ludwik Fryde, jako wychowawcę czy ideologa tej inteligencji. Proszę bardzo. Ale najpierw musiano by Brzozowskiego przeczytać, a następnie przyswoić i przepracować, i w końcu mówić jego językiem. Rozumiem, że chodziłoby o taki mniej więcej projekt.

Być może, lecz także o coś innego. Pisma Brzozowskiego oświetlają aktualne problemy, istotne dla ludzi lewicy (a pewnie nie tylko dla nich). Jego myśl ożywałaby raczej poprzez zapośredniczenie w innych współczesnych dyskursach. Znamiennym przykładem jest to, co Sierakowski pisze o religijnym zwrocie autora "Kultury i życia". Stwierdza, że problemu religii dla formacji lewicowej nie da się prosto odrzucić, i traktuje doświadczenie Brzozowskiego jako element debaty o postsekularyzmie. Powstaje niezwykle interesujące sprzężenie między pismami Brzozowskiego i Alaina Badiou, Slavoja Žižka czy Giorgia Agambena.

Nie bardzo wiem, jak potraktować taki zabieg. Po raz kolejny stykam się z czymś takim, że wybitnego myśliciela z przeszłości, zasługującego na to, by potraktować go poważnie ze względu na niego samego, traktuje się poważnie dlatego, że przypomina jakiś najnowszy trend filozoficzny. Mówiąc konkretnie: jeśli Sierakowskiemu Brzozowski jest potrzebny do nowego, lewicowego spojrzenia na kwestię religii i jeżeli jest to dla niego zbieżne z tym, co mówią o religii wspomniani wyżej autorzy, przyjmuję to do wiadomości i nie mam nic przeciw. Nie budzi to jednak we mnie chęci dalszej refleksji, bo mnie z kolei ani Žižek, ani Badiou nie są potrzebni ani do rozwiązywania problemów religijnych, ani do lektury Brzozowskiego.

Jak zatem odnosi się Pan do innych, mocno wykorzystywanych wątków w refleksji Brzozowskiego, do których chętnie odwołuje się naczelny "Krytyki Politycznej", czyli sprzeciwu wobec "autarkii sztuki", za którą czai się nihilizm, i konieczności namysłu nad określeniem pola pojęcia sztuki zaangażowanej? Chodzi o odwołanie się do słynnej kampanii Brzozowskiego przeciwko Miriamowi.

Nie wiem, jak reagować na bojowe hasła Sierakowskiego, bo dla mnie w modernizmie mieści się zarówno potrzeba autonomii sztuki, jak i głębokiego jej zaangażowania. W związku z tym także metaforyczna konstrukcja interpretująca kampanię antysienkiewiczowską i antymiriamowską Brzozowskiego niezbyt mnie przekonuje, zwłaszcza że Sierakowski niewiele wie o literaturze początku XX w. i ma skłonność do wypowiadania bardzo ogólnych sądów... Rzecz byłaby bardziej zrozumiała, gdyby przyjąć, że celem wywodu Sierakowskiego nie jest budowanie historycznych analogii, lecz zwalczanie pewnych postaw w dzisiejszej kulturze.

Zwalczanie, ale także i jakaś propozycja.

Nie jestem pewien. Nie wiem też, jak dobrze Sierakowski zna współczesną literaturę. W każdym razie: jego teksty, które o tej literaturze mówią (i które przydarzyło mi się czytać), świadczą o powierzchownym i jednostronnym rozumieniu zjawisk artystycznych. Dodam, że byłbym skłonny bronić Miriama przed Brzozowskim, tak jak byłbym skłonny bronić zwolenników autonomii literatury przed taką próbą jej skrajnego ideologizowania, jaką zdaje się proponować Sierakowski. Nie jest to kwestia mojego prywatnego stanowiska, a raczej kwestia poczucia sprawiedliwości.

Nie jestem zwolennikiem skrajnie pojmowanej autonomii literatury, jej zamknięcia we własnym języku. Ale też nie sądzę, by takie gesty odrzucenia, jakie widoczne są w wypowiedziach Sierakowskiego, do czegoś istotnego prowadziły. Chyba że przyjmiemy dodatkowe założenie, wedle którego całą literaturę i wszystko, co się wokół niej dzieje, traktuje się jako figurę myślenia o ideach oraz myślenia politycznego i sądzi się, iż literatura służy do tego, żeby budować pewien typ świadomości ideowej czy politycznej. Zbyt długo zajmuję się literaturą, za bardzo też wierzę w jej sens, by przystać na tak pospieszne przyporządkowanie jej do sfery idei, a tym bardziej - idei politycznych. Zbyt dobrze pamiętam zabiegi, które zmierzają do zinstrumentalizowania literatury, i próby włączenia jej w działania społeczne, by od razu przystać na kolejną wersję tak pojmowanego zaangażowania.

A nie sądzi Pan, że kategoria zaangażowania nie daje się tak prędko zinstrumentalizować? Brzozowski jest patronem środowiska "Krytyki Politycznej" właśnie dlatego, że pozostaje postacią wielowymiarową (jego oddziaływanie nie ogranicza się tylko do sfery literatury) i pozwala pojęcie zaangażowania włączyć w budowanie konkretnej wspólnoty.

Oczywiście, to pojęcie nie jest proste i sprawę zaangażowania można by komplikować. Nie wiem, czy Pan zauważył, że na obecnym etapie sporu niemal wszyscy obawiają się wykorzystywania takiego rodzaju języka. Może jest tak, że sporo z rzeczy, które mówi Sierakowski, budzi złe skojarzenia. Tak jak Brzozowski, który kiedy mówi o zaangażowaniu, wywołuje skojarzenia podobne.

Czy nie jest to właśnie "straszak totalitaryzmu", o którym wspominali w niedawnej debacie w "Dzienniku" poświęconej obecności Brzozowskiego Maciej Urbanowski, Sławomir Sierakowski i Cezary Michalski - straszak skutecznie blokujący jakąkolwiek dyskusję o tak postawionym problemie sztuki i literatury, niezależnie od tego, przez jak wiele innych języków będzie on przefiltrowany?

Niech będzie, że to jest tylko straszak, i niech będzie, że coś blokuje. Zapewne też: będzie blokował dopóty, dopóki będą żyli ludzie pamiętający negatywne skutki (różnych) zaangażowań ideowych. Powiedziałbym także coś innego, co wiąże się z obecną sytuacją w kulturze czy szerzej: w przestrzeni publicznej mowy. Otóż istnieje dramatyczne cięcie pomiędzy tymi, którzy lepiej lub gorzej pamiętają życie w realnym socjalizmie, a tymi, dla których nie jest to już jakikolwiek problem. Po stronie tych drugich jest też Sierakowski, z którym Pan w jakiejś mierze sympatyzuje...

Powiedzmy...

Wobec tego: tak Pan mówi, jakby Pan sympatyzował. Powtarzam: zjawiła się już (może dobrze, że się zjawiła) grupa ludzi, dla których nie istnieją zrodzone w poprzednich dziesięcioleciach uprzedzenia, lęki, negatywne tropy lektury. Oni zaczynają czytać Brzozowskiego od nowa, nic ich nie niepokoi; czytają go wybiórczo, jedne fragmenty pomijają, inne dostosowują do własnego języka, i po takiej lekturze zaczynają się porozumiewać. Nie jestem w stanie wyzbyć się własnych doświadczeń i przeświadczeń, zresztą niespecjalnie mi przeszkadzających w lekturze Brzozowskiego, natomiast Pan jest w zupełnie innym miejscu i filtruje go przez zupełnie inne języki. Ja go inaczej czytałem, inaczej zapamiętałem, i dzisiaj nadal czytałbym go z innej perspektywy.

Jaka zatem byłaby to lektura?

Nie potrafię odpowiedzieć krótko, a na inne odpowiedzi nie ma tu i teraz miejsca. Powiem więc tylko, że bliska mi jest jedna z myśli Agaty Bielik-Robson z jej posłowia do "Głosów wśród nocy". Mówi ona, że Brzozowski jest fascynujący jako ten, który próbuje ugruntować poczucie siły i wagi istnienia; jako ten, który uczy, że lepiej stać po stronie istnienia niż nieistnienia. To jest główna lekcja Brzozowskiego wyprowadzona z lektury brytyjskiego romantyzmu - i dla mnie trop zasadniczy.

Przejdźmy zatem do "Głosów wśród nocy", ostatniej książki Brzozowskiego, która po latach wreszcie doczekała się ponownego wydania. Czym jest "przesilenie romantyczne", o którym mowa w podtytule?

Najkrócej i najprościej mówiąc: "przesilenie romantyczne" to wedle Brzozowskiego początek nowoczesności, początek wielkiego procesu przebudowy europejskiej świadomości. Brzozowski sądził, że ten proces trwał od końca wieku XVIII przez cały wiek XIX i że był otwarty na początku wieku XX, gdy powstawały "Głosy wśród nocy". To stanowisko zmusza do rewizji romantyzmu, a zarazem pozwala przesunąć wstecz granice nowoczesności (przy okazji zaś: osłabia albo unieważnia różnice między romantyzmem i modernizmem w jego dzisiejszym rozumieniu). Taki, jeśli się nie mylę, jest kierunek myślenia Agaty Bielik-Robson.

Brzozowski (niegdyś) i Bielik-Robson (dzisiaj) sądzą, że nowoczesny wymiar romantyzmu najwyraźniej widać w literaturze brytyjskiej, dlatego że ona właśnie liczyła się wyraźniej niż romantyczne literatury krajów kontynentalnych z materialnością świata i z cielesnością ludzkiego istnienia. To, co u późnego Brzozowskiego najbardziej przejmujące, to wizja myślącego i czującego ciała, to przeświadczenie, że poprzez ciało człowiek ma poczucie intensywności istnienia. Gdy przyjmie się ten punkt widzenia, wówczas najistotniejszym problemem polskiego romantyzmu byłoby niedowartościowanie ciała. Albo inaczej: rewizja polskiego romantyzmu, odwołująca się do Brzozowskiego, wymagałaby jakiegoś odzyskania cielesności, zaakcentowania tego wszystkiego, co w tamtej epoce nakierowane jest na materialne i cielesne istnienie. W literaturze wiązać by się to mogło z postawieniem na Norwida, dla którego problem cielesnego istnienia jest znacznie istotniejszy niż dla Słowackiego (co do Mickiewicza: z pewnością by się wybronił). Rzecz jasna: rewizja romantyzmu zmusiłaby do przemyślenia całego wieku XIX, który opisujemy wciąż za pomocą starych kategorii, to znaczy przeciwstawienia romantyzmu i pozytywizmu.

Opisałbym to zjawisko w nieco innym języku, który podpowiada sformułowanie Agaty Bielik-Robson z jej posłowia: "Stanisław Brzozowski był chyba pierwszym filozofem - nie tylko w skali polskiej, ale wręcz w skali światowej - który dostrzegł, że istnieje całkowicie swoista filozofia romantyczna". Mówiąc w wielkim skrócie, chodziłoby o to, że romantyzm proponuje wyjście poza stabilną opozycję krytycznego rozumu i bezpośredniego wglądu w rzeczywistość. Romantycy byliby wówczas tymi, którzy w sposób nowoczesny zmagają się z problemem "odczarowania świata" po to, by wypracować nową formę podmiotowości.

Zgadzam się z Panem. Chciałbym jeszcze tylko wspomnieć o tym, co mnie niepokoi. Otóż byłoby dobrze, gdybyśmy przy okazji odnawiania obrazu literatury nie wylewali dziecka z kąpielą, to znaczy nie przekreślali tych problemów i tych terytoriów literatury, które nie pasują do konstruowanego od nowa modelu.

Generalny problem polega jednak na czymś innym: na tym, że nasza rozmowa jest przedwczesna. Do czego my się, w gruncie rzeczy, odwołujemy? Do naszkicowanych przez Sierakowskiego albo przez Michalskiego projektów, które brzmią ciekawie, ale są strasznie mgliste. Kiedy ta rozmowa byłaby wyraźniejsza i prowadziła do istotniejszych konkluzji? Wtedy gdy zamiast piętnastu stron przedmowy ktoś myślący tak jak Sierakowski albo jak Michalski ogłosiłby dużą książkę: albo o Brzozowskim, albo o XX wieku czytanym poprzez Brzozowskiego, albo o polskim romantyzmie czytanym z perspektywy wyznaczonej jednocześnie przez dzisiejsze myślenie i przez Brzozowskiego.

Prof. Marian Stala (ur. 1952) jest historykiem literatury, pracownikiem naukowym Wydziału Polonistyki UJ, zajmującym się literaturą pozytywizmu i Młodej Polski, a także poezją współczesną. Stale współpracuje z "TP", gdzie zamieszcza m.in. felieton "Wyznania człowieka apolitycznego".

Jakub Momro (ur. 1979) jest literaturoznawcą związanym z Wydziałem Polonistyki UJ, ukończył pracę nad doktoratem o Samuelu Becketcie. Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2008